36. CHCĘ UMRZEĆ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

KAROL

Siedzę przy łóżku Gośki i czekam, aż Adam wróci od Freitaga. Próbuję rozmawiać z blondynką, ale ona milczy tępo wpatrując się w sufit.

- Gosia, porozmawiaj ze mną – mówię kolejny raz spokojnym głosem, chwytając ją za dłoń. 

Przyjaciółka zabiera swoją rękę i odwraca się do mnie plecami. Cicho wzdycham z bezsilności. Kompletnie nie wiem, co mam robić, więc po prostu siedzę przy niej. Kilka chwil później do sali wchodzi lekarz.

- Dzień dobry, jak się pani dzisiaj czuje? – zadaje pytanie, ale nie uzyskuje odpowiedzi. – Potem przyjdzie do pani psycholog. Proszę nawiązać z nim rozmowę – dodaje.

Wpisuje coś do karty i wychodzi z sali. W końcu zaczynam mówić, co ciekawego ostatnio działo się w redakcji, żeby zająć czymś jej myśli, chociaż nawet nie mam pojęcia, czy mnie słucha. W tym samym momencie wchodzi kobieta i zostawia na stoliku talerz z jedzeniem oraz picie, po czym opuszcza pomieszczenie.

- Gosia, usiądź i zjedz coś – odzywam się, ale ona nie reaguje.

Zabieram krzesło i stawiam je po drugiej stronie łóżka, siadając na nim. Teraz zauważam, że z przymkniętych oczu blondynki cały czas płyną łzy. Chwytam ją za dłoń i opieram swoje czoło o jej głowę.

- Nie wiem co powiedzieć – szepczę do niej. – Wiem, że to ogromna tragedia dla ciebie, ale pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz brata... masz mnie i proszę cię, nie odrzucaj nas... nie odsuwaj się od nas – dodaję.

Wtedy Gosia wybucha płaczem. Lekko się unosi i wtula we mnie, a ja obejmuję ją mocno i staram się tłumić pojawiające się w moich oczach łzy. Nie mam pojęcia, ile czasu tkwimy w tej pozycji, ale w końcu wraca jej brat. Spogląda na nas i wypowiada w moim kierunku nieme „dziękuję".

- Chcę umrzeć – cicho łka, a ja zamieram, gdy słyszę te słowa

- Nie mów tak, słyszysz? Nigdy tak nie mów – odzywam się, ujmując jej twarz w swoje dłonie. – Usiądź, zjedz coś – dodaję po chwili, na co Gosia przecząco kręci głową.

- Nie jestem głodna – szepcze.

- Siostra, musisz coś zjeść – wtrąca Adam. – Dostajesz silne leki. Jak nic nie zjesz, to za chwilę wysiądzie twój żołądek – wzrusza ramionami, gdy to słyszy.

- Kiedy mnie wypiszą? – dopytuje, wycierając łzy i spoglądając na brata.

- Nie wiem, ale jak to zrobią, to zabieram cię do siebie.

- Nie – odpowiada krótko.

- Dlaczego?

- Nie będę ci siedziała na głowie. Masz dziewczynę. Ja sobie poradzę – mówi obojętnie.

- Nie zostawię cię teraz samej.

- Powiedziałam, że sobie poradzę! Nie potrzebuję litości! – zaczyna krzyczeć. – Chcę zostać sama! Wyjdźcie stąd!

- Gosia...

- Wyjdźcie stąd! – przerywa mi.

Spoglądam na Adama. Widzę, jak jej brat bije się z myślami na temat tego, co zrobić, ale w końcu kiwa mi głową w stronę drzwi i wychodzimy. Patrzymy przez szybę na Gosię, która leży na plecach i znowu spogląda w sufit.

- Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę – mówi blondyn, siadając na krześle. – Kompletnie nie wiem, co robić – dodaje załamany.

- Lekarz powiedział, że dzisiaj przyjdzie do niej psycholog. Może chociaż przed nim się otworzy.

- Wątpię – jego głos jest zrezygnowany. – Nie wierzę, że Freitag tak ją potraktował. Była taka szczęśliwa, świata poza nim nie widziała, a on zakpił sobie z niej w najpodlejszy sposób – kontynuuje, po czym przeciera twarz dłońmi.

- Powiedziała ci, co tak właściwie się stało? – dopytuję.

- Sprowadził sobie do mieszkania swoją byłą. Tą wariatkę – robię wielkie oczy, gdy to słyszę. - Gośka powiedziała, że była w szoku, jak zobaczyła ją siedzącą na kanapie w samej koszulce. Kurwa, jak ona musiała czuć się upokorzona. A Freitag jeszcze dzisiaj rzucił tekstem, że jak Gosia wyjdzie ze szpitala, to wróci do mieszkania. On jest chyba psychiczny. Jutro jadę po wszystkie jej rzeczy – kończy wściekły. W tym samym momencie podchodzi do nas jakiś mężczyzna.

- Dzień dobry. Nazywam się Bruno Kastner i jestem psychologiem. Który z panów jest bratem pacjentki?

- Ja – odzywa się Adam.

- Jak ona się czuje? – podpytuje, nim wchodzi do sali, gdzie leży blondynka.

- Ogólnie to większość czasu milczy. Przed chwilą nas wyrzuciła. Powiedziała, że nie potrzebuje litości i chce umrzeć – powtarza jej słowa blondyn, a terapeuta zaciska usta, gdy to słyszy.

- Zobaczymy, czy uda mi się z nią porozmawiać. Będę tu przychodził codziennie przez cały jej pobyt w szpitalu. Jeśli zauważę, że będzie taka potrzeba, to przepiszę leki antydepresyjne – odzywa się, a Adam przytakuje. 

Po chwili psycholog wchodzi do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Gosia na jego widok, przewraca się na bok i odwraca się do niego plecami. Facet chyba nic nie wskóra.

RICHARD

Siedzę na kanapie, trzymając w dłoniach malutkie śpioszki, które ostatnio kupiła Gosia, bo nie mogła się powstrzymać. Pamiętam, jak stała przed witryną sklepową i oglądała to wszystko z radością, gładząc swój brzuch. W końcu wciągnęła mnie do sklepu, żeby obejrzeć ubranka. Ja chciałem poczekać jeszcze z zakupem, bo nie znaliśmy płci, ale ona i tak postawiała na swoim. Kupiła pierwsze ubranko, dla naszego pierwszego dziecka. Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Nadal to do mnie nie dociera. Nasze dziecko nie żyje. Nie ma już go, a to wszystko przez intrygi Lisy i mojej matki. Zniszczyły nam życie. Cały czas zastanawiam się, jak czuje się Gosia. Adam powiedział, że dostaje silne leki uspokajające, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jest załamana, a ja nie mogę być przy niej. Nie mogę ukoić jej bólu, przytulić jej, pogładzić po głowie, chwycić za rękę, choć tak bardzo chciałbym to zrobić. Nie wiem, co mam zrobić, żeby z nią porozmawiać, wytłumaczyć jej to wszystko. Czy kiedykolwiek będzie chciała mnie wysłuchać? Nie wyobrażam sobie tego, że już jej więcej nie zobaczę. Na pewno nie spełnię prośby, a raczej żądania Adama, żeby spakować jej rzeczy. Nie mam zamiaru tego robić. To nasze wspólne mieszkanie, które razem urządzaliśmy i tu będziemy mieszkać. Nie może być inaczej.

Przymykam oczy i widzę obraz roześmianej blondynki, gdy męczyłem się ze złożeniem jednej z szafek. Powiedziałem wtedy, że skoro jest taka wszechwiedząca, to może sama spróbuje, a ona zrobiła to w okamgnieniu. Patrzyłem na to oniemiały, ale musiałem przełknąć gorycz porażki. Potem powiedziała, że na pocieszenie mogę poskładać pozostałe, przez co wybuchłem gromkim śmiechem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że te nasze radosne chwile zostaną zakłócone przez pobyt Gosi w szpitalu. Pamiętam, gdy zgięła się w pół, a następnie położyła na podłodze i zaczęła zwijać się z bólu, który z każdą sekundą nasilał się. Jadąc samochodem za karetką modliłem się, żeby nic się nie stało i na szczęście tak było. Po dwóch tygodniach w końcu wypisano ją do domu. Byłem szczęśliwy, że znowu mam ją u swego boku i mogę przytulać, i całować. Często budziłem się nad ranem, po czym przyglądałem się jej twarzy, na której malowały się różne emocje, towarzyszące jej w czasie snu. Chociaż częściej jej twarz była pogodna, to czasami zauważyłem niepokój, a nawet ból. Martwiło mnie to, ale nigdy nie chciała zdradzić, co jej się śniło.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk mojego telefonu, spoglądam na wyświetlacz i widzę, że kolejny raz kontaktuje się ze mną ojciec Lisy. Od razu odrzucam połączenie. Facet wydzwania do mnie od wczorajszego popołudnia. Zapewne chce zapytać, czy wiem, gdzie jest ta wariatka, ale ja nie mam zamiaru z nim rozmawiać. Nie wiem, gdzie ona jest i nie obchodzi mnie to. Widziałem dzisiaj w Internecie informacje, że zaginęła. Jakoś mnie to niespecjalnie ruszyło. Wyrządziła tyle krzywd mnie i Gosi, że nie mam dla niej nawet odrobiny współczucia. Wpatruję się w małe ubranko, gdy nagle rozbrzmiewa dźwięk dzwonka do drzwi. Chwilę się waham czy otworzyć, ale w końcu idę to zrobić.

- Cześć, Richard – witają się ze mną kumple.

Widzę, że mają zmieszane miny, co oznacza, że wiedzą już o wszystkim. Pewnie do któregoś z nich dzwonił mój brat i prosił o to, żeby zobaczyli, jak się czuję. Przesuwam się trochę na bok, dając tym samym znak, że mają wejść do mieszkania. Kiedy podążam za nimi do pokoju dziennego, zauważam, że zwrócili uwagę na leżące na stole śpioszki. Zabieram je i zanoszę do pokoju, po czym wracam, i siadam w fotelu.

- Stary, tak bardzo na przykro – mówi Karl, a ja cicho wzdycham i zapada cisza

- Wiem, że to pytanie jest teraz najgorsze, jakie można zadać, ale jak się czujesz? – odzywa się po jakimś czasie Eisenbichler.

- Beznadziejnie – odpowiadam, przenosząc na niego wzrok. – Nawet nie wiem, gdzie ona jest, jak się czuje. Powinienem być teraz obok niej, a nie mogę – dodaję zrezygnowany.

- Dzwoniłeś do niej dzisiaj? – pyta Wellinger.

- Tak, ale telefon jest nieaktywny – odpowiadam. – Czego się napijecie?

- Nie rób sobie problemu – mówi Markus.

Wstaję z fotela i podchodzę do lodówki, z której wyciągam dwie zgrzewki piwa. Stawiam je na stole przed kumplami, rozrywając folię, po czym podaję każdemu po jednym.

- Prowadzę – zwraca się do mnie Andreas, a ja mimo wszystko wciskam mu alkohol do dłoni.

- Wrócicie taksówką, a po auto wpadniesz jutro albo kiedy tam będziesz chciał – mówię obojętnie. Otwieramy puszki i w ciszy zaczynamy pić piwo.

VICTOR

- Gdzie jest ta suka? – pytam Felixa, gdy wysiadam z samochodu przed moim domem w Berlinie.

- W podziemiach – odpowiada. – Jadaczka jej się nie zamyka. Ciągle pierdoli, jak to zgnijemy wszyscy w pierdlu za to porwanie – dodaje, a ja parskam śmiechem.

Dziewczyna jeszcze nie wie, co ją czeka. Przechodzę z Felixem i Georgiem do podziemi, gdzie w jednym z pomieszczeń zamknięta jest ta wariatka. Brunet przesuwa zasuwkę i otwiera potężne, metalowe drzwi. Lisa siedzi pod ścianą na materacu ze związanymi rękoma i nogami.

- Co wy sobie wyobrażacie! – zaczyna krzyczeć. – Czy wy wiecie w ogóle czyją jestem córką? Wszyscy odpowiecie za tą zniewagę! A teraz mnie rozwiążcie i wypuśćcie! – podchodzę do niej i wymierzam jej policzek, żeby się w końcu zamknęła.

- To teraz grzecznie opowiedz, co zaszło wczoraj w mieszkaniu Freitaga – odzywam się, patrząc na nią przymrużonymi oczami.

- Na cholerę chcesz to wiedzieć? Kim ty w ogóle u diabła jesteś? – dopytuje wpatrując się we mnie ze złością. – Kurwa, przecież to ty! Ty mnie wtedy obezwładniłeś na tym parkingu – dodaje, gdy w końcu mnie rozpoznaje. – Pieprzysz się z tą dziwką? – kolejny raz zostaje spoliczkowana za to, co przed chwilą powiedziała, ale tym razem o wiele mocniej. Kiedy znowu na mnie spogląda z jej wargi spływa strużka krwi.

- Dostała to, na co zasłużyła – syczy przez zęby. - Richard jest mój i nikomu go nie oddam. Jej mina była bezcenna – mówi, szyderczo się uśmiechając. – Idiotka nawet nie chciała go wysłuchać, a już myślałam, że mój plan legnie w gruzach, gdy on zaczął się tłumaczyć.

- Wiesz, że przez ciebie nie żyje dziecko? – zadaję pytanie, bacznie obserwując jej reakcję. Wszystko zaczyna się we mnie gotować, gdy zauważam, jak tej wariatce unoszą się do góry kąciki ust.

- Nie wiedziałam, że jest w ciąży, ale cieszy mnie jej strata. To kara za odebranie mi mojego szczęścia. Niech cierpi jak najdłużej – odzywa się.

W tym samym momencie zza paska wyciągam broń. Widzę przerażenie na jej twarzy i to, jak przesuwa się na materacu bliżej ściany. Patrzę na nią, zastanawiając się, czy zabić ją od razu, czy trochę się nad nią poznęcać za krzywdy, jakie wyrządziła Margaret.

- Co ty kurwa odpierdalasz! Schowaj ten pistolet! Pojebało cię? – zaczyna krzyczeć w panice.

- Wiesz – zaczynam mówić. – Pozwolę ci wybrać. Wolisz szybką śmierć czy powolne konanie? – kończę, a jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzają. Jednak po chwili wyraz jej twarzy diametralnie się zmienia.

- I tak wiem, że mnie nie zabijesz – uśmiecha się. – Jestem córką znanego biznesmena, z którym się nie zadziera. Więc radzę ci puścić mnie teraz wolno, bo będziesz miał kłopoty – dodaje, a ja odbezpieczam broń i strzelam jej w głowę.

- Wątpię, że będę miał kłopoty – mówię, patrząc na bezwładnie leżące ciało, dookoła którego powstaje kałuża krwi. – Posprzątajcie tu – zwracam się do moich ludzi i idę do swojego gabinetu.

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

GOSIA

Jutro w końcu wychodzę ze szpitala. Mam już wszystkich dosyć. Lekarzy, przepisujących kolejne leki. Położnych, które je przynoszą. Naprawdę myślą, że będę się faszerowała tym gównem, żeby zapomnieć o tym, co przeżyłam? Żeby mieć lepszy humor, kiedy przechodzę żałobę? Udaję, że połykam te proszki, a kiedy tylko wychodzą z sali, wypluwam to wszystko. Najgorszy jest ten pożal się Boże psycholog, który pieprzy trzy po trzy. Serio myśli, że będę z nim rozmawiała? Nikomu nie powiem, co teraz czuję, bo tego nie da się opisać słowami. Moja dusza jest w strzępach, a serce umarło wraz z dzieckiem. Adam chce, żebym zamieszkała z nim, ale nie mam zamiaru tego robić. Wiem, że był u Richarda i zabrał z mieszkania wszystkie moje rzeczy, po czym przewiózł je do Monachium. Najgorsze jest to, że rozmawiał z Freitagiem i on chyba wierzy brunetowi, że pomiędzy nim, a Lisą nic nie zaszło. Powiedział, żebym spróbowała z nim porozmawiać. Boli mnie to, że nikt nie jest po mojej stronie, nawet brat. Dodatkowo przyniósł mi list, który napisał do mnie Richard, gdzie podobno wszystko jest wytłumaczone, ale ja nie mam zamiaru go czytać. Wiem, co widziałam, głupia nie jestem. Domków z klocków Lego na pewno z nią nie budował.

- Cześć, siostra – wyrywa mnie z zamyślenia Adam, kiedy wchodzi do sali. Całuje mnie w czoło i siada na krześle. – Wypis ma być jutro około 13, więc tak będę.

- Nie przyjeżdżaj po mnie. Lecę do Włoch – odpowiadam, a on patrzy na mnie zaskoczony.

- Co ty powiedziałaś?

- To co słyszałeś. Już zabukowałam sobie bilet lotniczy i pokój w hotelu.

- Gosia, co ty robisz? Dlaczego ode mnie uciekasz? Daj sobie pomóc – mówi, a ja zaczynam się wewnętrznie denerwować.

- Już mówiłam, że nie potrzebuje litości! Podjęłam decyzję i nie zmienię jej – odpowiadam hardo.

- Na jak długo chcesz wyjechać? – dopytuje zrezygnowany.

- Nie wiem. Tydzień , dwa... zobaczę jeszcze.

- Nie powinnaś być teraz sama...

- Ale ja chcę być sama! Mam dosyć tych ciągłych pytań o to, jak się czuję i nadzorowania mnie czy na pewno wzięłam leki!

- Dobrze, uspokój się. Nie krzycz – mówi łagodnie, a ja głośno wypuszczam powietrze z płuc. - Jednak, może mimo wszystko przemyślisz to jeszcze raz?

- Nie, jutro popołudniu nie będzie mnie już w Niemczech – odpowiadam i widzę, jak robi niezadowoloną minę.

Chcę się teraz od wszystkich odciąć, żeby pomyśleć. Pomyśleć, co mam ze sobą zrobić, jak dalej żyć. Teraz nie wiem nic. W środku czuję ogromną pustkę. Obawiam się, że już nigdy jej nie zapełnię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro