Was passiert jetzt?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"I could fill your cup
You know my river won't evaporate
This world we still appreciate"

Hejka! Z tej strony Wasz ulubiony rekordzista, niewątpliwy faworyt i zwycięzca.... Chciałbym się określać tym mianem, naprawdę, ale chyba pamiętacie moją historię? Trzynaście dyskwalifikacji - moje największe osiągnięcie. Czy jest się czym chwalić? Średnio, ale z czegoś trzeba być znanym.
Natomiast ten sezon... Nie ma Borka, nie ma Hofera.... No ja Wam powiem, że życie jak w Madrycie! Wreszcie coś się zaczęło układać. Nie ma już nikogo, kto mógłby przeczepić się do mojego: stroju, ustawienia palca tudzież terroryzmu, jeśli chodzi o słodkie gołąbeczki naszej kadry. No właśnie... co ciekawe, przez ten jakże krótki czas stałem się najlepszym ogniwem naszej kadry. Wiem, że mówimy dopiero o czterech konkursach i że ten bóbr jest przede mną w klasyfikacji, ale i tak czuję się, jak król.

To może zacznijmy od początku. Co działo się w kadrze Austrii podczas wakacji?

Gregor, biedny Gregor, który zakończył swoją karierę. Zrobiło mi się trochę przykro, ale jak przypomniałem sobie wszystkie sytuacje, kiedy zachowywał się jak rozkapryszona księżniczka, to zmieniłem zdanie. Dla niego też to będzie lepsze; odkryje swoje pasje, przestanie się męczyć i odpocznie. Wiem, że to brzmi okropnie, ale zwlekał z tym długo, należy odejść z honorem. Ja i tak zawsze będę go pamiętać, jako naburmuszonego nastolatka, który szturmem wszedł do Pucharu Świata i wygrywał wszystko, co się da. A teraz? Może zostaniemy nawet przyjaciółmi, chociaż nie wiem czy to możliwe. On ma takiego dużego psa i muszę przyznać, że ja się go trochę boję... to znaczy mój kot się go boi! Naprawdę, moim jedynym lękiem jest duet Borek i Hofer. Nic nie bywa tak przerażające. Śnią mi się oni po nocach i nie potrafię nic na to poradzić!

Wracając do naszej radosnej kadry....

Na czym to ja...? A na Gregorze. No to sytuacja Schlierenzauera jest wszystkim dobrze znana. To może teraz przejdźmy do Schiffnera. Podejrzewam, że większość z Was średnio kojarzy, o kogo mi w ogóle chodzi, także nie będę przedłużał ( dla niezorientowanych to ten blondyn, którego wciska się do kadry tylko wtedy, gdy nikt inny nie może), także w związku z tym, że on taki mało znany to mogę Wam powiedzieć jedynie, że chyba się do jakiegoś lasu przeprowadził, ale nic mi więcej o tym niewiadomo, poza faktem że od trzech miesięcy nie widziałem młodego Hubera, który miał mu pomóc w remoncie... Ale to szczegół, naprawdę. Mam inne zmartwienia na głowie.

Okej, skoro już jesteśmy przy braciszkach... Daniel - niewątpliwie ważne ogniwo naszej kadry, który przez wakacje przeniósł swoje uczucie z Krafta na Aschenwalda, biedny Philipp, gdzie się nie obróci to jest Daniel. Naprawdę! On nawet za nim do łazienki chodzi. Ja nie wiem, jak on to wytrzymuje... Ja bym go już dawno zawinął w dywan i wrzucił do rzeki, tak jak zrobiono z Claudią. Nie no, żartuję! Mimo wszystko naprawdę zastanawia mnie, gdzie jest wielka miłość Michaela Hayböcka. Chociaż wiem, skacze ze mną w Pucharze Świata i jest tak stabilna, jak sinusoida.

Nie wiem, czy to już czas, żeby przejść do naszych gołąbeczków, ale kogo ja Wam mogę jeszcze opisać? Widhölzla? Oczywiście, że siebie zostawiam na sam koniec, a wracając do naszego trenera. To mam jakieś dziwne wrażenie, że może i Huber przeniósł swoje uczucia na Aschenwalda, ale Andreas nam się chyba w Krafcie zakochał. To znaczy... jak na razie to moje przypuszczenia, ale on traktuje tego krasnoluda, conajmniej jak dziecko. Jak on się po mnie darł, jak mi nie szło, aż do teraz mnie uszy bolą! A jak Stefanowi nie poszło, to go jeszcze po plecach poklepał i zapewniał, że będzie lepiej. No ja Wam powiem, że poczułem się zazdrosny za Michaela!

No dobra, zacznijmy opowieść o naszym słodkim Kraftboecku. Wakacje były dla nich tak średnio udane, muszę przyznać. Wszystko zaczęło się od jakże poważnej kontuzji Stefana, który podczas gry w piłkę nożną zrobił sobie coś w palec u nogi! Brzmi to troszeczkę komicznie i w sumie takie też było, biorąc pod uwagę, jak bardzo się tym chłopaczyna przejął; Michael musiał niemalże przez tydzień nosić go na rękach. Może właśnie to spowodowało, że nabawił się tej swojej kontuzji? To akurat było poważne i nie można się śmiać. Także jak zawsze, immer zusammen, narobili coś razem. Hayböck też zranił się podczas gry w piłkę nożną, ale w jego przypadku było to bardziej straszne. Przeszedł operację, musiał poddać się rehabilitacji, zrezygnować na jakiś czas z treningów. I to chyba największy problem Stefana. Brak obecności Michaela.

Na szczęście to nie ja mam z nim pokój, tylko Huber, ale jak czasem widzę, jak zmarnowany Daniel chodzi, to mi go aż szkoda. Kraft podobno ześwirował już do końca. Łazi w koszulach Michaela, nieustannie się śmieje albo płacze i dzwoni do tego biednego Hayböcka kilka razy dziennie. On jakby mógł to zdawałby mu relacje nawet podczas skoku, ale trochę tak ciężko skakać i mieć czymś zajęte dłonie, także to jedyny moment kiedy się hamuje. Brak obecności Michaela spowodował również słabsze skoki Krafta, chociaż średnio wiem na jakiej zasadzie to działa. Słyszałem jedynie o jakimś ich dziwnym rytuale przed każdym skokiem, ale chyba nigdy nie chciałem wiedzieć, o co w tym naprawdę chodzi. Także sprawa Kraftboecka została załatwiona i mam wrażenie, że paradoksalnie to Daniel chyba najbardziej czeka na powrót naszego rekina. Z resztą też chciałbym, żeby wrócił. Wszystko z nim bywało jakieś bardziej znośne, taka nasza prywatna, austriacka oaza spokoju.

A co do mnie.... Powiem Wam, że wszystko nareszcie się układa! Wystarczyła odrobina sprytu. Widzicie podczas wakacji zasięgnąłem szybkiego kursu polskiego, a raczej kursu alkoholi z tego kraju, przygotowanego przez samego Piotra Żyłę i dzięki jego radom udało mi się przed listopadem poznać ulubione trunki Sandro oraz tego od typa od dyskwalifikacji ( ziomek jest na tyle nieszkodliwy, że nawet nie pamiętam jak się nazywa i to się szanuję Moi Drodzy), także podczas każdego konkursu kupuje im po dziesięć butelek, odmawiam różaniec i kłuje laleczki voodoo w kształcie Waltera i Borka, i jak na razie jedyne co mi wychodzi to pierwszy skok! A i warunki mam, zazwyczaj, dobre. Także, zupełnie coś nowego.

Poza tym alkoholem, to chyba trochę zasugerowałem się moimi przyjaciółmi z kadry, czyli Kraftboeckiem. No może jeszcze nie szaleję, aż tak, ale... Do naszej jakże wspaniałej drużyny powrócił długo wyczekiwany, niczym pierwsza gwiazdka, Manuel Fettner i średnio wiem, jak Wam to opisać, ponieważ jestem w tej kwestii trochę nieporadny, ale muszę przyznać, że moje serduszko zabiło trochę mocniej, kiedy zaczęliśmy rozmawiać dłużej. Oczywiście, że znałem go wcześniej, ale raczej z czyiś opowiadań; głównie Gregora, bo go znał nadłużej, ale u tej królowej dramatu wszystko zależało od nastroju: jak się z nikim nie pokłócił to wszyscy byli fajni, jak miał z kimś spinę to najeżdżał po wszystkich równo. Był tak stabilny, jak forma Krafta teraz. A wracając do Manuela, okazało się, że z niego jest naprawdę spoko ziomek! Co prawda na początku pomylił mnie z Schiffnerem ( tym typem, którego nikt nie zna), ale szybko wyprowadziłem go z błędu, kiedy podczas Mistrzostw Krajowych nie przystąpiłem do zawodów, ponieważ uderzyłem głową w drzewo. A to akurat bardzo ciekawa historia jest!

Pamiętam, że to był piękny sierpniowy dzień. Słońce świeciło mocno, ale nie na tyle, żebym się męczył z faktem, że muszę chodzić w tym jakże wygodnym kombinezonie, od strony południa wiał delikatny wiatr, a ptaszki śpiewały.... Nie no, w rzeczywistości to był typowy zimny, deszczowy dzień, kiedy to na dodatek była burza, no właśnie... Pamiętam, że szedłem sobie właśnie na skocznie, kiedy usłyszałem huk, potężny huk i wtedy wystraszyłem się tak, że uderzyłem głową w to nieszczęsne drzewo, a pomocy udzielał mi właśnie Manuel. Tak w ramach ciekawostki, to podobno brakowało kilku centymetrów, a zamiast obok, to ten piorun trafiłby we mnie. Nie zdziwiło mnie to nawet.

Właśnie od tego czasu zacząłem rozmawiać więcej z Manuelem i odkryłem, że przeciwieństwa się przyciągają. Manuel jest raczej mroczny, cichy, często nie potrafię go odgadnąć, jednak ma w sobie coś takiego, co mnie do niego ciągnie. Przede wszystkim pod tą całą powłoką: tatuażami, czarnymi ubraniami i ogólnie wyglądem emo, jest taką ciepłą kluską. Nie wiem, czy mogę tak o nim pisać. Mam nadzieję, że się nie obrazi, ale on naprawdę jest przeuroczy. Po konkursie, w sumie to jak na razie było ich tylko cztery także bez szału, ale za każdym razem przychodzi do mnie i ja nawet nie zdążę się przebrać, a on już się do mnie przytula i potrafi tak stać albo siedzieć przez kilkadziesiąt minut, a później chodzimy zwiedzać miasta, w których jesteśmy. Ewentualnie spotykamy się z innymi kadrami, chociaż... sytuacje z poprzedniego sezonu sprawiły, że jest to bardzo trudne!

My, czyli Austriacy, mamy zakaz, ponieważ przez takie, jak to Widhölzl stwierdził "ekscesy", prawie cała kadra A trafiła na kwarantannę, a Norwedzy nie mają prawa się, gdziekolwiek szlajać po tym, jak Daniel z Johannem wyskoczyli przez okno, bo myśleli że Marius i Stöckl mają romans. Ci to dopiero mają wyobraźnie.... chociaż ja sam uważam, że z tym Kraftem i Andreasem jest coś na rzeczy. Tylko jeszcze nie wiem co, ale ja to odkryje!

Co ja Wam mogę jeszcze powiedzieć, hmmm.... Przestałem jeść czekoladę, po tym jak myśleli, że się nią naćpałem i to akurat jest cholernie trudne, zwłaszcza gdy niejaki Andreas Wellinger ma jeszcze całe zapasy z czasów, kiedy to dumnie nosił fioletową czapkę. Kiedy to było.... Powiem Wam, że tęsknię za tym, co miało miejsce kiedyś. Przeszłość wydaje mi się taka odległa, przecież ja jeszcze pamiętam jak Gregor był młody - chociaż sam miałem wtedy dziewięć lat - kiedy Morgi skakał i kiedy te dwa osły, czyli Stefan i Michael dopiero zaczynali te swoje końskie podchody, a teraz? Thomasa i Gregora już nie ma, a Kraftboeck jest na takim etapie znajomości, że w mojej głowie już dawno zakodowałem, że są małżeństwem.

Wiem, że zazwyczaj śmieszny ze mnie człowiek, ale muszę Wam powiedzieć o moich dwóch lękach. Pierwszym z nich jest presja i moja słaba głowa. Naprawdę nie rozumiem, co się dzieje. Pierwszy skok zazwyczaj wychodzi mi nadzwyczaj dobrze, natomiast podczas drugiego następuje jakaś dziwna blokada, dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca i ja po prostu czuję się bezradny. Nie potrafię z tym walczyć. Słuchałem już tylu porad: Kamil polecał mi jakąś dziwną technikę liczenia po chińsku? ( ja nie wiem, jak mu to pomaga, ale okej), Daniel znowu kazał mi wkładać głowę do śniegu i czekać, aż będę czuł, że nic nie czuje (nie zamierzam słuchać człowieka, który sam skakał z balkonu do zaspy) i chyba najlepszej porady, tak w sumie paradoksalnie, udzielił mi Michael. Dla niego najlepszą metodą i odprężeniem był czas spędzony z Kraftem, i nie, nie chodzi teraz o jakieś dzikie sceny erotyczne, a o samą bliskość, jakąś dziwną stałość i uspokojenie serca. Jeśli faktycznie wyjdzie mi z Manuelem to będę chciał z nim to spróbować, może to właśnie ta metoda?

Czego ja się jeszcze boję? Obawiam się końca, końca tej epoki. Oczywiście, że wiadome jest, że każdy z nas będzie musiał kiedyś odejść, ale ja ich wszystkich traktuję jak rodzinę. Może niektórzy z nich to tacy raczej dalecy krewni, z którymi nie chcę mieć za bardzo kontaktu, ale mimo wszystko, przywiązałem się do nich i nie wyobrażam sobie jak ta egzystencja będzie wyglądać bez śliniącego się na swój widok Kraftboecka, bez Hubera, który zmienił teraz swój obiekt westchnień, bez Aschenwalda, ukrywającego się gdzieś w lesie, tak żeby Daniel go nie zauważył, nawet bez tego Schiffnera, który pojawia się i znika. Pojawiają się już nowe twarze, idealnym przykładem jest na przykład Tschofenig, bardzo miły chłopak, ale... Chyba kiedyś myślałem, że to wszystko będzie trwać wiecznie? Wiecie, drużyna która nigdy nie będzie miała swojego końca, a teraz boję się o każdy sezon. Nie wiem, co siedzi w ich głowach, co chcą zrobić? Jak to wszystko zakończyć?

Przepraszam, że Was zasmuciłem, ale to naszło mnie po odejściu Gregora, ta niepewność. No dobrze, ale jak na razie cieszmy się chwilą! Czekajmy, aż Michael wróci i wszystko będzie takie jak było. No może nie wszystko. Powiem Wam Moi Drodzy, że mam takie dziwne wrażenie, że wygram w tym sezonie ( albo zbankturuję przez ilość pieniędzy wydaną na alkohol), coś pewnie kiedyś nastąpi, ale no... musi się udać! Postanowiłem, że w tym sezonie zostanę niepoprawnym optymistą, skoro już nawet miłość życia udało mi się znaleźć, a wydawało się, że to niemożliwe, nawet kota już sobie kupiłem na tę okazję, a tu coś takiego. Mam tylko nadzieje, że Manuel nie odejdzie ode mnie, kiedy zauważy, że nie potrafię gotować i przypalam nawet tosty, spadam regularnie przez sen z łóżka, a moje kwiatki żyją maksymalnie tydzień, bo albo je przeleję albo ususzę. No cóż, nikt nie jest idealny....

A do wszystkich zgromadzonych tutaj moich fanów... chciałbym Wam podziękować za każde miłe słowo, które tyle dla mnie znaczy, za każdy trzymamy za mnie kciuk, list, czy jakikolwiek inny gest otuchy. Dajecie mi siłę, by starać się mocniej.

Wasz Jasiek Hörl

Ps. W rzeczywistości wcale nie przekupiłem Sandre i tego typa alkoholem ( mam inne sposoby, żeby im płacić, ale je mogę opublikować dopiero wtedy, jak stanę na podium)

Ps.ps. To ja, Wasz Borek. Mam nadzieję, że tęskniliście, a jak nie to zatęsknicie. Na szczęście udało mi się przechwycić ten list w odpowiedniej porze... Także, ja już Jaśkowi tak załatwię, że się biedaczyna nie pozbiera. Trzynaście dyskwalifikacji to dopiero początek jego ciernistej drogi.... O wszystkim przekonacie się podczas następnych konkursów, czyli zapraszam na odcinki "tańca z belkami".

Ps.ps.ps. To ja Manuel. Obiecuję, że go obronie i nic mu się nie stanie. Teraz kto inny będzie królem dyskwalifikacji, ekhm Norwegowie, ekhm.

Ps.ps.ps.ps. To ja autorka. Chciałabym wszystkim życzyć powodzenia i mam nadzieję, że ten list nie wpadnie już w niczyje ręce. Trzymajcie się i niech mocno stabilny Kraft będzie z Wami! 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro