26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n: tw na trochę ohydnych, trupowych opisów (nie dużo!)

- Nie mógł zadzwonić? - Jin starał się nie krzyczeć, ale czuł, że jeszcze chwila i nie będzie potrafił się powstrzymać. Ten poranek zaczął się tak dobrze, tak spokojnie. Oczywiście, że coś musiało się spierdolić. Przecież nie wystarczyło, że jego własne dziecko okazało się kryminalistą przetrzymującym w swoim pokoju zakładników.

- Nie wzięliśmy komórek - odparł Yeonjun cicho, spuszczając głowę i Jin od razu poczuł się głupio.

To nie była wina tego dzieciaka, że Yoongi nigdy, ale to nigdy w swoim życiu nie wziął ze sobą komórki, jeśli Jin nie przypomniał mu o tym wcześniej przynajmniej pięćdziesiąt razy. A nawet jeśli ją wziął, to i tak zawsze miał ją na wyciszonym, więc można się z nim było skontaktować tylko wtedy, kiedy to Yoongi tego chciał.

Musi się opanować. Oddychać i nie krzyczeć. Absolutnie nie może krzyczeć na Yeonjuna. Potrzebuje od niego jak najwięcej informacji, więc nie może go zniechęcić i zestresować, bo wtedy w życiu nic z niego nie wydobędzie.

Może Jin nie znał jakiejś duże grupy Wolnych, ale ci, których spotkał w swoim życiu, mieli bardzo irytujący nawyk nie mówienia tego, co akurat było w danej chwili istotne. Jeśli była to cecha typowa dla wszystkich Wolnych, to Yeonjun prędzej da się poćwiartować, niż powie mu coś przydatnego.

- Dlaczego nie mógł wrócić z tobą? - zapytał Jin, starając się brzmieć jak najspokojniej. W międzyczasie złapał klucze do samochodu leżące na stoliku, a potem kurtkę i długi, czerwony szalik przewieszony przez poręcz na schodach. Jeszcze do końca nie wiedział, co zamierza zrobić, ale miał nadzieję, że w samochodzie wpadnie na jakiś genialny pomysł.

- To... - Yeonjun zająknął się, jakby spodziewając się, że Jin zaraz wybuchnie i coś mu zrobi.

Soobin zaraz był przy nim. Położył mu rękę na ramieniu i przysunął do siebie.

Jin przypomniał sobie od razu o tym, że powinien chyba przeprosić syna za to, że założył, że on i Yeonjun są parą. Chociaż, gdy Soobin wyszeptał chłopakowi coś na ucho, nie był już tego taki pewien. Blondyn poczerwieniał na twarzy i przysunął się bliżej Soobina, kładąc rękę na jego udzie.

- Już wcześniej wydawało mi się, że coś czuję, Yoongi chyba też i... - odezwał się Yeonjun po jakimś czasie i spojrzał na Soobina, który wciąż trzymał go blisko siebie. - Byliśmy przy sklepie i rozmawialiśmy i... nagle ktoś zaczął krzyczeć od strony fontanny, tej wiesz fontanny z pieniędzmi - zwrócił się do Soobina, który pokiwał głową. - To nie jest daleko, jakieś dwadzieścia metrów.

- No i co z tego? Codziennie na mieście są jakieś rozróby - przerwał od razu Jin, taktycznie omijając informację o fontannie.

Poza tym to nie była prawda. Ich miasto było nudne jak flaki z olejem i nawet w piątki, po imprezach nie zdarzały się żadne bijatyki. Jedyną osobą, która dostała mandat za zakłócanie porządku, był on sam i to lata temu.

- Dullahan - głos Yeonjuna był tak cichy, że w pierwszym momencie Jin miał ochotę powiedzieć mu, żeby powtórzył, ale dobrze wiedział, że wcale się nie przesłyszał. Po prostu nie chciał tego usłyszeć.

- Hoseok wypuścił ciemnych? - powiedział równie cicho i złapał się barierki.

- Co wypuścił? - spytał Beomgyu, odstawiając ostrożnie koszyk na podłogę. - Co... co to jest?

- Dullahan są... to taka jakby straż przyboczna króla Hoseoka - odparł Taehyun.

Jin widział, że chłopak waha się, jakby nie chciał dzielić się wiedzą o ich świecie, by nie zdradzić zbyt wiele. Prawdopodobnie dzieląc się tymi informacjami, łamał jakieś miliony zakazów Wolnych. Jednak mimo wszystko kontynuował, widząc, że ani Soobin, ani Kai, czy Beomgyu nie rozumieją, co się właściwie dzieje. - Oni nie są... no nie są ludźmi. Potrafią zabijać samym spojrzeniem albo dotykiem i... nie da się ich za bardzo unicestwić - wyjaśnił, chociaż to wytłumaczenie nie spotkało się z uznaniem chłopaków.

- Wszystko da się zabić - zaprotestował Beomgyu, wyraźnie zdenerwowany. - Nawet wczoraj tego... to coś.

Jin pokręcił głową, starając się przypomnieć sobie wszystko, co mówił mu kiedyś o nich Yoongi. I to nie tak, że go nie słuchał, ale po jakimś czasie ta wiedza wyblakła, ukryła się gdzieś w tej nieużywanej części pamięci, wyparta przez inne, bardziej przydatne rzeczy jak na przykład robienie przecierów owocowych dla dzieci.

Pamiętał, że Dullahan należeli do klanu matki Hoseoka od stuleci. Nie byli Wolnymi ani zwykłymi ludźmi, przynajmniej nie w tej formie. Byli tymi nieszczęśnikami, których pokonała własna magia, tymi których wskrzeszono i pozbawiono własnej woli.

Ich sylwetki nadal przypominały te ludzkie, to Jin pamiętał bardzo dobrze z rysunków Yoongiego, ale tylko dlatego, że musieli przybrać jakiś kształt, by przybyć do świata żywych. Wyglądali jak czarny dym, cień, a ich oczy żarzyły się złotem.

- Wszystko da się zabić - powtórzył za Beomgyu Jin i spojrzał na Yeonjuna, który podniósł głowę w tym samym momencie. - Yoongi chce odpieczętować swoją moc - wyszeptał, czując, jak uginają się pod nim nogi. - Yeonjun... - urwał, bo chłopak pokiwał głową.

- Zwykli ludzie nie mogą ich powstrzymać, ale on może. Dullahan będą zabijać, dopóki ktoś nie wyda rozkazu, żeby przestali albo ich nie spali. Yoongi może to zrobić, ale potrzebuje swojej mocy - powiedział, wstając ze schodka. Soobin zrobił to samo, spoglądając to na Jina, to na Yeonjuna. Widać było, że nie wie, co się właściwie dzieje. - Do rana całe miasto zostanie zniszczone.

Jin chciał spytać Yeonjuna, dlaczego nie powstrzymał Yoongiego, ale dobrze znał odpowiedź. Gdy Yoongi postanowił coś osiągnąć, zdobyć. Nic nie mogło go powstrzymać. Jin też nie mógłby tego zrobić, ale przynajmniej miałby czas, żeby się pożegnać.

- Ten dziwny facet... Namjoon dał mu samochód - dodał jeszcze Yeonjun.

- Zabiję go - warknął Jin, a Yeonjun cofnął się trochę. - Nie ciebie, Namjoona - mruknął, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Prawdopodobnie to nie był najlepszy moment na kłótnie z kimkolwiek, ale Jin już o to nie dbał.

Jeśli pokłóci się z Namjoonem przez telefon jak dorosły, kulturalny człowiek, to jest szansa, że go nie zamorduje, kiedy się zobaczą.

- Kurwa - dodał po chwili i w końcu wyszarpał z kieszeni komórkę, która zaplątała się w porwaną podszewkę. Gdzieś za jego plecami Kai nabrał głośno powietrza, jakby chciał podzielić się ze światem jakimś genialnym pomysłem, ale Jin pokazał na niego palcem. - Macie zostać w domu - powiedział poważnie, a potem spojrzał na Soobina. - Nie żartuję, tym razem naprawdę musicie mnie posłuchać. Zamknijcie dobrze za mną drzwi i zasłońcie szczelnie okna. Nie wyglądajcie na zewnątrz, ok?

- Tato, ale my...- zaczął Soobin, ale Jin nie miał zamiaru z nim dyskutować. Jeśli chciał złapać Yoongiego, naprawdę musiał się spieszyć.

- Nie, zostajecie w domu - odparł kategorycznym tonem. - To nie jest zabawa, Binnie. Poza tym i tak nie powinieneś nigdzie wychodzić na razie - złapał za chłopaka i przytulił go mocno. - Kocham cię, wiesz o tym prawda? - spytał szeptem, a Soobin skinął lekko głową. - Masz zostać w domu. Rozumiemy się?

- Chyba - odparł cicho chłopak, odsuwając się trochę.

Jin pocałował go w skroń i zrobił krok w tył, ściskając mocniej w dłoni klucze do samochodu, które zadźwięczały głośno.

- Niedługo wrócę - powiedział do wszystkich. - Zgaście światła i siedźcie cicho. Centrum jest dość daleko, ale...

- Będziemy uważać - zapewnił go Beomgyu.

Jin zatrzymał się na chwilę, bo między "nie będziemy wychodzić z dom"' a "będziemy uważać" istniała pewna subtelna różnica.

Na twarzy chłopaka malowała się dziwna determinacja, chociaż mogło mu się wydawać.

Po wczorajszych wydarzeniach twarz Beomgyu wciąż była trochę opuchnięta i poobijana, więc Jin do końca nie był przekonany, czy dobrze odczytał jego emocje. Zmierzwił mu szybko grzywkę, a potem spojrzał na resztę dzieciaków i Soobina, który objął się ramionami. Chłopak wpatrywał się w niego ze strachem i miał minę, jakby chciał zadać przynajmniej milion pytań, tylko nie wie, jak je sformułować. Jin uśmiechnął się słabo do syna i pogładził go po policzku. Był równie miękki jak wtedy, gdy trafił do nich po raz pierwszy i serce Jina zacisnęło się jeszcze mocniej.

- Wracaj do łóżka - powtórzył, starając nie dać po sobie poznać, że boi się nacisnąć klamkę. Nie wiedział, czego może się spodziewać tam, w mieście, ale nie może zostać. Nie mógł zostawić Yoongiego samego, nie teraz, nie w takim momencie.

Ostatnią rzeczą, jaką widział, zamykając za sobą drzwi, były oczy Soobina.

Potem wiatr uderzył w Jina z taką mocą, że przez moment nie mógł złapać tchu. Mroźny podmuch, jakby był co najmniej listopad, przesuwał znajdujące się przy wejściu doniczki, jakby nic nie ważyły.

Krótką drogę do auta Jin pokonał w kilku długich susach. Dopiero, gdy znalazł się w środku, wybrał wreszcie numer Namjoona i nie czekając na zwyczajowe powitanie, zaczął krzyczeć prosto w słuchawkę.

- Pojebało cię do reszty? Dlaczego dałeś mu kluczyki?!

- No bo je chciał - odparł od razu Namjoon spokojnym głosem, jakby powitanie przyjaciela nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. I pewnie tak było, bo Jin rzadko krył się z negatywnymi emocjami, więc kiedy czuł, że musi sobie pokrzyczeć, tak właśnie robił. Chyba, że chodziło o Soobina albo Yoongiego, na nich nie krzyczał nigdy. Przy nich zawsze zachowywał się cywilizowanie.

Jin poczuł, że jeszcze trochę, a zacznie uderzać pięściami w klakson, co nie byłoby najmądrzejsze, bo Dullahan przyciągały głośne dźwięki. Krzyczenie na Namjoona, choć pomagało, też mogło okazać się nienajlepszym pomysłem.

Wziął kilka głębszych oddechów, starając się uspokoić.

- Dlaczego puściłeś go samego? W ogóle nie mogłeś do mnie zadzwonić? Uprzedzić mnie? - pytał dalej podniesionym tonem. - Musiałem dowiadywać się wszystkiego od Yeonjuna?

- Yeonjun żyje? - w głosie Namjoona dało się słyszeć zaskoczenie pomieszane z uznaniem. - Dobry chłopak, udało mu się uciec przed nimi, szczerze mówiąc, nie dawałem mu szans - mruczał dalej pod nosem, a Jin mógł przysiąc, że słyszy obok niego głos Jimina, który kazał mu się zamknąć. - Musi naprawdę szybko biegać - powiedział jeszcze, ale w głosie Jimina, który nadal mówił coś w tle, słychać było już ostrzejsze tony, więc tym razem Namjoon naprawdę się zamknął, ale tylko na chwilę. - A nie mogłem jechać z Yoongim, bo jesteśmy z Jiminem zabarykadowani w mieszkaniu i nie mogłem jej tak po prostu zniszczyć - kontynuował spokojnie. - Ty wiesz, jak długo robi się taką barykadę, żeby naprawdę działała? Poza tym w różnych częściach domów użyłem różnych olejków, więc...

- Wsadź sobie w dupę te swoje olejki! Jesteś nienormalny - tym razem głos Jimina był bardzo wyraźny. Przez chwilę Jin słyszał tylko jakieś szuranie, a potem odgłos zamykanych drzwi.

- Rzuciłem Yoongiemu klucze przez lufcik w sklepie - zakończył Namjoon, a Jin zazgrzytał zębami ze złości. Mógł o to winić tylko siebie i swoje błędy życiowe, które popełnił w przeszłości. To one doprowadziły go do przyjaźni z Namjoonem.

- Jaki ty jesteś, kurwa nieprzydatny - jęknął.

- Dałem mu klucze, Jin - zaprotestował Namjoon. - Sorry, ale nie powiesz mi, że to nie było przydatne - mówił dalej.

- To było po prostu głupie - mruknął Jin, ustawiając komórkę na tryb głośnomówiący. Rzucił ją na siedzenie obok. Odpalił silnik i szybko wykręcił samochód, wyjeżdżając z przydomowego parkingu.

- Nie mów, że ty... - zaczął Namjoon, dopiero teraz tracąc swój wcześniejszy spokój.

- Jestem w samochodzie - przerwał mu w odpowiedzi Jin.

Przed sobą widział już centrum miasta, które wydawało się płonąć. Czerwona łuna majaczyła przed nim za suchymi, pozbawionymi liści drzewami i szpalerem takich samych, biało-niebieskich domów. Wydawały się opustoszałe, ale to musiały być tylko pozory. Widział w ich oknach i drzwiach sigile, z których spływała jeszcze nie zakrzepnięta krew.

Ktoś w pośpiechu zapieczętował całą okolicę, ale Jin nie wiedział, na ile taka magia będzie w stanie zatrzymać Dullahan. Czy w ogóle jest w stanie to zrobić.

Magia krwi była najsilniejsza i nawet zwykli, nie-magiczni ludzie, którzy używali jej w odpowiedni sposób, znali odpowiednie rytuały, mogli powstrzymać nieproszonych gości przed wizytą w swoim domu.

Jednak Dullahan nie byli śmiertelni, nie byli też Wolnymi, nie płynęła w nich żadna krew, więc teoretycznie magia krwi mogła nie mieć na nich żadnego wpływu.

Równie dobrze taka magia mogła działać w zupełnie odwrotny sposób i zamiast ich wypędzać, mogła ich do siebie przywoływać.

- Jedziesz na Górę? - odezwał się po dłuższej chwili Namjoon, a jego szept wydawał się coraz bardziej gorączkowy. - Sam?

- A z kim? Przecież nie wezmę ze sobą Soobina - warknął i wykonał gwałtowny skręt, gdy jakaś kobieta wypadła przed jego maskę.

W pierwszym odruchu Jin chciał się zatrzymać i zabrać ją do samochodu, jednak kobieta nie zwracała na niego uwagi. Patrząc na coś w oddali, jakby samochód Jina był zupełnie przezroczysty, minęła go i pognała w dół ulicy. Zanim zdążyła dopaść do swojego domu, coś na kształt cienia wyłoniło się ze światła lampy ulicznej, które z jakiegoś powodu nadal były włączone, chociaż był środek dnia.

Kobieta krzyknęła, a Jin zaraz stracił ją z oczu.

- Kurwa - zaklął cicho. Było o wiele gorzej, niż myślał. Dullahan rozpanoszyli się po placu jak karaluchy i coraz dalej zagłębiali się w ich miasteczko.

- Co się stało? - Jin usłyszał w słuchawce głos Jimina. - Gdzie jesteś?

- Niedaleko was. Zejdźcie do piwnicy - odparł szybko Jin. - Schowajcie się przed nimi.

- Co z Soobinem? - pytał dalej Jimin.

- Zostawiłem go z resztą chłopaków w domu, mają tam siedzieć, dopóki nie wrócę - Jin wolno ruszył z miejsca, zjeżdżając z górki na jałowym biegu. - ...dopóki nie wrócimy - poprawił się zaraz. Spojrzał we wsteczne lusterko; ulica za nim wydawała się pusta.

- Uważaj na siebie - powiedział Jimin.

- Jasne. Wy też - Jin z wahaniem zakończył połączenie. Kiedy to zrobił, miał wrażenie, że cisza, która nagle wypełniła samochód, wdarła się również do jego własnego wnętrza.

***

Gdy usłyszał krzyk pierwszej ofiary, Yoongi starał się wmówić sobie jeszcze przez chwilę, że to nie dzieje się naprawdę, że to jest jeden z wielu jego koszmarów, które miewał, przez jakiś czas po tym jak opuścił królestwo, ale gdy usłyszał kolejny nieludzki skowyt pełen bólu, a potem poczuł charakterystyczny słodki zapach magii Hoseoka, wiedział już, że nie są to zwidy. To nie był sen, a Dullahan naprawdę są w samym sercu ich małego miasteczka. Niezapowiedziani, cisi, jak cienie, którymi byli, przemykali bezszelestnie od ofiary do ofiary. Wszystko działo się tak szybko.

W jednym momencie na placu stali ludzie, a w drugim... już ich nie było. Ich sylwetki wypaliły się w miejscach, w których stali jeszcze kilka chwil temu.

Yoongi jak przez mgłę pamiętał moment, w którym kazał Yeonjunowi uciekać, rozmowę z Namjoonem, a raczej kłótnię, a potem jazdę, jak po kilku głębszych, w stronę Góry Zapomnienia.

Była to wina stresu, był prawie tego pewien, dlatego nie potrafił myśleć klarownie i logicznie, ale też jego własnej magii, która szalała w żyłach próbując wydostać się na zewnątrz żeby go ochronić. Z każdą chwilą coraz trudniej było mu skupić się na tym, co powinien zrobić, żeby utrzymać ją w ryzach.

Nie mógł pozwolić sobie na to żeby dać sobą zawładnąć, jeszcze nie teraz, bo nie był pewien co zrobi, gdy już do niego wróci. Czy zapłonie jak zwykła świeczka. Słabym, złotym światłem, czy eksploduje, zabierając ze sobą połowę miasteczka. Dlatego Yoongi czekał, by się jej poddać.

Czuł, że musi oddalić się jak najdalej od swojego domu, od swojej rodziny i miasta. Żałował, tylko że nie ma czasu, by przedyskutować ten pomysł z Jinem. Prawdopodobnie powinien to zrobić, ale jego własny telefon leżał gdzieś w domu, zapomniany i dawno wyładowany, ale wiedział, że Jin zrozumie.

Zawsze rozumiał; kiedy Yoongi przestał używać magii, kiedy już więcej nie mówił o Brugh, kiedy Yoongi zgodził się, by Taehyung i Jungkook poświęcili swoje życie, pieczętując tym samym jego układ z Hoseokiem. Nawet wtedy Jin rozumiał.

Yoongi pocieszał się w myślach, że będzie miał jeszcze mnóstwo czasu, żeby mu to dobrze wyjaśnić. Jednak nie potrafił pozbyć się do końca wyrzutów sumienia, gdy skręcał w kolejną wąską drogę prowadzącą w stronę świątyni.

Droga przez las wydawała się mroczniejsza niż zwykle, jakby gałęzie drzew i krzaki rosnące na poboczu nagle stały się wyższe i gęstsze. Ich gałęzie powoli zaczynały zagarniać przestrzeń wydzieloną przez betonowe bloki już i tak wąskiej drogi.

Yoongi wzdrygnął się, kiedy jedna z nich przejechała po drzwiach samochodu z chrzęstem. Była to najzwyklejsza w świecie olcha, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że drzewo poruszyło się mimo braku wiatru.

Zwolnił nieco, bo przed sobą widział już pozostałości po wczorajszym ataku. Zmasakrowane, zwierzęce truchła z jakiegoś powodu wciąż zalegały na jezdni.

Nikt ich nie uprzątnął i lawirowanie między wystającymi porożami i górami gnijącego mięsa, nie należało do najłatwiejszych zadań. Zwłaszcza w tak dużym samochodzie jak samochód Namjoona. Yoongi z trudem wymijał kolejne przeszkody, ale nie zamierzał się zatrzymywać. Jeszcze nie teraz. Ostrożnie i spokojnie przejechał ostatni odcinek i zgasił silnik dopiero na poboczu drogi niedaleko wejścia na parking.

Pierwsze co go uderzyło to zapach. Las pachniał śmiercią. Był to słodki zapach, mocny. Przypominający mieszaninę wilgoci, ziemi i czegoś, co nigdy nie zostało nazwane. Całe miejsce aż ociekało od ciężkiej magii należącej do Hoseoka i Yoongi ostatkiem sił powstrzymywał się przed wskoczeniem do samochodu i powrotem do domu.

Przy wjeździe na przyświątynny parking, nadal powiewała żółta policyjna taśma zerwana przez wiatr w czasie nocnej burzy. Powyginane wraki samochodów leżały poprzewracane, jakby porzuciło je dziecko, któremu znudziła się zabawa resorakami. Most, który pamiętał jeszcze z dzieciństwa, nie istniał już wcale, a wszędzie, gdzie tylko nie spojrzał, widział brunatne kałuże pełne starej, śmierdzącej krwi. Yoongi zatrzasnął drzwi za sobą i wyszedł na środek parkingu, zamykając oczy.

Znajome ciepło, które tak dawno temu zdusił w sobie, zaczęło powoli wypełniać jego ciało na nowo.

Wcześniej bał się trochę, że kiedy magia uderzy w niego z całą mocą, nie będzie potrafił jej zatamować. Że straci nad nią panowanie i zniszczy wszystko, co znajdzie na swojej drodze. Jednak ona wypełniała go powoli, ostrożnie, jakby wyczuwając jego obawy, za co był jej wdzięczny.

Magia zawsze była dla Yoongiego łaskawa. Czasem miał wrażenie, jakby była zupełnie osobnym bytem, który również zamieszkuje jego ciało. Kilka razy nawet chciał kogoś o to zapytać, ale o tym się nie dyskutowało, a księciu nie wypadało gadać głupot.

Magia istniała i nie wypadało o niej dyskutować. Magia była dziedziczna, a od jej mocy i rodzaju zależała potęga klanu i to też nie podlegało dyskusji. Nawet jeśli ktoś, tak jak Yoongi miał wątpliwości, czy rządzące nimi od zawsze zasady są sprawiedliwe.

Magia wybierała, a obdarowany nią Wolny mógł mieć szczęście. Albo pecha. Yoongi mógł teoretycznie zaliczyć się do pierwszej grupy, chociaż teraz, idąc przez jej pełen las, wspinając się na górę po omszałych, starych świątynnych stopniach, nie był o tym do końca przekonany.

Gdzie nie spojrzał, czuł magię Hoseoka. Była potężna, zawsze taka była, a on sam od dawna nie używał nawet najprostszych zaklęć i jego żołądek zaczął robić niebezpieczne fikołki. Dlatego Yoongi nie odważyłby się stanąć przed nim samotnie. Nie po takim czasie.

Kamienny most u szczytu wzgórza wyglądał tak jak zwykle, chociaż brunatne ślady na jego bokach mówiły zgoła zupełnie inną historię. Śmierć Hoseoka nie oszczędziła tego miejsca. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, ale małe szczegóły jak porzucone buty, czy torebki sprawiały, że opustoszała świątynia wyglądała jeszcze bardziej ponuro.

Yoongi przyśpieszył kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w ogrodzie. Tam, gdzie jeszcze jakiś czas temu, pośrodku okrągłego placyku dookoła, którego rosły ciasno nasadzone krzewy bukszpanu, stali Jungkook i Taehyung.

- Mam nadzieję, że jeszcze tam jesteście - mruczał pod nosem, pokonując szybko kolejne metry. Zaschnięte rozbryzgi krwi pod jego stopami nie napawały go jednak optymizmem. Na szczęście za zakrętem odnalazł znajome figury.

Lata temu, gdy Yoongi w ramach okazania dobrej woli, zapieczętował swoich przybocznych w tej formie na największej linii mocy w okolicy, żeby udobruchać Hoseoka, ludzie z miasteczka z dnia na dzień, obwołali ich mianem kochanków. I mimo, że ludzie z doliny znali magię, wierzyli w nią, nikt z nich nie podejrzewał jej o stworzenie tych posągów.

Plotka, którą ktoś rozpuścił wkrótce po odkryciu pomników w przy świątynnym ogrodzie, głosiła, że autorem rzeźb był Namjoon i tak już zostało. Z dnia na dzień Namjoon został obwołany uzdolnionym rzeźbiarzem, pomniki zostały, a Yoongi unikał Góry i świątyni jak ognia.

Nawet teraz, po latach, Yoongi nie czuł się komfortowo, patrząc na twarze zaklęte w kamień. Obaj oddali dla niego swoje życie, żeby on mógł przeżyć własne.

Zarówno Jungkook jak i Taehyung, wierzyli, że dzięki temu pokazowi Hoseok nigdy nie zaatakuje już nie magicznych, nie pozwoli wyjść swoim potworom za umowną granicę królestwa.

Umowa już jednak nie istniała i gdy Yoongi przyłożył obie dłonie do chłodnej powierzchni ich twarzy, nie miał nawet chwili wątpliwości, czy powinien odwrócić zaklęcie. Nieruchoma twarz Jungkooka, jeszcze przez moment wyglądała jak wykonana z najczarniejszego obsydianu, ale magia Yoongiego nie próżnowała. Ciepła, złota otuliła czule jego policzki, a potem włosy, które zaczynały powoli odzyskiwać swój dawny, brązowy kolor. Spływała w dół wraz z wodą, którą zroszone były posągi. Zbroja Jungkooka zalśniła jako pierwsza, a potem skórzana kurtka Taehyunga, którego kręcone, ciemne loki aż podskoczyły, gdy zaklęcie Yoongiego ukończyło swoje dzieło.

- Może linia mocy jest za słaba, żeby zaklęcie pieczętujące zadziałało? - powiedział Jungkook, prostując się raptownie. Podrapał się po twarzy, a potem, zdezorientowany, przeniósł wzrok na Yoongiego. - Może powinniśmy wybrać inne miejsce do rytuału...- zasugerował.

Widać było, że chce powiedzieć coś więcej. Yoongi czuł, jak jego rozgorączkowany wzrok przesuwa się po jego własnej poplamionej farbą kurtce, za dużej czapce, a potem zatrzymuje się na twarzy. Ostatni raz, gdy się widzieli był środek lata i było to lata, lata temu. Obraz Yoongiego, jaki chłopak miał w głowie, musiał być zupełnie inny. Nawet nie próbował ukryć swojego zaskoczenia.

- Dlaczego? - spytał Taehyung, a w jego głosie dało się usłyszeć przerażenie. - Zaklęcie przestało działać? - pytał dalej, a Yoongi pokręcił tylko głową.

- Zdjąłem je - odparł spokojnie. Machnął ręką, a ciepłe powietrze, które przywołał osuszyło ich przemoczone ubrania. Taehyung przeczesał nerwowo swoje półdługie włosy.

- Teraz książę dowie się, że zerwaliśmy umowę...- powiedział i spojrzał na Jungkooka, który wciąż wyglądał na zaskoczonego.

- Wiem, chciałem, żeby król Hoseok się dowiedział - poprawił go Yoongi spokojnie. Nazywanie Hoseoka królem nie przyszło mu z trudem, nie zostawiło goryczy, której podświadomie się spodziewał.

- To hańba dla tego miasta - mruknął pod nosem Taehyung, który chyba nie był w stanie pogodzić się z tą wiadomością.

Dla niego ta informacja nadal pozostawała nowa i zupełnie nie do przyjęcia. Być może Yoongi nie powinien się dziwić, on miał lata na to by odejść z Brugh, miał całe życie, które sprawiło, że nigdy nie tęsknił za swoim starym domem.

Taehyung i Jungkook nie mieli tego czasu, który pozwoliłby im zrozumieć wszystko, co zdarzyło się pomiędzy, a teraz Yoongi nie miał wystarczająco dużo czasu, by im to wszystko opowiedzieć i jakoś streścić. Jeśli miał być szczery to nawet nie wiedział, jak zacząć.

- Muszę spotkać się z królem Hoseokiem - powiedział.. - Nie chcę... - Dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo samolubnie to zabrzmi. - Nie mogę zrobić tego sam - westchnął. Już było za późno, żeby ubrać to w jakieś ładne słowa, które mogłyby zatuszować trochę jego własny egoizm. - Nie jest zbyt pokojowo nastawiony, wypuścił Dullahan, które krążą po mieście.

- Czemu miałby to zrobić? - zapytał w końcu Jungkook, przerywając swoje milczenie. Yoongi spojrzał na niego ze zdziwieniem.

Dziwnie było widzieć zupełnie żywe oblicze przyjaciela, a nie jego kamienny odpowiednik z wyżłobionymi, nierównymi inicjałami pokoleń dzieciaków, które chciały gdzieś zapisać swoją obecność.

Na szczęście ich zapewnienia o wiecznej miłości nie były widoczne na jego skórze i ubraniu. Zerknął na Taehyunga, upewniając się, że jego też nie dotknęły żadne wandalskie poczynania. Skórzana, czarna kurtka, która należała kiedyś do Jina wyglądała na nim idealnie. Wszystkie tagi dzieciaków zniknęły wraz z zaklęciem.

- Szuka swojego syna - wyjaśnił Yoongi.

- Tego dzieciaka? Przecież on... - Jungkook przerwał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że czas nie zatrzymał się dla wszystkich. - Musi już być dorosły.

- Co miałby robić w mieście? - Taehyung zadał pytanie, którego Yoongi obawiał się najbardziej. Otwierało naprawdę długą konwersację, której miał nadzieję uniknąć, przynajmniej zanim nie wyjaśni sobie wszystkiego z Hoseokiem.

- On... w pewnym sensie ukrywa się przed ojcem - odpowiedział wymijająco, idąc powoli w stronę wyjścia z ogrodu. Jeszcze kilka kroków i przestaną być pod opieką ochronnych sigili strzegących od wieków neutralnego terenu świątyni.

- Tylko nie mów, że wiesz, gdzie on jest? - Taehyung zatrzymał się na chwilę, przeklinając pod nosem. - Yoongi, chyba nie masz z tym nic wspólnego? - zapytał, a Yoongi znowu poczuł się, jakby miał kilkanaście lat.

Taehyung był od niego trochę młodszy, ale zawsze miał w sobie jakąś powagę i pewność siebie, które budziły respekt.

- Yoongi? - zapytał znowu mężczyzna surowym tonem, nie ruszając się nawet na krok.

- W rzeczywistości nie, ale teoretycznie tak - odparł Yoongi, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł, żeby przedstawić im teraz Soobina.

- To nie brzmi dobrze - wtrącił Jungkook.

- Soobin, mój syn, on... i Yeonjun są blisko - westchnął Yoongi.

- Jak mogłeś na to pozwolić? - teraz Taehyung był już naprawdę zły.

- Czy oni nie są... no wiesz, spokrewnieni? - Jungkook zmarszczył nos, starając się nadążyć za tempem rozmowy. - W końcu ty i Hoseok...

- Soobin jest adoptowany - zaprzeczył Yoongi szybko. - Poza tym oni nie wiedzieli, to po prostu przypadek.

- Ze wszystkich dzieci w mieście, syn Hoseoka jest blisko akurat z twoim dzieckiem i ty chcesz sobie wmawiać, że to czysty przypadek, a oni tego nie ukartowali? - Taehyung szedł za nimi, a bojowość jego nastroju rosła z każdą chwilą.

Yoongi musiał przyznać, że przez te wszystkie lata nie brakowało mu jego nerwowej i trochę agresywnej energii. Co prawda wiedział, że była to kwestia szkolenia Taehyunga, bo w końcu, jakby nie było, Taehyung był jego przybocznym rycerzem i nie mógł ot tak, zapomnieć wszystkiego czego się nauczył, ale czasem Yoongi pragnął mieć przy sobie Taehyunga przyjaciela, a nie Taehyunga, który zachowywał się jak bojowo nastawiony robot. Gdy chłopak był w takim trybie, często wkurzał Yoongiego nieprzeciętnie i potrafili się wtedy kłócić godzinami.

- Nie, to naprawdę przypadek - westchnął Yoongi, zatrzymując się przy linii starych drzew, które zwykle tonęły w mlecznej, lepkiej mgle. Przejechał ręką po ich wilgotnej, omszałej korze, witając się z domem. Wyglądały zupełnie tak, jak lata czy stulecia temu, zupełnie niewzruszone na wydarzenia ze świata zwykłych ludzi, czy Wolnych.

Yoongi pokłonił im się lekko, z szacunkiem, prosząc o pomoc i opiekę.

- Czy to nie... - Jungkook zawahał się, rozglądając się wokół, by upewnić się, że dobrze rozpoznaje okolicę. - To jest Granica... była granica.

- Oh... - wyrwało się Taehyungowi.

- Przykro mi, Tae - powiedział Yoongi, delikatnie kładąc rękę na ramieniu przyjaciela. Nie potrafił przekazywać wiadomości o śmierci bliskich, ale miał wątpliwości, czy ktokolwiek wiedział, jak zrobić to dobrze.

Taehyung pokręcił głową, a jego twarz pozostała bez wyrazu, jakby śmierć ojca w ogóle nie zrobiła na nim wrażenia.

- Śmierć wszystko zwycięża - powiedział tylko, powtarzając stare powiedzenie Wolnych.

Yoongi miał nadzieję, że tym razem tak nie będzie i że to oni wygrają ze śmiercią.

a/n: :) hihihi

jeszcze trzyyyyy, a ja nadal nie ma rozdziału na następny tydzień, więc... mam nadzieję, że uda mi się go napisać na czas

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro