A ty zostaniesz uczniem okrutnego dyrektora?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie lubiłam, ani nie rozumiałam fizyki. A uczenie się tego przedmiotu, siedząc w pełnym pociągu jadąc na zbiórkę szczepu, brzmiało jeszcze gorzej. W tłoku, huku i zamieszaniu nie mogłam sobie przypomnieć jak się nazywam, a co dopiero zrozumieć metodę paralaksy heliocentrycznej. Zresztą, po co mi metoda mierzenia w jakiej odległości od Słońca jest dana gwiazda? Na pewno, moje życie przestałoby istnieć gdyby nie mogli wrzucić tak durnego tematu to fizyki w liceum. Paralaksa to zło wcielona, szatan i dinozaur jednocześnie.

Przejeżdżaliśmy nad kanałem Żerańskim, kiedy postanowiłam zamknąć książkę i schować ją głęboko do plecaka. Czasami lepiej zakopać pewne rzeczy i wrócić do nich w odpowiednim czasie.

Czujnie rozglądałam się za Anią, która miała wsiąść w Warszawie Toruńskiej, bo nocowała u swojej cioci. Szczerze mówiąc, cieszyłam się z tego że razem pojedziemy na Czerniaków i razem wejdziemy do małego kościółka gdzie miał się odbyć kominek rozpoczynający nasz kolejny rok harcerski.

Razem przyszłyśmy na kominek rok temu. Razem zgadałyśmy się na Dniu Polskiej Harcerki. Razem narzekałyśmy na deszcz jedenastego listopada.

Nigdy bym nie pomyślała, że tyle mnie łączy z rudą zrzędą, która zawsze wszystko obraca w żart. Na początku byłam taka cicha i zamknięta, to ona nauczyła mnie otwartości na ludzi. Tego, że odezwanie się nic nas nie kosztuje, a poznawanie ludzi to bardzo ważna cecha. Myślę, że przekazała mi odrobinę swojej odwagi, dzięki czemu stałyśmy się na pozór bardzo podobne.

— Jeśli twoje życie jest pełne smutków przez paralaksę, zawsze możesz udawać samobójstwo i skakać z dywanu. — Cmoknęła mnie w policzek, jednocześnie przeciskając się na wolne miejsce tuż obok mnie. — Optymistyczne przywitania to moja specjalność, Biedrona.

Szturchnęłam ją w ramię, za ostatnie słowo. Lubiłam kiedy tak do mnie mówiła, ale za dużo zdrobnień to nie zdrowo. Biedronka. Biedroneczka. Biedronuś. Bieda. Biedrona. W skrócie, można oszaleć od ciągłego używania słodkich zdrobnień.

— Moją specjalnością jest chyba to, że żaden harcerz na mnie nie zwraca uwagi. — Wzruszyłam ramionami i mocniej złapałam plecak, który zsuwał się z moich kolan. — Halo, przecież każdy nastolatek ma jakieś syfy na twarzy.

Popukała się w czoło i zaczęła jeść maślane bułeczki, które zawsze pachniały dzieciństwem. Moja mama co dzień wsadzała mi do kanapnika taką maślaną bułeczkę, kanapkę i knopersa. Co dzień to samo. Pamiętam jak się delektowałam bułeczką z biedronki, która nigdy się nie zeschła i niespleśniała. Magiczna bułka maślana, po prostu.

— A kto wyrwał Brzozę, na brudne ręce i nieład na głowie? — Zachichotała, jednocześnie zostawiając na swoim mundurze małe okruszki. — Normalni ludzie zakochują się na balach bądź co najmniej w szkole. A ty? Na obozie, gdzie pachniałaś tak pięknie jak smar do twojego roweru. Jesteś mistrzem, moja droga.

Szczera to bólu to ona była, jednak musiałam przyznać jej rację. Nigdy nie postrzegałam siebie za śmieszną i piękną dziewczynę bo nigdy taką nie byłam. Jak żartowałam, nikt mnie nie rozumiał. Jak próbowałam ładnie się uśmiechnąć na zdjęciu, zawsze zamykałam oczy. A kiedy zaczęło się gimnazjum, na moim czole zagościł dojrzały i jakże szkaradny trądzik. Ludzie mnie nie lubili. Myśleli, że jestem innym wymiarem, który nie pasuje do ich prostego wzoru koleżanki. Historie miłosne lepiej pominąć, one zupełnie nie pasują do tej historii.

Nie wiedziałam, dlaczego Alek Pisarski zaciekawił się moją osobą. To tak, jakby w Barbie książę wybrał żebraczkę. Jednak życie to nie bajka, ludzie to nie mili bohaterowie.

Bałam się go zapytać, dlaczego to właśnie na mnie zwrócił uwagę. Może lepiej, żebym tego nie wiedziała.

— Jakby nie patrzeć, jestem już harcerską mężatką. — Zaśmiałam się, kierując się do drzwi. — Czuję się staro z tego powodu. Harcerstwo postarza.

— Harcerstwo buduje charaktery, moja droga. — Powiedziała zbyt poważnie, po czym zaczęła skakać jak koń po schodach do podziemnych przejść dworca Gdańskiego.

Czasami zastanawiałam się, dlaczego nasz szczep zaczyna rok harcerski dokładnie 15 września. Równie dobrze mógłby rozpocząć się 2 września, kiedy upadła Starówka. Jednak 15 września to dosyć ważna data. Właśnie wtedy na Czerniakowie zginął Andrzej Romocki ,,Morro" ten sam chłopak, który poprowadził Przebicie do Śródmieścia. Jak to ja mawiam, był zawsze w cieniu Zośki. Nawet na powązkach leży tuż za grobem Tadeusza.

Próbowałam poznać bliżej historię Romockiego. Zajrzałam do książek pani Barbary Wachowicz i spróbowałam przeszukać internet. Nie wiedziałam, że jego młodszy brat pisał wspaniałe, pełne emocji wiersze. Dojrzałam w nim małe dziecko, które było nazbyt ambitne, aby jego ojciec był z niego dumny. Dojrzałam także uczuciowego młodzieńca, który zawsze był blisko wraz ze swoją matką. Wtedy także zrozumiałam, jak wspaniałą był osobą i jakże często jest pomijany.

Siedziałyśmy wokół zdjęcia Andrzeja, Alka, Janka, Tadeusza, Felka Pendereckiego, Zeusa, Basi Sapińskiej, Małego i braci Wuttke. Osobiście obok nich postawiłam dobrze mi znane zdjęcie Janka Romockiego siedzącego na balustradzie schodów prowadzących na werandę domu.

— Chciałabym podziękować za to, że dzisiaj przyszliście. Zarówno z rodzeństwem jak i znajomymi. — Szepnęła Paulina, kiedy już zapaliliśmy białe świeczki i lampiony. — Chciałabym, żebyśmy przeniosły się do tamtego Czerniakowa. Do walczącego Czerniakowa i 15 września.

Niektórzy zamknęli oczy, siostra Dominiki nawet oparła się o ścianę i schowała głowę w swoje małe kolanka. Wpatrywałam się w szczęśliwe osoby na zdjęciach i jakże spokojne płomienie świeczek. Słychać było tykanie zegara, uciekanie pojedynczych sekund.

— Okupacja była szkołą życia. Przychodziliśmy co dzień na nowe lekcje, nie wiedząc czym nasz niemiecki nauczyciel zaszkoczy. Próbowaliśmy chodzić na wagary i ściągać dla wyższych celów, choć przecież wszystko wiedzieliśmy. To okupacja nauczyła nas wielu rzeczy, nauczyła nas żyć i cieszyć się z tego daru.

Odchodzili, wiedząc na co się piszą. Cierpieli tylko dlatego, że wiedzieli że na nich skończy się wylewanie krwi. Im więcej wydanych osób, tym więcej cierpienia wśród rodzin i znajomych, a przecież moglibyśmy tylko my odczuwać ból.

Pierwsi ze szkoły okupacji odeszli Alek i Janek. Alek odszedł godnie, żegnał się na korytarzu ze znajomymi i nauczycielami. Janek zaś gwałtowanie bronił się przed opuszczeniem budynku. Trzymał się najmocniej jak mógł ławki, później futryny drzwi i krzesła. Widzieliśmy w nim osobę, która jeszcze chciałaby z nami się pouczyć. Znowu ściągać dla wyższych celów, choć on wiedział wszystko i na wszystko znał dokładną odpowiedź.

Nasza klasa zmieniła się, kiedy ta dwójka odeszła. Dalej widzieliśmy puste miejsca w ławkach i ich rzeczy, zostawione na blatach. Dyrektor Okupacji musiał ich wyrzucić, choć my go prosiliśmy o zmianę zdania.

Później wyrzucał coraz więcej uczniów i coraz częściej. Zostawili nas po przyłapaniu na ściąganiu o moście w Czarnocinie, Felek Pendelski oraz Andrzej Zawadowski.

Kilka miesięcy później dyrektor Okupacji wyrzucił najzdolniejszego ucznia, gospodarza klasy i wspaniałego kolegę Tadeusza Zawadzkiego. Dla uczniów był to wielki cios, często chcieli protestować i jeszcze bardziej chcieli zwolnić dyrektora szkoły.

I choć w tym momencie kończy się kartoteka tamtego budynku, my znamy jej dalszą część. Znamy to, jak wyrzucono podczas ważnego sprawdzianu Krzysia Baczyńskiego. Jak wyrzucono wprost na ogień Jasia Romockiego. My to wszystko wiemy...

Jednym z ostatnich zachowanych uczniów był Andrzej Romocki. Bronił honoru klasy, przypominał młodziakom kim był Rudy i jakim gospodarzem był Zośka. Jednak i na niego przyszedł czas. Dyrektora zamieniono na dyktatora, który niszczył i wyrzucał każdego. Likwidował szkołę, likwidował klasę batalionu.

Wychodząc z budynku Andrzej rzucił dziewczynom cukierki Wedla, które miał w spodniach. Wychodził tuż obok Wisły, gdzie miał już zostać do końca. Jakby jego serce miało zawsze pływać po wodach i przypominać historię złego dyrektora i jakże uczonych uczniów.

Ta wiadomość przypłynęła dziś do nas. Misja Andrzeja Romockiego, a następnie jego znajomych uczniów została przekazana nam. Nie siedzimy w rygorystycznej klasie i nie musimy podporządkowywać się dyrektorowi szkoły. Mamy jednak ważniejsze zadanie, przypominać o nich. Żyć wraz z nimi i próbować się zaprzyjaźnić z każdym z nich. Byli przecież tacy jak my. Mieli swoje plany i słabości. Jesteśmy w idealnym wieku, aby przywrócić im życie. — Paulina zamilkła, głośniej oddychając.

Płakałam. Schowałam głowę w ręce i zaczęłam łkać. Nigdy nie słyszałam takich słów z ust drużynowej. To było coś więcej niż poruszające, tego po prostu nie da się opisać.

— Jesteśmy w idealnym wieku, aby żyć tuż obok ich boku. — Przez łzy dostrzegłam uśmiechnięte zdjęcie Kopernickiego. — Niczym się nie różnimy, jesteśmy tacy sami.

Poczułam się w kręgu odpowiednich osób. Ludzi, którzy mnie nie wyśmieją i nie skrytykują. Ludzi, których serca biją w takim samym tempie jak moje. Ludzi, których serca biją dla tych samych ideałów co moje.





🏕🏕🏕
⚜ Rozdział typowo Ola Gocławska, ale motyw szkoły bardzo mnie oczarował. Byc moze naprawde jest to material na gawęde?
⚜ Moje ferie już sie skończyły więc #DzienDobrySzkoło
⚜ Paralaska heliocentryczna to zło, ale dostalam z niej 5 więc dumaa
⚜ Czy ktoś tu jeszcze jest? Nie ma żadnego pozytywnego odzewu....
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro