Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



       Dziesięcioletni Naruto Uzumaki zwinnie skakał na kolejne drzewa sprawnie omijając okazyjne przeszkody na swojej drodze. Wiedział, że przez swoją słabość do Ramen był już spóźniony na zbiórkę drużyny. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ani Byk, ani Wilk nie będą zadowoleni. W ANBU powinna być dyscyplina. Zero spóźnień, brak dezercji, bezwarunkowe posłuszeństwo.

       Gdy zbliżał się do miejsca zbiórki przystanął na chwilę by skryć swą tożsamość. Mimo, że uczęszczał na misje ANBU od kilku lat, prócz Hokage nikt nie znał jego prawdziwej tożsamości. I chciał, żeby tak zostało. Dlatego też sięgnął ręką do niewielkiej torby przy pasie i wyciągnął maskę w kształcie lisa. Założył ją na twarz i ruszył w dalszą drogę. Nie miał czasu na odpoczynek.

        Chwilę później dojrzał dwójkę ludzi ubranych w standardowe uniformy ANBU. Stali w cieniu drzew i rozmawiali ze sobą szeptem. Gdy tylko go dojrzeli zamilkli i spojrzeli na niego z wyższością. Byli z nim na pierwszej misji. Jeszcze się przekonają, że z Uzumakim się nie zadziera.

       - Więc to ty jesteś Kitsune? - zapytał mężczyzna w masce Wilka. - Spóźniłeś się.

       - Wiem. I co z tego? - zapytał, spoglądając na niego wrogo spod maski. - Jaki jest nasz cel?

       Wyższy z nich, szatyn w masce Byka westchnął cicho.

       - W lasach otaczających Konoha skrywa się dwunastu zbiegłych ninja rangi A. Są to wysoce niebezpieczni wojownicy, który potrafili wysłać do szpitala trzy drużyny dobrze wyszkolonych Chuuninów. - powiedział, rozglądając się w okół. - Według danych od Hokage, więźniowie mają zakładniczkę.

       - Kogo? - głos Naruto zdradzał zaciekawienie.

       - Yamanaka Ino. Jej ojciec jest obecnie na misji, a matka leży ranna w szpitalu. Była z nią wtedy na spacerze.

       - Kto w takim razie zajmie się nią, gdy zostanie odbita?

       - Rodzina Haruno jest w bliskich kontaktach z jej rodzicami. To tam przeczeka do momentu aż wróci jej ojciec, albo wypuszczą matkę ze szpitala.

       Blondyn skinął głową na znak, że zrozumiał wytyczne misji.

       - Wyślę klony, by odszukały ich kryjówkę - powiedział cicho. - Kage Bunshin no Jutsu!

       W okół blondyna pojawiło się trzydziestu jego sobowtórów. Spojrzeli po sobie przez kilka krótkich chwil, po czym rozproszyli się po całej okolicy. Naruto zaś czekał aż któryś poinformuje go o obecnej lokacji zbiegłych shinobi.


***


       Po kilkunastu minutach już wiedział gdzie dziewczyna jest przetrzymywana i na jakich pozycjach stoją jego przeciwnicy. Szczegółowo przekazał informację pozostałej dwójce ANBU, po czym, gdy tylko ustalili plan działania rozproszyli się, by otoczyć i zaskoczyć wroga.

        Naruto skakał z drzewa na drzewo i skupiał całą swoją czakrę, mieszając ją okazyjnie z tą od Lisa. Już z oddali słyszał, że jego kompani wmieszali się w walkę. Żałował, że nie oznaczył żadnego z nich. Znalazł by się tam o wiele szybciej, gdyby użył Techniki Czwartego i po prostu się tam teleportował.

       Kitsune już niemal znalazł się na polu bitwy, gdy został zatrzymany przez basowy głos w jego głowie. Kurama w końcu się przebudził i postanowił go zaszczycić swoją zbędną gadką.

       Przeniósł się do swojego umysłu i stanął przed ogromną klatką, za którą w spokoju medytował ogromny, rudy, dziewięcioogoniasty Lis. Kyuubi. Tego też żałował. Nie miał klucza do klatki. Nawet jeśli zerwie pieczęć, nagła dawka tak potężnej chakry z całą pewnością go zabije. Ale, jeśli otworzy klatkę specjalnym kluczem, moc Kuramy stopniowo będzie się mieszała z jego. Cholerny Yondaime, pomyślał, mógł zostawić ten cholerny znak, gdy go pieczętował.

       - Wyspany, rudzielcu? - zapytał spokojnie, spoglądając w krwistoczerwone oczy swojego towarzysza. - Przebudziłeś się w idealnym momencie, wiesz?

       - Właśnie widzę, szczeniaku. I nie nazywaj mnie rudzielcem! - warknął głośno przyprawiając błękitnookiego do bólu głowy. - Pamiętasz o tym, co ci mówiłem przy naszych treningach?

       - Tak, tak. Twoje oczy. Zmieszać chakrę, przekierować ją do gałek.

       - Niby nic poważnego, ale jeśli zmieszasz jej za dużo, możesz nie być w stanie ich później wyłączyć! - jego głos znów rozniósł się po komnacie. - Dopiero od niedawna masz dostęp do tego rodzaju połączenia. Mimo, że masz niemal ciągły dostęp do ułamku mojej mocy, nie potrafisz jej jeszcze dobrze kontrolować. Pamiętasz incydent z przed trzech tygodni? Gdyby nie moja interwencja, pojawiłby się trzeci ogon. A dwa jak na twój wiek to zdecydowanie za dużo! - ryknął. - Ta cholerna pieczęć. Minato spisał się, gdy mnie w tobie pieczętował.

       - Na treningach mi wychodziło, więc i teraz wyjdzie. Nie musisz się martwić, Kurama.

       Lis miał po części rację. Dopiero niedawno opanował tryb Kyuubiego. Jego chakra zmieszana z oczyma i ciałem dodawała mu prędkości i pozwalała przenikać do umysłu przeciwnika, by tam ukazać mu bestię, którą więził od dziesięciu lat w sobie. Zazwyczaj wtedy się poddawali. Gdy jednak używał za dużo energii od dziewięcioogoniastego, w okół jego ciała zaczynała tworzyć się powłoka. Powolna przemiana w ogoniastą bestię. Przez pieczęć nadal nie potrafił w pełni kontrolować mocy jego przyjaciela co skutkowało później obrażeniami wewnętrznymi i niemożliwością kontrolowania własnego ciała.

       - Postaraj się użyć tylko oczu. Jeśli będzie konieczność przywołaj powłokę. Ale ani się waż formować ogonów! Ci dwaj co są z tobą nie muszą wiedzieć z kim współpracują. A wiesz, że nie jesteś darzony szczególnym uczuciem w wiosce...

       - Wiem, wiem - mruknął cicho, jakby trochę się smucąc. - Potrafię się kontrolować, Kurama. Poza tym wątpię, żebym musiał używać trybu bestii. Twoje oczy potrafią przestraszyć każdego.

       - Zobaczymy... - Lis położył się w klatce i przymknął powieki, oddając się do krain Morfeusza.

       Naruto zaś powrócił do świata rzeczywistego. Jego kompani nadal prowadzili bój i z całą pewnością czekali na jego przybycie. Ruszył więc z całą swoją prędkością by jak najszybciej dotrzeć do pola walki, gdzie przetrzymywana jest Yamanaka Ino.

       W końcu dotarł na miejsce. ANBU skutecznie radziło sobie z przeciwnikami. Z dwunastu zbiegłych już tylko siódemka stała na nogach. Pozostali zaś już albo nie żyli, albo właśnie ich wątłe dusze ulatywały z tego świata.

       Uzumaki skupił się i zamknął oczy, by kumulacja jego chakry z energią Kuramy nastąpiła w pełni. Gdy kilka sekund później znowu uchylił powieki, zamiast błękitnych, pięknych oczu, przez szpary w masce lśniły dwa krwistoczerwone punkty z pionowymi źrenicami. Naruto poczuł, jak jego ciało wypełnia stopniowo chakra Kuramy, powodując delikatne zmiany w wyglądzie. Wąsiki, które teraz miał skryte pod maską wyostrzyły się, a paznokcie u rąk delikatnie się zaostrzyły.

       Jego prędkość stanowczo się poprawiła. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, Naruto wybił się z drzewa wysoko w powietrze i teraz leciał w stronę ziemi. W ręce szybko skumulował swoją energię doprawioną przez Kuramę i zaczął tworzyć Rasengana. Kultowa, potężna technika Czwartego Hokage, którą młody Uzumaki pod okiem lisa udoskonalił i dokończył.

       Gdy Rasengan uformował się w ostateczną formę wystawił rękę do przodu i, zamiast celować nim w konkretnego przeciwnika, uderzył nim prosto w ziemię.

       Nastąpił wybuch.

       Wśród wszechobecnego kurzu i kamieni Naruto dzięki oczom Lisa dostrzegł, że wybuch wykluczył z gry kolejną dwójkę shinobi. Czyli zostało ich już tylko pięciu. Na całe szczęście jednak Wilk i Byk nadal stali na nogach i toczyli bój.

       Sięgnął do kabury przy pasie i wyciągnął trzy kunai'e. Stanął w miejscu i zamknął oczy, by po chwili uwolnić do rąk potężne dawki chakry i posłać śmiercionośną stal gdzieś w przykrytą warstwą kurzu przestrzeń. Usłyszał cichy, krótki, urwany jęk. Oczami dostrzegł, że ninja w którego mierzył jest przybity do jednego drzewa za końcówki ubrań dwoma kunai'ami. Trzeci zaś wbity był w jego gardło.

       Zostało czterech.

       Choć energia Kuramy krążąca po jego ciele pozwoliła stać mu się szybszym i o wiele skuteczniejszym w zabijaniu, jemu nadal było mało. Wiedział jednak, że jeśli wejdzie w tryb bestii nie uda mu się na długo powstrzymać przed uformowaniem ogonów. Im więcej ich wyjdzie, tym większą zyska moc.

       Nie, pomyślał, dam radę bez pomocy ogonów.

       Skupił się raz jeszcze i uwolnił chakrę. Ręka zapłonęła czerwoną, krwistą poświatą, którą przeniósł na standardową katanę każdego ANBU. Zimna stal zalśniła od słońca, potem cała pokryła się poświatą. Naruto raz jeszcze spojrzał na pole bitwy i już wiedział co ma zrobić.

       Gdyby ktoś próbował dostrzec jego ruchy miałby naprawdę wielkie problemy. W jednej chwili stał w miejscu, w drugiej zaś był już zaledwie o kilka metrów od pierwszego przeciwnika. Zmylił go fałszywym uderzeniem katany tylko po to, by z zaskoczenia wyprowadzić kopnięcie od dołu i posłać go w powietrze. Odbił się wtedy od ziemi z całą mocą i uderzył raz jeszcze, tym razem od góry. Posłał go boleśnie na ziemię i wbił w brzuch katanę, kończąc jego marny żywot.

       - Zostaw jednego żywego! - krzyknął ktoś, najpewniej Wilk.

       Phi, zero zabawy, pomyślał.

       Trzech.

       Pozwolił na to, żeby całe jego ciało otoczyła poświata z chakry Kuramy. Blokował dalszy postęp przemiany z obawy, że pojawią się ogony. Ale kto zabroni mu wykorzystać tą dodatkową moc?

        Gdy chakra otoczyła już całe ciało, jego siła i prędkość drastycznie wzrosły. Teraz nie musiał się już niczym martwić. Niemal niewidoczny dla ludzkiego oka - nie licząc rzecz jasna Sharingana - ruszył by zabić pozostałą dwójkę. Sprawnie wykończył jednego ciosem katany prosto w kark. Padł na ziemię bez głowy, a puste oczodoły straciły blask.

       Dwóch.

       - Hamuj się, szczeniaku! - warknął głos w jego głowie. - Za chwile dasz się ponieść energii!

       Nie słuchał go jednak. Teraz musiał zabić ostatniego z przeciwników, a ostatniego przyszpilić techniką wzrokową Kuramy. Ruszył więc czym prędzej prosto na ostatniego shinobi, który używał teraz całego arsenału swoich technik. Techniki ognia latały wszędzie w okół jakby szukając ostatków nadziei na ocalenie. Naruto jednak nie zamierzał odpuszczać.

       - Rasenshuriken! - krzyknął, formując w swojej ręce ogromnego shurikena stworzonego z wiatru. Rzucił nim z całej siły, trafiając prost w korpus wroga. Padł martwy.

       Wycofał powłokę Lisa ze swojego ciała i odetchnął głęboko. Zmęczył się, był ranny, ale żywy i szczęśliwy.

       - Wilk - krzyknął do towarzysza. - Idź po tą dziewczynę. Ja z Bykiem zajmiemy się ostatnim.

       Ocalały zaczął uciekać z obawy o swoje życie. Uzumakiemu wystarczyło jednak, że spojrzał w jego źrenice oczyma Kuramy i było już po zabawie. Wciągnął go w potężną technikę dziewięcioogoniastego i pozwolił wejść do swojego umysłu.

       Blondyn siedział na głowie demona, który szczerzył się szeroko i mierzył go wzrokiem zabójcy. Widział, że ten, którego oszczędzili, rozszerzył szeroko źrenice a później cofnął się kilka kroków, upadając na sam koniec na kolana.

       - Kto was uwolnił? - zapytał grzecznie, spoglądając na przestraszonego człowieka. - Pytam, kto?!

       - On mnie zabije, jeśli go zdradzę...! - krzyknął zrozpaczony.

       - Sądzę, że w tej sytuacji i tak jesteś już martwy. Co ci szkodzi? - jego głos był wyprany z emocji. - Mów.

       - Mizuki - jęknął cicho. - Jeden z shinobi Liścia.

       - Dzięki - mruknął cicho. - Kurama, rób swoje. Tylko nie poplam za bardzo tej komnaty.

       Lis wyciągnął łapę za klatkę i chwycił chłystka pomiędzy swoje pazury. Ścisnął go mocniej i mocniej, i mocniej. Aż w końcu ścisnął tak mocno, że po mężczyźnie została tylko mokra plama.

       Naruto w ten czas wyszedł ze swojego umysłu. Gdy spojrzał na to, co zostało z ninji, uśmiechnął się nikle pod nosem. Przymknął oczy, wyłączył tryb bestii do końca i spojrzał - już normalnymi, błękitnymi oczyma - na Byka. Wilk w ten czas zdążył przyprowadzić nieprzytomną dziewczynę.

       - Coś ty zrobił?! Nie dowiedzieliśmy się kto ich uwol...

       - Mizuki - warknął cicho. - Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Jeśli nie, to wracajmy. Zbliża się zmierzch, a Sandaime Hokage z całą pewnością jest ciekaw, jak poszła nam misja. Ruszamy!

       Nie czekał już na swoich towarzyszy. Odskoczył na najbliższe drzewo i ruszył w stronę wioski. Pozostała dwójka dołączyła do niego po chwili z dziewczyną na plecach.


***


       Pod bramą wioski znaleźli się niecałą godzinę później, gdy słońce zdążyło zajść już za horyzont.. Zdecydowano, że to Kitsune odprowadzi dziewczynę do rodziny Haruno. Byk z Wilkiem musieli załatwić jeszcze jedno małe zlecenie, co oznaczało, że to na głowie Naruto pozostało zaopiekowanie się dziewczyną i zdanie relacji Hokage.

       Wziął ją więc na ręce i ruszył powoli przez wioskę. Gdy upewnił się, że nikt go nie widzi, złapał mocniej dziewczynę i skoczył na dach. Teraz pozwolił sobie na drobny trucht, by jak najszybciej dostać się do domu Haruno.

       - Kim jesteś? - głos Ino przerwał ciszę. Cholera, że musiała się teraz obudzić. - Gdzie ja jestem?!

       - Nieważne kim jestem. Jesteś już bezpieczna, mam cię odprowadzić do rodziny Haruno. Nie musisz się martwić. Siedź cicho.

       Przyśpieszył kroku i już wkrótce znalazł się pod domem do którego miał odstawić dziewczynę. Odstawił ją spokojnie na ziemię.

       Ino przyglądała mu się z zaciekawieniem, jakby próbowała przejrzeć jego maskę i dowiedzieć się jego prawdziwej tożsamości. Dostrzegł nawet, że była delikatnie zarumieniona. Zaintrygowana swoim wybawcą?

       Bez słowa obrócił się i zaczął iść w swoją stronę. Jej głos go zatrzymał.

       - Powiedz przynajmniej jak cię nazywają!

       - Kitsune. Tyle powinno ci wystarczyć - odpowiedział, spoglądając w jej oczy.

       Ostatnim co dojrzała, to dwa krwistoczerwone punkciki z pionowymi źrenicami. Później rozpłynął się w powietrzu, by pojawić się na dachu nieopodal.

       Na wszelki wypadek zostawił znacznik nieopodal domu Haruno, by mieć oko na tą dziewczynę. Zaciekawiła go. Ciekaw był, jaka byłaby jej reakcja, gdyby poznała tą drugą wersję jego? Zwykłego, pospolitego Uzumaki Naruto? Jaki byłby jej stosunek do jego osoby?

       Ruszył do biura Hokage.


***


       W biurze Sandaime odbywało się obecnie spotkanie wszystkich Jounninów. Byli zmartwieni tym, że dwunastu niebezpiecznych zbiegów zdołało uciec z więzienia. On się tym jednak nie przejmował. Gdy tylko wyłapał odpowiedni moment znikąd pojawił się zaraz koło biurka Hokage.

       - Misja wykonana, Sandaime - mruknął cicho, ale na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. - Cała dwunastka nie żyje.

       - Cała? - zapytał zdziwiony. - Wiesz kto za tym stoi?

       - Proszę zaczekać - odezwała się jakaś kobieta. Jeśli dobrze pamiętał, była to mistrzyni Kurenai. - Chce pan powiedzieć, czcigodny, że dwunastu shinobi rangi A zostało zabite przez to dziecko?

       - Zdziwiłabyś się, Kurenai, jaki potrafi być niezawodny - mruknął cicho. - Kitsune to jeden z najlepiej wyrabiających ANBU od czasów Itachiego i Kakashiego.

       - Ale... Cała dwunastka? Jaką mocą może władać takie dziecko?! - zapytała rozdrażniona. To chyba jakaś kpina.

       - Mogę? - zapytał cicho Naruto, spoglądając z wyczekiwaniem na staruszka.

       - Tak. Tylko bądź delikatny.

       Naruto skupił się i przymknął oczy, by aktywować oczy Kuramy. Spojrzał mistrzyni prosto w źrenice, wciągając ją do swojego umysłu. Znaleźli się w wielkiej komnacie spowitej w mroku. Zza wielkiej kraty ogromne łapsko uderzyło niecały metr przed kobietą.

       - Mój przyjaciel dostarcza mi wystarczającej mocy, by pokonać każdego. - jego głos brzmiał, jakby blondyn starał się powstrzymać śmiech. - Nie musisz się martwić, walczę dla Konohy. Lis niczego ci nie zrobi. Proszę cię tylko... - zeskoczył pod jej nogi i ściągnął maskę - byś nie zdradziła nikomu mojego sekretu. NIKOMU.

       - Uzumaki... Dzieciak od Lisa? Masz moje słowo, Naruto-kun

       - Cieszy mnie to. - pstryknął palcami i wrócili do świata realnego.

       Kurenai miała szeroko otwarte oczy i buzię zaskoczona z całą pewnością tym, co właśnie zobaczyła. Gdy jednak już się otrząsnęła, spojrzała na Uzumakiego i skinęła mu głową na znak szacunku.

       - Cofam swoje słowa, Kitsune-san.

       - Cieszy mnie to - zaśmiał się cicho. - Tak jak mówię, cała dwunastka nie żyje. Jeden z nich był nawet skłonny po lekkiej sugestii zdradzić kto ich wypuścił.

       - Kto?! - tym razem krzyknął ktoś inny. Sarutobi Asuma.

       - Mizuki.

       - Ten nauczyciel? Chunnin? Dlaczego?

       - Nie mam pojęcia, oni sami tego pewnie nie wiedzieli. Chciał najpewniej narobić zamieszania, by czegoś dokonać. Jaki był jednak jego plan nie mam zielonego pojęcia.

      - Hokage-sama! - tym razem odezwał się ninja z blizną na twarzy. Nara Shikaku. - Należy go jak najszybciej pojmać i przesłuchać.

       - Myślę, że lepszym pomysłem byłoby zostawienie tego w sprawach losu. - głos Naruto przerwał rozmyślenia Hokage. - Zobaczmy co takiego kombinował Mizuki, że uwolnił tych więźniów. Niech będzie pod stałą obserwacją ANBU. Jeśli wykona nieodpowiedni krok, to go złapiemy.

       - Hm... Niech będzie. Koniec spotkania, możecie się rozejść - mruknął starzec. - Ty, Kitsune, zostań. Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę.

       Gdy wszyscy już opuścili pomieszczenie, Naruto zdjął maskę i spojrzał na Trzeciego. Jego twarz była spokojna, na ustach błądził delikatny uśmiech.

       - Wiem jak ważne dla ciebie jest to, że jesteś w ANBU. Znam cię nie od dziś i wiem, że nie jesteś zbyt lubiany przez starszych mieszkańców wioski ze względu na to, co w tobie mieszka. Chce jednak, byś poszedł do Akademii i pełnoprawnie został wpisany w poczet genninów. Mam naprawdę wielką nadzieję, że znajdziesz tam przyjaciół i zaklimatyzujesz się w wiosce. A gdy inni zobaczą, że jesteś jak inni, to może ich gniew i nienawiść znikną do ciebie...

       - Wątpię w to, czcigodny. Ale mogę przystać na twoją propozycję pod warunkiem, że nie zostanę usunięty z ANBU i nadal będę mógł brać udział w ich misjach. Pod względem umiejętności i tak jestem ponad mój rocznik, więc jeśli opuszczę któreś lekcje nic strasznego się nie stanie. Poza tym, mogę mieć oko na Mizukiego. Z całą pewnością

       Staruszek westchnął zrezygnowany. Miał nadzieje, że oddali go od ANBU, by Naruto mógł żyć jak każdy normalny dzieciak w Konohagakure. Bez ryzykowania życia niemal codziennie, bez niepotrzebnego używania mocy jaką mu powierzono.

       - Zgoda - mruknął w końcu. - Bądź jutro przed ósmą rano niedaleko wejścia do szkoły. Przedstawię cię wychowawcy twojego rocznika i zapoznam z regułami. - jego głos stał się nagle jakby bardziej markotny. - Możesz odejść.

       - Hai, Hokage-sama - odpowiedział, nakładając maskę na twarz i znikając.

       -


      

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro