Rozdział IV - Niefortunna Lekcja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         Siedział właśnie przed kominkiem w salonie wspólnym dormitorium Prefektów Naczelnych, z zamyśleniem spoglądając na trzaskający ogień i obracając w palcach do połowy pełną szklanicę z Ognistą Whiskey. Miał szczęście, że Granger wyszła gdzieś przed godziną i nie zapowiadało się na to, by wróciła.

         Od ich wspólnej misji minęło już niespełna dwa tygodnie, a ciepły wrzesień został zastąpiony nieco chłodniejszym, deszczowym październikiem. Draco miał wrażenie, że od tamtego czasu coś się zmieniło. Zresztą nie był sam w tej ponurej myśli, bo uczniowie Hogwartu także dostrzegli, że nadeszły zmiany. Po pierwsze, Potter i Malfoy nie darli już ze sobą kotów, a co więcej zdarzało im się nawet zamienić kilka słów na korytarzu, wywołując tym oburzenie nie zaznajomionego z sytuacją Rona, kilku Gryfonów i większej części Slytherinu. Po drugie, ten Draco Malfoy przestał wyżywać się na słabszych, a co najważniejsze, także na Hermionie Granger, do której od pamiętnej misji odnosił się neutralnie, z lekką dozą dystansu, jakby bariera, którą tworzyli przez ostatnie sześć lat, powstrzymywała go przed postawieniem następnego kroku na drodze do poprawnej relacji. To, jak i kilka innych mniej ważnych czynników, sprawiło, że po Hogwarcie w zastraszającym tempie roznosiły się plotki na temat ich domniemanych kontaktów.

         Z jednej strony go to bawiło, z drugiej jednak czuł się zaniepokojony.

         Przechylał właśnie kolejną szklanicą, gdy portret chroniący wejście uchylił się, a do środka wszedł Blaise Zabini. Minę miał ponurą, nieco przygaszoną, w ręce zaś dzierżył butelkę Ognistej. Oho, pomyślał, nie tylko mnie trapią zmartwienia.

         — Masz ochotę się napić? — Blaise nie tracił czasu na przywitania, po prostu siadł na jednym z foteli i postawił butelkę na szklanym stoliku. — Potrzebuje się wygadać, a jesteś jedyną osobą, która mnie zrozumie — westchnął cicho i przeczesał krótkie, ciemne włosy.

         — Co cię gryzie? — zapytał blondyn, przyglądając się przyjacielowi i nalewając mu do szklanki alkohol. — Coś z rodziną? Czy Czarny Pan ich skrzywdził...?

         Żaden z dwójki nie zwrócił uwagi na ciche skrzypnięcie portretu i wejście dwóch dziewczyn. Ginny Weasley w towarzystwie Hermiony Granger stanęła w przedsionku i przywarła do ściany, gdy obie zorientowały się, że trafiły na mocno prywatną rozmowę dwóch Ślizgonów. Nie mogły się jednak wycofać, nie teraz. Mimo wszystko były ciekawe.

         — Nie... Znaczy tak, ale nie. — Blaise uśmiechnął się nerwowo i spojrzał na przyjaciela z obawą. — Zakochałem się, Draco.

         Nim zdążył się powstrzymać, prychnął cicho, czym skazał się na zdenerwowane spojrzenie.

         — Wybacz. Po prostu wiem, jakie masz... A raczej miałeś podejście do dziewczyn, Diable — rzucił w eter, spoglądając w kominek. — Nigdy nie byłeś zwolennikiem związków. I nie przypominam sobie, byś do kogokolwiek zapałał większym uczuciem niż przyjaźń. — Jego wzrok był nieobecny, ale kontynuował. — Kim jest ta szczęściara?

         — Granger. Hermiona Granger — wyrzucił z siebie niepewnie czarnoskóry.

         Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk stłuczonej szklanki, zaś w przedsionku brunetka rozszerzyła oczy do granic możliwości.

         — Kurwa mać — warknął Draco. — Co z nami jest nie tak?! — W jego głosie czaiły się groźba i zdenerwowanie, ale blondyn szybko ukrył uczucia za maską obojętności. — Wiesz... Nie jesteś pierwszym, który zdradził mi taki sekret. I uwierz, tamto wyznanie było równie szokujące.

         — To znaczy? — zapytał Blaise.

         — Na razie to nie jest ważne. Myślę, że do końca listopada będziesz wiedział, o co chodzi. — Czarnoskóry był niemal pewny, że zobaczył charakterystyczny błysk w oczach Dracona i już wiedział, że to, czego jeszcze nie wiedział, to coś, czego nigdy by się nie spodziewał.

         Draco z kolei uśmiechał się półgębkiem do szklanki. Wrócił do swojej rozmowy z Pansy sprzed kilku tygodni. Wtedy, gdy zdradził jej obiekt swoich uczuć, Pansy faktycznie była zszokowana i był pewien, że zacznie go opierniczać. Wtedy jednak siadła zrezygnowana i wyjawiła mu swój największy sekret. Ona również się zakochała. W tym, który miał zbawić świat. Harrym Potterze. I... byli ze sobą. Prowadzili niebezpieczną grę pełną tajemnic i intryg, ale wydawali się szczęśliwi. Na razie trzymali związek w tajemnicy, ale blondyn wiedział, że Pansy chce się w końcu ujawnić. Nie dawał im więcej niż miesiąc, a po szkole rozejdzie się informacja, że Złoty Chłopiec związał się z czystokrwistą czarodziejką domu Salazara Slytherina.

         — Jak to przyjąłeś? — zapytał zmartwiony ślizgon. Nie chciał stracić przyjaźni Malfoya. Zbyt dużo ze sobą przeszli, by przez dziewczynę przyjaźń poszła się jebać. — Wiem, że się nie dogaduje...

         — Kim jestem, by móc zabronić ci szczęścia? — wyszeptał w końcu Draco. — Nie powiem, żeby mi się to uśmiechało, ale Granger się zmieniła, tak jak my, Blaise. — Sugestywnie wskazał na lewą rękę, na której miał wypalony Mroczny Znak. — Choć często mam ochotę ją rozszarpać, to Hermiona jest inteligentną, zdolną i wrażliwą czarownicą. I wierzę, że jeśli będziesz walczył, to pewnego dnia zaznasz szczęścia. Z nią u swojego boku.

         — Co...?

         Słowa blondyna zawisły w powietrzu, wprawiając w osłupienie wszystkich obecnych. Kto by się spodziewał, że wypowie takie słowa o naczelnej szlamie, którą tępił tyle lat? Ale Draco się zmienił, przemknęło wszystkim przez myśl, stał się zdecydowanie zbyt cichy i spokojny. Wojna odcisnęła na nim swoje piętno.

         — Wiesz... Też mam dla ciebie mały sekret. To ja uwolniłem Ginny Weasley z lochów Malfoy Manor ostatniego dnia wakacji.

         — Co? Jak to? Ale... Co? — Blaise nieomal także upuścił szklankę z trunkiem, w porę jednak zdołał ją złapać. No cóż, tego się nie spodziewał. Nie miał prawa, prawda? — Czemu?

         Szybkie zerknięcie na twarz przyjaciela uświadomiła mu prawdę.

         — Ty...

         — Nie mówmy o tym. Nie tutaj. Ale tak, chyba tak — odpowiedział mu tajemniczo Dracon, na co zaskoczona Ginny zaczęła się zastanawiać. — Chodź, przekimasz u mnie. Jutro z rana mamy zajęcia z olbrzymem, a po wydarzeniach na trzecim roku wolę zachować przytomność umysłu. Podziękuje znowu leżeć w skrzydle szpitalnym.

         Blaise zaśmiał się serdecznie. Skinął mu jedynie głową i podążył za przyjacielem do jego komnaty, zostawiając obie dziewczyny z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Zarówno Hermiona miała do przemyślenia wyznanie Blaise'a, tak i Ginny musiała dokładnie przemyśleć ostatnie kilka tygodni.

         Malfoy ją uwolnił. Czemu? Jaki miał w tym cel? Voldemort mu kazał? Czy zrobił to z własnej woli, czy zostało mu to przez kogoś narzucone? I czemu nie chciał o tym porozmawiać? Co miał na myśli czarnoskóry, gdy przez chwilę milczał, a później został zgaszony przez blondyna? Co on wiedział, czego nie wiedziała Ginny?

         Wiedział wszystko, co było potrzebne...





         Poranek dla obu Ślizgonów należał do ciężkich, bo w komnacie Draco, mimo początkowych sprzeciwów, obalili jeszcze dwie butelki ognistej. Z rana ledwo zdołali przełknąć jedzenie, które Pansy wpychała w nich siłą, a później wolno poczłapali na błonie w towarzystwie innych uczniów.

        Pierwszą lekcją, jaką Ślizgoni mieli dzisiaj mieć była Opieka nad Magicznymi Stworzeniami w towarzystwie Gryfonów. Nikt nie był zbyt optymistycznie nastawiony na te zajęcia, zwłaszcza, że lekcje te prowadził Rubeus Hagrid – gajowy w Hogwarcie. Ten ekscentryczny nauczyciel znany był ze swego zamiłowania do niebezpiecznych bestii. Smoki, akromantule, sklątki tylnowybuchowe, niuchacze, hipogryfy. Mimo iż zagrażały one życiom uczniów, sprawiały wiele przyjemności temu pociesznemu, przygłupawemu półolbrzymowi. Nie oznaczało to jednak, że studenci byli zachwyceni tymi zajęciami, zwłaszcza wtedy, gdy któryś z nich lądował po zajęciach w skrzydle szpitalnym... Z ociąganiem więc kierowali się na polanę przylegającą do Zakazanego Lasu, gdzie obecnie stał ich nauczyciel wraz ze stadem hipogryfów.

        — Och, już jesteście! — Owłosiona twarz gajowego rozjaśniła się, gdy dojrzał nadchodzących uczniów. — Cieszę się, że przybyliście tak szybko. Dzisiaj... — zaczął, gładząc jedno z majestatycznych bestii po piórach. — Dzisiaj zajmiemy się hipogryfami. Od pamiętnej trzeciej klasy — spojrzał złowrogo na Malfoya, który nie spuścił wzroku i uśmiechnął się z poirytowaniem wypisanym na twarzy — nie mieliśmy z nimi żadnej lekcji.

        Spojrzał po kolei na każdego zebranego, próbując coś z nich wyczytać. Nikt jednak nie próbował wyrazić swego zdania na temat tego, co było dość... zadziwiające. Żadnej reakcji ze strony Ślizgonów?, pomyślał gajowy i uśmiechnął się ciepło.

        — Cholibka... Dobrze więc, kto mi powie, jak się zająć hipogryfem?

        W górę niemal natychmiast powędrowały dwie ręce. Jedna — jak zwykle w sumie — należała do Hermiony, druga... do Draco.

        — Proszę, proszę... Malfoy? — Hagrid spojrzał na blondyna z niekrytym zaskoczeniem, na co blondyn posłał mu jeden z firmowych uśmiechów. — Słuchamy więc, co takiego ciekawego masz do powiedzenia.

        — Panie profesorze — zaczął blondyn bez zająknięcia — z hipogryfem trzeba postępować ostrożnie. Jest to zwierzę majestatyczne, dumne, agresywne na wszelkie obrazy. By mieć jakiekolwiek szanse na pozytywne przyjęcie z jego strony, trzeba podejść, ukłonić się i czekać, aż się odkłoni. I TYLKO WTEDY — tu wyraźnie zaakcentował słowa, by je uwydatnić — gdy to zrobi, możemy czuć się w umiarkowany sposób bezpiecznymi. Zdarzają się także przypadki osiodłania. Jedyne znane mi takie zdarzenie, miało miejsce na naszym trzecim roku. Jeźdźcem był wtedy Potter — wskazał na bliznowatego — który na grzbiecie hipogryfa okrążył kilkukrotnie niebo nad nami.

        Po raz kolejny tego dnia Gryfoni zostali pozytywnie zaskoczeni przez Dracona Malfoya, choć teraz i domownicy Węża emanowali zaskoczeniem i niedowierzaniem. No kto się spodziewał, kto?

        — Dwadzieścia punktów dla Slytherinu — burknął Rubeus, który całkowicie zaskoczony przez blondyna, nie wiedział, co zrobić.

        — Dziękuję — odparł z uśmiechem i wrócił do swojego towarzystwa, które przywitało swego lidera z wielkim optymizmem. Wielu było wdzięcznych za te nieliczne punkty, zwłaszcza, że w ostatnim czasie ich dom nieco stracił w tabeli.

        Reszta lekcji minęła im już we w miarę luźnej atmosferze. Nim się spostrzegli, Hagrid zakończył zajęcia i odesłał uczniów na następną lekcję. Eliksiry ze Snapem. Postrach Hogwartu już czekał w swoich komnatach. Draco uśmiechnął się ponuro. Uwielbiał eliksiry ze swoim ojcem chrzestnym.

        Zaszli pod salę w sam raz na rozpoczęcie. Gdy Mistrz Eliksirów dał im znak, że mogą wejść, zrobili to bez większych oporów. Zatrzymali się jednak we wnętrzu, zaskoczeni tym, co ujrzeli.

        Komnata, w których odbywała się lekcja, niemal zawsze skąpana była w mroku, oświetlana jedynie kilkoma nikłymi świecami. Tym razem jednak, całe pomieszczenie było niemal całkowicie pochłonięte przez ciemność, a oświetlenie które dotychczas tu było, zanikło wraz z humorem uczniów.

        Niemal przy każdym stoliku znajdowały się miedziane kociołki, obok niezbędne ingrediencje.

        — Siadać — warknął profesor Snape, który chwilę później zasiadł za biurkiem i uśmiechnął się z obrzydzeniem do uczniów. Jego głos był lodowaty, pozbawiony wszelkich uczuć. Pierwszy raz od wielu lat nauki, mistrz eliksirów całkowicie wyzbył się emocji. Co go do tego zmusiło? Zawsze okazywał choć krztynę tego, co ma człowiek. A teraz? Pustka. — W tym roku zdajecie OWUTEM'y, ostatni egzamin w waszym nic nie wartym życiu, który zadecyduje o tym, jak nisko będziecie pracować. Kto nie zamierza się przykładać — tu wyraźnie spojrzał na Pottera, który dzielnie wytrzymał jego wzrok — niech opuści tę klasę w tej chwili. Nie zamierzam tolerować spóźnialstwa ani partaczenia tak doskonałej sztuki jaką są eliksiry.

        Sześciu Gryfonów w towarzystwie dwójki Ślizgonów opuściło salę w szybkim tempie, nie chcąc się narazić. Profesor Snape ciskał w nich niewidzialne pioruny, gdy ostatnia osoba wyszła i zamknęła za sobą wejście.

        — Skoro już pozbyliśmy się gorszej partii — wysyczał ostatnie słowa, delektując się ich smakiem — to bierzcie się do warzenia. Na stole macie składniki, na tablicy instrukcję. Czas do końca lekcji — dodał po chwili i wrócił do czytania grubej, oprawionej w skórę księgi leżącej na mahoniowym stole.

        Chwilę później dało się słyszeć ciche pomruki, gdy szereg uczniów wziął się do pracy.

        Draco spojrzał na tablicę. Mieli uwarzyć Eliksir Żywej Śmierci, jeden z najpotężniejszych, jakie istnieją. To był ciężki orzech do zgryzienia, zwłaszcza, że nigdy go nie ćwiczył. Nie chciał jednak narazić się swemu ojcu chrzestnemu, więc postępował zgodnie z instrukcjami na tablicy. Od lat szczycił się niemal nienaganną opinią jeśli chodziło o eliksiry i nie zamierzał się poddać przez takie cudo, jakim był dzisiejszy wynalazek.

        Po niecałych dwóch godzinach nastąpił... wypadek. Draco uzyskał już odpowiedni stan wywaru i musiał czekać. Nie chcąc jednak siedzieć przy ławce bezczynnie, skierował się w stronę Snape'a, który obecnie stał w jednym z kątów sali i przyglądał się wszystkiemu i wszystkim.

        Blondyn był już w połowie klasy, gdy kątem oka ujrzał dwójkę Gryfonów, którzy w mgnieniu oka znaleźli się pod swoimi ławkami. Ich kociołek niebezpiecznie dymił, zaczął się także jarzyć jak cholerna żarówka.

        — Draconie! — warknął Severus, odpychając jednego z uczniów i biegnąc do chłopaka. — Uważaj!

        Chłopak nie zdążył jednak wziąć sobie tej rady do serca. Nie minęła raptem sekunda, poczuł przeogromny ból w prawym ramieniu, a potężny wybuch odepchnął go od ławki i odrzucił na sam tył. Arystokrata uderzył w jedną z ławek na samym tyle, odbił się od niej i przywitał ścianę jak starą, dawno zapomnianą przyjaciółkę. Stracił przytomność niemal natychmiast, nie wiedząc, gdzie jest i co robi. Tylko czemu to tak bolało?

        — Kurwa! — zaklął cicho pod nosem, podbiegając do ciała. — Nott, Zabini, zabrać go do skrzydła szpitalnego, teraz!

        Dwaj przyjaciele zerwali się z miejsca przy swoich ławkach, notabene jednych z nielicznych ocalałych, zostawiając na wpół skończone eliksiry i na oczach całej klasy, chwycili chłopaka za ręce i nogi i wynieśli go z klasy, uważając by nie uderzył o którąś ze ścian. Jak na jeden dzień wystarczyło mu bliskości z twardym marmurem.

        Z Draconem nie było żadnego kontaktu. Głowa opadała na prawy bok, z którego tryskała fontanna krwi. Sterczał tam spory kawałek miedzianego kociołka, wbity głęboko w ciało Ślizgona. Źle to wyglądało, nawet jak dla nich, młodocianych śmierciożerców.

        — Ten Gryfon nie ma życia w tej szkole — warknął czarnoskóry, gdy wynosili chłopaka z dolnych poziomów szkoły.

        — Nie bój nic, Blaise — prychnął Nott. — Bądź cicho, zaraz będzie przedstawienie.

        Miał rację. Nie minęło dwie sekundy, a po korytarzu rozniósł się przerażający krzyk Snape'a. Teraz, pomyślał brunet, to ten Gryfon naprawdę nie ma życia w szkole...

        Do skrzydła szpitalnego dotarli po dziesięciu minutach. Obaj chłopcy byli zmęczeni i sapali, oddychając głęboko. Malfoy nie należał do najlżejszych uczniów Hogwartu, co w połączeniu z wysiłkiem spowodowanym wspinaczką po schodach, nie było miłym zajęciem. Nie narzekali jednak, bowiem obaj zdawali sobie doskonale sprawę, że jeśli któryś z nich byłby na jego miejscu, Malfoy jako pierwszy ruszyłby do pomocy.

        — Co się stało? — Pani Pomfrey wyszła zza jednego z parawanów. — Merlinie, połóżcie go tutaj!

        Chłopcy położyli Malfoya na jednym z wolnych łóżek, uważając by nie naruszyć ręki albo głowy, z której sączyła się delikatna stróżka krwi.

        — Co mu się stało?!

        — Jak zwykle, Gryffindor — prychnął Blaise. — Mieliśmy lekcję z profesorem Snapem. Jakiemuś chłopakowi wybuchł kociołek, a że Draco stał najbliżej, przyjął na siebie całe uderzenie.

        — Stracił dużo krwi — stwierdziła fachowo, gdy obejrzała chłopaka. — Ale dam radę go wyleczyć. Nie będzie mógł przez jakiś czas ruszać prawą ręką, ale.. może to przeżyje, mhm?

        — Oczywiście! — czarnoskóry uśmiechnął się życzliwie do pielęgniarki. — To my już wracamy.

        — Wróćcie po lekcjach. Pan Malfoy powinien być już dzisiaj zdolny do wyjścia ze skrzydła. Postaram się poskładać go najszybciej jak to możliwe.

        Brunet uśmiechnął się z wdzięcznością i szarpnął za koszulę Notta, dając mu znak, że czas na nich. Teraz musieli tylko odnaleźć tego, kto spowodował wypadek. Draco z pewnością będzie chciał mu podziękować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro