11. ZŁE PRZECZUCIA

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Weekend z futbolem zaczynamy w Düsseldorfie. Jestem ciekawa, jaką rolę będę teraz pełniła w zespole. Nie pytałam o to Baranowskiego, kiedy ostatnio rozmawialiśmy przy kawie, chociaż tak naprawdę zżera mnie ciekawość, co będę robiła. Jednak mam wrażenie, że Arek tak łatwo nie odda mikrofonu. Muszę przeboleć tę stratę, co nie jest dla mnie łatwe. Dziennikarstwo to całe moje życie i nie wyobrażam sobie, żebym miała zajmować się jakimiś statystykami.

— Cześć — słyszę za sobą głos Arka, kiedy wysiadam z auta na hotelowym parkingu.

— Cześć — odpowiadam i podchodzę do bagażnika, żeby wyciągnąć z niej walizkę.

— Pomogę ci — zwraca się do mnie kolega z zespołu, a ja jestem w szoku. Co mu się stało, że jest dla mnie taki miły? Hmm... Może powinnam zadać sobie pytanie, co kryje się za tą uprzejmością. — Wiesz już, że okroili nasz skład? — z zamyślenia wyrywa mnie jego pytanie.

— Tak, wielka szkoda, że tak się stało — odpowiadam, spoglądając na niego.

— Ty chyba wrócisz za mikrofon — odzywa się, a ja robię zdziwioną minę. Cieszy mnie to, co powiedział, ale nie chcę robić sobie zbyt wielkiej nadziei. Nie uwierzę, dopóki nie usłyszę tego z ust szefa zespołu.

— Skąd to wiesz? — pytam, kiedy przechodzimy przez hotelowe drzwi.

— Rozmawiałem z Michałem i razem stwierdziliśmy, że tak będzie najlepiej. Zapewne, jak się ogarniesz po podróży, to przyjdzie do ciebie i sam ci to powie — mówi, a ja czuję coraz większą radość. — Chciałem cię też przeprosić... W sumie od tego powinienem zacząć — zaskakują mnie te słowa. — Wiem, byłem uprzedzony do ciebie, ale niesłusznie. To chyba dlatego, że poprzednia kobieta, która trafiła do naszego zespołu, kompletnie się do tego nie nadawała. Nie wiem, czemu naczelny wtedy podjął taką decyzję. Jednak ty jesteś zupełnie inna — kończy, a ja nieśmiało się uśmiecham.

— Cieszę się, że jakoś przekonałeś się do mnie — odpowiadam, mając nadzieję, że to, co przed chwilą usłyszałam, jest szczere.

                                                                           ***

Po dotarciu do pokoju idę odświeżyć się do łazienki. Kilkanaście minut później, odwiedza mnie Baranowski i przekazuje informacje, które słyszałam już od Arka. No cóż, nie udaje mi się ukryć mojego zadowolenia, kiedy z ust mojego szefa padają słowa, że wracam do mikrofonu.

                                                                           ***

Dzisiejszy mecz był naprawdę emocjonujący, padło dużo goli. Sędzia miał sporo roboty, bo na boisku było dość gorąco, co skutkowało tym, że często wyjmował z kieszonki żółte kartki. Pojawiła się nawet jedna czerwona. Oglądałam mecz z takim podekscytowaniem, że koledzy się ze mnie śmiali.

— Pierwszy raz widziałem cię taką rozemocjonowaną — śmieje się Michał, a ja wzruszam ramionami. No cóż, wcześniej też takie emocje towarzyszyły mi w czasie meczów, ale się hamowałam. Teraz stwierdziłam, że mogę bardziej się na nich otworzyć, więc zachowywałam się swobodnie.

— To dopiero początek — odpowiadam, a oni kręcą głowami, śmiejąc się przy tym.

— Hmm... Nie dość , że znasz się na piłce nożnej, to jeszcze ją lubisz. Na pewno jesteś kobietą? — śmieje się Arek.

— W stu procentach — rzucam w jego kierunku, szeroko się uśmiechając.

— To co? Idziemy do jakiegoś baru? — pyta szef, a my przytakujemy głowami.

                                                                                          ***

Na drugi dzień czekała mnie podróż do Berlina. Dzisiaj mecz pomiędzy Herthą Berlin a Bayernem Monachium, więc też zapowiada się ciekawie. No cóż, ze względu na naszego rodaka w składzie tej drugiej drużyny wiadomo, komu będę kibicować. Jednak w czasie wywiadów muszę być jak najbardziej obiektywna i nie faworyzować żadnej z drużyn.

                                                                                             ***

Kiedy po meczu, zmierzam do swojego auta, co chwilę rozglądam się na boki. Nie wiem czemu, ale odkąd pożegnałam się z Richardem i ruszyłam spod mieszkania, mam wrażenie, że jestem obserwowana. Chyba znowu zaczynam świrować. To zapewne przez tych durnych paparazzi. Gdyby nie robili mi zdjęć z ukrycia, to nie miałabym takich odczuć, a tak ciągle się pilnuję. Podchodząc do samochodu, zauważam, że reszta ekipy jeszcze nie pojechała do hotelu. Michał i Arek nadal stoją na parkingu przy aucie. Mam nadzieję, że nie planują niczego na dzisiejszy wieczór, bo ja mam inne plany. Spotykam się z Victorem, jestem ciekawa, o co chodzi.

— Coś się stało? — zadaje pytanie Michał, kiedy podchodzę do swojego samochodu i wyłączam autoalarm.

— Nie, dlaczego pytasz?

— Bo jak tu szłaś, to mieliśmy z Arkiem wrażenie, że ciągle rozglądasz się na boki — odpowiada, a ja cicho wzdycham.

— Nie, skądże — kłamię. — Musiało wam się wydawać — uśmiecham się. — A wy jeszcze nie w hotelu?

— Czekamy za Krzyśkiem — odpowiada Arek.

— A no tak... Było was trzech.

— Ale w każdym z nas inna krew — mówi ze śmiechem Michał.

— Jednak jeden przyświeca wam cel — dopowiadam i też zaczynam się śmiać, a Baranowski puszcza mi oczko.

— Co to ma być? — pyta zdezorientowany Arek.

— No jak to co? Słowa z Autobiografii Perfectu, tylko trochę przerobione przez nas — odpowiada szef. — Widzę, że nie tylko ja lubię ten zespół — zwraca się do mnie z uśmiechem.

— A to sorry, nie lubię polskiej muzyki — mówi z niechęcią Arek i w tej samej chwili dzwoni jego telefon. — To wy się dalej bawcie, a ja idę na bok pogadać z żonką — dodaje i oddala się od nas.

— To jak? Powiesz mi, czemu tak się rozglądałaś dookoła siebie?

— Nieważnie — macham ręką od niechcenia.

— No dalej... Mów — zachęca mnie, a ja nie wiem, czy powinnam mu powiedzieć, bo jeszcze weźmie mnie za jakąś przewrażliwioną na swoim punkcie kobietę.

— Masz czasem wrażenie, jakby ktoś cię obserwował? — zadaję mu pytanie, a on dziwnie na mnie patrzy.

— Nie, nigdy mi się to nie zdarzyło.

— No więc mnie nie zrozumiesz — odpowiadam, głęboko wzdychając. Po czym przenoszę wzrok za niego. W oddali stoi czarne auto, a w nim dwóch mężczyzn. Kiedy orientują się, że im się przyglądam, odjeżdżają. Zaraz zwariuję, jeśli to kolejni paparazzi, którzy szukają taniej sensacji i zobaczę w dniu dzisiejszym jakiś artykuł na swój temat, a na zdjęciach będę z Baranowskim, to przysięgam, że wytoczę proces portalowi, który to zamieści. Nagle przed swoją twarzą zauważam dłoń Michała, którą macha mi przed oczami.

— Ale się zamyśliłaś — śmieje się.

— Przepraszam — mówię zmieszana.

— A wracając do tych twoich obaw, że ktoś cię obserwuje, to wiesz... Miałaś w swoim życiu trochę zawirowań, więc może to z tego powodu. Dodatkowo ostatnio polubiły cię brukowce, więc pewnie, gdzieś czają się jacyś ludzie z aparatami — uśmiecha się, a ja głośno wypuszczam powietrze z płuc.

— Pewnie tak — odpowiadam, przypominając sobie zdarzenie sprzed kilku minut.

— I jak? Pośpiewaliście już sobie? — pyta Arek, kiedy do nas wraca.

— A jakże — odzywa się Michał. — O! Krzysiek w końcu idzie.

— To miłego wieczoru, panowie. Ja uciekam, bo mam coś jeszcze do załatwienia - odpowiadam, po czym wsiadam do auta i ruszam na spotkanie z Victorem i Karolem.

                                                                                              ***

Znaleźć w tym mieście jakieś wolne miejsce parkingowe, to jak wygrać w totolotka. W końcu po pół godziny kluczenia, po różnych uliczkach znajduję lukę i szybko parkuję samochód, żeby nikt mnie nie uprzedził. Wysiadam i zmierzam do restauracji. Podchodzę do drzwi i już mam chwycić za klamkę, kiedy ktoś mi uprzedza i kładzie swoją rękę.

— Dzień dobry, Margaret — słyszę obok siebie głos Victora. — Pozwól, że jako dżentelmen otworzę ci drzwi — mówi, po czym pociąga za klamkę i gestem ręki pokazuje, że mam wejść, co oczywiście robię. Meier wchodzi za mną i od razu kładzie swoją dłoń na dole moich pleców, przez co się spinam. — Chodź, stolik mamy na końcu sali — szepcze mi do ucha i prowadzi w tamtym kierunku.

— Karol mówił, o której będzie? — zadaję pytanie, kiedy mija kolejna minuta, a jego w dalszym ciągu nie ma.

— Nie, a co nie odpowiada ci moje towarzystwo?

— Skądże — odpowiadam kurtuazyjnie.

— Meg, przecież nie musisz się mnie bać. Wiem, że nie jestem aniołem, ale tobie na pewno nic nie zrobię, a wręcz przeciwnie — mówi i puszcza mi oczko. — O! Już jest twój partner — uśmiecha się do mnie Victor, a ja odwracam głowę w kierunku szatyna.

— Cześć, piękna — mówi do mnie, po czym całuje mnie w policzek, a Meierowi podaje dłoń do uściśnięcia.

— Ja też mogę się tak z tobą witać, Margaret? — zwraca się do mnie brunet, a ja gromię go wzrokiem.

— Nie — odpowiadam chłodno, a on unosi kąciki ust go góry. — Po co chciałeś się z nami widzieć?

— Tutaj macie papiery na ostatnie transakcje — mówi, podając nam dokumenty, a ja uśmiecham się pod nosem, kiedy widzę niezłą sumkę. Chyba pora na nowe auto — przebiega przez moją głowę myśl. — W przyszłym tygodniu mam ważne spotkanie biznesowe we Wrocławiu, chciałbym żebyście też tam byli. W wolnej chwili zapoznajcie się z tym — podaje nam teczki, które w środku mają sporo kartek. — Margaret, mam nadzieję, że zaskoczysz mnie czymś tak, jak ostatnio — zwraca się do mnie i puszcza oczko, a ja przewracam oczami. — Karol, do ciebie mam jeszcze jedną prośbę.

                                                                                             ***

— Zgodzisz się na tę propozycję? — pytam kolegi, kiedy wychodzimy po spotkaniu z restauracji.

— Nie wiem, trochę dużo ryzykuję. Może nawet zbyt dużo — odpowiada, a ja oddycham z ulgą. Dobrze, że jest świadomy zagrożenia i mam nadzieję, że odmówi. — Podwieźć cię gdzieś?

— Do hotelu, jeśli już proponujesz, bo nie chce mi się czekać na taksówkę — uśmiecha się i ruszamy w kierunku mojego auta. Znowu dostrzegam czarne audi z tymi samymi mężczyznami. Cholera, czy oni nigdy nie dadzą mi spokoju? Ciekawe co powiedzą nasi znajomi, kiedy pojawią się moje zdjęcia w towarzystwie Karola. Rafał będzie miał jeszcze większą satysfakcję. Wsiadam z szatynem do auta i ruszamy w kierunku jego hotelu. Rozmawiamy przez całą drogę i wspominamy stare, dobre czasy. Niestety podróż szybko mija, za szybko.

— Może wejdziesz na chwilę? Pogadamy jeszcze trochę, bo nie uśmiecha mi się siedzieć samemu w czterech ścianach — prosi, a ja się zgadzam, bo też nie mam nic lepszego do roboty. Koledzy z mojego nowego zespołu pewnie poszli do jakiegoś baru, więc też siedziałabym sama. Richard dzisiaj jest u swojej rodziny i nie uda nam się porozmawiać, co mnie zmartwiło, kiedy mi o tym powiedział. Po wejściu do jego pokoju opadam na łóżko.

— Jak dobrze w końcu wyciągnąć na trochę nogi — śmieję się.

— Trzymaj — Karol podaje mi wodę. — To też chcesz?

— Zwariowałeś? Prowadzę — mówię, z niedowierzaniem kręcąc głową, kiedy widzę, co mi proponuje.

— Oj tam, to jest słabe, nawet nie poczujesz — uśmiecha się i puszcza mi oczko. — To jak? Bierz, bo widzę, że masz ochotę.

— Na pewno jest słabe? — upewniam się, na co Karol przytakuje. Siadam na łóżku, opierając się o zagłówek, a szatyn robi to samo.

— O co pokłóciłaś się z Rafałem?

— Nie powiedział wam?

— Nie, chyba tylko Artur wie, o co poszło — odpowiada, bacznie mi się przyglądając. — No więc?

— Dobra, powiem ci, co mi szkodzi — odzywam się i zaczynam mu o wszystkim opowiadać.

                                                                                       ***

— Matko, jak mnie głowa boli — mówię do siebie, kiedy budzę się na drugi dzień.

Otwieram oczy i czuję światłowstręt. Czyżby migrena? Przecież nigdy nie miałam, aż tak potężnego bólu głowy. Chyba że to, co dał mi Karol, wcale nie było takie słabe, a ja teraz odczuwam tego skutki. Zwlekam się z łóżka i idę do łazienki, żeby się ogarnąć. Dobrze, że dzisiejszy mecz jest dopiero wieczorem, to zdążę dojść do siebie. Kilkanaście minut później, ponownie opadam na łóżko. Naprawdę nie mam sił. Zaraz mi chyba głowa eksploduje. Zamierzam jak najdłużej zostać w pokoju, ale chyba nie będzie mi to dane, bo słyszę pukanie do drzwi. Z niezadowoleniem wstaję i idę je otworzyć.

— Cześć — witają się ze mną koledzy z zespołu.

— Nie było cię rano na śniadaniu, to wpadliśmy zobaczyć, co jest tego powodem — mówi Michał, a ja chciałabym, żeby zamilkł, bo jego głos robi mi dziurę w głowie.

— Coś się stało? — pyta Krzysiek, kiedy widzi moją zbolałą minę.

— Tylko ból głowy — odpowiadam, masując palcami skronie. — Zaraz przejdzie... Chyba... — dodaję i spoglądam na nich, siląc się na uśmiech. W tym momencie Arek wchodzi do łazienki, a po chwili wraca z niej z tabletkami w ręce.

— Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w szafce jest mała apteczka i są tam też tabletki przeciwbólowe — mówi, podając mi pigułki, a ja głęboko wzdycham.

— Dziękuję. Nie rozglądałam się za bardzo — odpowiadam z pełną szczerością. Chociaż z drugiej strony, mogłam zadzwonić do hotelowej recepcji, to pewnie bym się tego dowiedziała. Jednak teraz to już nieważne.

— Za godzinę wyjeżdżamy do Dortmundu. Dasz radę prowadzić auto? — pada pytanie z ust Michała.

— Myślę, że tak. Mam nadzieję, że ból przejdzie po tych tabletkach — odpowiadam i łykam proszki.

— No dobra, ale jakbyś nadal źle się czuła, to powiedz, któryś z nas pojedzie z tobą jako kierowca. Teraz zjedz śniadanie — mówi Baranowski, wskazując na tacę, która stoi na stoliku. Nawet nie zauważyłam, że mi ją przynieśli, to miłe z ich strony.

— Dziękuję — odpowiadam, a oni wstają i znikają za drzwiami.

                                                                                       ***

Dzisiejszy dzień pomimo porannego bólu głowy, który przeszedł po tabletce, minął w miłej atmosferze. Muszę przyznać, że coraz bardziej zaczynam lubić swoją ekipę. Z weekendu na weekend, są coraz bardziej rozrywkowi albo to ja, coraz bardziej się na nich otwieram, przez co zaczynam ich inaczej postrzegać.

Do wyjazdu na stadion mam jeszcze godzinę i postanowiłam ten czas poświęcić na rozmowę z Richardem.

— Cześć, skarbie — odzywa się, gdy tylko odbiera połączenie ode mnie.

— Cześć. Jak po podróży?

— Dobrze, jakieś dwie godziny temu zameldowaliśmy się w hotelu. Już za tobą tęsknię — mówi z uśmiechem.

— Ja za tobą też — przyznaję. — Mam nadzieję, że nie będziesz podrywał żadnych Włoszek — dodaję ze śmiechem.

— Kotek, w moim sercu jesteś tylko ty — odzywa się, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech.

— Jakie to było słodkie, aż się zarumieniłam.

— O której będziesz w domu? Uda nam się porozmawiać po twoim powrocie?

— Będę koło trzeciej w nocy, więc ty masz grzecznie wtedy spać

— Hmm... No dobrze, chociaż pewnie będę się o ciebie martwił i nie wiem, czy uda mi się zasnąć — mówi z pełną szczerością.

— Richi, nie kombinuj. Obiecałeś mi, że skupisz się przede wszystkim na treningach — strofuję go.

— Jak dojedziesz, to od razu wyślij mi SMS-a, a rano, jak tylko wstaniesz, to zadzwoń do mnie. Dobrze?

— Tak jest, proszę pana — odpowiadam z uśmiechem. — Kocham cię, Richi. Pamiętaj o tym.

— Też cię kocham, kotek.

— Muszę już niestety kończyć. Trzeba zacząć ogarniać się do wyjazdu na stadion — mówię z niechęcią, bo najchętniej dalej bym z nim rozmawiała, ale niestety obowiązki wzywają.

— Pa pa, skarbie. Czekam na twój telefon — żegna się ze mną Richard.

— Zadzwonię z samego rana. Pa pa — odpowiadam i się rozłączam.

                                                                                       ***

W końcu ruszam w drogę powrotną do domu. Szkoda tylko, że do pustego. Przede mną kilka godzin jazdy, ale mam nadzieję, że nie będę miała żadnych niespodzianek po drodze, a na autostradzie nie wydarzy się żaden wypadek. Na szczęście ból głowy minął po tabletkach i nie pojawił się już więcej w ciągu dnia.

Jestem w drodze od dwóch godzin. Zerkam na zegarek i widzę, że dochodzi pierwsza w nocy. Muszę na chwilę zjechać z autostrady, bo mój pęcherz daje o sobie znać. Jednak wypicie dwóch kaw przed podróżą, to nie był dobry pomysł. Zjeżdżam na pierwszy lepszy parking przy autostradzie. Rozglądam się dookoła. Nie ma na nim prawie nikogo. Stoi tylko jedno auto, ale właściciel właśnie zmierza w jego kierunku, po czym wsiada i odjeżdża. Ja idę do toalety i załatwiam potrzebę. Myję ręce i wracam do samochodu. Po drugiej stronie parkingu zatrzymało się kolejne auto, z którego wyszło trzech mężczyzn i palą papierosy, zawzięcie o czymś dyskutując. W drodze do auta czuję, że w kieszeni zaczyna wibrować mój telefon. Kiedy go wyciągam, zauważam na wyświetlaczu numer Rafała. Ciągle do mnie wydzwania, ale ja nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, więc odrzucam połączenie. Otwieram drzwi od samochodu i kiedy już mam do niego wsiąść, czuję przeszywający ból z tyłu głowy, który dosłownie zwala mnie z nóg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro