29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n: ok late ale /tw krew

Yeonjun nie musiał nawet rzucać zaklęcia, żeby wiedzieć, gdzie jest jego ojciec. Magia prowadziła go do niego przez las jak na smyczy i nawet gdyby chciał zatrzymać się chociaż na chwilę, to i tak nie miałby szans, żeby z nią wygrać.

Słowa Soobina niosły w sobie zbyt dużo emocji i bólu, by można było zignorować jego rozkaz i rozbić klątwę, którą rzucił na Yeonjuna. Chłopak wciąż jednak miał nadzieję.

W desperacji, gdy jego własne zdradliwe nogi, niosły go coraz wyżej i wyżej w stronę Brugh, próbował posłać w świat zaklęcie. I to nie takie z rodzaju życzeń, delikatnych i frywolnych, pachnących świeżo skoszoną trawą i słońcem, które tak naprawdę robiły wrażenie tylko na zwykłych ludziach. Taka magia nie wygrałaby z potężnym rozkazem Soobina.

Yeonjun potrzebował czegoś większego, mocniejszego. Czegoś, co było równie pełne cierpienia i bólu, co słowa młodszego chłopaka. Pustki, która pochłaniała wszystko na swojej drodze.

Chłopak starał się skupić na magii, którą czuł w sobie, na liniach mocy, które czuł pod stopami. Nie mógł co prawda ich dotknąć, sięgnąć w ich głąb i złapać ich srebrne, mocne światło, które dawało jego własnej magii cel, ale był dobry w wizualizacji. Zamknął oczy i skoncentrował się na otaczających go dźwiękach; na szeleście liści, na grzmotach dochodzących gdzieś z oddali, a także na bólu, który czuł w klatce piersiowej, na wszystkim co był w stanie nazwać i poczuć. To nie powinno się udać, ale ciepło wypełniło go dość szybko i Yeonjun z zaskoczeniem stwierdził, że jest w stanie rzucić czar. Był tym tak zdziwiony, że nie przemyślał tego do końca i magia uczepiła się pierwszej rzeczy, która pojawiła się w jego głowie.

- O nie...- jęknął, widząc jak złoty pył, który pokrył jego ręce, rozprasza się na wietrze, a potem wsiąka gdzieś w ścieżkę za nim.

Nie wiedział dlaczego, ale imię Balora, było pierwszym, które wypełniło jego głowę. Magia złapała je i pomknęła dalej, nie bacząc na to, jakie intencje miał Yeonjun. Chłopak nawet nie był pewien co zaklęcie, które wymamrotał bezwiednie pod nosem, oznaczało i co się właściwie stanie. Musiał je gdzieś kiedyś przeczytać, zapamiętać i zapomnieć, a teraz powróciło, pieczętując swoje zamiary z imieniem jego wiernego towarzysza, który powinien przebywać zagrzebany w jakiejś ciemnej jamie w puszczy, którą Yeonjun właśnie zostawiał ze sobą.

Był już tak blisko domu. Już widział białe wieże połyskujące w świetle mętnego, nijakiego słońca. Czekał go tylko jeszcze labirynt i żmudne przedzieranie się przez rosnące w nim hortensje i czarne róże, których długie kolce zostawiały na ciele bolesne rany, gojące się nawet latami.

Magia popchnęła go pod ostatni, wysoki skalny próg. Wykończony złapał się, wciąż drżącymi palcami, ostrej półki ciemnego granitu, podciągając się do góry. Prawie od razu upadł na twarz, na śnieżnobiałą drogę, która wiła się serpentynami aż na sam czubek Góry Zapomnienia.

- Cholera...- wymruczał pod nosem, masując obite łokcie. Wstał wolno. Zaklęcie musiało przestać działać, bo wreszcie sam z siebie mógł wykonać krok i to w kierunku, jaki sam wybrał. Radość nie trwała jednak długo. - O... nie. Nie, nie, nie! - teraz prawie krzyczał, gdy magiczna siła pociągnęła go znowu i to w kierunku, którego się nie spodziewał. Prowadziła go w dół białej drogi, w stronę dzikiej puszczy i samego centrum magii, gdzie nigdy sam z siebie się nie zapuszczał.

To, co mieszkało w jej głębi, było zbyt nieznane, prastare i tylko ci, którzy byli naprawdę pewni swoich możliwości i odwagi, a według samego Yeonjuna głupoty, udawali się w te rejony. Chłopak nie należał do żadnej z tych kategorii.

Ciemność, która go otoczyła była tak raptowna, że w pierwszym momencie Yeonjun był pewien, że wpadł na samo dno zarośniętego, mulistego jeziora. Nawet nabrał powietrza w płuca, szykując się na to, że zaraz zabraknie mu tlenu. Słońce nie dochodziło tu wcale, a wszystkie kolory były wyprane ze swojej energii.

To był zły las, pełen starej magii, ale Yeonjun brnął w jego głąb dalej coraz bardziej, tracąc nadzieję, że zaklęcie Soobina kiedykolwiek ustanie. Był pewien, że zaraz zacznie płakać. Nawet czuł coś, co powoli wypełniało jego płuca i ściskało za gardło i był pewien, że zaraz nie wytrzyma i podda się emocjom. Chyba nigdy nie zapuścił się tak daleko w te rejony królestwa i mówienie, że się nie bał byłoby kłamstwem.

- To się nie dzieje naprawdę - wymamrotał, zakrywając twarz rękoma. Był pewien, że jeszcze trochę a zginie. Jeśli nie z rąk, a właściwie paszcz i pazurów jakiegoś potwora, który zamieszkiwał puszczę, to ze strachu. I wtedy zaklęcie znów zelżało. Yeonjun nie spodziewał się tego wcale i tym razem naprawdę upadł na twarz. Stracił równowagę i z całym impetem upadł na ciepłą, miękką glebę, jęcząc przy tym głośno.

- Ktoś rzucił na ciebie zaklęcie wiążące - stwierdził ktoś nad jego głową. W pierwszym momencie Yeonjun był pewien, że ma omamy słuchowe, ale gdy uniósł lekko głowę do góry i zobaczył tuż przed własną twarzą czubek czarnego, wypolerowanego na najwyższy połysk pantofla, widział, że nie było to złudzenie. - Żałosne.

- Tato...- chłopak podniósł się na drżących nogach. Nie odważył się unieść wzroku. Decyzja o tym, czy powinien to zrobić i kiedy, została mu jednak szybko odebrana, bo ojciec złapał go za ramiona, a potem za podbródek.

- Wracaj do domu - powiedział wolno, a Yeonjun poczuł, że nie mówi tego jako jego ojciec, a jako król tej krainy. Słowa protestu od razu ugrzęzły mu w gardle, bo wiedział, że i tak nie zdoła nic zrobić.

Nigdy nie potrafił przeciwstawić się ojcu, czym nie różnił się od zwykłych mieszkańców Brugh, dla których poddanie słów władcy w wątpliwość, wiązało się z poważnymi konsekwencjami. Dlatego milczeli, dlatego Yeonjun też milczał, przez większość czasu pozostając w cieniu swojego ojca. To było wygodne, bezpieczne. Mógł robić, co chciał, dopóki nie przeciwstawił się jego woli.

Srebrna, cienka opaska korony na czole króla, wydawała się świecić własnym blaskiem pośród ciemności, która otaczała ich na ponurej polanie i chłopak nie potrafił oderwać od niej wzroku. Widział tylko ją i spokojną twarz ojca oświetloną łagodnym, zimnym światłem. Wszystko inne ginęło w ciemnościach. Rozmywało się na brzegach jak w niespokojnym, złym śnie.

Yeonjun miał ochotę paść na kolana i zacząć prosić o wybaczenie, bo mimo że twarz ojca była piękna i opanowana to wiedział, że król nie był z niego zadowolony. A, gdy władca tego lasu był w takim humorze, to nigdy nie wróżyło nic dobrego.

Do domu, do domu - powtarzane słowa rozniosły się szeptem pośród dzwonków rosnących dookoła, przyprawiając chłopaka o dreszcze. Wracaj, wracaj - kolejna fala głosów przetoczyła się dookoła nich.

- Yoongi mi nic nie zrobił - wyszeptał Yeonjun bezradnie, starając się chociaż wyjaśnić jakoś to, co się wydarzyło. Ojciec uśmiechnął się na to, gładząc go lekko po twarzy, co było tak dziwne i nie na miejscu, że chłopak miał ochotę zacząć krzyczeć z frustracji. Ojciec podjął już jakąś decyzję, widział to w jego oczach. I musiał to zrobić bardzo dawno temu, bo spokój jaki emanował od niego, przyprawiał Yeonjuna aż o gęsią skórkę. - Wiedziałeś o tym - dodał, zaskoczony.

- Myślisz, że Jin i Yoongi są jedynymi Wolnymi, którzy żyją w tym zawszonym mieście? - ojciec tym razem pogładził jego włosy, wolnym ruchem. - Od początku wiedziałem, gdzie jesteś i że wszystko z tobą w porządku. Cieszę się, że nic ci się nie stało - dodał zadowolony.

- No tak... ale - zająknął się chłopak, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. - Zaraz...- zrobił krok w tył, odsuwając się od ojca, który wycierał właśnie jego policzek wierzchem dłoni. - Wiedziałeś od początku gdzie jestem? To dlaczego... dlaczego nasłałeś Sluagh na dolinę? Dlaczego kazałeś swoim marionetkom mówić, że mnie szukasz?! - teraz krzyczał już i nie dbał o to, co zrobi jego ojciec.

- Twój dziadek uważał, że ktoś, kto posiada taką moc jak ja, nie powinien zasiadać na tronie. Wiedziałeś o tym? - Yeonjun aż zachłysnął się powietrzem. Tego się nie spodziewał. Ojciec musiał zauważyć jego konsternację, bo aż uśmiechnął się pod nosem. - Bo moja... bo nasza - dodał i złapał znów chłopaka za ramiona. - Magia jest brudna, niegodna korony.

- Dlaczego mi to mówisz? - spytał szeptem Yeonjun, patrząc na ojca, który znów wydawał się dziwnie spokojny. Jego twarz wyglądała, jakby ktoś wykuł ją z kamienia i chłopak poczuł, jak jego własne serce zaczyna bić coraz mocniej. Nie był pewien, czy jest gotowy na to, co usłyszy zaraz.

- Yoongi jest młodszy ode mnie, to ja jestem prawowitym królem tej krainy - słowa ojca, mimo że spokojne i wyważone, brzmiały jak krzyk na cichej polanie. Yeonjun nabrał powietrza.

- Ale...Taehyun i burzowi. Ich cała frakcja...- zająknął się. - Wszyscy mówią, że jesteś... uzurpatorem, bękartem - dodał to słowo ostrożnie i ciszej niż zamierzał. Ojciec nawet nie zareagował, musiał słyszeć te słowa już wiele razy. - Jeśli jest młodszy - kontynuował chłopak. - To i tak nie ma prawa do tronu.

- Moja matka nigdy nie była królową - odparł Hoseok. Yeonjun już kompletnie tego nie rozumiał. Co prawda nigdy nie poznał swojego dziadka, ale jego babcia odeszła dopiero kilka lat temu i chłopak z całą pewnością mógł stwierdzić, że to była królową. To, co mówił jego ojciec nie miało najmniejszego sensu.

- Ale przecież... - zaczął.

- Twoja babka była królewską kochanką, dopiero po śmierci matki Yoongiego została żoną mojego ojca - wyjaśnił ojciec i nagle wszystko zaczęło mieć sens.

- Ale Yoongi nie chce być królem. Powiedział mi, on... on nie chce tu nawet wracać - zaczął Yeonjun, chociaż nie zdawał sobie sprawę z tego, że ojciec nie bardzo liczy się z jego zdaniem. - Dlaczego nie możesz po prostu... dać mu żyć? Przecież on nawet nie używa swojej mocy. On nawet nie myśli o tym, żeby robić jakiś przewrót. Cały dzień maluje w swojej pracowni, żyje jak każdy człowiek w dolinie. Ma chłopaka, ma dom i dziecko... Zginęło tyle ludzi! Jin... Soobin...- zachłysnął się powietrzem, przypominając sobie bladą twarz chłopaka, którą gładził i przyciskał do siebie, zaraz po tym, gdy razem z Beomgyu wyłowili go z wody.

Yeonjun był wtedy prawie pewien, że go straci i jedyne co może wrócić mu życie to jego własne moce, które zamieniłby go w półmózgą marionetkę. Tak bardzo bał się wtedy, że tak się właśnie stanie.

- I zginie jeszcze więcej - odparł ojciec spokojnie. - Yeonjunnie - dotknął twarzy syna opuszkami palców. - Wreszcie mamy szansę rozwiązać sprawę Bezimiennego raz na zawsze.

- Yoongiego - poprawił go Yeonjun automatycznie, na co ojciec skrzywił się lekko. - O czym ty... nie możesz tego zrobić!

- A kto mnie powstrzyma?

***

Mech, na którym klęczał Soobin, był mokry.

Chłopak czuł, jak jego wilgoć powoli wchodzi w jego własne ubranie, ale było mu to równie obojętne jak to, czy jutro wstanie słońce. Poddał się jej i zimnu, które jak miękki mech, w który powoli się zapadał, przejmowało kontrolę nad jego ciałem, chłodząc go aż do samych kości.

Słyszał dokoła siebie głosy. Ktoś zadał pytanie, ktoś inny podszedł do niego, ale to nie było ważne. Nic już nie było tak naprawdę.

Tylko ten mech. Nasiąknięty krwią, wodą i łzami, które nie przestawały płynąć. I tata. Jego chłodna dłoń, którą Soobin od kilku minut próbował bezskutecznie rozgrzać, jego spokojna twarz. Tak blada, tak przerażająco krucha, że chłopak miał wrażenie, że jeszcze chwila, a Jin rozpłynie się w powietrzu.

I wtedy ktoś podszedł jeszcze bliżej, zarzucając mu ręce na szyję, zabierając ze sobą chłód i zimno i... Soobin nie był jeszcze na to gotowy. To było jak chlust zimnej wody w upalne lato, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Serce waliło mu tak szybko, że miał wrażenie, że jeszcze trochę a zwymiotuje. Było tego za dużo. Tego ciepła, tych ust przyciśniętych do jego własnego ucha. Zapachy mieszały się, dźwięki, które do tej pory schowane były za jego własnym oddechem i pustką, która go wchłaniała, wróciły i to z taką mocą, że Soobin nie był w stanie skupić się na własnych myślach.

Nawet nie pamiętał, co wykrzyczał, ale coś musiał, bo twarz Yeonjuna pobladła od razu. I wtedy coś w Soobinie pękło.

Wiedział, że źle robi. Oczywiście, że wiedział, ale krzyczał dalej. Bo tylko tak potrafił pozbyć się bólu, który czuł. Krzyczał głośno. Bezsensowne głupoty, przykre, okropne, głupoty. Tylko po to, żeby pozbyć się tego odrętwienia, poczuć coś, cokolwiek tylko nie to, co spalało go od środka. Atakował, nie potrafiąc się powstrzymać. Krzyczał tak długo, aż ochrypł. Kolejne bezsensowne słowa opuszczały jego usta i mógł tylko płakać. Twarz Yeonjuna zmieniała się jak w jakimś koszmarze, aż wreszcie zniknęła i Soobin wcale nie poczuł się lepiej. Pustka wróciła, a z nią przejmujące, dotkliwe zimno.

- Soobin... Soobin - ktoś wołał jego imię, potrząsając jego ramieniem, ale nie miał siły podnieść głowy. Ktokolwiek to był poddał się tej osobie jak marionetka. - Soobin! - kolejne pchnięcie, a potem pojawił się ból w policzku, który ocknął go na tyle, że był w stanie wreszcie unieść głowę i spojrzeć na osobę przed sobą. - Co mu zrobiłeś? - spytał ostro Beomgyu. Soobin chciał już odpowiedzieć i powiedzieć prawdę. Nie wiedział. Naprawdę nie wiedział, co powiedział Yeonjunowi, ale Kai był szybszy.

- Ja? - spytał. - Nic... tak jakoś wyszło. On sam z siebie taki jest - dodał niepewnie i dopiero wtedy Soobin zrozumiał, że pytanie nie było skierowane do niego samego, ale do Kaia. - Soobin kazał Yeonjunowi wracać do domu. Użył na nim zaklęcia. Nawet nie wiedziałem, że może to zrobić... w końcu Yeonjun nie miał już sznureczków i w ogóle - tłumaczył dalej.

Beomgyu westchnął cicho pod nosem, milczał jeszcze przez chwilę i wreszcie spojrzał prosto na Soobina, unosząc rękę do góry, wyraźnie szykując się na kolejne uderzenie. Chłopak tym razem był przygotowany i w porę złapał go za nadgarstek.

- Już jestem z wami - powiedział wolno, z trudem rozpoznając własny zachrypnięty głos. Beomgyu znów westchnął, ciężko, ale z wyraźną ulgą. Był cały mokry na twarzy i Soobin nie był pewien dlaczego. Delikatnie dotknął twarzy chłopaka, zbierając wodę, która spływała po jego policzku. - Co się stało?

- Jeszcze pytasz...- Beomgyu szybko zabrał jego dłoń. Położył ją sobie na kolanie, od razu spuszczając wzrok.

W lesie znów zapadła cisza, ale tym razem nie była tak przytłaczająca jak ostatnio. Wciąż było słychać szum i skrzypienie drzew na wietrze, szept Kaia i Taehyuna, którzy klęczeli nieopodal. Soobin tym razem nie był sam.

- Ja... jest mi naprawdę... - urwał Beomgyu. Widać było, że nie bardzo wie, jak skończyć zdanie, a Soobin nie czuł potrzeby, żeby go popędzać. - Zszedłem na dół, na drogę. Udało mi się dodzwonić do rodziców... oni będą wiedzieć, co robić. - wyrzucił z siebie i wcale nie brzmiało to jak kontynuacja poprzedniej myśli.

- Udało ci się? - spytał Kai przysuwając się bliżej.

- Był słaby sygnał, ale tak - odparł Beomgyu, wycierając nerwowo policzki wierzchem dłoni. - Wysłałem też smsa na wszelki wypadek. Opisałem im to, co istotne - Soobin złapał się na tym, że kiwa w rytm jego słów głową.

Yeonjun ostrzegał ich, że to się może stać. Yeonjun mówił, do czego zdolny jest jego własny ojciec i mimo że Soobin ufał mu i wiedział, że nie kłamie to wciąż nie chciało mu się wierzyć tak do końca, że... uniósł głowę do góry, zaciskając mocno szczękę. Kolejna fala żalu ścisnęła go za gardło.

- Musimy iść dalej - powiedział niespodziewanie.

- A nie lepiej poczekać na pomoc? - podsunął nieśmiało Kai i być może miał rację, ale Soobin nie zamierzał czekać. Już i tak stracili za dużo czasu, a Yoongi był teraz zupełnie sam i Soobin nie chciał nawet myśleć o tym, co się może stać.

- Nie...- pokręcił głową, wstając z ziemi. Zachwiał się, ale Beomgyu zaraz był przy nim, łapiąc go za łokieć.

- Jesteś pewien? - upewnił się, na co Soobin niepewnie skinął głową, a potem pokręcił nią przecząco. Niby postanowił już, że mimo wszystko chce iść dalej, ale nie chciał też zostawić Jina bez nikogo. Nie chciał, żeby znowu został sam w tym lesie.

To wydawało się nieodpowiednie i nie na miejscu. Kai wciąż klęczał obok jego ojca wraz z Taehyunem, który co chwila poprawiał jego kurtkę, wygładzał ją, starając się doprowadzić ją jakoś do ładu, ale Soobin miał wrażenie, że to tylko potęgowało ten groteskowy widok. Nic tutaj nie było normalne, niczego nie dało się ukryć ani uładzić, ale Taehyun dalej oszukiwał siebie i zaklinał rzeczywistość. Zaplątał nawet na nadgarstkach Jina sznureczki, którymi chciał wcześniej spętać ponownie Yeonjuna i Soobin widząc to, nieomal nie parsknął na głos. To wszystko i tak nie miało sensu.

- Tak, musimy iść - odparł po dłuższej chwili. - Nie mamy wyjścia. Możemy iść tylko w górę - dodał ciszej. - Taehyun...- chłopak od razu podniósł głowę, ale Soobin od razu zauważył, że co chwila spuszcza wzrok. Soobin nie musiał mieć magicznych mocy, żeby to stwierdzić, że czuł się winny. - Zostaniesz z nim?

- Oczywiście, tak... oczywiście - odparł Taehyun, wyraźnie zmieszany. Wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, co powinien ze sobą zrobić. - To będzie dla mnie honor - dodał, wreszcie, decydując się na wstanie z kolan.

- Chłopaki... - wyszeptał cicho Kai.

- Dziękuję - Soobin skinął mu głową, z zaskoczeniem stwierdzając, że poczuł ulgę. To nie była duża rzecz. Prosty gest dobrej woli, ale naprawdę chłopak poczuł wdzięczność do Taehyuna.

- Chłopaki! - tym razem ton Kaia był trochę bardziej zaalarmowany. Soobin widział kątem oka, jak Beomgyu odwraca się gwałtownie, niemal potykając się o wystający korzeń drzewa, pod którym stali. - Co to jest?

- Co jest co? - spytał Soobin, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Dookoła rosło mnóstwo dziwnych roślin, które nie wyglądały najbezpieczniej, ale wątpił, żeby o nie chodziło. Dopiero, gdy to, na co pokazywał drżącą dłonią Kai, poruszyło się, Soobin odetchnął z ulgą. Spodziewał się czegoś gorszego. O wiele gorszego. Na przykład kolejnego Sluagha albo sfory Dullahan, które złapały ich trop, ale nie tego. Nie Balora, który nieśmiało i z dziwnym lękiem, jeśli można powiedzieć coś takiego o szkielecie zwierzęcia, które nawet nie ma oczu, wkroczył na polanę. Kwiaty rosnące w jego oczodołach nie zdradzały żadnych emocji, podobnie jak pysk, na którym gdzieniegdzie widać było prześwity rudawego futra, ale Soobin wiedział swoje. Zwierzak bał się.

- O nie... nie, nie, nie - tym razem to Beomgyu krzyczał, chowając się za Soobinem. - Co teraz? Nie mamy już krwi Yeonjuna! - mówił dalej, nerwowo i szybko.

- On...- zaczął Soobin, robiąc krok do przodu. - On nas nie skrzywdzi.

- Nie dotykaj tego! - Kai złapał go za ramię, ale Soobin już przyklęknął, a lis podbiegł do niego szybko w kilku krótkich susach, jakby bał się, że pozostała trójka coś mu zrobi i tylko chłopak jest go w stanie uratować. - Zostaw to!

- To Balor...to ten lis, o którym wam mówiłem - wyjaśnił szybko.

- Lis Yeonjuna? Ten co przyniósł ci list?- zdziwił się Beomgyu. Na szczęście już nie krzyczał. Nawet podszedł bliżej do miejsca, w którym klęczał Soobin.

- Tak mi się wydaje - odparł Soobin niepewnie. - Ma te same kwiaty i kitę... tak mi się wydaje - powtórzył, wyciągając rękę przed siebie. Lis przysunął bliżej łeb i otarł się nim o palce chłopaka. Jego czaszka była lodowata, ale kwiaty, które otarły się również o dłoń były niebywale miękkie i Soobin żałował, że zwierzę tak szybko odsunęło się od niego. Miał ochotę pogłaskać go jeszcze raz, ale jego zęby wciąż wyglądały na ostre i niebezpieczne. Gdy tylko o tym pomyślał, kłapnęły ostrzegawczo w powietrzu.

- Co on tu robi? - Kai usiadł obok Soobina, podciągając nogi pod siebie. - Myślisz, że... no że Yeonjun go przysłał? - Soobin od razu skrzywił się, przypominając sobie, co zrobił chłopakowi kilkanaście minut temu. Zachował się jak ostatni chuj i nie miał dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Nie powinien był nigdy używać magii przeciwko Yeonjunowi. Zwłaszcza, że kompletnie wtedy nad sobą nie panował. Zdał sobie sprawę z tego, że mógł wtedy powiedzieć naprawdę wszystko i to by się stało. To było naprawde przerażające.

- Nie wiem - odpowiedział po krótkiej chwili. Zwierzę zaczęło wycofywać się w stronę krzaka, z którego przed chwilą się wyłoniło, skrzecząc głośno. Soobin naprawdę nie wiedział, o co mogło mu chodzić. Nigdy nie miał żadnych zwierząt i nie do końca wiedział, jak interpretować jego zachowanie.

- On chyba chce, żeby iść za nim - powiedział Beomgyu. Gdy tylko to powiedział, Balor krzyknął głośno i to z takim podnieceniem, że nie było już żadnych wątpliwości, co do jego intencji. Soobin odwrócił się po raz ostatni w stronę Jina i ruszył naprzód.

***

Dzwonki na polanie powtarzały jak echo fragmenty ich rozmowy. Były jak wielkie morze; ciągle w ruchu, falowały, szepcząc na niewidocznym wietrze. W świetle słabego słońca, które przenikało przez zbite korony drzew, nie widać było ich krańca. Z każdej strony otaczała ich niekończąca się połać niebieskości.

Poza nią nie było nic, tylko ciemna puszcza i jej długie cienie, o których Yeonjun starał się zapomnieć, bo właśnie tam, poza granicą światła, mieszkały rzeczy, które nie powinny istnieć i o których nie powinno się pamiętać.

Chłopak nie musiał nawet patrzeć w tamtym kierunku, żeby wiedzieć, co czekało w ciemności. Wystarczył mu sam zapach krwi, roznoszący się po polanie jak trucizna. Powodował, że roślinne morze wokół niego drżało ze strachu, a słowa, które powtarzały między sobą, nabierały na sile. Szum dzwonków wzmagał się.

- To błąd - powiedział wreszcie, po długiej przerwie, Yeonjun.

Słowa przychodziły mu z trudem, bo z równym trudem znajdował słowa, które potrafiłyby oddać to co czuł. Ojciec podjął już dawno decyzję i nic, co by teraz powiedział albo zrobił, nie zmieniłoby jego stanowiska.

Pionki, które król porozstawiał na szachownicy ruszyły i tylko cud mógł ich uratować. Linia mocy, która rodziła się w bólu na tej polanie była starsza niż otaczające ją góry, starsza niż pałac, niż miasto w dolinie, a nawet rzeki, które tryskały ze skał gdzieś wysoko przy czubku Góry Zapomnienia, a jego ojciec zatruł jej źródło swoją mocą. Swoją brudną magią, która sprawiała, że wszystko, co kiedykolwiek zginęło w ponurej puszczy okalającej polanę, ale też w lesie, który docierał aż do granic miasteczka, było teraz w jego władaniu. Wszystko to zaczynało się teraz budzić.

Yeonjun czuł linię mocy pod stopami, jej drżenie, które rozchodziło się po całej polanie. Jego ojciec nawet nie musiał jej dotykać, wystarczyło, że był na polanie, że zrosił jej rośliny swoją krwią, odbierając jej wolność. Jej cała moc należała do niego i tylko do niego.

- To szaleństwo...- nie zdążył nawet dokończyć zdania.

Coś błysnęło. Jasne, gorące światło zalało polanę i Yeonjun był prawie pewien, że linia mocy eksplodowała. Ojciec włożył w nią zbyt wiele swojej nienawiści i to przeważyło szalę. Dopiero po chwili zorientował się, że nie mogło to być prawdą, bo moc wciąż pulsowała jednostajnym rytmem. Czuł ją w całym swoim ciele, a jasne światło, które na chwilę go oślepiło, wcale nie wydobywało się spod ziemi, ale dochodziło od strony traktu, od pałacu i jego jasnych wież.

Ojciec złapał go boleśnie za ramię i popchnął na ziemię, z dala od świateł, które raz po raz trafiały w ostrze miecza, który trzymał w dłoni. Yeonjun nawet nie wiedział, kiedy ojciec go wyjął, i skąd. Nie widział wcześniej przy jego boku żadnej broni, chociaż mógł jej po prostu nie zauważyć. Król ubrany był w czarny dubelt, a na ramiona zarzucony miał płaszcz, który sięgał mu prawie do kostek.

Kolejna kula ognia odbiła się właśnie od niego, a potem od wąskiego, eleganckiego miecza, którym ojciec z lekkością siekł powietrze. I wtedy gdzieś z trzewi lasu wydobył się ryk i Yeonjun od razu wiedział, co oznaczał. Znał ten dźwięk.

Niecały dzień temu, ten sam ryk rozciął powietrze przy moście prowadzącym do świątyni. Sluagh zbliżał się, a Yeonjun nie potrafił już opanować drżenia, które opanowało całe jego ciało. Nawet dzwonki rosnące na polanie, bały się, tuląc korony kwiatów do dłoni chłopaka. Yeonjun chciał je jakoś pocieszyć, dodać otuchy, zwłaszcza że ich nerwowe szepty znów opanowały polanę, ale nie potrafił. Nie znajdował żadnych słów. Sensownych, ale też i tych mniej sensownych, które mogłyby jakoś wpłynąć na nie, a przede wszystkim na niego samego.

Słyszał już trzask łamanych drzew, gałęzi. Gdzieś coś runęło na dno leśnego poszycia. Potwór był coraz bliżej, ale ogień był szybszy. On już był na polanie.

Po jej drugiej stronie, tam, gdzie z białej jak kość słoniowa skały wyrastało Brugh, ktoś krzyknął coś głośno. Niezrozumiałe, ale Yeonjun i tak poczuł, że wie, o co chodzi. Słowa były pełne bólu i rozpaczy i chłopak nawet nie musiał słyszeć, by je w pełni zrozumieć.

Sylwetka Yoongiego mignęła mu tylko przez chwilę przed oczami, ale zaraz stracił go z pola widzenia.Szary, za duży płaszcz mężczyzny zlewał się z otoczeniem i gdyby nie to, że używał swojej mocy i widać było jego obleczone złotem ręce, pewnie nie zauważyłby go wcale. Yeonjun starał się śledzić ich światło, jednak kolejny strumień ognia był zaskoczeniem.

Zwinne palce Yoongiego pracowicie zaplatały kolejne zaklęcia, które powoli rozprzestrzeniały się po całej polanie. Trawione ogniem dzwonki krzyczały w agonii, a wraz z nimi sam chłopak. Przerażony wycofywał się w stronę krzewów porastających dookoła polanę. Ciepłe języki ognia były już prawie przy jego stopach, ale podmuch wiatru, który ojciec posłał w jego stronę zdusił żar, zamrażając na chwilę miejsce, w którym przed chwilą znajdował.

- Jungkook, z prawej. Z prawej! - krzyknął nieznajomy głos. Yeonjun uniósł gwałtownie głowę.

Od strony traktu nadbiegał Taehyung z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Mocny podmuch powietrza, który przywołał, rozprzestrzenił się po polanie, ale zaklęcie nie trwało długo, bo ojciec Yeonjuna odbił je, posyłając chłopaka w krzaki. Yeonjun widział tylko jego zaskoczone spojrzenie. Jego oczy wydawały się wielkie jak spodki, gdy frunął tak w powietrzu, ale jego podróż skończyła się równie szybko jak zaczęła w ostrych krzewach, które zaraz pochwyciły go w swoje szpony. Yeonjun wiedział, że już go nie puszczą, nie bez rozkazu króla, ale Taehyung jeszcze się nie zorientował i bezskutecznie próbował się uwolnić, rozdrapując do krwi ręce, raniąc policzki i rozszarpując ubranie.

- Pieprzony tchórz - warknął ojciec, szykując się do kolejnego ciosu. Tym razem mierzył w Jungkooka, który biegł w jego stronę z mieczem wyciągniętym przed siebie. Nie musiał się jednak wysilać i unosić broni do góry. Sluagh z całym impetem wpadł na polanę, od razu zajmując się przybocznym Yoongiego. Uderzył chłopaka w bok, posyłając go w krzaki, obok Taehyunga. Yeonjun uniósł się na drżących nogach z ziemi.

- Nie! - krzyknął tak głośno, jak tylko potrafił, ale miał wrażenie, że jego głos brzmi dziwnie cicho. Jakby cała adrenalina, którą czuł, zabrała mu możliwość krzyku. - Przestańcie! - próbował dalej, ale ojciec nie zwracał na niego uwagi, a co dopiero Yoongi, który gdzieś zgubił kurtkę i stał teraz tylko w białym tshircie. Chłopak widział, jak Yoongi unosi wolno dłoń do góry, a potem zatapia w niej zęby. Mocno, głęboko, tak, że krew, która zaczęła z niej kapać, nie była żadnym zaskoczeniem.

- Zostawcie ich - rozkazał roślinom, które trzymały w pułapce Taehyunga i Jungkooka i obficie zrosił je krwią. O dziwo, krzaki rozstąpiły się, zostawiając przybocznych mężczyzny na gołej, pozbawionej trawy ziemi. - Zajmijcie się Sluaghiem - rzucił, do wciąż oszołomionych Jungkooka i Taehyunga. Brzmiało to bardziej jak zdenerwowane warknięcie.

- Tak jest, panie - odparł ten młodszy, od razu klękając na jego kolano.

- Ile razy mam ci...- westchnął Yoongi, ale zaraz spoważniał. - Nieważne - dodał i zwrócił się do Hoseoka, który jakby tylko na to czekał. Równie czerwone co ogniste kule, które przed chwilą wyczarował starszy z braci, zaklęcie opuściło jego rękę i poszybowało w kierunku Yoongiego. Na szczęście ten zdążył w porę zareagować i odsunął się w bok, zdzierając przy tym warstwę ziemi i dzwonków, które z jękiem umierały za ścianą ognia, którą Yoongi wykreował jednym skinieniem palca.

- Jak na to, że nie używałeś swojej mocy prawie piętnaście lat, to całkiem nieźle ci idzie - powiedział na głos ojciec, a Yeonjun nie potrafił nie wyłapać w nim lekkiej kpiny.

Król pstryknął palcami, a Sluagh, który do tej pory czekał na kolejny rozkaz, poruszył się i z wrzaskiem dobiegającym z setek gardeł, rzucił się na wciąż oniemiałych przybocznych Yoongiego.

Yeonjun zamknął oczy. nie mógł na to patrzeć, nie potrafił. Nie był gotowy na morze krwi, na śmierć, na ten zapach, który mimo, że obecny za chwilę wzmocni się jeszcze bardziej. A potem coś złapało go w pasie, ciągnąc go do tyłu. Przerażony nawet nie był w stanie krzyknąć i ostrzec ojca. Zrobić cokolwiek tak naprawdę. Zamiast tego rozluźnił mięśnie i poddał się ciemności. 

a/n: następny rozdział już naprawdę jest ostatni!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro