3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sen był od niedawna sprzymierzeńcem Niny. Pozwalał jej odpłynąć, zniknąć, chociaż nie trwało to zbyt długo. Nigdy nie zasypiała na dłużej niż dwie lub trzy pełne godziny. Cieszyła się jednak, że mogła, choć na tyle. Obawiała się, że po tamtej nocy, spać nie będzie już wcale. Ciemność ją przerażała. Chwytała za gardło. Dusiła. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy jego silne ręce zaciskały się niczym imadło, a ona nie potrafiła ich od swojej szyi odciągnąć.

Na początku bała się nawet zamykania powiek, bo wszystko, co się wydarzyło w klubie, właśnie wtedy do niej wracało i to ze zdwojoną siłą. Otwierała wtedy szeroko oczy, zapalała światło i po omacku wstawała, by dotrzeć jak najszybciej do okna, bez względu na to, jak wiele przeszkód musiała ominąć po drodze. Otwierała je szeroko, szarpiąc nerwowo za klamkę, i łapała świeże powietrze, głęboko oddychając.

Płakała potem długo, nie mogąc się uspokoić. I zastanawiała się, czy kiedyś te łzy się w niej skończą. Bo przez całe swoje dotychczasowe życie nie wylała ich tyle, co od czasu tamtej nocy.

Żałowała, że nie miała w domu żadnych tabletek nasennych, które pomogłyby jej zapaść w głębszy sen, taki trwający co najmniej kilkanaście godzin. Mogłaby poprosić o pomoc Alicję. Jej narzeczony, który był lekarzem, na pewno przepisałby coś odpowiedniego. Wiązałoby się to jednak z wypowiedzeniem na głos tego, skąd się wzięły jej problemy. A do tego nie zamierzała się przyznawać. Nigdy. Nikomu.

W długim śnie mogłaby się wtedy w nim zatopić i nareszcie odpocząć. Być może nawet wyśnić coś przyjemnego. Coś, co pomogłoby jej zapomnieć. Jednak dobre sny nie przychodziły do niej w czasie krótkich drzemek. Czasem jedynie widziała Krystiana. Budziła się wtedy zlana potem. I walczyła sama ze sobą, aby to złe spojrzenie jego oczu, już więcej jej nie nawiedziło, czy to na jawie, czy we śnie.

Na początku wmawiała sobie, że wystarczy jej w zupełności weekend spędzony w łóżku. W zasadzie to całkowicie wyparła z pamięci to, co się z nią działo, odkąd wróciła bezpiecznie do mieszkania. Weekend nie wystarczył. Musiała przyznać sama przed sobą, że było to zbyt optymistyczne założenie i została w mieszkaniu jeszcze kilka kolejnych dni. Udało jej się wmówić światu, że jest obłożnie chora. W rzeczywistości przecież była, chociaż największe rany miała na duszy. Była dla pozostałych niezauważalne, co ją pocieszało. Nikt miał się nie dowiedzieć. To był jej sekret.

Z każdym kolejnym dniem traciła siły, zamiast je w sobie odbudowywać, co ją jeszcze bardziej wyprowadzało z równowagi. Nie mogła przecież reszty spędzić w łóżku. Świat się o nią dopominał. Najpierw Alicja, tego samego dnia, kiedy do niej dzwoniła w sprawie rozprawy Kotowskiej, przyszła do niej później, zostawiając paczkę leków na przeziębienie, słoik miodu oraz opakowanie z jedzeniem na wynos. Nina aż się uśmiechnęła, gdy znalazła te skarby na wycieraczce. Była wdzięczna przyjaciółce za to, że zadzwoniła jedynie dzwonkiem i zostawiła wszystko razem z kartką, którą położyła na wierzchu. Nina wzięła ją i położyła w korytarzu przy lustrze. Lubiła czasem na nią zerkać, gdy chodziła do toalety. Znajdowały się na niej słowa wsparcia, które pomimo całego zobojętnienia, które nią zawładnęło, trafiły prosto do jej zbolałego serca i wywoływały blady uśmiech. Alicja napisała, że jest dla niej zawsze, nawet jakby Nina dostała parchów. Nina postanowiła zachować tę kartkę na przyszłość.

Gorzej było z Damianem. Od tamtej nocy przychodził codziennie, czego Nina się kompletnie nie spodziewała. Najpierw dzwonił kilka razy dzwonkiem, czasem mówił coś przez drzwi, czego ona nawet nie była w stanie usłyszeć z sypialni. Zwykle cierpliwie siedział i czekał na jej ruch. Był wytrwały, co ją zaskakiwało. Nie mógł mieć pewności, że była w domu. Zazwyczaj siedziała przecież po ciemku. Wystarczał jej blady blask ulicznych latarni. Damian jednak wciąż przychodził. I wciąż czekał. A Nina zastanawiała się, czego mógł od niej tak naprawdę chcieć. Brakowało jej wiary w to, że niczego. Że się tylko o nią martwił, bo widział ją tamtej nocy. Bo mógł się domyślić.

Była wiosna i dni były przecież coraz dłuższe. Świat budził się do życia, a ona codziennie coś traciła, siedząc klatce. Swoje życie, dni, które nigdy do niej nie wrócą. Ta świadomość również powodowała, że wylewała z siebie kolejne łzy. Te jednak związane były z niezrozumiałym dla niej samym żalem i poczuciem niesprawiedliwości.

Teraz nie chciała myśleć o Bambim, jak często nazywała swojego kumpla. Wiedziała jedno, jeszcze nie mogła mu otworzyć drzwi, bo nie była pewna swojej reakcji na jego zatroskane spojrzenie wielkich, tak ładnych oczu. Gdyby tylko jej pozwolił na bliskość i otworzył przed nią swoje ramiona, wpadłaby w nie bez wahania, aby odnaleźć to poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo jej od tamtej nocy brakowało. Mogłaby się wtedy jednak złamać, a do tego dopuścić nie mogła.

Bo, co by się stało, gdyby Damian wcale nie chciał jej przyjąć całej, takiej pokiereszowanej i zranionej? Pewnie szukał tej zabawnej, wesołej Niny, która kochała się bawić i była bez wątpienia duszą towarzystwa.

Ona jednak, ta wątła, blada postać patrząca na nią litościwie z lustrzanego odbicia, była jedynie Niny lichym wspomnieniem. Koszmarną kreaturą, która bała się spojrzeć sobie samej w oczy.

Dlatego Nina wiedziała, że musi się chronić przed światem, na pewno musiała to robić do czasu, gdy nie poukłada sobie wszystkiego w głowie, nie stanie solidnie na nogach, nie nauczy się na nowo oddychać. Damian będzie musiał poczekać na ich kolejne wspólne wyjście na miasto. Na pewno tylko na tym mu zależało.

O ile Nina, jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie znieść bliskość obcych ciał, tłok, zgiełk i głośną, otumaniającą muzykę. Na samo wspomnienie tej specyficznej atmosfery robiło jej się niedobrze i natychmiast biegła do łazienki, aby pozbyć się z żołądka tego, co z wielkim trudem udało jej się wcześniej zjeść.

Nina czuła, że jej życie się zmieniło. Wcale o to nie prosiła, a teraz musiała mierzyć z czymś, co ją przerastało. I docierało to do niej boleśnie z każdym kolejnym spędzonym w samotności dniem.

***

– Nino, jak się czujesz? – pytanie szefa, na które nie potrafiła w żaden sposób odpowiedzieć, wywołało na jej bladej twarzy kąśliwy uśmiech, który dostrzegła w lustrze szafy, gdy ciężko usiadła, odbierając telefon. – Zaczynam się o ciebie martwić – kontynuował swoim spokojnym głosem, gdy Nina szukała odpowiednich słów.

– Lepiej – odpowiedziała, bo wiedziała, że to właśnie chciał od niej teraz usłyszeć.

Zapadło wymowne milczenie. Mecenas Jezierski musiał wyczuć w jej zachrypniętym głosie fałsz, lecz nie zamierzał tego w żaden sposób komentować.

– Kiedy wrócisz do pracy? – zadał kolejne pytanie, którego Nina nie chciała słyszeć, ale wiedziała, że jest wielkie prawdopodobieństwa jego pojawienia się. – Nie naciskam. Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała, ale muszę jakoś zorganizować pracę kancelarii. Alicja musi przejąć twoje sprawy, szczególnie te, w których w najbliższym czasie wyznaczone zostały terminy.

– Ach, tak – zaczęła Nina, ze wszystkich sił starając się skupić na rozmowie. – A jaki jest dzisiaj dzień?

Usłyszała ciche westchnienie, któremu nie zamierzała przypisywać większego znaczenia. Na pewno nie teraz, gdy nadludzką siłą, mówiła dalej.

– Piątek.

– To znaczy, że nie byłam w pracy przez cały tydzień, tak? – Musiała dopytać, aby ułożyć sobie w głowie upływ czasu.

– Tak – przyznał mężczyzna z troską. – Jeśli potrzebujesz więcej czasu, nie ma najmniejszego problemu. Poradzimy sobie, nie martw się o to. Alicja może jedynie później ci jęczeć nad głową, bo spadło na nią trochę spraw gospodarczych, a wiesz przecież, że ich nie cierpi. Za to już nie odpowiadam – dodał, chcąc zażartować. Nina jednak się nie zaśmiała.

– Alicji nie zaszkodzi, jeśli pouczy czegoś, czego nie lubi – stwierdziła jedynie bez emocji, przymykając oczy, gdy mocniej zabolała ją głowa. – Wydaje mi się, że potrzebuję jeszcze co najmniej tygodnia – dodała po chwili. – Naprawdę mocno mnie rozłożyło.

– Rozumiem, Nina. Nie ma sprawy, kuruj się – powiedział swobodnie. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać.

Nina miała ochotę się rozpłakać. Teraz prawie wszystko wyprowadzało ją z równowagi.

– O czym? – zapytała, opierając głowę na ręce.

– Dzwoniła do mnie księgowa, że nie wpłynęło zwolnienie lekarskie.

– Zwolnienie lekarskie? – dopytała, nie rozumiejąc, do czego jej szef zmierza. – Jakie zwolnienie?

– Jesteś chora, Nina – stwierdził. – Byłaś u lekarza?

Nie była i wcale o tym nie pomyślała.

– Nie byłam – odpowiedziała szybko. – To tylko grypa. Duża gorączka i totalnie osłabienie – zaczęła tłumaczyć. – I tak nie dostałabym antybiotyku, więc nie było sensu wychodzić z łóżka. Nie pomyślałam o tych formalnościach.

– Wiesz, że w papierach wszystko musi się zgadzać. Ale zajmiemy się tym, gdy wrócisz. Nie wiem, czy lekarze są w stanie wystawić zwolnienie lekarskie z datą wsteczną. Wydaje mi się, że nie – odpowiedział sam sobie, co często mu się zdarzało. – Jednak jakoś to ogarniemy. Wypiszesz najwyżej urlop za ten czas. Ale na kolejny tydzień, już idź do przychodni po papier – poinstruował ją.

– Dobrze – zgodziła się z nim. – Pójdę do lekarza.

– Czy masz jakieś jedzenie? Potrzebujesz leków? Mogę ci coś podrzucić albo przekażę Alicji. Mówiła mi, że niezbyt często odbierasz telefony.

– Nie mam za dużo siły, a Alka jak zacznie gadać, to skończyć nie może. Sam pan wie, że nie jest z nią łatwo – odpowiedziała szybko, odchodząc od tematu jedzenia, na którego myśl od razu zrobiło jej się niedobrze. Alka i jej świat zawsze były dobrem tematem zastępczym.

– I tak sądzę, że nieco się uspokoiła, odkąd te całe zawirowania w jej życiu się skończyły. Teraz tylko ja i moje kancelaryjne problemy, podnosimy jej skutecznie ciśnienie. Widzę po niej, że ostatnio ledwo wytrzymuje, ale musi się trzymać dzielnie do twojego powrotu. Ze mną tak sobie nie pogada, jak z tobą – dodał, a Nina czuła, że się uśmiechnął. Ona również by to zrobiła, gdyby tylko miała więcej siły.

– Z panem mecenasem to raczej nie pogada na problemy z panem bezpośrednio związane – zauważyła z lekkim przytykiem.

– I to jest właśnie wielki jej błąd – podjął temat. – Może wtedy właśnie problemy te zniknęłyby, gdybyśmy ustalili, skąd się biorą...

– Przepraszam pana, panie mecenasie, ale muszę się położyć. Wzięłam tabletki i czuję ogromną senność – skłamała gładko.

– Ależ oczywiście, przepraszam cię. Rozgadałem się, a nie powinienem...

– Do widzenia, szefie – pożegnała się z nim i od razu się rozłączyła. Miała nadzieję, że mecenas Jezierski nie uzna tego za zbyt obcesowe zachowanie.

Odłożyła telefon na szafkę, upewniając się ponownie, czy na pewno się rozłączyła. Dotarło do niej, że zniknęła na tydzień. Odkąd pracowała, jeszcze jej się to nie zdarzyło. Na szczęście nie chorowała zbyt często, a gdy już łapała jakiś katar, szybko go pacyfikowała silnymi lekami na przeziębienie i zaopatrzona w kilka paczek chusteczek, i tak szła do pracy.

Na drżących nogach wstała z łóżka i od razu przytrzymała się drzwi suwanej szafy. Musiała się dostać do łazienki. Do rytuału przerywanego snu, dołączył ten związany z kąpielami. Wchodziła do wanny kilka razy dziennie. Za każdym razem odkręcała gorącą wodę. Wchodziła do środka, nie zważając na to, że jej skóra od razu robiła się czerwona od zbyt wysokiej temperatury. Cierpiała jednak, aby osiągnąć cel i nareszcie zmyć z siebie ten brud, którego nie mogła się pozbyć.

Ale wierzyła, że kiedyś jej się uda. Tamta noc odejdzie w zapomnienie. Ten ból kiedyś minie. A gdy minie, ona odzyska swoje dawne życie, za którym tak bardzo tęskniła.

Teraz potrzebowała jednak kolejnej gorącej kąpieli. Albo dziesięciu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro