23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnie piętnaście minut było chyba najdłuższymi w życiu Kaia. Stał na skraju drogi, w pewnej odległości od reszty i próbował wypatrzeć samochód taty Soobina. Nie minęło dużo czasu, od kiedy Beomgyu jakimś sposobem udało się wydobyć Soobina z wody. Kai kompletnie sobie tego nie przypominał, podobnie jak powrotu przez las. To nie mogło trwać zbyt długo, bo koryto rzeki znajdowało się dość blisko przelotówki, ale nadal... powinien to pamiętać.

W końcu nie uderzył się w głowę, w ogóle on i Taehyun z nich wszystkich najmniej ucierpieli. Udało im się zachować bezpieczną odległość od potwora i Kai nie czuł się z tym najlepiej. Powinien był zrobić więcej.

Gdyby nie Soobin, Beomgyu prawdopodobnie już by nie żył, a gdyby nie Yeonjun ciało Soobina dryfowałoby teraz spokojnie w stronę jeziora. Tak jak ciała kilku innych nieszczęśników, które widzieli po drodze.

Kai nabrał głęboko powietrza, starając się wyrzucić ten obraz z głowy i skupił wzrok na ciemniejącej drodze, rozświetlonej tylko przez migające czerwono-niebieskie światła karetek i wozów policyjnych, a deszcz wcale mu tego nie ułatwiał.

- Widzisz go?! - krzyknął Beomgyu. - Mam zadzwonić jeszcze raz?

- Nie... - odpowiedział na tyle cicho, że Beomgyu nie mógł go usłyszeć. Kai chciał powiedzieć coś jeszcze, zapytać o Soobina, ale nie potrafił. Bał się, naprawdę się bał, że to nie będzie odpowiedź, jaką chciałby usłyszeć. - Chyba... chyba jedzie! - krzyknął do pozostałych, kiedy zauważył samochód jadący w ich stronę, który na pewno nie był kolejną karetką.

Kiedy samochód zaczął zwalniać, był już właściwie pewien, że ma rację.

- Wszyscy jesteście... - zaczął Jin uchylając okno, ale nie dokończył, tylko bez słowa wysiadł z samochodu.

- Soobin wpadł do rzeki - powiedział szybko Kai, bo coś należało powiedzieć, a tylko to przyszło mu do głowy. To zresztą nie był najlepszy moment na dyskusję, a Jin, po wepchnięciu ich wszystkich do samochodu, nie wyglądał, jakby miał na nią w ogóle ochotę.

Trzask zamykanych drzwi auta odbijał się jeszcze przez jakiś czas echem w głowie Kaia. Potem zrobiło się nienaturalnie cicho, a może tylko jemu wydawało się, że tak jest, bo kątem oka widział, że tata Soobina wkłada kluczyk do stacyjki i włącza wsteczny. Przynajmniej wydawało mu się, że to robi, ale nie miał wystarczająco dużo odwagi, by spojrzeć w jego stronę.

Już wystarczyło, że został usadzony na przednim siedzeniu. Prawdopodobnie powinien jakoś wytłumaczyć to, co się stało, ale po raz pierwszy w życiu kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Im bardziej starał się wymyślić coś sensownego, tym bardziej jego myśli wypełniała ciemna, ciężka pustka.

Ktoś szarpnął go za rękaw i dopiero wtedy wrócił do rzeczywistości.

- Tak? - zapytał cicho, odwracając się w bok. Jin patrzył na niego nieruchomo i przez chwilę Kai miał wrażenie, że szum włączonego w samochodzie nawiewu zupełnie go zagłuszył.

- Zapnij pasy - powtórzył mężczyzna, a Kai szybko wykonał polecenie. Jin przez chwilę patrzył we wsteczne lusterko.

Kai przełknął głośno ślinę, ale nie odważył się zrobić tego samego. I to nie tak, że nie spodziewał się konsekwencji. Wiedział, że gdzieś na końcu tej przygody na pewno na nich czekają, ale nie spodziewał się niczego takiego.

Zdawał sobie sprawę z tego, że czeka ich kara, kiedy wszystko się wyda. Jednak liczył na karę wymierzoną przez rodziców, trochę upierdliwą, ale bezpieczną. Taką, jak zawsze. Nie spodziewał się, że Soonbinowi stanie się jakaś krzywda, że prawie umrze.

- Czy... - zawahał się. - Czy z Soobinem wszystko będzie w porządku? - zapytał niepewnie.

- Mam nadzieję - mruknął Jin i wolno wypuścił powietrze. Dopiero teraz Kai zauważył, jak bardzo wściekły jest mężczyzna i jak bardzo się hamuje, żeby im tego nie pokazywać.

- Droga nie była zamknięta, myśleliśmy, że jest bezpiecznie - zaczął, bo czuł, że musi coś powiedzieć. Cisza w samochodzie była nieznośna i miał wrażenie, że jeśli przedłuży się jeszcze choćby o kilka sekund, to chyba zacznie krzyczeć, żeby rozbić trochę to napięcie. - Poza tym... poza tym był z nami Yeonjun i Taehyun, więc...

- Co do tego wszystkiego mają Yeonjun i Taehyun? - Jin zmienił bieg, tak mocno naciskając na drążek, że prawie go nie złamał.- Co twoim zdaniem zmieniają Yeonjun i Taehyun? - powtórzył pytanie.

Kai naprawdę podziwiał jego cierpliwość. Żałował też, że z jakiegoś powodu przypadło mu miejsce z przodu.

Odwrócił się nieznacznie w stronę tylnego siedzenia, ale ze swojego miejsca widział tylko Beomgyu, który lekko kiwnął głową. To nie był właściwy moment, żeby mówić tacie Soobina, o tym co stało się na Górze Zapomnienia kilka tygodni temu. Kai nie był też właściwą osobą do przekazania podobnych wiadomości.

Beomgyu na pewno poradziłby sobie lepiej, a nawet jeśli nie, to tata Soobina lepiej by to przyjął. W końcu Beomgyu zawsze był jego ulubieńcem, więc istniało ryzyko, że Kai nie wysiądzie z tego samochodu żywy. Może tak właśnie działa karma, bo czuł, że trochę zasłużył na śmierć.

- Oni... - Kai przez chwilę szukał odpowiednich słów, które nie chciały się pojawić. - Oni mieszkają na Górze Zapomnienia - wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. - Byli z nami przez ostatnie... jakiś czas. To długa historia, ale teraz nie do bardzo istotna - powiedział z przekonaniem, chociaż miał wrażenie, że Jin może nie do końca się z nim zgadzać. - Później Taehyun znalazł Bezimiennego Księcia, więc...

- Jak to Taehyun znalazł Bezimiennego Księcia?! - mężczyzna zahamował przed skrzyżowaniem, na którym pojawiło się czerwone światło.

- No... - Kai westchnął głośno, bo czuł się winny. Soobin powinien powiedzieć o tym rodzicom i to w zupełnie innych warunkach. Pewnie zamierzał to zrobić, jednak sytuacja się skomplikowała, a Kai powiedział już za dużo, żeby teraz móc się ze wszystkiego wycofać.

- Kai? - samochodem szarpnęło trochę do tyłu, kiedy Jin gwałtownie ruszył z miejsca.

- Odkryliśmy, że Soobin jest Bezimiennym Księciem Wolnych Ludzi - wydusił z siebie w końcu. - Połączyliśmy fakty i... - zaczął, jednak Jin przerwał mu gwałtownie.

- Gówno połączyliście - warknął. - Co wam w ogóle przyszło do głowy?!

- Soobin... wszystko się zgadzało... teoretycznie - zaczął tłumaczyć, przeklinając w głowie chłopaków, którzy mogli siedzieć z tyłu i udawać, że w ogóle nie istnieją. Trochę liczył na to, że którykolwiek z nich, wyłączając Yeonjuna, ich poprze, ale okazało się, że jego przyjaciele to banda zdradzieckich szuj. - Jest adoptowany i... pojawił się w miasteczku mniej więcej wtedy, kiedy Bezimienny Książę został wyrzucony z... z góry, o ile dobrze rozumiem, bo nie znam wszystkich szczegółów. Poza tym Taehyun mówił, że wokół waszego domu jest dużo magii, a Soobin w dodatku ma ten kocyk.

- Jaki znowu kocyk?! - Kai aż podskoczył na swoim siedzeniu. Co prawda Soobin często opowiadał mu, że jego tata potrafi być straszny, kiedy naprawdę straci cierpliwość, ale nie bardzo w to wierzył. Poza tym Soobin nie był najodważniejszą osobą na świecie. Jednak teraz musiał przyznać mu rację. Jin wyglądał naprawdę groźnie, kiedy był wściekły.

- Ten kocyk, ten szary, który ma od zawsze. To... to wyrób Wolnych Ludzi, a oni nie dzielą się swoimi rzeczami, więc połączyliśmy fakty i... - powtórzył, ale samochód zatrzymał się raptownie.

Tym razem przed nimi nie było żadnego skrzyżowania, tylko pusta, ciemna leśna droga. W krzakach na poboczu ulicy nie chowało się żadne zwierzę, ani potwór. Nic, co usprawiedliwiałoby na tak gwałtowne naciśnięcie hamulców. Zapadła pełna napięcia cisza.

Jin na pewno ich wszystkich tutaj zabije.

- Wydawało nam się, że... - zaczął Beomgyu, żeby ją przerwać. - To wszystko miało jakiś sens - dodał jeszcze ciszej, ale było go słychać aż zbyt dokładnie.

Kai poczuł się trochę winny, Beomgyu z nich wszystkich naprawdę zawinił najmniej. W końcu to właśnie on chyba ze sto razy próbował odwieść ich od pomysłu zwiedzania Góry Zapomnienia, zabierania Taehyuna do domu. Beomgyu był jak jakaś przeklęta Kasandra, której powinni posłuchać, ale teraz było już na to za późno.

Jin głośno wypuścił powietrze. Jego zaciśnięte na kierownicy ręce drżały lekko, kiedy wyprostował się i spojrzał na lusterko. Kai pomyślał, że to będzie już ich koniec.

- Soobin nie jest Bezimiennym Księciem - powiedział w końcu, a samochód potoczył się wolno do przodu, kiedy mężczyzna przestał naciskać na hamulec. - Jest takim samym dzieciakiem jak wy, może tylko mniej asertywnym - dodał, wciskając jedynkę.

- Ale... - zaczął protestować Taehyun. Kai miał ochotę go walnąć. Chłopak właściwie się nie odzywał, od kiedy poznali się kilka tygodni wcześniej i raptem w postanowił zmienić swoje nawyki. I to w najmniej odpowiednim do tego momencie.

- Co ale? - Jin spojrzał we wsteczne lusterko, przyspieszając znacznie. Kai nie miał do niego pretensji, właściwie jeśli już ktoś miał zostać zamordowany, to wolał, żeby to był Taehyun. I naprawdę nie było w tym nic osobistego.

- No bo wszystko wskazywało na to, że w tym domu mieszka Bezimienny Książę - upierał się przy swoim chłopak.

- Soobin nie jest jedyna osobą, która mieszka w tym domu - warknął Jin, przyspieszając jeszcze bardziej. Po jego słowach już nikt więcej nie odważył się odezwać.

***

Yoongi czuł, że jeszcze trochę i albo wybiegnie z domu i zacznie przeszukiwać okolicę, albo zadzwoni na policję. Jin nie odbierał telefonu i w głowie Yoongiego scenariusze, które uznawał za bardzo prawdopodobne i lekko stresujące, zaczynały urastać do jakiś gargantualnych rozmiarów i po prawie czterdziestu minutach bez żadnych wiadomości był prawie pewien, że Soobin i spółka rozpętali kolejną wojnę światową. Coś się stało, coś złego był tego więcej niż pewien.

Kuchnia nie była najlepszym miejscem do siedzenia, bo nie widać było z niej ulicy, więc Yoongi przeniósł się na korytarz, na schody prowadzące na górę. To też nie było najlepszym rozwiązaniem, bo bliskość własnej kurtki i butów działała na niego pobudzająco i musiał walczyć z impulsem ubrania się i wyjścia w ulewę, która rozpętała się krótko po tym, jak Jin odjechał z piskiem opon.

- Jasna cholera - zaklął po raz kolejny tego dnia, gdy jego ręka zadrżała tak mocno, że pół herbaty pociekło mu po palcach. Odstawił kubek z hukiem, wstał i szybkim krokiem podszedł do wąskich okien znajdujących się po obu stronach drzwi wejściowych.

Nawet gdyby bardzo się starał, to nie byłby w stanie wypatrzeć nikogo pośród takiej ulewy, a raczej sztormu, bo po pewnym czasie do intensywnego, grubego deszczu dołączył śnieg. Yoongi wiedział, że pewnie zgubiłby się w nim albo gorzej, wpadł pod samochód, bo widoczność nie była większa niż zaledwie kilka metrów, więc mimo że serce podpowiadało mu, że powinien wyjść, stał dalej twardo przy drzwiach, wypatrując Jina i samochodu.

Deszcz siekł prawie poziomo i wszystko co znajdowało się na zewnątrz wyblakło, przybierając dziwny, szary kolor.

Yoongi zamknął na chwilę oczy, starając się wsłuchać w szalejący wiatr, ale żadne inne dźwięki nie dochodziły do jego uszu. Wydawało się, jakby wszystko co znajdowało się na zewnątrz, raptem przestało istnieć. Był tylko wiatr, silny i porywisty. Jego świst gdzieś pod wąską szparą w drzwiach.

- Jin, gdzie jesteś? - mruknął, przyciskając czoło do framugi drzwi.

Ryk silnika samochodu odezwał się prawie od razu w odpowiedzi. Był co prawda daleko, przytłumiony przez szalejący deszcz, ale Yoongi rozpoznałby go wszędzie. Bez zastanowienia otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do środka mieszkania, żywioł na który nie był gotowy. Powiew wiatru od razu uderzył go w klatkę piersiową, wpychając z powrotem do środka, ale Yoongi wiedział, że nie może mu się poddać. Nie teraz. Widział już przed sobą światła przeciwmgielne i zarys samochodu Jina, który z wprawą zaparkował przed domem.

- Pomóżcie mi, a nie tak stoicie - Jin krzyczał na kogoś w samochodzie. - Yoongi! - Yoongi wybiegł. Bez butów, bez niczego tak naprawdę. Śnieg zmieszany z deszczem uderzał go raz po raz po twarzy, ale nie zatrzymał się nawet na chwilę. I wtedy zobaczył to... czyli pół przytomnego Soobina, którego Jin trzymał na rękach i musiał aż się przytrzymać furtki, żeby nie upaść. Jego dziecko, jego jeden, jedyny najukochańszy syn. Był taki blady i tak dziwnie mały, gdy Jin przyciskał go do siebie.

- Kai - powiedział słabo do chłopaka, który stał przy tylnych drzwiach auta. Przez krótką chwilę szukał swojego głosu, który nie chciał z nim współpracować. - Weź od Jina klucze, zamknij samochód - dodał już trochę głośniej i podszedł do swojego chłopaka, który wyglądał, jakby chciał rozszarpać wszystkich dookoła, ale też zacząć płakać i Yoongi nie był do końca pewien co zaraz się stanie. - Musimy go rozgrzać - powiedział, najspokojniejszym głosem na jaki było go teraz stać. Jin skinął sztywno głową i ruszył w stronę drzwi wejściowych, które przytrzymywał mu już Beomgyu.

- Połóż go na chwilę, musimy zdjąć z niego tę kurtkę zanim zabierzemy go na górę - polecił, gdy tylko przekroczył próg domu. Jin przyklęknął na jedno kolano, kładąc ich syna najostrożniej i najdelikatniej jak tylko się dało na podłogę. Yoongi próbował mu pomóc i przytrzymać głowę chłopaka, ale Soobin zaczął się podnosić do pozycji siedzącej, wyrywając się. - Hej, Binnie - powiedział łagodnie. Soobin mruczał coś pod nosem, wciąż odpychając jego ręce. - Jesteś już w domu, już jest ok - dodał i poklepał go po policzku, zmuszając do spojrzenia w swoją stronę. Jego oczy były strasznie dzikie, wielkie i rozbiegane, jakby się czegoś naćpał, ale Yoongi dobrze wiedział, że była to wina wyziębienia. Był prawie pewien, że Soobin myśli, że wszystko co teraz się dzieje to jakiś dziwny sen.

- Musimy z ciebie zdjąć kurtkę. Dasz radę nam pomóc? - spytał. Był prawie przekonany, że chłopak nic nie odpowie i zaraz zaśnie, albo zemdleje, albo nawet ucieknie, bo raptem miał jakoś więcej energii, ale Soobin o dziwo pokiwał głową i zaczął wyginać ręce w taki sam sposób, gdy się stresował. Jin od razu zareagował. Przytrzymał je ostrożnie, pociągnął za rękawy i po chwili po kurtce nie było śladu.

- Wezmę go na górę - zaproponował. Yoongi skinął głową i spojrzał w górę, na stojących dookoła niego chłopców, którzy z przerażeniem w oczach odprowadzali Soobina i Jina po schodach.

Twarz Beomgyu była usmarowana krwią, a z jego kurtki sączyła się woda, która skapywała na podłogę, tworząc wokół niego kałużę. Yeonjun też nie wyglądał najlepiej. Był brudny na twarzy i ubrudzony krwią, ale za to Kai i Taehyun wydawali się podejrzanie czyści.

- Czy...- zaczął niepewnie Beomgyu, przystępując z nogi na nogę, gdy Yoongi wstał z klęczek. - Możemy jakoś pomóc? - dodał ciszej, a jego głos zadrżał niebezpiecznie.

Yoongi nic nie odpowiedział. Minął ich i poszedł na górę od razu, kierując swoje kroki w stronę sypialni Soobina. Jin zdążył położyć ich syna na łóżku i zajął się jego przemoczonymi ubraniami. Sweter upadł z plaśnięciem na podłogę, po chwili dołączyła do niego koszulka i skarpety.

- Yoongs, pomóż mi - jęknął, łapiąc za nogawkę przemoczonych jeansów Soobina, a Yoongi zamarł na chwilę z ręką na klamce. Uczucie deja vu, które go opanowało minęło równie szybko jak przyszło.

- Jasne, już - powiedział zmieszany i podszedł w kilku długich krokach do łóżka. Trochę zeszło im z przebieraniem syna, bo Soobin cały czas chciał wstawać, a potem złapały go takie dreszcze, że Yoongi musiał położyć się z nim na chwilę do łóżka i przycisnąć do swojej klatki piersiowej, zanim byli w stanie nałożyć mu kolejną warstwę ubrań.

Dopiero wtedy, gdy dreszcze Soobina ustały, Jin pozwolił sobie na głośne westchnięcie, a ten ciasny supeł, który Yoongi czuł w swoim żołądku odkąd wszedł do sypialni syna, rozluźnił się. Morderczy szał, który Yoongi widział w oczach i ruchach swojego chłopaka jeszcze chwilę temu, minął. Jin wyglądał na zmęczonego, a może raczej na zrezygnowanego. Yoongi nie potrafił się zdecydować.

- Powiesz mi, co się stało? - spytał szeptem, gdy cisza zaczęła się przedłużać. Przyłożył rękę do prawego ucha Soobina, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila a chłopak zaśnie. Nie chciał go budzić.

- Później - Jin pokręcił sztywno głową w odpowiedzi. Przez chwilę wpatrywał się w czarny, plastikowy worek, który wytrzasnął nie wiadomo skąd i mokre ubrania Soobina, które się w nim znajdowały. - Muszę... się zastanowić - dodał wolno, zaciskając mocno szczękę. Spojrzał przed siebie, na pół otwarte drzwi sypialni, zza których widać było mętne światło żarówek na korytarzu.

Gdzieś z dołu dochodziły ich ciche głosy pozostałej czwórki. Yoongi miał wrażenie, że zaraz usłyszy donośny krzyk Kaia i mentalnie szykował się na mini zawał, ale głosy były coraz cichsze, a w końcu umilkły, czego się w ogóle nie spodziewał. Cisza, która zapadła w domu była nienaturalna, jakby ktoś raptem wyssał z niego całe powietrze.

- Chyba... poszli do salonu - mruknął cicho, głaszcząc Soobina po wciąż wilgotnych włosach.

- Zaraz do nich zejdę - odparł Jin, odrywając wreszcie wzrok od smugi światła. Dopiero wtedy Yoongi zauważył, jak bardzo czerwone ma oczy.

- Kocie? - spytał cicho. Jin uśmiechnął się do niego słabo, odrzucając worek. - Chodź tutaj - dodał i pokazał na miejsce obok siebie. Soobin mruknął coś przez sen, a Jin zaraz był przy nim. Odgarnął mu włosy z czoła i pocałował delikatnie w skroń. Już nie udawał, że nie płakał.

***

Dzieciaki stały pośrodku salonu w mniej więcej równej linii, ze spuszczonymi głowami. Chyba jeszcze nigdy nie byli tak cicho. Cała czwórka wyglądała, jakby właśnie wróciła z poligonu po kilkudniowych ćwiczeniach wojskowych. I to takich naprawdę intensywnych.

Chociaż Jin nadal miał ochotę ich wszystkich udusić albo powystrzelać, to jednak gdzieś tam w głębi trochę im współczuł.

To musiało być traumatyczne przeżycie, bo Sluagh nawet wśród Wolnych wzbudzały przerażenie. Jin nigdy żadnego nie widział, więc trudno mu było sobie wyobrazić, czego tak naprawdę doświadczyły dzieciaki, ale słyszał o Sluagh same najgorsze rzeczy.

Jednak nawet jeśli to będzie ich kosztowało długoletnią psychoterapię, nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, bo dopóki chłopaki boją się go tak bardzo, jak wcześniej hoseokowego potwora, ma szansę wyciągnąć z nich całą historię.

Bo z tego, co zdążył wywnioskować Jin, Sluagh mógł tu być właśnie z ich powodu. Hoseok kogoś szukał, a Taehyun i Yeonjun z jakiegoś powodu nie wracali na Górę Zapomnienia. Z drugiej strony to były jeszcze dzieciaki, więc Jin nie do końca był pewien, co takiego mogli zrobić, by tak bardzo wkurwić króla Brugh.

- Co wyście sobie w ogóle myśleli? - zapytał i od razu się skrzywił, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że brzmi jak każdy dorosły, który kiedykolwiek w życiu dawał mu opierdol. - Po co w ogóle poszliście na polanę?

Cisza, jaka zaległa w pomieszczeniu, wydawała się teraz jeszcze bardziej przytłaczająca.

- Czy pan tata Soobina powie o tym naszym rodzicom? - zapytał nieśmiało Beomgyu, podnosząc trochę głowę. Jin powinien to zrobić, zwłaszcza, że zaschnięta krew na twarzy chłopaka robiła wrażenie. Z drugiej strony wolał sobie nie wyobrażać, jakie piekło zrobi im wszystkim matka Beomgyu. I nie miał tu nawet na myśli dzieciaków.

- Beomgyu idź się umyj do łazienki, ok? Tylko uważaj na tę ranę... poradzisz sobie? - chłopak kiwnął tylko głową, ale nie ruszył się nawet na krok. - Sami powiecie swoim rodzicom - zdecydował w końcu Jin. - I mam nadzieję, że naprawdę to zrobicie.

- Poszliśmy do lasu w nocy, kiedy zniknęła mgła i... znaleźliśmy Taehyuna - zaczął tłumaczyć Kai, kiedy Beomgyu wyszedł z salonu. - W każdym razie, chcieliśmy pomóc, a potem wyszło, że Soobin jest Bezimiennym Księciem, ale to nie ma nic wspólnego z dzisiaj. Dzisiaj pojechaliśmy zostawić zioła przy ołtarzu, no i chcieliśmy iść do pomników się pomodlić.

- Przed klasówką z funkcji - dodał niespodziewanie Taehyun. Jin mógł przysiąc, że ten dzieciak jeszcze nigdy się przy nim nie odezwał.

- I po prostu... Sluagh skądś się pojawił i zaczął wszystkich atakować, więc myśleliśmy, że Soobin może użyć mocy, ale... no, nie użył - dokończył Kai, wpatrując się w podłogę.

To była najbardziej abstrakcyjna historia, jaką Jin w życiu słyszał. Chciał zadać dzieciakom przynajmniej milion pytań, ale próbował się powstrzymać. Pytania o to, czemu nie zdecydowali inaczej, w tej chwili już nic nie zmieniały. Chociaż sam fakt, że Soobin zdecydował się walczyć z jakimś potworem, nawet jeśli faktycznie wierzył, że ma jakieś magiczne moce, wydawał się Jinowi dziwny. Jego syn nigdy nie był szczególnie odważny, a potwory, które potrafił przywoływać Hoseok były naprawdę imponujące.

- I Soobin zdecydował... - Jin się zawahał, nie chciał nikogo oskarżać, ale czuł, że chłopak sam by tego nie wymyślił. Jeszcze niedawno wołał ich, kiedy w pokoju znalazł pająka. Właściwie wołał Yoongiego, bo Jin nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z tymi paskudami. - Zdecydował, że będzie walczyć z potworem?

- Soobin wrócił po Beomgyu - od razu powiedział Kai. - Było zamieszanie na moście, turyści i... w ogóle i Beomgyu został z tyłu, dlatego chciał mu pomóc, potwór wrzucił go do rzeki i Yeonjun go zabił. To znaczy potwora, nie Soobina. Właściwie to nie zabił, on się po prostu rozleciał, ten potwór. Te zwierzęta już były martwe. Reszta, reszta jest już chyba jasna.

- Prawie jasna - westchnął Jin, chociaż tak naprawdę to wszystko miało równie mało sensu jak na samym początku. - To któregoś z was szuka król Wolnych Ludzi? - zapytał, mając nadzieję, że zaprzeczą.

- Mnie - powiedział w końcu Yeonjun, który do tej pory siedział zupełnie cicho. - Mnie szuka - dodał, nadal nie podnosząc głowy.

- Czy... możesz powiedzieć, dlaczego cię szuka? - zapytał Jin po chwili, chociaż nie był pewien, czy naprawdę chce wiedzieć. Może w ogóle lepiej było zostawić wszystko tak, jak jest i udawać, że atak Sluagh to po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

Jego matka tak zawsze robiła, przyjmowała wszystko takim, jakie było i nie zadawała pytań ani o to, kim jest Yoongi, ani o to, skąd się wziął Soobin.

Problem polegał na tym, że on, w przeciwieństwie do własnej matki, naprawdę czuł się rodzicem Soobina i trudno mu było ignorować wszystkie dziwne rzeczy, które ostatnio działy się wokół niego.

- Pewnie... pewnie tata chciałby wiedzieć, dlaczego nie ma mnie w domu - wyjaśnił Yeonjun.

Ironia losu, pomyślał Jin, ze wszystkich Wolnych ludzi, których od lat starali się unikać, Soobin musiał poznać akurat syna Hoseoka, o którym żaden z nich już więcej nie chciał słyszeć. Zwłaszcza że, jeśli nic się nie zmieniło, król Wolnych Ludzi miał tylko jedno dziecko.

- A dlaczego nie jesteś w domu? - zapytał zrezygnowany, bo Yeonjun albo nie bardzo chciał z nim współpracować, albo faktycznie nie miał pojęcia, jak to jest tłumaczyć się przed kimś starszym.

- Bo... - chłopak wziął głęboki oddech. - Taehyun kazał Soobinowi mnie porwać i spętać. Nie mogę wrócić - wyciągnął ręce do przodu, na których faktycznie zawiązane były dwie, bardzo brudne, tasiemki.

- Chciałeś mnie zamordować tak samo jak Strażnika! - krzyknął Taehyun, patrząc na niego z wściekłością.

- Nie chciałem! Mówiłem ci to z milion razy, że to tylko takie powiedzenie! - Yeonjun odsunął się trochę od krzyczącego dzieciaka. - Poza tym chciałeś zrobić jakąś zjebaną rewolucję i obalić monarchię - dodał już trochę spokojniej, bujając się na piętach.

- Bo ta monarchia powinna zostać obalona, twój ojciec nie jest należytym władcą! To uzurpator! - krzyknął znowu dzieciak.

- Soobin miał zostać ukoronowany - Kai uśmiechnął się przepraszająco, starając się ignorować kłótnię pozostałej dwójki. - Tak... właśnie... - potarł rękami o spodnie. - Zamknijcie się już - syknął dość głośno.

Jinowi nawet zrobiło się go szkoda, bo ewidentnie nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić.

- Czy... czy to pan jest Bezimiennym Księciem? - zapytał w końcu rudy dzieciak, który chyba naprawdę był zdeterminowany, by obalić władzę Hoseoka. Jin nawet go rozumiał, chociaż nadal nie do końca ogarniał wszystkie wydarzenia, które doprowadziły do dzisiejszego finału.

Gdzieś w głębi domu skrzypnęły drzwi łazienki i Beomgyu, w już trochę lepszym stanie, stanął w drzwiach pokoju.

- Mam zamiar zrobić coś ciepłego do picia dla Soobina, może... też chcielibyście się napić? - zapytał Yoongi, schodząc po schodach. Jin uśmiechnął się do niego i pokręcił głową.

- Zaraz odwiozę ich wszystkich do Beomgyu - odparł Jin. Być może czeka go jeszcze przeprawa z rodzicami chłopaka. - Yoongi jest twoim Bezimiennym Księciem, Taehyun - dodał głośniej. Nie było już sensu tego ukrywać.

Yoongi nadal stał przy schodach i naprawdę nie wyglądał w tym momencie jak członek jakiejkolwiek rodziny królewskiej. Jego nogawki i skarpety były mokre od śniegu i deszczu, a sprany t-shirt, który miał na sobie, chyba nigdy nie widział żelazka. Właściwie to Yoongi nigdy nie sprawiał wrażenia, że jest z królewskiego rodu, nawet kiedy się poznali. - Praktycznie sami na to wpadli - wyjaśnił Yoongiemu szybko, patrząc na zaskoczone dzieciaki.

Może to wina zmęczenia, jakie musieli odczuwać, ale wydawali się trochę zawiedzeni. Zwłaszcza Taehyun, który nie wyglądał nawet, jakby wierzył Jinowi.

- Moja mama dzwoniła jakieś... pięćdziesiąt razy - wtrącił nieśmiało Beomgyu, patrząc na swoją ufajdaną komórkę. - Napisałem jej, że niedługo będziemy.

- Na pewno? - zapytał w końcu Taehyun. Yoongi potarł nos, wyglądał, jakby jak najszybciej chciał wycofać się do kuchni.

- Na pewno - potwierdził Jin stanowczo. - Mamy sobie chyba jeszcze kilka rzeczy do wyjaśnienia, ale na to będzie jeszcze czas, tylko nie dzisiaj - westchnął. W pewnym momencie zupełnie zapomniał, że miał dać dzieciakom jakąś mądrą przemowę na koniec, a teraz nie miał na nią żadnego pomysłu.

Jin stanął obok Yoongiego przy schodach, czekając aż wszystkie dzieciaki wysypią się z salonu.

- Wszystko ci później wyjaśnię, ok? Obiecuję - powiedział do swojego chłopaka, obejmując go ręką. - Yeonjun... Yeonjun idziesz? - zajrzał do pokoju, bo chłopak nie wyglądał, jakby gdzieś się wybierał. - To dziecko Hoseoka - dodał Jin cicho.

- Ale... dlaczego? - zapytał zaskoczony chłopak. - Ja przecież tu mieszkam - oznajmił, jakby to było coś zupełnie oczywistego.

- Yoongi, to ja cię zostawię z Yeonjunem, który też tu mieszka i odwiozę dzieciaki - stwierdził Jin, starając się zignorować nową falę gniewu, która w nim właśnie wezbrała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro