24. NIE ODCHODŹ, PROSZĘ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

—  Cześć. Naładowana pozytywną energią na kolejny piłkarski sezon? — Wita się ze mną Michał, kiedy wysiadam z auta pod stadionem w Wolfsburgu.

—  Zdecydowanie tak. Już nie mogłam się doczekać tego weekendu — śmieję się i w tym samym momencie zauważam, zbliżających się w naszym kierunku Arka i Krzyśka. Chwilę później witam się z pozostałymi kolegami.

—  Idziemy coś jeszcze zjeść przed meczem? — pyta Arek, a pozostali mu przytakują. — Gośka, a ty? — zwraca się do mnie, kiedy nie zauważa żadnej reakcji z mojej strony.

—  Ja co najwyżej tylko coś wypiję, bo nie jestem głodna — odpowiadam i ruszamy przed siebie. Nadal męczą mnie nudności, więc wolę nic nie jeść przy chłopakach. Zresztą i tak pewnie, skończyłoby się tylko na wizycie w toalecie. Kilkanaście minut później, przekraczamy próg najbliższej restauracji i siadamy przy stoliku. Ja zamawiam herbatę, a koledzy obiad.

—  Na pewno na nic się nie skusisz? — dopytuje Krzysiek, na co przecząco kiwam głową.

                                                                             ***

Po meczu odczuwam lekkie zmęczenie. Już nie mogę się doczekać, jak w hotelu rzucę się na łóżko. Gdy wychodzę ze stadionu, nie wierzę własnym oczom, kiedy zauważam Karola, Victora i Felixa przy moim aucie. Domyślam się, że Meier chce dostać w końcu odpowiedź, co do dalszej współpracy.

—  Witaj, Margaret. — Wita mnie brunet, kiedy do nich podchodzę.

—  Cześć — odzywam się, po czym Karolowi daję buziaka w policzek. Meier mruży oczy, gdy przenoszę wzrok na niego.

—  Chyba wiesz, dlaczego tu jesteśmy? — pyta, a ja przytakuję. — Świetnie. W takim razie jedziemy do restauracji, żeby na spokojnie porozmawiać. — Po tych słowach wyłączam autoalarm od swojego auta i podchodzę do drzwi od strony kierowcy, żeby usiąść za kierownicą.

—  Karol, jedziesz ze mną? — pytam kolegę.

—  Piękna, obydwoje jedziecie ze mną. Twoim autem zajmie się Felix, a ja potem odstawię cię pod hotel. — Prycham, kiedy to słyszę. — Bez dyskusji. Poproszę kluczyki od twojego samochodu — dodaje po chwili, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Z niechęcią kładę rzecz, o którą poprosił na jego rękę, a on od razu podaje kluczyki Felixowi. Chwilę później zmierzamy w stronę mercedesa Meiera i jedziemy do restauracji. Przez całą drogę Victor obserwuje mnie w lusterku wstecznym, które specjalnie przestawił tak, żeby mnie widzieć, co zaczyna działać mi na nerwy.

—  Możesz skupić się na drodze? — pytam poirytowana, a on głupio się uśmiecha i puszcza mi oczko. Bezczelny typ — myślę sobie.

Po kilkunastu minutach w końcu docieramy pod lokal. Siadamy przy stoliku na końcu sali, a kelner przynosi menu. Kiedy w moje nozdrza uderza zapach steku, który zamówił mężczyzna siedzący kilka stolików wcześniej, mój żołądek znowu daje o sobie znać, co oznacza, że zdecydowanie teraz też nic nie zjem. W przyszłym tygodniu muszę iść do lekarza, żeby sprawdzić, co mi jest, bo umrę z głodu, jak tak dalej pójdzie.

—  Wiecie, już co zamawiacie? — pyta Victor, spoglądając na nas, a my przytakujemy. Po chwili przy naszym stoliku pojawia się kelner i zbiera zamówienie. Panowie patrzą na mnie z niezadowoleniem, kiedy słyszą, że ja proszę tylko o herbatę. Jednak nie przewidziałam jednego, że jak Karol z Meierem dostaną swoje jedzenie, to mnie zacznie mdlić na sam jego widok.

—  Zaraz wrócę — mówię, wstając od stolika, po czym kieruję swoje kroki do wyjścia z restauracji. Na powietrzu biorę głęboki wdech, który przynosi lekką ulgę. Nagle obok mnie pojawia się Karol.

—  Co się dzieje?

—  Od powrotu z Turcji, trochę kiepsko się czuję. Chyba się tam czymś strułam — odpowiadam, a on przygląda mi się badawczo.

—  Dasz radę wysiedzieć? Strasznie zbladłaś.

—  Nie mam wyjścia — wzruszam ramionami i wyciągam z torebki swoje tabletki. Miałam wziąć je po meczu, ale jak zobaczyłam towarzystwo przy moim aucie, to kompletnie wyleciało mi to z głowy. Nagle Karol wyrywa mi je z ręki i ogląda opakowanie, jakby miało być na nim coś ciekawego. Przecież ono nawet nie ma etykiety. Po chwili spogląda na dno i przenosi wzrok na mnie.

—  Masz to od Felixa? — pyta, a ja robię wielkie oczy, kiedy to słyszę. Skąd on może wiedzieć, od kogo to mam? Widząc moje zdziwienie, pokazuje mi niewielki znaczek na spodniej części opakowania. — Od kiedy bierzesz to świństwo? — Naskakuje na mnie. Jestem zdezorientowana jego postawą. Patrzy na mnie wyczekująco. Przełykam mocno ślinę, widząc jego wściekłe spojrzenie.

—  Zaczęłam to łykać po porwaniu przez Bertone — odpowiadam szczerze.

—  Zwariowałaś!? — krzyczy, a ja cofam się o krok. Wygląda, jakby miał zaraz wpaść w jakąś furię i mnie uderzyć, żeby dać ujście swoim negatywnym emocjom. Nigdy go takiego nie widziałam, przeraża mnie jego postawa. W końcu zbieram się w sobie, żeby mu coś powiedzieć, obronić się.

—  Nie zrozumiesz mnie! — Rzucam w jego kierunku. — Te tabletki pozwalają mi jakoś funkcjonować i zapomnieć o tych skurwielach, którzy mnie porwali. Dłoń jednego z nich do dzisiaj czuję we włosach, oddech na policzku, a w uszach dudnią obleśne słowa, które mi wyszeptał. Wiele razy miałam chęć ogolić głowę na łyso. — Wyrzucam to siebie ze łzami w oczach. Po tych słowach Karol się uspokaja. Tym razem w jego oczach widzę smutek i żal, a może bezsilność? Nie potrafię dokładnie określić, ale wiem jedno, nie spodziewał się takiego wyznania z mojej strony. Po chwili przytula mnie do siebie.

—  Przepraszam. Nie ochroniłem cię — szepcze mi do ucha. — Ale nie bierz już więcej tego świństwa. Dobrze? — dodaje, a ja przytakuję, bo nie mam innego wyjścia. 

Oczywiście Karol nie zwraca mi już opakowania. Odkręca je, a zawartość wysypuje do śmietnika, po czym wyrzuca plastikowy pojemnik. Następnie wyjmuje z kieszeni swój telefon i dzwoni do Felixa. Najpierw rzuca w jego kierunku kilka nieprzyjemnych słów, a potem informuje go, że jak otrzymam od niego choćby jedną pigułkę, to o wszystkim dowie się Victor. Robię niezadowoloną minę, kiedy tego wszystkiego słucham. Jednak teraz do mnie dochodzi, że pewnie te tabletki zniszczyły mój żołądek i dlatego tak męczą mnie nudności. Mam nadzieję, że szybko dojdę do siebie po ich odstawieniu. Tylko, jak ja bez nich przeżyję? One naprawdę mi pomagały. Chwilę później wchodzimy do środka i siadamy z powrotem przy stole.

—  Możemy w końcu przejść do interesów? — pyta Victor, a my przytakujemy. — Świetnie. W takim razie Margaret, jaka jest twoja decyzja? — Zbija mnie z tropu, kierując to pytanie tylko do mnie. Przecież siedzę w tym razem z Karolem. Patrzę na szatyna, ale on ma wzrok skierowany w stół i bawi się serwetką. O co tu chodzi? Czyżbym o czymś nie wiedziała?

—  Rezygnuję — mówię prosto z mostu i w tym momencie mężczyźni wbijają swój wzrok w moją osobę. Spoglądam z niepewnością na Karola, który zaciska usta, mając strapioną minę. Mam nadzieję, że jego decyzja jest taka sama, w końcu takie były nasze ostatnie ustalenia.

—  Nie odchodź, proszę. — Kiedy słyszę, jak te słowa padają z ust Meiera, zatyka mnie.

—  Podjęłam już decyzję. Jestem zaręczona, chcę się odciąć od przeszłości.

—  Nadal jesteś z Freitagiem? — pyta zaskoczony, a ja dziwię się, że w ogóle zadał takie pytanie, bo nie miałam powodu, żeby się z nim rozstać. Może i Lisa znowu zaczyna mieszać pomiędzy nami, ale ja nie mam zamiaru tak łatwo się poddać.

—  Tak. Skąd w ogóle takie pytanie?

—  Nieważne — mówi, intensywnie się we mnie wpatrując. — Jednak, mimo wszystko proszę cię, żebyś została.

—  Dlaczego tak ci na tym zależy?

—  Bo nie znajdę nikogo lepszego na twoje miejsce. Poza tym, po dziesięciu latach wspólnej pracy...

—  Chyba wspólnym doprowadzaniu ludzi do bankructwa. —  Przerywam mu, wymownie na niego spoglądając.

— Jak zwał, tak zawał. Poza tym te wszystkie szumowiny nie zasługują, żeby mieć, chociażby jedno euro na koncie. Kontynuując to, co mi przerwałaś, po tych dziesięciu latach przyzwyczaiłem się do twojej osoby u mego boku. Chociaż czasem doprowadzasz mnie do szału i wkurwiają mnie twoje humory, to nie wyobrażam sobie tego, że odejdziesz — mówi, a ja przewracam oczami. Zebrało mu się na wynurzenia odnośnie mojej osoby. Wypuszczam głośno powietrze i zaczynam się zastanawiać, co mam zrobić. Nie, stop. Podjęłam już decyzję. Miałam z tym skończyć, żeby nie oszukiwać dłużej Richarda, tutaj nie ma się już nad czym zastanawiać. Chcę już powiedzieć, że nie zmienię zdania, ale Victor w tym momencie przenosi swój wzrok na Karola.

—  Rozumiem, że twoja decyzja w dalszym ciągu jest taka sama?

—  Tak, zostaję —  odpowiada mój przyjaciel, a Meier unosi kąciki ust do góry.

—  Co? — pytam z niedowierzaniem, przecież nie takie były ustalenia. Mieliśmy dać sobie z tym definitywny spokój. Jak on to sobie wyobraża? Że od tej pory będę snuła jakieś domysły, czy nic mu nie grozi? Zwariował? Zresztą, zawsze pracowaliśmy w duecie, tylko na tym ostatnim nieszczęsnym bankiecie Victor postanowił zmienić zasady gry, co nie skończyło się dla mnie zbyt dobrze.

—  Gośka, ja zostaję. — Powtarza Karol, a ja mam ochotę zabić go wzrokiem. Czuję, jak zaczyna się we mnie wszystko gotować.

—  W tym momencie nienawidzę was obu — mówię wściekła. — Obyście potem smażyli się w piekle — dodaję, wstając z krzesła i zabierając swoją torebkę.

—  Rozumiem, że zmieniałaś decyzję? — dopytuje Victor, szczerząc zęby w uśmiechu.

—  Tak. —  Rzucam oschle. Chcę odejść, ale Meier podnosi się ze swojego miejsca i łapie mnie za nadgarstek.

— Dokąd to?

—  Wracam do hotelu. Idę złapać jakąś taksówkę — mówię, próbując się wyrwać z uścisku.

—  Powiedziałem, że cię odwiozę, więc teraz grzecznie posadź swój tyłek na krześle. No, chyba że wolisz na moich kolanach, to nie mam nic przeciwko — mówi, szeroko się uśmiechając, a ja gromię go wzrokiem. Siadam z powrotem na swoim miejscu i spoglądam na Karola, który patrzy na mnie przepraszająco. Niech wsadzi sobie gdzieś to spojrzenie. Będzie mnie musiał długo przepraszać, żebym mu wybaczyła to, co teraz odwalił. — No dobrze. Skoro obydwoje zostajecie, to pora na omówienie przyszłotygodniowego spotkania — dodaje Victor, a ja przymykam oczy i kręcę z niedowierzaniem głową na myśl, że nadal w tym tkwię.

                                                                           ***

W końcu nadeszła niedziela. Jeszcze tylko praca przy ostatnim meczu i będę mogła wracać do domu. Zastanawiam się, czy nie wyjechać jutro rano, ale potem stwierdzam, że wolę już być w domu, kiedy wróci Richard. Co prawda nie uśmiecha mi się podróżowanie nocą, ale coś za coś.

— Jak się dzisiaj czujesz? — zadaje pytanie Arek, kiedy rozkładamy sprzęt.

—  Dobrze — odpowiadam, delikatnie się uśmiechając.

No cóż, niestety moja ekipa dowiedziała się o mojej żołądkowej niedyspozycji. Przecież w końcu musiałam coś zjeść w ich towarzystwie. Jednak skończyło się to moją wizytą w toalecie. Domyślam się, że te nudności nie skończą się z dnia na dzień, ale mam cichą nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo. Na szczęście mam już kilka produktów, które mogę bez obaw zjeść. Co prawda, są to tylko suche bułki, sucharki, czy ziemniaki albo makaron bez żadnych sosów, ale grunt, że coś już jem.

—  Mogłaś dać znać, że tak źle się czujesz. Poradzilibyśmy sobie jakoś w ten weekend bez ciebie — odzywa się Michał.

—  Nie chciałam robić zamieszania.

—  Następnym razem masz mi zgłaszać takie rzeczy. Jasne? — Wymownie na mnie spogląda.

—  TAK JEST, SZEFIE — odpowiadam, a Arek i Krzysiek uśmiechają się pod nosem, słysząc, jak dobitnie podkreślam to zdanie.

—  Oj Winnicka, co ja z tobą mam — śmieje się Michał i puszcza mi oczko. Czasami, kiedy widzę, jak kolejny raz to robi, to mam ochotę wysłać go do okulisty. Może ma jakieś problemy z tym okiem? No, chyba że to tik nerwowy, to wybaczam mu. Po chwili zaczynam się śmiać do swoich myśli. — Może podzielisz się tym, co cię tak rozbawiło? Też z chęcią się pośmiejemy. — Wyrywa mnie z zamyślenia głos blondyna.

—  Nie chciałbyś wiedzieć — odpowiadam zaczepnie, szeroko się uśmiechając.

— Czyżby jakieś rozkminy na temat naszego szefa? — dopytuje Krzysiek, a ja wzruszam ramionami. — Czyli mam rację — dodaje triumfalnie. Michał przygląda mi się z uwagą, co zaczyna mnie trochę peszyć, więc skupiam się na swojej robocie.

                                                                                 ***

Kilkadziesiąt minut później zaczyna się mecz. Obserwując dzisiejsze drużyny, mam wrażenie, że nawet ja zagrałabym lepiej niż oni. Po kolejnym pudle do praktycznie pustej bramki mam ochotę wyjść ze stadionu. Coś mi się wydaje, że moje dzisiejsze pytania w przerwie meczu nie będą zbyt miłe dla zawodników obydwóch drużyn. Nawet wśród kibiców widać już zniecierpliwienie.

—  Podaj na lewe skrzydło — mówię poirytowana pod nosem. — No i po akcji, a mogła być taka ładna kontra — dodaję po chwili, widząc, jak zostaje odebrana piłka zawodnikowi, który najwidoczniej postanowił sam poprowadzić grę przez całe boisko. Wypuszczam głośno powietrze i wtedy do moich uszu dochodzi stłumiony śmiech moich kolegów. — Co znowu? — pytam, posyłając im mordercze spojrzenie.

—  Nie stresuj się tak, bo jeszcze na zawał zejdziesz — śmieje się Arek, a ja udaję, że się obrażam, ale kiepsko mi to wychodzi, bo też uśmiecham się pod nosem.

— No to teraz będzie gol! — krzyczę, kiedy wracam do oglądania piłkarskich zmagań i widzę, jak zawodnicy Herthy ładnie rozprowadzają grę.

—  Nie ma szans — odzywa się Michał, a ja drwiąco na niego spoglądam. Chwilę później na trybunach słychać okrzyk radości, kiedy piłka ląduje w bramce. W tym samym momencie przenoszę wzrok na swojego szefa i uśmiecham się od ucha do ucha. — Miałaś fart — przewracam oczami, kiedy to słyszę.

                                                                                 ***

Właśnie kieruję swoje kroki w stronę auta. Pora ruszyć w drogę powrotną do domu. Jak dobrze pójdzie, to około trzeciej w nocy powinnam być na miejscu.

—  Jeszcze nie w hotelu? — zagaduję szefa, kiedy widzę, że stoi przy aucie.

—  Czekam za Krzyśkiem i Arkiem. Poszli do sklepu po papierosy. A czemu ty wracasz już dzisiaj? Nie byłoby lepiej, jakbyś wypoczęta wracała jutro? — pyta, a ja przecząco kiwam głową.

—  Nie jestem aż tak zmęczona — odpowiadam, wyłączając autoalarm w swoim samochodzie.

—  To korzystając z okazji, że jesteśmy sam na sam... Może zdradzisz mi, co sobie o mnie pomyślałaś dzisiaj, że zaczęłaś się śmiać?

—  Już nawet nie pamiętam. — Macham ręką od niechcenia.

—  Coś mi się wydaje, że mijasz się w tym momencie z prawdą. No dalej, mów. Lubię wiedzieć, co sądzą o mnie moi współpracownicy. — Patrzy na mnie wyczekująco. Matko, jakby on się dowiedział, co ja o nim myślałam na samym początku, to z hukiem wyleciałabym z tego zespołu. Dzisiaj to, co przemknęło przez moją myśl, nie było aż takie złe, ale mimo wszystko nie mam zamiaru się pogrążać.

—  Do widzenia, szefie. —  Rzucam w jego kierunku i wymijam go, żeby przejść do swojego auta.

—  Czyli postanowiłaś uciec od odpowiedzi? — Łapie mnie za nadgarstek i przytrzymuje, a drugą ręką zgarnia mi włosy za ucho. — Aż tak mnie nie lubisz? — dopytuje, patrząc mi głęboko w oczy. Ok. Czas to przerwać, bo zaczyna się robić trochę niezręcznie — myślę sobie.

—  Nie powiedziałam tego. Przepraszam, ale muszę już wyruszyć w drogę, żeby dojechać na miejsce o tej godzinie, którą sobie założyłam. — Uśmiecham się grzecznie i uwalniam się z jego uścisku. — Cześć.

—  Jasne, pogadamy w przyszły weekend. Do zobaczenia, Małgorzato — odpowiada, a ja w końcu przechodzę do swojego auta.

 Wsiadam do środka i odjeżdżam spod stadionu. Kiedy zauważam Krzyśka i Arka, wracających ze sklepu, macham do nich dłonią, a oni odwzajemniają ten gest.

Kilka godzin później docieram do mieszkania. Biorę szybki prysznic, po czym wskakuję do łóżka i chwilę później zasypiam ze zmęczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro