Rozdział V - Zemsta i ujawnione sekrety

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           Draco wyszedł ze skrzydła szpitalnego dopiero pod wieczór. Odkąd tylko się przebudził, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wypadek w którym miał zaszczyt brać udział nie zdarzył się przypadkowo. Zwłaszcza, że pamiętał doskonale moment, w którym winowajca zdążył się schować wraz z przyjaciółmi pod ławkę. Teraz musiał tylko sprawdzić kim był ten Gryfon i wycisnąć z niego powód zamachu. Choćby siłą, pomyślał gorzko obracając różdżkę w palcach.

           Nim dotarł na piąte piętro minęło dobre kilka minut. Gdy jednak znalazł się w znajomym salonie, odetchnął głęboko piersią i uśmiechnął się nieznacznie. Na początku co prawda nie był przekonany do nowego dormitorium, w którym dominowały ciepłe barwy, tak odmienne od pokojów Domu Węża, lecz z biegiem czasu docenił tą ciszę i spokój, których trudno było zaznać w Pokoju Wspólnym Slytherinu.

           Jednym zgrabnym machnięciem różdżki przywołał ze swojego pokoju kałamarz i pergamin, a następnie zasiadł w głębokim fotelu przy szklanym stole w jednym z rogów salonu. Długo rozmyślał nad słowami, które chciał przelać, lecz im dłużej to trwało tym większą pustkę odczuwał w głowie. Zawsze gdy miał pisać do matki nie wiedział jak zacząć. Tym razem musiał jednak w jakiś sposób poinformować ją, że w najbliższym czasie wiele się zmieni, a ona będzie musiała się ukryć. Zwłaszcza, że jego sadystyczny ojciec na pewno będzie szukał jej wszelkimi dostępnymi metodami. A on nie chciał, by jedyna osoba na tym świecie, która żywiła do niego głębsze uczucia zniknęła na zawsze.


Droga mamo,

Mam nadzieję, że mój list zastał Cię w zdrowiu i dobrym nastroju. Wybacz, że nie pisałem wcześniej, lecz ze względu na obowiązki nie miałem czasu.

Pierwsze tygodnie w Hogwarcie przyniosły więcej zmian niż bym chciał, choć odnoszę wrażenie, że są to zmiany na lepsze. Czy pamiętasz słowa, które skierowałem do Ciebie w ostatnim dniu pobytu we dworze? Obietnicę, którą Ci złożyłem? Podjąłem odpowiednie kroki w tym kierunku.

Być może nadszedł czas zmian nie tylko dla mnie?

W najbliższy weekend zapowiedziane jest wyjście do Hogsmead. Może miałabyś ochotę mnie odwiedzić? Koniecznie zabierz ze sobą coś ciepłego i wygodnego, pogoda ma być podobno paskudna. Liczę, że zjawisz się o godzinie dwunastej w Trzech Miotłach.

Odpisz jak najszybciej.

                                                                                                                          Twój syn, Draco.

           Odłożył pióro na bok i jeszcze raz dokładnie przewertował list. Miał nadzieję, że matka zrozumie ukryty przekaz w wiadomości. Chcąc czy nie, musiał zachować środki ostrożności na wypadek, gdyby Lucjusz przechwycił wiadomość.

           Podszedł do sowy czekającej przy oknie i przywiązał liścik do nogi. Później wypuścił ją prosto w ciemniejący horyzont i usiadł na poprzednim miejscu.

           Westchnął ciężko i pomasował czoło. Jak na siedemnaście lat, zdecydowanie zbyt dużo było na jego głowie. Ile by teraz dał, by Voldemort nie powrócił, nie nękał czarodziejskiego świata, a zwłaszcza jego rodziny. By mógł wracać do dworu i śmiało nazywać go swoim domem.

           — Jak się czujesz? — Znajomy głos wyrwał go z zamyśleń. Przez to rozmyślanie nie zwrócił uwagi, że do salonu weszła Pansy wraz z Blaise'm. Stali teraz przy kominku i spoglądali na niego z wyraźnie odbitym współczuciem w oczach. — Ten wypadek wyglądał paskudnie.

           — Ach, to... — Prychnął cicho, a na jego usta wykwitł szyderczy uśmieszek. — Już wszystko w porządku. A gdy dorwę odpowiedzialnego za to, będę czuł się wręcz wyśmienicie. — Obdarzył swoich przyjaciół spojrzeniem, które zwiastowało tylko nadchodzące kłopoty.

           Blaise spojrzał na niego z zadumą, ale po chwili kiwnął głową na znak zrozumienia. Pansy wyglądała jednak na nieprzekonaną. Znając jednak upartą naturę blondwłosego Ślizgona dała sobie na razie spokój. Wiedziała, że prędzej czy później Draco wyrzuci z siebie negatywne emocje i wszystko wróci do normy.

           — Znaleźliśmy tego Gryfona przez którego spędziłeś dzisiejszy dzień w szpitalu i rozeznaliśmy się co nieco na jego temat. To Matt Devis, półkrwi czarodziej, sierota. Jego rodzice zginęli w ostatnich atakach Śmierciożerców. — Głos Blaise'a stał się cichy, a każde słowo wylatywało z niego z ogromną powagą, tak niepodobną do tego wiecznie uśmiechniętego mulata. — Siedzi teraz nad jeziorem wraz z przyjaciółmi i korzysta z ostatnich wolnych chwil przed ciszą nocną.

           Oczy Malfoya zwężyły się niebezpiecznie, a jakiekolwiek ciepłe uczucia zastąpiła chłodna, stanowcza stal. Wiedział, że otwarte zaatakowanie ucznia może przyciągnąć kłopoty, ale w tej chwili jedyne o czym marzył to to, by ten paskudny gryfon pożałował swojego uczynku. Draco chciał by cierpiał po stokroć bardziej niż ktokolwiek inny.

           Wybiegł z dormitorium szybciej niż ktokolwiek zdążyłby zareagować. Zaraz za nim pobiegł Blaise i Pansy z obawami wypisanymi na twarzy. Jeśli nie zdołają uspokoić Dracona to byli pewni, że chłopak trafi do Skrzydła Szpitalnego na najbliższe kilka tygodni, a sam blondyn zostanie wyrzucony ze szkoły.




           Draco jako pierwszy dobiegł nad brzeg jeziora. Zabini miał rację. Gryfon odpowiedzialny za jego wizytę u Madam Pomfrey siedział wraz z przyjaciółmi przy drzewie i wpatrywał się w ośmiornicę zamieszkującą jezioro. Było ich w sumie sześcioro, ale w tej chwili blondyn kompletnie nie zwracał na to uwagi. Gniew który w nim panował skutecznie zagłuszał argumenty zaprzestania napaści.

           — Proszę, proszę — wycedził cicho, gdy tylko znalazł się za plecami uczniów domu Lwa. — Czy to nie Matt Devis? Odpowiedzialny za dzisiejszy wypadek? — dodał po chwili obracając w palcach różdżkę.

           Gryfoni podskoczyli wystraszeni i odsunęli się gdy dostrzegli kto za nimi stał. Cała szóstka wyciągnęła różdżki, jednak ani jeden nie skierował jej prosto na blondyna. Mieli świadomość, że pomimo przewagi liczebnej byli gorsi w pojedynkach niż dziedzic fortuny Malfoyów. Poza tym wiedzieli, że jeśli domysły Matta okażą się prawdziwe, śmierciożerca stojący przed nimi nie będzie miał dla nich żadnej litości.

           Strach przed walką jako pierwszy pokonał uczeń szóstego roku, który z zaskoczenia wypalił drętwotę wprost na twarz blondyna. I kto wie, być może zdołałby oszołomić Ślizgona, gdyby nie przybycie Blaise'a, który sprawnym ruchem ręki zablokował zaklęcie i sam wypalił je prosto na przestraszonego ucznia. Zaraz za nim wpadła również Pansy, która rzucając dwa szybkie zaklęcia oszołomiła kolejną dwójkę.

           Malfoy nie pozostał dłużny i także zaczął wypuszczać uroki przebijając się przez słabe tarcze następnych dwóch uczniów. Na polu bitwy został już tylko Matt, który przez całą potyczkę nie zdążył rzucić ani jednego zaklęcia, a który teraz wypuścił różdżkę z dłoni i padł na kolana. Jego przyjaciele leżeli obok obezwładnieni, a on sam zdawał sobie sprawę, że nie ma nawet najmniejszych szans by pokonać całą trójkę i wyjść z tego bez zadrapania.

           — Cru...

           — Nie! — Zabini skoczył przed swojego przyjaciela i ścisnął mu nadgarstek kierując rękę w ziemię. Nie mógł pozwolić by przez nieuwagę rzucił Niewybaczalne na terenie Hogwartu. — Oszalałeś?! Chcesz go zabić?!

           — Zasłużył na to! — wysyczał jadowicie wyrywając rękę i mierząc różdżką prosto w bladego, płaczącego Matta. — Masz kilka sekund by wytłumaczyć się z tego wypadku. I oby to była dobra wymówka, bo nie ręczę za siebie! — warknął i uśmiechnął się paskudnie.

           Czuł się naprawdę dziwnie stojąc nad rozdygotanym uczniem i mierząc do niego różdżką. Całe jego ciało płonęło z gniewu i chęci zemsty, a jednocześnie domagało się by zaprzestał tego co robi, bo każdy ruch, każda decyzja którą podejmuje, coraz bardziej przybliża go do nieprzeniknionej ciemności, która gdzieś tam czaiła się w głębi jego osobowości. A on nade wszystko pragnął wyrwać się z jej objęć.

           — J-Ja, ja chciałem pomścić tylko rodziców — wycharkał cicho Matt starając się opanować drżenie. — T-twoja rodzina służyła Sami-Wiecie-Komu. Gdy śmierciożercy ich zabili pragnąłem tylko pomsty. A ty... Ty jesteś jednym z nich!

           Draco wyprostował się nagle i zmierzył Devisa nieprzytomnym wzrokiem. Poczuł, jak Blaise kładzie mu rękę na prawym ramieniu, a Pansy przysuwa się do jego lewej strony i łapie za dłoń. Niemal czuł ich wsparcie i miłość, którą cała trójka darzyła się od tak wielu lat. Wiedział podświadomie, że jakiej decyzji nie podejmie, oni będą przy nim. Ale podobnie jak on sam, nie chcieli by pogrążył się w mroku z którego nie będzie już odwrotu.

           — Jeśli komuś powiecie co tu się stało — zaczął cicho gdy furia w jego ciele przygasła raptownie — wrócę do was i po kolei was wykończę. Zrozumiano? To dobrze, uciekajcie stąd. A ty Devis... — Złapał oddech i spojrzał prosto w czarne oczy Matta — następnym razem nie popełniaj takiej głupoty. Bo gwarantuje ci, że nie pożyjesz długo.

           Gryfoni skinęli głową i czmychnęli czym prędzej przed stalowymi oczami Dracona Malfoya.

           — Chodźmy stąd. — Głos blondyna był cichy i przygaszony, ale wprawny słuchacz mógł wyczuć ulgę płynącą z głębi duszy. — Muszę się czegoś napić...




           Trójka ślizgonów wracała w napiętej ciszy do dormitorium Dracona na piątym piętrze. Malfoy nadal nerwowo ściskał różdżkę w dłoni i rozglądał w około jakby z obawą, że ktoś go zaatakuje. Pansy i Blaise, którzy trzymali się nieco z tyłu spoglądali na to wszystko ze współczuciem i zrozumieniem. Choć prawdę mówiąc, żadne z nich nie wiedziało co ich przyjaciel musiał zrobić by powstrzymać się przed rzuceniem paskudnego uroku na Matta i jego świtę. Widzieli i czuli, jak magia szaleje w jego wnętrzu i niemal wyrywa się niekontrolowana na zewnątrz.

           Gdy dotarli na miejsce, portret strzegący przejścia uchylił się niemal natychmiast po wypowiedzeniu hasła. Rycerz z obrazu spostrzegł chyba paskudny humor lokatora, bo zaniechał rozmowy co nie było w jego zwyczaju.

           Blondyn miał zamiar upić się w towarzystwie jedynych osób które potrafiły go choć pewnym stopniu zrozumieć, ale wszystkie plany runęły jak domek z kart gdy tylko wszedł do salonu wspólnego prefektów.

           Na skórzanej kanapie znajdującej się przed kominkiem siedzieli Potter i Granger, zaśmiewając się w najlepsze przy szklaneczce whisky. Oboje byli już nieco wstawieni wnioskując po nieco przymglonym spojrzeniu.

           — Pansy, moje kochanie! — Harry zerwał się gwałtownie z siedzenia i przeskakując stolik pognał w stronę czarnowłosej Ślizgonki. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Wybraniec złączył swoje usta z ustami Parkinson. — Tęskniłem! — dodał po chwili, gdy się od siebie oderwali.

           Pozostała trójka wpatrywała się w to zdumiona. Draco jako pierwszy otrząsnął się z szoku i widząc Hermionę i Blaise'a, których szczęki niemal dotykały puchatego dywanu na podłodze, ryknął niepodobnym do siebie niepohamowanym śmiechem. To wystarczyło, by wyrwać ich z otępienia.

           — No, Pansy, Potter... — Draco ledwo łapał oddech, a ramiona niebezpieczne drgały od powstrzymywanego śmiechu — Macie chyba coś do wyjaśnienia, nie uważasz?

           Ze złośliwą satysfakcją spoglądał na wyraźny rumieniec kwitnący na ich twarzach. Ach, pomyślał, długo tego nie zapomnę.

           Po gniewie, który szarpał jego duszę jeszcze kilka chwil temu nie było nawet śladu.

           — Yhm... Tak, Draco... — odpowiedziała niepewnie Pansy. Choć podobał jej się pocałunek, nie tak wyobrażała sobie odkrycie jej związku z Chłopcem Który Przeżył. — Blaise, Granger, chcielibyśmy wam ogłosić, że od zakończenia tamtego roku jesteśmy z Harry'm parą.

           Mulat z głośnym plaśnięciem usiadł na jednym z foteli i schował twarz w głoniach. Hermiona poszła za jego przykładem. Oboje nadal byli w takim szoku, że nie wiedzieli jak zareagować i się wysłowić. Obserwujący to blondyn, widząc ich nieporadne próby przyswojenia tej szokującej informacji, zachichotał raz jeszcze i jednym sprawnym ruchem różdżki przywołał ze swojego barku dwie butelki Ognistej i szklanki.

           Kilka chwil później cała piątka siedziała przy dębowym stole i popijała trunek Bogów.

           W niepokojącej, napiętej ciszy przyswajali informacje. Pansy i Harry zerkali na siebie niespokojnie, a ich ręce znalazły w sobie wsparcie, co nie umknęło uwadze pozostałej trójce.

           — Dlaczego nic... — zaczął ostrożnie Blaise spoglądając badawczo na wieloletnią przyjaciółkę.

           — Baliśmy się jak zareagujecie. W końcu przez ostatnie sześć lat nasze domy nie żyły w zgodzie i obawiałam się, że jak się dowiecie, to rozerwiecie nas na strzępy. Jestem z nim szczęśłiwa, Blaise — odpowiedziała cicho Pansy — i go kocham. Proszę, zrozumcie moje obawy.

           — Rozumiemy w pełni. — Tym razem Draco zabrał głos. — Nie powiem, gdy mi o tym powiedziałaś przed rokiem szkolnym miałem przez jakiś czas ochotę urwać Potterowi głowę. Ale z racji sytuacji, która panuje od jakiegoś czasu między nami jestem skłonny w pełni zaakceptować wasz związek.

           — Wiedziałeś? — zapytał Zabini spoglądając zaskoczony na przyjaciela.

           — Tak. Pansy powiedziała mi o tym krótko przed rozpoczęciem roku. Odbyliśmy wtedy szczerą rozmowę na temat uczuć. Jej sekret w zamian za mój.

           — Mówisz o...

           — Tak, o Ginny. Spokojnie, Diable. Wszyscy wiedzą co się stało na wakacjach.

           Mulat skinął nieznacznie głową i zamilkł. Dopiero po paru chwilach podniósł głowę i spojrzał bacznie na Harry'ego, który dzielnie wytrzymał jego spojrzenie.

           — Jeśli ją skrzywdzisz to obiecuje, że Czarny Pan będzie twoim najmniejszym zmartwieniem, Potter.

           — Wiem, Zabini — odpowiedział cicho brunet. — Kocham Pansy i nie zamierzam jej w żaden sposób skrzywdzić. A jeśli przyszłość na to pozwoli, zamierzam uczynić znacznie więcej niż tylko zwykły związek.

           Pansy spojrzała na niego zdumiona, ale nie zdołała ukryć uśmiechu rozczulenia który zawitał na jej twarz. Nie sądziła, że jej chłopak miał tak dalekosiężne plany. Ale, co ją zdziwiło, nie czuła przed tym żadnego strachu.

           — Proponuje wznieść toast — odezwała się Hermiona, która do tej pory w ciszy przyglądała się pozostałej czwórce. — Za Gryfońsko—Ślizgońskie przymierze.

           Cała piątka stuknęła się szklankami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro