4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kakashi po kolekcji klątw i małej wycieczce po sklepach skompletował ekwipunek podróżny i pogodził z męczącym towarzystwem. Misja pozornie wydawała się być dobra raczej dla chuuninów, ale skoro otrzymali ją jounini, to musiał być w tym jakiś haczyk. Westchnął ciężko i poszedł do domu wyspać się przed nudną drogą, gdzie będzie musiał pilnować tej zbieraniny i być czujnym całą dobę. 

Z samego rana zamiast iść do kamienia pamięci jak to zwykł robić od ich śmierci, poleciał do szpitala. Poczekał aż lekarz i pielęgniarka wyjdą i zakradł się do środka. 
Przyglądał się śpiącemu. Wciąż miał gorączkę, ale był bardziej spokojny niż wczoraj.  Uśmiechnął się do siebie i gapił rozmyślając, co z tym fantem zrobić. Hokage obiecał, że mu minie, ale zapomniał zapytać po jakim czasie. Jak na razie mijały trzy miesiące, a on dalej nie mógł o nim zapomnieć, odpuścić sobie i zainteresować się kimś na swoim poziomie mocy i mniej pokaleczonym.... psychicznie. Wciąż jakaś część niego pragnęła go naprawić i posklejać. 

- Och... zaraz się znów spóźnię. Wybacz, ale potrzebuję motywacji i powodu do życia.- mruknął pochylając się nad nim.

Spłoszył się i cofnął gwałtownie, kiedy zobaczył, że ten otwiera oczy. 

- EEE.... dzień dobrek? Jak się czujemy?- zagadnął próbując zamaskować swoje zażenowanie i zapominając, że ściągnął przed chwilą maskę, żeby go pocałować.

- Chciałeś mnie pocałować jak śpię?- zapytał zaskakująco przytomnie.

- Niebiosa, znacznie ci się poprawiło.- próbował zmienić temat

- Chodź. Nie gryzę... za mocno.- powiedział uśmiechając się słabo, ale dość łobuzersko. 

- Będziesz moim talizmanem?

- Jestem encyklopedią, więc talizmanem też mogę być.-uśmiechnął się przymykając oczy, ale Kakashi zdążył zauważyć, że to go w jakiś sposób zabolało.

- Wybacz, nie chciałem cię uprzedmiotawiać. Właściwie to pocałunek miał nim być, taki od ciebie, a tak w ogóle może jak wrócę, a ty się wyleczysz, to może mały sparing? Asuma wspominał coś, że jesteś dobry w te klocki....- znów się zaczął plątać i zastanawiać dlaczego tylko przy nim z geniusza staje się takim debilem....

- Strasznie dużo gadasz.- zaśmiał się krótko.- No już. Pocałuj mnie i leć na misję. To będzie ochronna pieczęć, która nie da ci zginąć.- dodał 

Kakashi zrobił się czerwony jak buraczek czując, że cała jego jounińska odwaga gdzieś umyka i że wolałby w tej chwili  stawić czoła najpotężniejszemu wrogowi niż być obserwowany przez bruneta w takiej chwili. Miało być skryte buzi na do widzenia, a znów zamarudził i nici ze skrytości. Czuł, że jeśli teraz ucieknie to będzie żałował do końca życia. 
Powoli, z bijącym jak oszalałe sercem, nachylił się nad nim i dotknął wargami jego ust. Były słone, rozpalone i popękane, a równocześnie obłędne i wręcz stworzone do całowania. 
Pocałował go mocniej, by bardziej zasmakować tych idealnych ust. 

- Przegięliśmy z chakrą, hm?- zagadnął niechętnie się odrywając i robiąc spostrzeżenia, że Iruka zdawał się być całkiem bezwładny, nawet jeśli chciał się poruszyć. 

- Och, nakryłeś mnie.- powiedział uśmiechając się jakby został przyłapany na psocie.

- Jesteś nieprawdopodobnie.... wyjątkowy.- powiedział nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swoje zdumienie i fascynację. 

Wtedy też był rozpalony zamiast zimny. Jednak sądził, że to wpływ toksyn wywołujących gorączkę i niszczących jego czułe wnętrze, ale teraz....

- Nie zostałeś otruty, prawda?

- Nie i nie byłem na misji, chociaż zużyłem cały zapas chakry za co zaraz oberwę od Tsunade-san.- powiedział uśmiechając się

- Czyli trening ponad siły. Rozumiem. To do zobaczenia!- rzucił orientując się, że naprawdę za długo zamarudził.

Iruka pożegnał go uśmiechem i pozwolił sobie na kolejną drzemkę zastanawiając się, czy będzie jeszcze mógł rękoma ruszać. 

Kakashi tymczasem wybiegał z Wioski, mimochodem słysząc jak strażnicy znów się nabijali, że biegnie spóźniony, bo nikt nie ma tyle cierpliwości, by na niego czekać w nieskończoność. 
Pomyślał, że on ma jej pokładów jeszcze spore ilości by czekać na swoje szczęście. 
Po chwili zauważył ich wlokących się drogą. Skręcił w bok i obiegł ich sporym łukiem. 

Drużyna nagle usłyszała lekki szelest i zatrzymali się dobywając broni. Po chwili zarośla zafalowały i ku ich zdumieniu przed nimi pojawił się Kakashi. 

- Chcieliście iść beze mnie? Nie ładnie, nie ładnie, a ja się zgodziłem wam pomóc.- zapytał kładąc ręce na biodra. 

Cała drużyna zmieszała się. Schowali broń i nie wiedzieli, co powiedzieć, bo w sumie to była prawda. Głupio im było powiedzieć, że wiedzą, że on do punktualnych nie należy i nie chciał im się na niego czekać. 

- To wygląda raczej, że to ty chciałeś iść sam. Szczęście, że cię jakoś dogoniliśmy.- odezwała się po chwili brunetka z wysokim i bardzo długim, końskim ogonem.

- Punkt dla ciebie.- Kakashi niespodziewanie uśmiechnął się do niej.-  W takim razie prowadź, a ja będę już grzeczny.- dodał sugerując, że uznają ją za dowódcę tej bandy. 

Włożył rękę do kieszeni, a w drugą wziął swoją nieodłączną książeczkę i czekał czytając najspokojniej w świecie jakby był u siebie w domu i właśnie czekał na herbatkę i ciastko. 
Kunoichi westchnęła tylko i ruszyła dalej, a za nią reszta drużyny. Kiedy wreszcie wznowili marsz, Kakashi bez słowa niczym cień podążył za nimi zajęty lekturką. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro