Jak płakać i śmiać się nad Bałtykiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na schodach, które wiodły do wysokiego pomnika upamiętniającego wrzesień 1939 roku.

Znowu byłam w sercu, które pierwszego września chciano zabić i zabrać. Bo sercem Polski tamtego września był ten półwysep, Westerplatte.

Ludzi było stanowczo za dużo, pędzili i pchali wózki z małymi dziećmi, pocąc się i brnąć coraz wyżej. Wszyscy zmierzali do miejsca, gdzie usiadłam i przyglądałam się temu wszystkiemu.

Westerpatte.

Zawsze bałam się tego miejsca, ale odwiedzałam je podczas każdej wycieczki do Gdańska. Było w nim coś mrocznego, duch tamtych walk pozostawał w ruinach broniących się placówek, w grobach poległych żołnierzy oraz morzu, które pamiętało każdy strzał i każdy granat. Każdy krzyk. Każde słowa modlitwy.

Dziwnie było siedzieć w miejscu, gdzie rozpoczęła się trwająca pięć lat wojna światowa. Dziwnie było patrzeć na te uśmiechnięte twarze, choć ziemia ta zawsze cierpiała i przyjęła zbyt wielką ilość krwi i łez.

Westerplatte.

Miałam wrażenie, że każdego dnia dokonuje swojej obrony półwyspu. Dokonuje kolejnej walki, która często mnie samą zabijała. Dokonuje kolejnego podejmowania trudnych i często nieodwracalnych decyzji. Westerplatte jest w nas wszystkim i każdym z osobna. Jan Paweł II miał rację, każdy z nas w swoim życiu ma swoje Westerplatte.

— O czym teraz myślisz? — Zapytał Michał, siadając obok mnie i poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne.

Jego skóra była zbyt blada, jak na promienie słoneczne, które oślepiały nas od kilku godzin. Przypominał Edwarda Cullena, wampira który próbował żyć w normalnym świecie.

— O tym, że jestem głodna.

Nie chciałam mówić mu prawdy. Nie chciałam traktować Michała Wolińskiego jak kogoś, z kim zawsze mogę porozmawiać i kogoś kto wie o mnie wszystko. Nie był zarówno Anią Lipską jak i Alkiem Pisarskim, więc nie musiał wiedzieć, o czym myślę w tym szczególnym miejscu.

Fakt, naprawdę byłam głodna i dopiero gdy wypowiedziałam to zdanie, uświadomiłam sobie od ilu godzin nie miałam nic w swoich ustach. Przez cały ten zamęt z autobusami, zgubieniem się wśród ulic i licznymi telefonami, sama zapomniałam o jedzeniu.

— Chodź, zejdziemy na dół i zjemy zapiekanki. Pasuje? — Uśmiechnął się, wstając ze schodka.

Było mi tam dobrze. Słońce świeciło prosto w moją twarz, a za moimi plecami górował pomnik Westerplatte. Zapewne jakbym bardziej się skupiła, usłyszałabym szum morza, ale ludzie zagłuszali ten dźwięk.

Gdzieś po lewej stronie widniał słynny i jakże znany napis Nigdy więcej wojny. Tylko te trzy słowa, które postawiono w tym miejscu wyrażają wszystkie uczucia i nastroje, które panowały w głowach tamtych ludzi. Wojna to piekło, którego nigdy żaden człowiek nie powinien poznać.

— Jeśli będzie ciepła, to nie jestem wybredna. — Wzruszyłam ramionami i zaczęłam schodzić.

Nie oglądałam się do tyłu. Wiedziałam, że gdzieś za moimi plecami stąpa Michał wraz z butelką wody w ręku.

Czas pędził nieubłaganie, jakby specjalnie przypominając nam że jesteśmy bardzo ograniczeni. Od bardzo dawna czułam się obco w tym mieście, które w niektórych miejscach przypominało Warszawę. Jednak pomimo tego faktu, naprawdę nie chciałam wracać. Zmiana miasta i chodzenie po miejscach w których było się wiele miesięcy wcześniej zawsze jest ciekawsze od życiowej rutyny. Od kursów pociągów na trasie Legionowo – Warszawa. Od narzekania nad książką do biologii i ciągłego słuchania tych samych piosenek. Czasami naprawdę warto wszystko rzucić i jechać w zupełnie inne miejsce, w przysłowiowe Bieszczady.

Kiedy minęliśmy wszystkie ruiny placówek, do mojego nosa dotarł zapach frytek, zapiekanek i kebabów których nigdy nienawidziłam.

— Dla mnie z podwójnym serem. — Machnęłam do idącego do kolejki Wolińskiego.

Podałam mu dziesięć złotych, które od odrzucił i nawet nie wziął do ręki. Spojrzałam na niego podejrzliwie, kładąc ręce na biodrach.

— Nie będziesz za siebie płacić, koniec kropka. — Burknął zirytowany, a po chwili wręcz śpiewał zadowolony zamówienie do naprawdę ślicznej dziewczyny.

Udawanie idealnego to cecha dominująca tego chłopaka. Potrafi udawać przed wszystkimi zadowolonego i pełni radości chłopaka. Jednak tylko przed nielicznymi potrafi być milczącym, poważnym i zapadającym wręcz w stan psychicznego nieodzywania się drużynowego.

Grał. Tak jak wszyscy ludzie udawał, żeby nikt nie musiał go odrzucać. Zresztą, Michał Woliński chyba nigdy nie dostrzegł tego, że ktoś może go odrzucić. Był Panem, którego słowo zawsze ma się spełnić.

— Czasami fajnie poflirtować z kobietą sprzedającą zapiekanki na Westerplatte, no nie? — Puścił do mnie oczko, kładąc na drewniany stół dwie zapiekanki i plastikowe kubeczki na fantę.

Przekręciłam oczami i rzuciłam się na ciepłą jeszcze zapiekankę. Naprawdę brakowało mi jedzenia, które miałam właśnie w swoich dłoniach. Głodna Kasia, to inna Kasia.

— Ale ona miała ponad dwadzieścia lat! — Obruszałam się, popijając jedzenie wodą, a nie gazowaną fantą.

Wszystkie moje dotychczasowe rekordy pobite w niepiciu napojów gazowanych bądź niejedzenia fast foodów, legły w gruzach. Realia młodzieży, która trafia do obcego miasta i jest głodna.

— Równe dwadzieścia, zazdrosna Katarzyno. — Wzruszył ramionami i przyjął kamienną twarz, której najbardziej się bałam i nie mogłam jej rozszyfrować.

Jak do tego momentu wszystko było dobrze. Jadłam zapiekankę i pozowałam do zdjęć na gdańskiej Starówce, było normalnie. I tego potrzebowałam przez cały ten wyjazd. Normalności.

— Streszczaj się, czeka nas podróż na drugi koniec Gdańska. — Ponaglał, wyrzucając swój kubeczek do kosza na śmieci.

Jeśli uważał, że potrafię jeść bardzo szybko, to był w wielkim błędzie. Nienawidziłam popędzania, bo jeszcze wolniej jadłam i odechciewało mi się tego wszystkiego. Moje jedzenie. Moje tempo jedzenia. A świat miał do tego problem.

— Gdzie znowu chcesz pojechać? — Załkałam udawanym głosem.

Głęboko wzdechnął i pokręcił głową.

— Być w Gdańsku i nie zobaczyć morza? Nie jesteśmy psychopatami.

*oczami Michała Wolińskiego*

Koniec naszego jednodniowego wyjazdu miał zakończyć się w miejscu, do którego wszyscy zawsze przybywają. Nie liczy się Gdańsk. Nie liczy się Żuraw. Nie liczy się fontanna Neptuna. Nie liczy się Westerplatte.

Liczy się Morze Bałtyckie.

Jak na nasze szczęście, ludzi było naprawdę niewiele. Słońce, które delikatnie grzało nasze twarze, było namiastką klimatu wakacyjnego. Plaża w Jelitkowie usłana była czystym, bez żadnych kapsli ani zapalniczek, piaskiem. Bez zastanowienia zdjąłem adidasy i postawiłem gołe stopy na cieplutkim, ale nie gorącym piaseczku.

Kasia stała na końcu drewnianej kładki i patrzyła na mnie jak na człowieka, którego porwał rekin, a ona nie mogłaby mu pomóc.

— Dobra, skoro nie chcesz pomoczyć nóg w wodzie, to twoja sprawa. — Odwróciłem się do niej i pomachałem na pożegnanie. — Do zobaczenia.

Kiedy tylko zrobiłem kilka kroków w stronę coraz głośniej szumiącej wody, usłyszałem jak z narzekaniem ściąga buty i idzie w moją stronę w swojej sukience w kropeczki i czarnym, rozpinanym swetrze.

— Co jak co, ale dar przekonywania to ty masz. — Zaśmiała się, trzymając swoje trampki w dłoni.

Byliśmy sami. Nie przeszkadzali nam turyści bądź zbyt duża ilość barów gastronomicznych.

Byliśmy razem z morzem, które było na wyciągnięcie dłoni. I choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jest naprawdę małe i płytkie, to jednak kiedy stawało się nad jego brzegiem, było się naprawdę dumnym. Nie z powodu brudnej wody. Nie z powodu małych wpływów. Tylko z tego, że było to nasze morze. Nie Amerykanów. Nie Francuzów. Tylko nasze, polskie morze.

— Pewnie jest zimna, sprawdź. — Spojrzała na wodę, stojąc w bezpiecznej od niej odległości.

Wydawało mi się, że jej twarz zrobiła się bladsza niż zwykle, kiedy ją widywałem. Tak jakby patrzenie na wodę zabrało z niej połowę radości, jakby woda straszyła ją swoim wyglądem.

Pewnie mi się tylko wydawało.

— Idziemy razem, koniec kropka. — Dotknąłem jej plecaka, po czym zrobiłem krok do przodu. — A zresztą, pociąg mamy z Sopotu, więc pójdziemy te cztery kilometry morzem, co ty na to?

Kiwnęła głową, za bardzo skupiona na postawionym zadaniu. Wyczuwałem w niej strach, który tak rzadko ujawniał się u Kasi Mikulskiej. Dziewczyny, która potrafiła dać mi kosza, a zaraz później śmiać się na cały przedział. Dziewczyny, która zawsze wszystko dokładnie tłumaczyła i skupiała się na każdej błahej rzeczy.

Była inna, posiadała wartości których potrzebował całych świat, ze mną na czele.

— Razem. — Kiwnąłem głową i w tym samym momencie nasze stopy dotknęły zimnej, ale nie aż tak zimnej wody.

Bałtyk był zawsze zimny. Od kiedy pamiętałem, zawsze kojarzył mi się ze wstrząsem, kiedy się do niego wchodziło. Jednak radość, że można się wykąpać w prawdziwym morzu była większa, niż jego chłodna woda.

Szliśmy w milczeniu, czasami odskakując od zburzonej fali. I wtedy Kasia się zatrzymała, wsadzając ręce i łowiąc muszle.

Wydawała się taka dziecinna, kiedy wypatrywała pod wodą dużych kształtów muszelek i atakowała je jak najszybszym ruchem. Jednak w niej samej było coś, za co kochało się te dziecko. Radość życia.

— Spójrz, w maju są większe muszle niż w wakacje. — Uśmiechnęła się, pokazując mi rozłożone na jej dłoniach, różne muszle.

Muszle przypominały mi ludzi, którzy byli piękni i mniejsi, bielsi i bardziej przybrudzeni. Lecz w dłoniach Mikulskiej, wszyscy wyglądali tak samo pięknie i wyrównanie.

Podszedłem kilka kroków i dotykając muszelek, przypadkowo muskałem jej dłoń. Nie odsuwała ich, więc pokonałem dzielącą nas odległość.

Zimna woda pod moimi stopami wcale nie powodowała, że myślałem racjonalnie i trzeźwo. Nie pomogła mi w dochowaniu obietnicy, którą złożyłem Kasi. Mojej Kasi.

Delikatnie musnąłem jej usta, które były tak samo zaskoczone jak ja sam. Spojrzała na mnie swoimi brązowymi, wielkimi oczami z przerażaniem na twarzy.

— Nie mogę.

— Ale chcesz, i na tym polega nasz problem. — Złapałem jej twarz w swoje dłonie i pocałowałem jeszcze raz, tym razem oddając jej wszystkie swoje uczucia.

Ta sytuacja nigdy nie powinna była mieć miejsce, jednak gdybym tego nie zrobił, żałowałbym tej chwili. Momentu, kiedy była tak blisko mnie, uśmiechnięta i szczęśliwa.

Pachniała słońcem, które zatapiało się w wodach morza, które nas otaczało. Jej usta smakowały solą, i wiosną, która roztoczyła wokół nas wspaniałe koło. Gdzieś daleko za nami, fale dalej uderzały o brzeg.

Dopiero w obcym mieście, stojąc w wodzie Morza Bałtyckiego, odnalazłem jedyną drogę do Kasi Mikulskiej.

— Nigdy nie powinieneś pojawić się w moim życiu. — Szepnęła, kiedy mogła wydobyć z siebie głos.

Wiedziałem, że będzie zła, a ja sam będę miał do siebie pretensję, że postąpiłem nie tak jak trzeba. Jednak uczucie, które ciągnęło mnie do jej ciepłej twarzy i pogodnego wzroku było silniejsze. Potrzebowałem dziewczyny o blond włosach i iskierkach w oczach, których ja sam nigdy nie miałem. Potrzebowałem Kasi.

Ale wiedziałem, że ona nie musi potrzebować mnie.

— Wiem, ale mnie z niego nie wymażesz. — Odwróciłem się do niej plecami i skierowałem się w stronę Sopotu.

Nie mogłem znieść smutku, który błyszczał w jej oczach. Nie mogłem znieść uczucia, że mógłbym ją tak całować każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty.

— Ale to Alka kocha, nie ciebie. — Krzyknęła, ale nie została zagłuszona przez fale.

Często to powtarzała, a im więcej wypowiadała te słowa, tym bardziej mnie bolały. Nie miałem szans. Nie miałem cienia szansy na wygraną z Alkiem Pisarskim, który był dla niej stworzony. Z chłopakiem, który przypominaj jej swoje ideały.

Chciałem walczyć, ale moja walka kończyła się kłótnią. Mój krok w stronę zwycięstwa kończył się krzykiem Kasi. Nie lubiłem kiedy krzyczała, bo ta czynność nie pasowała do tej uśmiechniętej dziewczyny. Krzyczała przeze mnie. Moja obecność zmieniała ją w potwora. Zamieniała ją w człowieka, którym ja sam byłem.

— To dlaczego przyjechałaś ze mną aż tutaj? Żeby pokazać jak kochasz swojego chłopaka? — Złapałem się swojego ostatniego argumentu.

Chciałem, żeby kochała mnie tak jak kochała Pisarskiego. Chciałem, żeby patrzyła na mnie tym szczęśliwym spojrzeniem, jakim obdarzała Brzozę.

Ale ona tego nie robiła. Nigdy mnie nie traktowała jak jego i nigdy mnie tak nie potraktuje.

— Żeby pokazać ci, że ja w nas widzę tylko znajomych. Nie potrafię być twoją przyjaciółką, twój charakter mnie przeraża. — Powiedziała, kiedy staliśmy na sopockim peronie.

Cała radość jaką posiadałem podczas tego wyjazdu, prysnęła i utopiła się w wodach Bałtyku, tak jak ja utopiłem szanse na związek z Kasią. W tamtej chwili znienawidziłem wszystkie muszelki, wszystkie plaże i zapach nadmorskiej bryzy. Znienawidziłem miejsce, w którym dotknął jej ust.

Znienawidziłem samego siebie.

W pociągu żadne z nas się nie odzywało. Nie wypowiedzieliśmy do siebie żadnego słowa przez ponad trzygodzinną jazdę. Mijaliśmy Iławę, która usłana była burzowymi chmurami. To śmieszne, ale nawet pogoda odpowiadała mojemu samopoczuciu. Burza. Deszcz. Ciemność.

Dopiero kiedy Kasia zaczęła zbierać się do wyjścia, mogłem na nią spojrzeć. Na jej smutny wzrok, na zatroskaną twarz i spokojne ruchy.

Wiedziałem co czuła, czuła że zdradziła Alka. Myliła się, to ja zdradziłem ją. Zdradziłem ją wraz z dniem, kiedy obiecałem sobie, że będę jej przyjacielem, chłopakiem który zawsze będzie obok.

Widać jak wychodzą mi przyjaźnie.

— Od dzisiaj nie istniejesz. Za dużo zrobiłeś w moim życiu, aby jeszcze w nim być. Nie możesz. Nie chcę tego. — Mówiła jak modlitwę, przechodząc przez wąski korytarzyk. — Od zawsze kochałam tylko Alka.

Spojrzałem na jej płaczącą postać, która wędrowała peronem. Plecak był nadzwyczajnie napakowany, a ona szła wolnym krokiem, kryjąc się przed deszczem.

Widziałem jak deszcz łączył się z jej łzami. Jednak pociąg odjeżdżał już z peronu. A ja wraz z nim oddalałem się od dziewczyny, która pokazała mi jak się uśmiechać.

Miała rację, to był koniec.




🏕🏕🏕
⚜ Ten rozdzial mial byc wielkim BUUM! Udalo sie?
⚜ Halo halo, co z Alkiem? Kasia sie przyzna?
Do nastepnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro