Raz umierasz jak Alek, raz ściągasz tablicę jak Alek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jedziemy do Saskiego, to najlepszy punkt na początek tej gry. — Oznajmiła zwarta i gotowa na kilkugodzinną grę terenową Paulina.

Poprawiłyśmy ramiączka lekkich plecaczków i wsiadłyśmy do tramwaju. Tymczasem ja sama rozłożyłam mapę, którą dostałyśmy dzisiaj rano i spojrzałam na zaznaczone punkty. Punkty, do których miałyśmy trafić.

Plaża ,,Poniatówka". Bielańska. Ogród Saski. Nowe Miasto. Barbakan. Krakowskie Przedmieście. Park praski. I wiele innych zakreślonych kółeczek, które były naszą drogą do radości. Najpierw musisz coś znaleźć, później rozwiązać czekającą tam zagadkę, a na samym końcu zgarnąć nagrodę. Podobnie jest z życiem. Najpierw znajduje się odpowiednich ludzi, później przybliża się do nich i poznaje się ich sekrety, a na samym końcu zgarniamy naszą niematerialną nagrodę — Przyjaźń.

Tramwaje były wyładowane po brzegi harcerzami i harcerkami, którzy dosłownie przygniatali innych podróżujących. Przez kilka minut można się było poczuć jak w nowojorskim metrze. Tłok i brak tlenu, witaj gra terenowo!

Zawsze lubiłam wracać do Ogrodu Saskiego. Jego prostota, niewielka powierzchnia i liczna roślinność stała się barierą dla spalin i zgiełku od Marszałkowskiej.

Szum najpiękniejszej z warszawskich fontann, był przerwą od ciszy ogrodu. Otumaniona wspaniałością ogrodu nawet nie spostrzegłam, kiedy dotarłyśmy do szukanego punktu, a dokładnie do dwójki starszych harcerzy, którzy pili herbatę z termosu i pocierali o siebie swoje zmarznięte dłonie.

Paulina szybko nas zameldowała, pokazała że nawet wędrowniczki znają podstawy musztry i po uroczystym przedstawieniu patrolu mogłyśmy się odprężyć.

— Musicie odebrać scenę pantomimy. Wylosujcie jedną kartkę. — Blondyn wyciągnął ze swojej kurtki kilka zwitków papieru. Ania ochocza wyminęła Paulinę i wyciągnęła pierwszą od lewej.

Stała wmurowana kilka razy czytając co jest na karteczce. Aż tak źle brzmiał tytuł scenki?

— Anka, wyduś to z siebie!

Rozłożyła bezładnie ręce i zaśmiała się sarkastycznie. Po jej twarzy przemknął gest bezradności. Wyciągnęła jedynie czerwone od lekkiego, marcowego chłodu dłonie i podała nam karteczkę.

Pogrzeb bohaterów (Alka i Rudego)

Dlaczego nie mogło być malowanie po murach bądź ściąganie flagi z Zachęty? Dlaczego nie gotowanie zupy z pokrzyw bądź łapanka? Akurat pogrzeb chłopaków? To nie było przyjemne powitanie gry terenowej.

Razem z Anią położyłyśmy się na trawie i położyłyśmy na twarze kapelusze. Miałam być umarłym Alkiem Dawidowskim, a Lipska Jankiem Bytnarem. Dziewczyny miały grać księdza i płaczącą rodzinę. Choć była to scenka, i tak przerażała mnie swoim cichym klimatem, przecież nic nie mogłyśmy powiedzieć. Gdy zbliżał się koniec, mój telefon zaczął dzwonić. Przewróciłam zdegustowana oczami i nawet nie patrząc na wyświetlacz przyłożyłam go do ucha.

— Halo?

Zapadła długa cisza, a po niej usłyszałam głośny wdech ulgi. Podniosłam brew do góry.

— No nareszcie, Biedronka! Myślałem, że porwano cię na tej Woli bo nie dałaś znaku życia od wczoraj! Nie ładnie, panienko druhno!

Miał chłopak wyczucie czasu, nie można było mu tego zarzucić. Prychnęłam i spojrzałam niewinnie na naszą komisję oraz na Paulinę. Ponagliła mnie wzrokiem.

— Słuchaj Pisarski, właśnie jestem umarłym Alkiem Dawidowskim, więc nie mam czasu na rozmówki. Pogadamy jak skończę, bez odbioru.

Przykryłam twarz kapeluszem i uśmiechnęłam się mimowolnie. Tylko Brzoza mógł mi przeszkodzić w odebraniu niemówionej scenki. W myślach zobaczyłam jego zszokowaną minę, kiedy oznajmiłam co robię. Wiedział, że nie pije więc mogło go to zaniepokoić. Jednak znając mnie tyle miesięcy musiał wiedzieć, że mi nie jest potrzebny alkohol aby gadać głupoty.

Zadanie zostało zaliczone, a my popędziłyśmy do tramwaju u pojechałyśmy na drugi brzeg Wisły, do parku praskiego. Nie odzywałam się przez całą podróż, było mi głupio. Wiedziałam, że dziewczyny nie pomyślą o mnie jak o jakiejś niezrównoważonej dziewczynie. Jednak, nie miałam pewności. Czy półtora roku w drużynie pozwoliło na poznanie mnie z każdej strony? Osobiście się tego obawiałam.

— Macie zawiesić tę flagę jak najwyżej się da. Potraktujcie to jako zadanie Małego Sabotażu w 2019 roku. — Punktowy wepchnął nam flagę i spojrzał do góry, prosto w korony drzew.

Pobiegłam wzrokiem tuż za nim, i spostrzegłam że na same górze drzewa ktoś siedzi i próbuje coś założyć na liście. Malec dwoił się i troił aż wreszcie flaga załopotała na słabym wietrze.

— Jeśli spadnie, to chociaż mamy blisko szpital. — Zaśmiała się, ale szybko się zreflektował. — Żartuje, mały wiedział dokąd da radę i skąd na spokojnie zejdzie. Mam taką nadzieje.

Pomijając fakt, że miałam silny lęk wysokości, to co robili wszyscy ci na drzewach było przerażające. Nawet Janek nie wchodził na drzewa tylko na dachy budynków, drzewa były niebezpieczne. Przeszedł mnie dreszcz.

— To co, Kasia chcesz spróbować swoich sił? — Biegut uśmiechnęła się i wyciągnęła w moją stronę dłonie w których trzymała flagę.

Przełknęłam głośno ślinę. Czy tylko Ani wspominałam o moim panicznym lęku wysokości z którym nie da się walczyć? Poczułam, że robię się blada jak ściana. Szłam na przegraną.

— Ja wejdę za nią. — Czyjaś opalona ręka chwyciła flagę i zaraz potem mignęła szukając drzewa. Doskonale znałam tę wyprostowaną sylwetkę. Michał Woliński.

Nie wydukałam z siebie żadnego słowa. On sam się do mnie delikatnie uśmiechnął i zamrugał swoimi szmaragdowymi oczami. Puścił do mnie oczko i niczym wiewiórka zaczął wspinać się po drzewie. Robił to z taką gracją i spokojem, że mogłabym siedzieć na ławce i patrzeć na to godzinami. Bez krzyku strachu, z opanowanymi rysami twarzy zmierzał coraz wyżej.

— Macie maxa punktów! — Krzyknął w stronę Michała punktowy, zapisując coś na naszej karcie patrolowej. — Mieć takiego chłopaka u swojego boku to naprawdę zaszczyt, mam rację?

Wlepiłam wzrok w chodnik, nie wiedząc do kogo mówił punktowy. Podniosłam oczy do góry i zdałam sobie sprawę, że słowa o związku były skierowane do mnie. Głośno odchrząknęłam, kręcąc silnie głową.

— To żaden mój chłopak! — Fuknęłam zirytowana, że obcy interesuje się moim życiem.

Kiwnął tylko głową i uśmiechnął się niewinnie. Czy to była aluzja? Nie mogłam tego przemyśleć, bo za chwilę ktoś puknął mnie w plecy.

Michał.

— Ktoś tu ma mocny lęk wysokości, druhno! — Uśmiechnął się udając zamyślonego przez co mocno marszczył czoło. — Czyżbym ratował tu kogoś z trudnej sytuacji?

Pokręciłam głową i ponownie opuściłam wzrok. Nie mogłam całą wieczność patrzeć w oczy przystojnemu drużynowemu o zielonej jak trawa wiosną, chuście. Był dla mnie zbyt miły, patrzył za słodko w moją stronę, żebym mogła pozwolić mu na te czyny. Alek wpadłby w szał, wszędzie widział konkurencję z którą przegra, a przecież tylko jego kochałam.

— Dziękuje. — Spróbowałam się uśmiechnąć nie spoglądając na jego twarz.

Nad naszymi głowami widniał duży, żółty napis zoo. Pozostało mi w kulturalny sposób uciec, zachować się normalnie.

— Dla ciebie wędrowniczko, pokonałbym każdą drogę. Nawet tą po drzewach. — Znowu zamrugał i zmuszał abym na niego spojrzała. — Dobrze cię widzieć, Kasiu.

Chciałam mu odpowiedzieć zgodnie z prawdą, że nie powinien mówić takich słów, jakie padły z jego ust kilka sekund wcześniej. Byłoby to jednak mało dyskretne i skrzywdziłoby to jego uczucia. Ludzie nie mogli cierpieć przez moje słowa, już nie.

— Spieszę się, cześć. — Powiedziałam dobitnie po czym szybko się odwróciłam. — Jeszcze raz dziękuję, to było miłe.

Tyle powinno wystarczyć. Olanie, ale i podziękowanie. Naprawdę go lubiłam, ale on lubił mnie jeszcze bardziej. Ania miała rację, jestem #teamBrzoza

— Do zobaczenia, Kasiu!

Jeśli powiedziałabym, że nie chciałam odejść, mocno bym skłamała. Kamień spadł mi z serca, a w głowie ustał tajfun różnych myśli. Im dalej odchodziłam od Michała Wolińskiego, tym wszystkie demony i pytania odchodziły w zapomnienie. Mogłam odetchnąć z ulgą, ale nie cieszyłam się nią zbyt długo.

— W takie przypadki to ja nie wierzę. — Krzyknęła Ania, wyjmując z ust jabłkowego lizaka. — Wiedział, że będziesz na Meksyku, więc się zgłosił, a że jest drużynowym, musiał pojechać.

Machnęłam lekceważąco ręką. Dla mnie liczyło się tylko i wyłącznie to, że na reszcie nie musiałam patrzeć w jego przejrzyste oczy. Patrzenie komuś w oczy działa lepiej niż wszystkie sposoby na otrzymanie prawdy, oczy mówią więcej niż słowa.

— Daj spokój, jedziemy na inne punkty. — Wskazałam na mapie Krakowskie Przedmieście.

Próbowałam być twarda i pomagać Michałowi jako koleżanka bądź słaba przyjaciółka, ale Ania miała rację. W parku praskim dostrzegłam w jego oczach uczucia, których nigdy nie potrafiłabym odwzajemnić. Kochałam Wolińskiego, ale jak harcerskiego brata, jak kocha się kogoś we wspólnocie, w małej ojczyźnie. Jednak jego miłość, ona była silniejsza...

Mijałyśmy plac Zamkowy, a ja dalej opierałam się o szybę autobusu i myślałam. Miałam wrażenie, że przestałam się niczym przejmować, ani zamartwiać. Jeśli coś ma nas spotkać, prędzej czy później to się stanie. Nie zdołamy przewidzieć naszego scenariusza, nie zmienimy szlaku po którym wędrujemy od narodzin.

Zatrzymałyśmy się tuż przed pomnikiem Mikołaja Kopernika i dowiedziałyśmy się, jakie mamy zadanie. Miałyśmy zabawić się w Alka Dawidowskiego i zdobyć drewnianą tablicę, nie będąc rozpoznaną. Dostałyśmy kartki na plecy, ci co wokół nas chodzili, nie mogli przeczytać tego co mamy na plecach, inaczej umierałyśmy.

Z racji, że wokół pomnika nie ma prawie żadnej kamienicy, musiałyśmy położyć się na chodniku i przesuwać się plecami. Pominę fakt, że po ulicy dalej chodzili ludzie i jeździły samochody, a my musiałyśmy czujnie leżeć na chodniku przy naprawdę znanym pomniku w Warszawie. Kto powiedział, że harcerki są grzeczne, ten się mylił.

— Kaśka, byłaś trupem jako Alek więc teraz ściągniesz tablicę jak on. My ci pomożemy. — Lipska szepnęła mi do ucha po czym poderwała się do góry, aby zwrócić na siebie uwagę.

Wykorzystałam tę szansę, przesuwałam się najszybciej jak mogłam i wreszcie dotknęłam opuszkami palców drewnianej tablicy z napisem niemieckim. Poczułam w sobie ogromną moc, jakby dotyk tablicy był dotykiem Alka Dawidowskiego w tamtą lutową noc. Jakbym to ja wbiegła na cokół i zrobiła coś, co Warszawa zapamięta przez długie lata. Choć była to słaba reprodukcja, naprawdę w to uwierzyłam.

Szłam w stronę pomnika, aby pokonać tę samą drogę co Kopernicki, aby wraz z nim tworzyć historię.

— Mówiłam, że jesteś całkiem dobrym Aleksym Dawidowskim. — Klepnęła mnie w plecy Anka, wskazując maxa punktów na naszej karcie patrolowej.

Paulina kiwnęła radośnie głową i przybiła mi piątkę. Dobrze, że chociaż one nie widziały jakim złym byłam człowiekiem. Jak pozwalałam wierzyć Michałowi w dobre zakończenie, jak nie mogłam z tym skończyć i jak musiałam unikać tego tematu przy Pisarskim. Kłamanie kiedyś doprowadziłoby mnie do śmierci, zwłaszcza że ja nigdy nie potrafiłam kłamać.

— Przejdziemy się na Powiśle, tam jest kolejne zadanie. — Uśmiechnęła się Klara, poprawiając swoje spadające oprawki okularów.

Powędrowałyśmy tuż za nią, robiąc zdjęcia na stronę drużyny i nagrywając relację na Instagramie. Jeśli chce się, żeby drużyna się utrzymała, trzeba zaufać internetowi i milionowi portalów społecznościowych.

Nasze brzuchy domagały się jedzenia, więc to był nasz ostatni punkt. Potrzebowałyśmy przerwy, którą gwarantowało nam muzeum Wojska Polskiego na alejach Jerozolimskich. Po misji na Powiślu, właśnie tam miałyśmy odpocząć. Całe szczęście.

Podobało mi się to chodzenie po Warszawie, mijanie innych drużyn harcerskich, głód a nawet porażki w niektórych zadaniach. Było tak kamieniowo na szańcowo, tak alkowo, jankowo i zośkowo. A to zawsze mi wystarczało, aby móc się ciągle uśmiechać.

— Armia Krajowa oczekuje od was nowego hasła sabotażowego. Wszystkim znudziły się świnie siedzące w kinie, bądźcie kreatywni. — Zaśmiała się punktowa po czym wepchnęła nam w dłonie gigantyczny karton i czarny spray.

Spojrzałyśmy na dostane rzeczy z niezbyt zadowolonymi minami. Żadna z nas nie była idealną humanistką, tylko ja sama miałam trochę styczności z pisaniem. Miałam wrażenie, że wiele par oczu czeka, aż powiem jakiś slogan. Musiałam wytężyć umysł, to nie mogło być takie trudne.

Co bym napisała, gdyby rzeczywiście była okupacja? Że nie jesteśmy Niemcami i nigdy nimi nie będziemy, że walczymy, że nigdy się nie poddamy. Wyciągnęłam spray z ręki Pauliny i szybko napisałam drukowanymi literami to co miałam w głowie. Tylko sześć czarnych słów zawitało na kartonie. To było chyba za mało...

,,Polak nie Niemiec, Warszawa nie Berlin" hasło zabłysło na tekturze, a wokół nas zabrzmiały oklaski i gwizdy uznania. Widać, że wymyślanie haseł propagandowych było moim królestwem.

— Genialne. Na pewno te zdanie byłoby na każdym murze. Musiałoby być. — Z dumą w oczach odparła Paulina, robiąc mi zdjęcie przy tekturze.

Po propagandowych hasłach nareszcie mogłyśmy odpocząć i coś zjeść w muzeum Wojska Polskiego. A co zjeść? Odpowiedź była oczywista.

— Nie ma to jak polska i wojskowa grochówka z chlebem! — Ania klasnęła w dłonie i zaczęła łapczywie jest zawartość ciepłej, plastikowej miseczki.





🏕🏕🏕
⚜ Polak nie Niemiec, Warszawa nie Berlin nie zostalo wymyslone przeze mnie! Aczkolwiek zapamietalam to haslo najlepiej z tamtego punktu! Bylo cudowne ❤
⚜ Wrocilabym na Meksyk! Oj wrocilabym!
⚜ Co sadzicie na temat sytuacji z Michalem? Co powinna zrobic Kasia?
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro