1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cisza dzwoniła jej nieprzyjemnie w głowie, wibrując tak głęboko, jakby miała zamiar dotrzeć do najgłębszych, najbardziej niedostępnych zakamarków jej mózgu, by zastąpić w nich krzyk i płacz, które zniewolone, utknęły głęboko w jej duszy. Cisza ta całkowicie zagłuszała wszystkie inne odgłosy – dudniącą muzykę, krzyki ludzi, śmiechy. Poruszała się po znajomej przestrzeni jak w transie. Wiedziała jedno. Musiała stąd jak najszybciej wyjść. Klub, który tak dobrze znała, był teraz miejscem złym, kojarzącym jej się jednoznacznie z piekłem. Ucieczka była jej jedynym celem. Brakowało jej tchu i nie chciała się tam udusić. Musiała się za wszelką cenę uratować. Instynkt przetrwania był dużo silniejszy od bólu, który tlił się gdzieś w zakamarkach jej umysłu, przypominając o sobie co chwilę.

Czarne ściany, jeszcze ciemniejsze podłogi, podświetlone jedynie przymglonym światłem potęgowały w niej uczucie lęku, którego nie mogła się pozbyć. Znała przecież drogę, ale ciągle coś lub ktoś, stawało jej na przeszkodzie. Ludzie, którzy nie chcieli się przesunąć, tańczące pary, mężczyzna zamawiający drinka przy barze.

Kręciło jej się nieprzyjemnie w głowie i miała ochotę zwymiotować. Zatrzymała się i zachwiała w miejscu. Na szczęście tuż obok była ściana, o którą mogła się oprzeć, aby ciało mogło się ustabilizować, a nogi znaleźć choćby chwilowe oparcie.

Alkohol z zadziwiającą prędkością krążył w jej żyłach, a Nina nie miała pojęcia, dlaczego to wszystko się wydarzyło. To, co wracało do niej niczym migawki filmu. To, o czym pamiętać nie chciała.

A świat wirował i wcale zatrzymać się nie chciał.

Stojąc pod ścianą, przypomniała sobie, że miała uciekać. Wyprostowała się i zerknęła w stronę miejsca, gdzie też powinna się udać przed wyjściem. Drżącymi dłońmi otworzyła niewielką kopertową torebkę, którą miała cały czas przewieszoną przez ramię, by wyciągnąć z niej plastikowy element z numerkiem. Wkładając w ruch ciała ogromny wysiłek, poszła w stronę szatni, skąd miała zebrać swoją skórzaną kurtkę. Oparła się ciężko o ladę i czekała cierpliwie, aż ktoś odda jej ubranie. Na szczęście nadal nie docierały do niej żadne dźwięki. Odcięta była od niechcianych bodźców. Została tylko ona i myśl o ucieczce. Myśl wielokrotnie szarpana przez zdradliwe podszepty alkoholu, że ucieczka jej przed niczym nie uchroni, bo to, co złe, już się wydarzyło.

A co się stało, to się nie odstanie, pomyślała przez chwilę Nina, zanim dotarło do niej, że ktoś coś powiedział.

– Hej!

Uniosła głowę i spojrzała w obce, wpatrzone w nią ze strachem oczy młodego chłopaka. Potrząsnęła głową i chwyciła kurtkę. Nie chciała, aby się do niej odzywał.

– Coś ci jest?

Kolejne słowa dotarły do jej głowy, wywołując ból nie do opisania.

Nic, absolutnie nic mi nie jest, pomyślała, lecz z jej ust nie wypłynęło żadne słowo, chociaż rozchyliła usta

– Jesteś ranna?

Nie ustępował, wciąż do niej mówił. Chciała powiedzieć, żeby się od niej odpieprzył, bo nie ma pojęcia, o czym mówi. Ona nie jest ranna.

Nic się nie stało.

– Masz krew na ręce.

Spojrzała na swoją dłoń. Rzeczywiście na jej palcach widniała zaschnięta krew. Nina nie wiedziała, skąd się tam wzięła. Miała swoje podejrzenia, ale szybko je od siebie odepchnęła.

Potrzebowała ciszy, w której będzie mogła tonąć. Zrobiła dwa kroki do tyłu. Dalej, dalej, byle odsunąć się od tych natarczywych oczu i zbyt wiele mówiących ust. Z trudem nałożyła kurtkę. Potoczyła wzrokiem ostatni raz po znajomym wnętrzu. Uśmiechnęła się do obcego chłopaka z szatni. Uznała, że to będzie miłe zachowanie. Mama jej zawsze powtarzała, że dobrocią świat zdobędzie. Teraz jednak o mamie myśleć nie chciała. Mogłaby jeszcze niepotrzebnie usłyszeć jej głos, a przecież cisza była tym, czego pragnęła. Taka ogłuszająca, odcinająca ją kompletnie od reszty świata. Najlepsze lekarstwo.

Chłopak na nią spojrzał ponownie. Ich wzrok się zetknął na jedną krótką chwilę. Było to niebezpieczne, Nina przecież musiała uciekać. Musiała wspiąć się po schodach i nareszcie się z tego piekła wydostać.

Ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że schody nie okażą się przeszkodą nie do pokonania. Złapała mocno ręką za barierkę i liczyła w głowie każdy kolejny krok, który udało jej się zrobić. Każdy kolejny schodek był małym sukcesem. W wysokich szpilkach bolały ją stopy, ale to nie był czas na słabości. Gdy była już na górze schodów, poczuła silne uderzenie wiatru, które dostarczyło jej świeżego powietrza. Życiodajnym tlenem wypełniła z radością płuca, zaciągając się nim z zapałem. Otworzyła oczy, które zdążyła na chwilę zamknąć. Nad jej głową mieniły się światła miejskich latarni. Ciepło majowej nocy ją otuliło.

Wydostała się.

Ocalała.

Uciekła.

Spojrzała w stronę zwykle ruchliwej ulicy, na której teraz nie było żywego ducha. Za swoimi plecami słyszała głośny śmiech. Odwróciła się odruchowo i dostrzegła kilku mężczyzn palących papierosy. Oni jednak na szczęście nie zwrócili na nią uwagi. Ruszyła powoli chodnikiem, idąc w stronę swojego mieszkania. Skupiała się na płytach chodnikowych, miejscami popękanych. Bała się unieść wzrok.

Przypomniała sobie o krwi i na chwilę się zatrzymała. Popatrzyła ponownie na zabrudzoną dłoń. Powinna na podstawie tego wysnuć jakiś wniosek. Dojść do pewnej konkluzji, jednak nic takiego nie miało miejsca. Jej głowa była pusta. Cisza mieszała się z szumem przejeżdżającego samochodu. Nie, nie mogła o tym teraz rozmyślać. Schowała dłoń pod pachę, by nie musiała na nią patrzeć. I o niej myśleć. Bo krew przecież nie wzięła się znikąd.

Ale Nina nie chciała się nad tym zastanawiać, nie teraz. Może później. Najlepiej nigdy.

Pogrążyła się ponownie w ciszy. Odcięcie się od świata było niezwykle przyjemne. Koiło jej rozdrażnione zmysły.

– Nina!

Ktoś wypowiedział jej imię. Postanowiła przyspieszyć. Przecież udało jej się uciec. Dlaczego ktoś ją gonił?

– Nina! Zaczekaj!

Szła jeszcze szybciej. Prawie biegła.

– Nina! Co się dzieje?!

Ktoś złapał ją za ramię. Odwinęła się i zaczęła młócić natręta pięściami. Najmocniej jak potrafiła.

– Ninka, przestraszyłem cię? To ja, Damian.

Łagodny głos, znajomy. Nie ten, od którego uciekała.

Schowała zakrwawioną rękę i otworzyła oczy.

Przed nią stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który przez chwilę ściskał jej drugą rękę, jednak zaraz puścił. Damian Mazur we własnej osobie.

Zrobiła krok w tył i oparła się o ścianę kamienicy.

– Zniknęłaś mi z oczu w tłumie. Już myślałem, że coś się stało.

– Nic się nie stało – odpowiedziała jak automat.

– Na pewno? Szłaś tak szybko i się nie pożegnałaś z nami.

– Po prostu chce mi się siku. – Jej wzrok utkwiony był gdzieś za jego plecami, bo nie mogła spojrzeć mu w oczy. – I zaraz będę wymiotować – dodała.

Naprawdę miała potworne mdłości. Nie okłamywała Damiana, chciała jedynie, aby zniknął.

– Odprowadzę cię.

– Nie.

– No jak to nie. Nie będziesz szła sama.

Nie miała siły protestować, a jej mieszkanie było już całkiem niedaleko. Postanowiła, że pozwoli się odprowadzić, aby nie wzbudzać większych podejrzeń. Przecież nic się nie stało.

Damian coś mówił, lecz nic do niej nie docierało, czego on nawet nie zauważył. Nina metodycznie w odpowiednich momentach kiwała głową, aby sprawić wrażenie, że go słucha. Jego obecność dała jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Wykorzystała go i zamierzała zaraz się pozbyć.

– Dzięki – mruknęła, gdy znaleźli się przed wejściem do jej klatki schodowej. Na szczęście drzwi były uchylone. Przeszła przez nie szybko i domknęła do końca, aby Damian nie mógł za nią wejść. Musiałby znać kod do domofonu, aby to zrobić. To było niegrzeczne i Nina zdawała sobie z tego sprawę, ale musiała się od niego uwolnić.

Znowu otoczyła ją lecznicza cisza, chociaż opuściło poczucie bezpieczeństwa. Dotknęło ją to niczym lodowaty prysznic.

– Nic się nie stało – szepnęła i ruszyła w górę schodów. – Nic się nie stało – powtórzyła, mijając milczące piętro, gdzie mieszkali jej sąsiedzi. – Kompletnie nic – dodała na koniec, gdy znalazła się przed swoimi drzwiami.

Wyciągnęła klucz, przekręciła go w zamku, weszła do domu i osunęła się bezwładnie na podłogę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro