15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ja nie wiem okej
jakość taka średnia ale pisane do 3 w nocy i prawie nic nie widzę

***
Feliks spojrzał na swoje dzieło z zadowoleniem. Był zbyt pewny swego, aby choć sprawdzić, czy aby na pewno nie popełnił żadnych błędów.

Zamaszystym ruchem podał zabazgrane kartki Alfredowi. Uśmiech nie znikał Polsce z twarzy.

Ameryka z zainteresowaniem wczytał się w pismo. Trochę mogło mu zająć rozszyfrowanie krzywej polskiej angielszczyzny, więc Feliks spokojnie usiadł obok Gilberta, który miał zamknięte oczy. Może nie zauważy.

Albo i zauważy. Prusy nawet przez sen wyczuł obecność swojego kochanego blondyna. Przechylił się i ostatecznie jego głowa wygodnie spoczęła na nogach Polaka. Ten westchnął ze zirytowaniem. Położył dłoń na białych włosach intruza z zamiarem zepchnięcia go na ziemię.

Niestety, pruska głowa nie dała się przesunąć ani o centymetr. Feliks zaniechał dalszych prób. A co, ma się męczyć? Po co?

Jego ręka mimowolnie zaczęła się ruszać. Po chwili Polska zauważył, że głaszcze włosy Gilberta. Ich końce były tak śmiesznie kłujące. Zaprzestał tej przyjemnej czynności, kiedy Prusak się poruszył i otworzył oczy. W świetle zachodzącego słońca czerwień ich tęczówek była wyjątkowo wyrazista i mogłaby być nazwana wręcz krwistą, jak u postaci z jakiejś strasznej opowieści. Cały efekt psuła zabawna mina rozbudzającego się Gilberta. Feliks nie umiał powstrzymać śmiechu.

  – Co, Felaśśś... – wymruczał niewyraźnie Prusy.

  – Nic takiego. Tylko totalnie się z ciebie śmieję.

Albinos nagle uświadomił sobie, w jakim miejscu leżał. Coś huknęło. To on zsunął się z kolan Polski.

W tym samym momencie Ameryka z błyszczącymi oczami odwrócił się do chłopaków. Zignorował cierpienie jednego z nich.

  – Dzięki, Poland! Myślę, że to może zadziałać!

  – Serio? Znaczy, tak jakby, jasne! – zawołał dumny z siebie Feliks. – Będzie zafeliście, zobaczysz!

Alfred wyminął marudzącego Gilberta i niespodziewanie przytulił Polskę. Był mu naprawdę wdzięczny i w ten sposób wyraził swoje emocje.

  – Co ty robisz?! – Prusy poderwał się z miejsca. Doskoczył do dwóch pozostałych personifikacji i rozdzielił ich na siłę. – Mój. Nie ruszaj.

  – Jaki tam twój? Jestem totalnie swój.

  – Twoja niepodległość jest na poziomie niemal zerowym.

  – Cicho bądź! Ej, Ameryka, generalnie to niedługo chyba będziemy wracać. Znaczy zostaniemy tu jeszcze kilka dni, ale, tak jakby, no wiesz.

Alfred pokiwał głową. Nie wiedział, ale starał się stwarzać wrażenie mądrego.

Po prawie dwóch tygodniach spędzonych z tą dziwną parą był już do nich przyzwyczajony i nauczył się, że najlepiej ignorować ich idiotyczne zachowania i nieudolne próby dobierania się do siebie nawzajem.

  – A właśnie! – wydarł się nagle Ameryka. Widocznie coś sobie przypomniał. – Ja coś mam! – I gdzieś odbiegł. Świetny gospodarz. Cudownie przyjął gości i jeszcze lepiej się nimi zajmował.

Gilbert po kilku sekundach zaczął zdychać z nudów, więc złapał rękę Feliksa i wyszedł z nim z niewielkiego budynku. Co to w ogóle było? Dom Alfreda? Na środku niczego? Ciekawe miejsce sobie wybrał...

Niezadowolony z niewiadomo czego Polska wyrwał swą dłoń z uścisku. Sam nie wiedział, co się stało, po prostu poczuł się w nastroju na fochy. No i wkurzania Prus nigdy za wiele.

  – A tobie co znowu? Feliś. Feleeeńka.

  – Co... – tu Feliks chciał ładnie przekląć, ale to raczej nie wypada, będąc u kogoś w gościach – kurczę? Feleńka? Tobie to się już totalnie w głowie poprzewracało.

  – Brzmisz jak jakiś stary dziad.

  – A bo ja generalnie jestem stary! Osiemset lat to już nie byle co! I co? Będziesz mi teraz wypominał? Och, Feliś jednak jest już taki stary, zmarszczki mu się robią, ja już go nie kocham! Właściwie to najlepiej niech umrze! Zabierzmy mu resztkę terytorium i niech w końcu przestanie istnieć!

Zdezorientowany Gilbert patrzył na Feliksa dłuższą chwilę, próbując zrozumieć coś z jego narzekań.

  – Co? – odezwał się w końcu. – Felek, co? Dobrze się czujesz...?

  – Nie – stwierdził poważnie Polak. – Generalnie to myślę, że umieram.

Dla efektu złapał się za miejsce na klatce piersiowej tuż przy prawej ręce. Zaraz jednak sobie przypomniał, że serce było jednak trochę bardziej na lewo. Szybko wprowadził poprawkę.

Gilbert patrzył na to lekceważąco. Jak on śmiał? Ta obojętność raniła delikatne uczucia Feliksa.

Cała ta śmierć i cierpienie natychmiast mu minęły, gdy tylko znów zobaczył w oddali Alfreda. A dokładniej: konia, który szedł obok niego.

  – Kucyk! – zapiszczał z zachwytem Feliks. Od razu wszystkie siły mu magicznie powróciły i z własnej woli przebiegł się kawałek. W końcu dopadł zwierzę i zaczął je oswajać i przyzwyczajać do siebie, nie czekając na pozwolenie. – Jak się nazywa?

  – Nie wiem – powiedział lekko Ameryka.

  – Jak to: nie wiesz?! – Oburzenie w głosie Polski było wręcz zabawne.

  – No bo to nie mój kucyk – wytłumaczył Alfred. Niby ukradkiem zerknął na przygotowaną małą kartkę, trzymaną w ręku. – Przyjmij go jako wyraz wdzięczności za wszystko, co twój naród dla mnie zrobił. Okej?

  – Jasne! Totalnie uroczy kucyś. Śliczniutki! Zafeliście cudowny!

Gilbert niechętnie patrzył na to, jak Feliks się zachwycał konikiem. Obce zwierzę przez chwilę dostało więcej polskiej miłości niż albinos przez całe swoje życie. Gdzie sprawiedliwość? Czym on mógł tak zawinić Bogu?

Skoro nie dadzą mu, to sam sobie weźmie.

Jako że Ameryka odszedł, aby dać Polsce chwilę na nacieszenie się kucykiem, to Gilbert nie czuł żadnych barier. Mógł zrobić z Feliksem i jego głupim koniem dosłownie co tylko chciał.

Podszedł więc od tyłu do swojego blondynka. Powiedział cicho jego imię i położył dłoń na pasie Polaka, zamierzając pozbyć się zbędnego ubrania mimo nie za wysokiej temperatury.

  – Spieprzaj, generalnie zajęty teraz jestem – rzucił tylko Feliks i wrócił do komplementowania śliczności kucyka.

Coś jednak coś nie wyszło Gilbertowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro