Rozdział Dwudziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



       Mijały dni, później tygodnie. Naruto z każdym następnym wschodem słońca nabierał coraz więcej sił, a organizm który jeszcze jakiś czas temu spustoszony był przez nadużycie Kurosu, wracał w zastraszającym tempie do stanu pierwotnego. I, choć blondyn doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego ciało już nigdy nie wróci całkowicie do pełnej formy, wiedział też, że teraz opanowanie jego - czy też raczej oczu Kuramy - przyjdzie mu łatwiej. Wiedział już, do czego zdolna była ta technika, jak wiele chakry zużywała i jak ją uaktywnić. Gdyby tylko nauczył się kontrolować przesył energii do utrzymania tego efektu, stałby się niewiarygodnie potężnym shinboi. Takim, jakim zawsze chciał być.

       Choć i teraz nie narzekał na brak siły.

       Stał właśnie na kamiennej głowie Czwartego Hokage, Minato, jego ojca i spoglądał w ciszy na rozciągającą się pod jego nogami wioskę. Zbliżał się zachód i co raz mniej ludzi wędrowało ulicami, a co raz częściej przesiadywano w domach, w których systematycznie zapalały się kolejne światła. Musiał czekać jeszcze kilka dobrych, dłuższych chwil na przybycie swojego przyjaciela. Blondyn wiedział, że skoro Sasuke się spóźnia, to z pewnością Juri nie daje mu spokoju w sypialni. Meh, pomyślał, uśmiechając się ironicznie, dobrze, że Ino nie jest aż tak niewyżyta...

       Usiadł więc wygodnie pomiędzy kamiennymi, szpiczastymi włosami Yondaime, po czym poddał się bezkresnej ciszy, pogrążając się w odmętach własnego umysłu. Dotarł w ten sposób do ogromnej komnaty, w której w tej chwili przebywał ogromny, dziewięcoogoniasty Lis i medytował, zbierając potężne pokłady chakry. Uzumaki zdawał sobie sprawę, że cała ta energia, którą Kurama teraz zbiera, przyda mu się w najbliższych dniach jak jeszcze nigdy w życiu. Nie na co dzień  rusza się w końcu na polowanie na zbiegłych ninja rangi S, należących do najgorszej ze wszystkim możliwych organizacji. Akatsuki. Obiecał sobie, że ich dorwie i, choćby na przekór wszystkiemu, zamierzał tego dotrzymać.

       - Gotowy, Naruto? - po komnacie rozległ się głęboki, basowy głos jego przyjaciela.

       - Nie mam zielonego przyjęcia, Kurama - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Nas będzie tylko dwóch, a ich nawet nie wiadomo ilu. Choć obaj z Sasuke posiadamy ogromne pokłady chakry, do tego będziemy wspierani przez ciebie, wielu z członków Akatsuki to potężni przeciwnicy, z którymi na pewno będziemy mieć problem.

       - Yhym - mruknął. - To prawda. Musisz pamiętać, by nie pozwolić na to, żeby ogarnął się wszechobecny gniew. Choć idealnie panujesz już nad moją chakrą, zbyt duża ilość uwolni Kurosu i znów skończysz w szpitalu. Jeśli nie w grobie.

       - Zdaje sobie z tego sprawę. - jego głos w kilka chwil spoważniał. - Będzie ze mną Uchiha, damy sobie radę. W razie problemów opanuje mnie. - niewyraźny pomruk wydobył się z ust Uzumakiego. - Życz nam szczęścia.

       Lis prychnął cicho, a później zaśmiał, spoglądając na swojego towarzysza wzrokiem pełnym... podziwu. Znał go od tylu lat, od narodzin szczerze mówiąc. Widział, jak był traktowany przez mieszkańców wioski, jak powoli zmieniał się w dziecko, któremu dobre uczucia były kompletnie obce. Jak wstępował do ANBU, gdzie resztki jego człowieczeństwa zostały wyprane do zera. Później, gdy dołączył do Akademii i po raz pierwszy zaznał prawdziwej przyjaźni, braku wyzwisk, podziwu. Drużyna, pierwsze misje i poważne relacje pomiędzy członkami siódmego teamu. Tak, z całą pewnością Uzumakiemu Naruto należał się szacunek. Mimo tych wszystkich sprzeczności potrafił nawiązać normalne, zdrowe relacje z innymi ludźmi i nie odciął się od nich kompletnie, jak lata temu jeszcze chciał. No i Ino... Kto by pomyślał, że ten związek wyjdzie im tylko na dobre? Nawet on, demon mający ponad tysiąc lat nie wiedział jak potoczy się jego przyszłość. Ale rysowała się w naprawdę świetlanych barwach, co gdzieś głęboko w środku go cieszyło.

       - Nie musisz się martwić. Szczęście to jedyne, co ci w życiu wyszło - zironizował, śmiejąc się szczerze. - Nie musisz się obawiać. W razie zagrożenia życia stanę w twojej obronie, prawda?

       Naruto pokiwał głową na znak zrozumienia i także się zaśmiał. Miał nawet podejść i przytulić swojego przyjaciela gdy wyczuł, że przy jego ciele znalazła się chakra jego przyjaciela. Czyli Sasuke przybył, pomyślał.

       Wyszedł ze swojego umysłu i spojrzał na bruneta, który patrzył z kolei na niego, tym swoim tajemniczym, nieprzystępnym wzrokiem, z nutką zaciekawienia i pogardy, typowej zresztą dla każdego Uchiha.

       - Wybacz, rozmawiałem z Kuramą - mruknął po chwili ciszy. - Jesteś gotowy?

       - Tak - stwierdził posępnie. - Juri została zapoznana po części z naszym planem, choć nie zdradziłem jej faktu, że planujemy zaatakować Akatsuki. Prosiłem ją, by przekazała Ino, że ty wyruszasz razem ze mną. Bo, jak sądzę, nie przekazałeś jej ani słowa z tego, co zamierzałeś, prawda?

       - Tak - odparł niechętnie. - Nie wie nic o tej misji. Nim jednak wyruszymy, musimy jeszcze zajść do mojej drużyny. Chce im wytłumaczyć pokrótce, że nie będzie nas przez dłuższy czas i niech w ten czas dużo trenują.

       - Hai. - wystawił rękę w jego stronę. - Prowadź.

       Blondyn złapał za dłoń wystawioną przez bruneta i szybko ich przeniósł, używając rzecz jasna techniki teleportacji Czwartego Hokage. Pojawili się w środku wioski, niedaleko Ichiraku Ramen, gdzie spodziewał się spotkać trójkę swoich podopiecznych.

       I zastał ich tam, tak jak się zresztą spodziewał. Tuż po przekroczeniu progu restauracji dostrzegł, że w jednym z rogów wesoło spędza czas trójka młodych genninów, zajadając się ramen, opowiadając śmieszne kawały i historyjki ze swojego życia. Byli tacy niewinni, tacy... nieskażeni złem tego świata. Nie musieli skrywać w swych duszach bólu po stracie przyjaciół, nie mieli krwi na rękach, nie obarczali się śmiercią niewinnych. Nie musieli brać udziału w żadnej z wojen. Pokolenie, które było przyszłością dla tego świata.

       Podszedł do nich powoli, podczas gdy Sasuke został z tyłu. Nim go spostrzegli, on już siedział razem z nimi, a na jego twarzy widniała powaga, rzadko spotykana na ostatnich treningach. Niecodzienne zachowanie mistrza rzecz jasna przykuło uwagę całej trójki, ale póki co żadne z nich nie odważyło się zapytać o powód zachowania mistrza.

       - Drużyno Trzecia, mam dla was wiadomość. - starał się mówić cicho, ale tak, żeby tylko jego podkomendni go słyszeli. - Nie będzie mnie przez kilka tygodni. Może kilka miesięcy, zależy od tego, jak potoczą się moje poszukiwania - zaczął. - Chce, byście podczas tego czasu ciężko trenowali i szkolili się w swoich najlepszych technikach, a także... Byście na swój własny sposób sprawdzali, co się dzieje w wiosce. Gdy wrócę, chce być na bieżąco z wydarzeniami. Czy się rozumiemy? - zapytał. - Chciałbym was zabrać, ale ta misja będzie zdecydowanie zbyt niebezpieczna.

       Na twarzach dzieciaków było widać szok, niezrozumienie, a nawet rozpacz. Podczas tych kilku długich, ciężkich tygodni pokochali swojego mistrza jak własnego ojca i ciężko było im teraz przetrawić to, że Naruto znika na kilka miesięcy i nie będą go już więcej widzieli. Nie pomoże im w rozterkach, nie da rady mogącej rozwiązać problemy podczas treningów. Czemu nie chciał ich ze sobą zabrać? W końcu, po kilku minutach kiwnęli delikatnie głową na znak zrozumienia.

       - Sarashi. - Uzumaki zwrócił się najpierw to szatyna. - Już dawno temu wyczułem w tobie potężne pokłady chakry. Ćwicz na bieżąco swoje techniki ze stylu ziemi i powietrza, postaraj się też stworzyć swoją własną, autorską technikę. Wierzę, że przy odpowiednim zaparciu poradzisz sobie z tym bez problemu.

       Szatyn kiwnął głową na tak.

       - Kawisha... - przeniósł teraz wzrok na białowłosego. - Potrafisz niepostrzeżenie wyciszyć całą chakrę w okolicy, prawda? Postaraj się rozwinąć tą zdolność do tego stopnia, by każdy w obrębie pięciu metrów od ciebie miał wyciszoną chakrę. Wierzę, podobnie jak z Sarashim, że poradzisz sobie z postawionym zadaniem.

       Chłopak zarumienił się lekko, ale zgodził się ze słowami mistrza, uśmiechając się przy tym nieśmiale.

       - No i ty, Morichi - zwrócił się w końcu do dziewczyny. - Styl błyskawicy... Skup się głównie na nim, pomiń styl wody. Staraj się stworzyć swoją własną technikę, podobną do sławnego chidori - wskazał na swoją rękę, w której zalśniło kilkaset małych błyskawic. - Technika wymyślona po długotrwałym przeglądaniu ostrza błyskawicy. Tworzy podobną sieć elektryczną, ale jest nieco słabsza, mniej skuteczna. Nadal jednak śmiertelna po dokładnym trafieniu - bardziej zapytał, niż stwierdził. - No i... Miej oko na chłopaków, dobrze? Niech nie pakują się w żadne problemy. Nie zamierzam słuchać później krzyków Piątej, jak ci dwaj zbroją coś w wiosce.

       Dziewczyna zaśmiała się cicho i spojrzała na swoich przyjaciół z błyskiem przewagi w oku. Och, ona już z całą pewnością dopilnuje tego, by ani Kawishy, ani Sarashiemu żaden głupi pomysł nie wpadł  do głowy. Już czuła tą satysfakcję, gdy będzie niszczyła im wszystkie zbereźne plany, które miały na celu ośmieszyć jej przyjaciółki z Akademii. Oj, będzie ciekawie, pomyślała, zacierając mentalnie dłonie, oj będzie...

       Naruto uśmiechnął się pokrzepiająco do swoich uczniów.

       Postanowił w końcu zostawić ich samych sobie, by w spokoju mogli przetrawić informacje które im przekazał, dokończyć posiłek i pozbierać się. Razem z Sasuke wyszedł powoli z restauracji i spojrzał w niebo, gdzie niewielkie stado kruków właśnie przelatywało nad wioską.

       Skierowali swoje kroki do jednej z przydrożnych uliczek, gdzie miał zamiar użyć teleportacji i zniknąć z wioski niepostrzeżenie. Gdyby to był normalny wypadek, nie patyczkowałby się z ukrywaniem po spowitych w mroku ścieżkach, ale tym razem musiał użyć zakazanej wersji, która z całą pewnością przyciągnie niepożądanych gapiów. A to z kolei zrodzi pytania, co to za technika, kto jej użył, dlaczego to zrobił... I w końcu wyda się, że to oni. A woleli zachować to jak na razie w tajemnicy, z dala od ciekawskich, pełnych niepewności spojrzeń. Oj, tego z całą pewnością chcieli uniknąć.

       Gdy znaleźli się już w głębi uliczki, gdzie światłu nie udawało się nawet na sekundę trafić, skupił w sobie chakrę i złożył szybko pieczęcie. Sasuke czym prędzej złapał przyjaciela za rękę i tuż po tym, w przeciągu kilku sekund, cały otaczający ich świat zaczął wirować. Najpierw powoli, z każdą sekundą zwiększając swoją prędkość. Już teraz mogli widzieć zarysy okolicy, w których ich przeniesie. Ogromne połacie łąk, otoczone niewielkimi laskami wokół. Jednakże, w końcu po długich, ciągnących się w nieskończoność kilkunastu sekundach, zniknęli w ogromnych wybuchu czarno-niebieskich płomieniach, opalając zewsząd wszystkie ściany w alejce. Nie było ich. Szkoda tylko, że w raz z nimi przedostała się jeszcze jedna osoba. Niewielki, początkujący shinobi...

       Pojawili się wiele, wiele mil poza granicami wioski, a nawet granicami kraju. Według ostatnich plotek, a także danych wywiadowczych dostarczonych mu przez jego wierne klony, Akatsuki było widziane po raz ostatni przed dwoma dniami na granicy kraju ziemi, a ognia. To tutaj, z dala od cywilizacji musieli zacząć swoje poszukiwania.

       Coś jednak im przeszkadzało.

       - Naruto... - szept przyjaciela wyrwał go od wyszukiwania potencjalnych zagrożeń.

       - Wiem. - jego głos był nad wyraz chłodny. - Mamy ogon.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro