Rozdział VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Biedronka zakładasz tę sukienkę i na tym koniec! Musisz iść na ten cały ślub. — Dało się słyszeć krzyki Anki z niebieskiego namiotu. 

Zapowiedziałam, że nigdzie nie pójdę. Nie musiałam się zgadzać, więc nie muszę też z uśmiechem na twarzy brać obozowego ślubu. Lipska była jednak zadziorna. 

— On będzie wyglądał jak powstaniec, będziesz miała ślub jak państwo Biega 13 sierpnia. — Podeszła do mnie i zaczęła kusić swoim przyjaznym głosem. 

W tym trzeba przyznać jej rację. Obrzędowość tego obozu to lata 40, II wojna światowa. Domyśliłam się, że wszyscy założą powstańcze stroje. Sama wyciągnęłam z szafy najlepszą sukienkę, którą kupiłam na sesje powstańcze. Czerwona, w drobne kwiatki zapinana z przodu. Obrzędowość idealna, zwłaszcza że obowiązkiem jest noszenie biało czerwonej opaski. 

 — Może wyglądać jak Andrzej Romocki, ale nigdy go nie będzie przypominał z charakteru. — Stwierdziłam, choć patrząć na skwaszoną minę Anki, wzięłam sukienkę do ręki. — Niech ci będzie, kolejny zmarnowany dzień na obozie. 

Poranna rozmowa tak szybko się zakończyła, jak tegoroczny rok szkolny. Gdy tylko moje oczy widziały normalny świat, a nie wirujący na wszystkie strony, podniosłam się i poszłam do dziewczyn. Nie mogłam patrzeć na Alka. Po prostu nie mogłam. 

Przypinka Szarych Szeregów, która była wpięta po lewej stronie sukienki, pomogła mi w poukładaniu sobie spraw w głowie. Wszystko wydaje się prostsze, kiedy na twoim ramieniu spoczywa biało czerwona opaska, a ty sama czujesz się sanitariuszką Warszawy. Tak więc obiecałam sobie, że bez uczuć przejdę całą ceremonię, a na zabawie szybko czmychnę do namiotów i tyle będą mnie widzieć. Plan godny Zośki. 

Doszłyśmy nad kanał, gdzie zbudowano podest i ławeczki dla narzeczonych były już wypełniony po brzegi. Zrozumiałam, że przyszłam na styk. Nigdzie jednak nie widziałam Brzozy, który powinien na mnie czekać, moje serce stwierdziło, że to pewnie kolejny jego żart.

— Alek, przyszła! Weź się w garść, nie zostawiła cię. — Kaszub pomachał do mnie radośnie, jednocześnie szturchając Pisarskiego, który kopał kamyki ze wzrokiem spuszczonym w ziemię. 

Anka się nie myliła. Chłopak założył panterkę, której w tamtym momencie tak bardzo mu zazdrościłam. Atrapa filipinki była założona za gruby pas, buty od munduru nadawały się w sam raz. Na głowie miał hełm przepasany biało czerwoną wstążką. A na ramieniu spoczywała biało czerwona opaska, z napisem przydziału w batalionie ,,Zośka". Wyglądał wspaniale, jak Alek. Jak Andrzej. Jak Janek. 

Ukrywał emocje, widziałam że najchętniej podbiegłby do mnie i z uśmiechem na twarzy powiedział coś miłego. On jednak każdą pozytywną emocję, dusił w sobie. Zapewne przez to, co powiedziałam mu na kocu, że to tylko dziecinna zabawa. 

— Powstanie zostawmy na jutro, dzisiaj jeszcze nacieszmy się wolnością. — Podszedł do mnie z bananem na ustach. 

Spojrzał na mnie z uczuciem, którego nie potrafiłam określić. Czy było dobre? Jednak postanowiłam, że tego wieczora nie będę tak dużo myślała. Życie chwilą też powinno być dobre i miłe. 

 — Nacieszmy się życiem. — To powiedziawszy chwyciłam Alka pod ramię i skierowałam się w stronę drewnianej sceny. 

Za kapelana przebrano jakiegoś harcerza, który cały czerwienił się od upału. Zbliżał się zachód słońca, czyli początek uroczystości. 

Anka stała się moją świadkową, która nie odstępowała mnie na krok. Podziękowałam jej w myślach i zanotowałam żeby kupić jej porządną czekoladę, za ten zwykły, a jakże ważny gest. 

— Druh Aleksy i druhna Katarzyna, proszę podejść. — Rozległ się dobitny głos. 

Wzrok zebranych został utkwiony w naszej dwójce, która ze stoickim spokojem wstała i kierowała się do podróby księdza. 

— Podajcie sobie prawe dłonie, tak jak to robią harcerze. — Mówiąc to przepasał nasze dłonie kawałkiem namiotu. 

Podniosłam minimalnie kąciki ust do góry, jednocześnie po raz pierwszy od kilku godzin spoglądając w oczy Aleksego. Były wspaniałe, zachodzące słońce wylało się na niebie, tworząc nad naszymi głowami sklepienie godne Michała Anioła. 

 — Powtarzajcie obydwoje. — Odchrząknął i zaczął spoglądać na pogniecioną kartkę. — Jestem gotowy/a na odbycie z moją drugą połówką wszystkich gier małżeńskich na obozie. Wiem, że miłość ta będzie trudna, jak spanie w mokrym śpiworze, lecz obiecuję że będę ją pielęgnował/a. Świadków naszej miłości na obozie prosimy o czuwanie nad nami i sprawowanie pieczy. Gódźcie nas kiedy będzie to wskazane. Czuwaj! 

Mówiłam słowa przysięgi, płacząć ze śmiechu. Każde słowo było śmieszniejsze od poprzedniego. Alek reagował tak samo, mocno ściskając moją rękę pod częścią namiotu. 

— A teraz oficjalnie, pozwalam wam na trzymanie się za rękę, do końca obozu! — Odrzyknął ostatkami sił księżulo i zdjął materiał z naszych rąk. 

Publiczność zawżała i zaklaskała nam B-R-A-W-O! Dygnęliśmy i wracaliśmy na miejsca trzymając się oficjalnie za ręce. Jednak gdy tylko usiedliśmy, szybko puściłam swoją dłoń. 

— Dla takich łez, warto było pokonać tyle kilometrów. — Szepnęła mi do ucha cała czerwona ze śmiechu Anka. 

Takich par jak nasza, było jeszcze kilka. Wszystko wyglądało tak samo, choć im dłużej trwała uroczystość, tym bardziej każdy się nudził. 

Całe szczęście, powoli robiło się ciemno, a scenę służącą za kościół zamieniono na salę baletową. Z ogromnych głośników zaczęto puszczać wszystkie utwory ABBY, a następnie znane hity z lat 80. Siedziałam z Anką, pijąc lemoniadę w plastikowych kubkach. Zarówno Kaszub, jak i Brzoza zniknęli ponad godzinę temu. Nudziłam się, a zegar wskazywał kilka minut po dwudziestej drugiej. Nawet połowa jeszcze nie minęła, a ja najchętniej już bym poszła. Choć, może powinnam? 

— Idę do naszej toiki. — Mówiąc to zabrałam wszystkie swoje rzeczy, chciałam wracać do namiotu. 

Schodząc z drewianego podestu, wpadłam na Alka, który złapał mnie w ramiona. Powinno wyglądać romantycznie, ale w moim przypadku nigdy tak się nie dzieje. Wylałam na jego panterkę połowę zawartości kubka. Pachniał cytryną, jak szkoła chlorem. Zrobiłam skfaszoną minę. 

— Albo ze mną zatańczysz, albo zacznę krzyczeć na cały obóz. — Spojrzał wyczekująco w moje oczy.
Nie miałam wyboru, a przecież jeden taniec tak naprawdę nic nie zmienia. Po prostu, dwoje ludzi kołysze się w rytm nieznanej muzyki. Ja natomiast kołyszę się bez rytmu, co jest jeszcze bardziej normalne. 

— Ale tylko raz. — Mówiąc to zostawiłam na trawie torebeczkę i pusty kubeczek. 

Objął mnie w tali, a z głośników zaczęła się sączyć wesoło i pogodna ,,Sanitariuszka Małgorzatka". Po uśmiechu Alka zrozumiałam, że to jego sprawka. Przez cały czas trwania imprezy, nie leciała żadna powstańcza piosenka. 

Gwiazdy nad naszymi głowami świeciły wprost na nasze twarze. Stopy szurały o drewno delikatnie, wprost jakbyśmy najchętniej ustali w miejscu i stali tak do końca świata. 

— Odprowadzisz mnie do namiotu? — Szepnęłam do jego ucha, stając jednocześnie na palcach. 

Myślałam, że nie dosłyszał, ale myliłam się. Zatrzymał swoje nogi, i kiwnął potwierdzająco głową. Jego kasztanowe włosy, wyszły spod hełmu i teraz tworzyły wokół niego, brązową aureolę. 

Opuściliśmy całą tą imprezę bardzo szybko, czając się za drzewa i wysłuchując czy nikt na nas nie zwraca uwagi. Powoli muzyka z głośników robiła się coraz cichsza, aż w końcu jej miejsce zastąpiła leśna cisza. 

— Dlaczego jesteś tak źle do tego wszystkiego nastawiona? Dlaczego, jesteś źle nastawiona na mnie? — Zatrzymał się na leśnej ścieżce i odwrócił się w moją stronę. 

Gwiazdy pozwoliły mi zobaczyć jego myślącą twarz, skupioną na mnie i na mojej odpowiedzi. Był zatroskany, zagubiony w wirze myśli. A ja swoją odpowiedzią, powinnam była wskazać mu drogę. 

— Bo świat i życie takie są. Nie ma nic, co sobie wymarzymy. Nie ma nikogo, kogo lubimy. Życie nie jest sielanką, jest zbyt bolesne. — Podeszłam kilka kroków bliżej, żeby widzieć dokładniej całe jego ciało. 

Przejechał językiem po wardze, delikatnie ją przygryzając. Podniósł dłoń, choć od razu ją opuścił. Zastanawiał się i myślał. Tym razem się tego nie bałam. 

— W takim razie, pokażę ci jak ja widzę ten świat. — Spojrzał w moje brązowe oczy z tym pięknym uśmiechem na ustach. 

Pokonał dzielącą nas odległość i zbliżył swoje usta do moich. Smakowały landrynkami, a jego włosy pachniały lasem i szyszkami. Usta miał tak delikatne w dotyku, jakbym miała przed sobą chmurkę, a nie wysokie jak drzewo chłopaka. Pocałował mnie czule, uważając na każdy ruch. 

Gdy otworzyłam oczy, nasze nosy się stykały. Patrzył na mnie z czujnością, oświetlony przez miliony białych punkcików na niebie. Ja jedynie mogłam się uśmiechnąć, łapiąc go za dłoń i opuszkami palców dotykając jego policzka. 

— W moim życiu, właśnie przed chwilą zdobyłem kolejny krzyż harcerski. Stoi on teraz przede mną i słucha bicia mojego serca. Kasiu, to ty jesteś dla mnie krzyżem harcerskim. — Mówiąc to lokował palcem moje proste jak struna włosy. 

Tamtego wieczoru nie mogłam zasnąć. Zrozumiałam, że nie potrzebuje krzyża na swoim mundurze. To ludzie mnie otaczający i kochający, tworzą najpotężniejszy krzyż, który dostałam od razu jak się narodziłam. I właśnie jedną z takich krzyżowych osób, został Aleksy. 

🏕🏕🏕
⚜ *radosna muzyka i fanfary* mamy moi drodzy chyba najbardziej wyczekiwany moment tego opowiadania! ❤
⚜ Pisałem te rozdziały, kiedy byłam zawiedziona brakiem krzyża. Jednak 11 listopada i to się zmieniło! Złożyłam przyrzeczenie w 100 lecie odzyskania niepodległości 🇵🇱
⚜ Dzisiaj wcześnie rozdział, ale w drodze do szkoły nie mam nic cennego do robienia (poza myśleniem jak bardzo nie lubię WOKu)
⚜ Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro