~chapitre un

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Idea sprzątała stół po ostatnich klientach. Nie była zbytnio na tym skupiona, co skutkowało tym, że co chwilę musiała podnosić coś z ziemi, czy zamiatać odłamki szkła. Westchnęła i przetarła blat. Było już późno, a ona nie miała ani chwili dla siebie. Jej siostra pracowała równie ciężko Może nawet ciężej. Dzisiaj jednak In, bo tak zdrobniale mówiła na siostrę Idea, wieczorem miała wolne, ponieważ wstała z samego rana i obsługiwała najwcześniejszych klientów, kiedy ona jeszcze spała. Iddie wiedziała, że Ingrid zależało na przejęciu karczmy. Z chęcią by już ją dawno oddała w jej ręce, jednak, dopóki jej ojciec żył, musiała zajmować stanowisko właścicielki, bo to ona jest pierworodną. Ojciec był od dłuższego czasu chory na dolegliwość, której nie umiały wyleczyć nawet elfie Uzdrowicielki. Magia również nie była tutaj w stanie nic zdziałać. Schorzenie było bowiem w najwyższym stadium. Mimo to Idea nigdy nie przejmowała się niczym. Wiedziała, że prędzej czy później spotka ojca w zaświatach, toteż nie bała się ani jego śmierci, a ni swojej. Była zupełną odwrotnością Ingrid, która panicznie bała się Kostuchy. Przerażała ją nawet kropelka krwi, brzydziła się jej i odwracała wzrok za każdym razem, gdy ktoś się skaleczył. Często też mdlała, być może ze względu na to, iż w „Podniebnym Kutrze" często ktoś wdawał się w bójki. Czasem nawet zdarzały się tutaj krwawe jatki, ale na to nic nie można było poradzić. Przynajmniej do czasu, gdy Iddie nauczyła się świetnie władać mieczem. Jej groźna postawa i upór były w stanie bez problemu wykurzyć pijanych awanturników z karczmy.

Zmęczona, rzuciła ścierkę za ladę i podreptała w stronę zaplecza, gdzie zrzuciła z siebie swój strój do pracy i przebrała się w zwykłe, domowe ubrania. Przeciągnęła się, ziewając i opadła bezsilnie na łóżko. Zasnęła w tempie natychmiastowym.

Następnego ranka odkryła z zadowoleniem, że rozpoczęło się Święto Wiatru, najhuczniejsza impreza w ciągu roku. Tego dnia wszystkie karczmy miały dzień wolny, ponieważ tradycją było wspólne przyrządzanie posiłku przez obywateli dla obywateli. Ten miły gest sprawiał, że na ustach większości mieszkańców pojawiał się uśmiech. Tego dnia wszystkie spory pomiędzy rasami były tłumione, zastępowała je uprzejmość i wzajemna sympatia. Święto Wiatru było też nazywane Dniem Wypowiedzianej Miłości, ponieważ każdy wysyłał swojej ukochanej lub ukochanemu list. Nie było to jednak tak proste, jak mogło by się wydawać, ponieważ to nie gołębie pocztowe miały roznosić listy, a wiatr. Nigdy nie wiadomo więc było, czy wyznanie trafiło do tej osoby, dla której miało być przeznaczone. Większość listów była anonimowa, toteż osoby, które dostały taki list, nie wiedziały, czy jest on na pewno dla nich przeznaczony. Mimo to miło jest zobaczyć takie wyznanie skierowane do ciebie, chociażby ten jeden raz w roku.

Iddie wstała z łóżka. Przebrała się w swoją ulubioną białą, zwiewną sukienkę i narzuciła na nią długą, czarną pelerynę z kapturem. Jej białe włosy świetnie kontrastowały z czernią butów i peleryny. Idea lubiła ładnie wyglądać, szczególnie, iż zdawała sobie sprawę z tego, że jest wyjątkowo atrakcyjna i ma wielu adoratorów. Zaplotła swoje długie włosy w dwa, grube warkocze i przewiązała je czarnymi tasiemkami, które znalazła w szufladzie komody jej siostry. Ingrid w domu nie było, być może dlatego, że zawsze wstawała dużo wcześniej niż Iddie. Dziewczyna przejrzała się w lutrze toaletki i uśmiechnęła się do siebie. Najbardziej lubiła w sobie kolor oczu. Lodowy, wyrazisty fiolet, z białą obwódką. Podobne oczy miały jej siostra i matka. Białowłosa ostatni raz spojrzała w taflę lustra i wesołym krokiem wyszła z pokoju, przeszła przez zaplecze i rozejrzała się po opustoszałej tawernie. Wciąż z uśmiechem na ustach pobiegła w stronę szklanych drzwi, otworzyła je z impetem i pobiegła w stronę jej ulubionego miejsca – jej własnej pracowni. Zamierzała spędzić ten wolny dzień tworząc nowe projekty wynalazków i testując te nowo powstałe. Wciąż dążyła do wytworzenia czegoś naprawdę świetnego. Była pewna, że kiedyś jej się to uda.

Otworzyła drzwi starej, ponurej kamienicy i zbiegła po stromych schodach na sam dół. Pchnęła wielkie, drewniane drzwi i weszła do ciemnego pomieszczenia. Pstryknęła włącznik światła i w ułamku sekundy pomieszczenie rozświetliło się, a oczom Iddie ukazała się tak dobrze jej znana, ukochana pracownia, w której mogła by przesiadywać całymi dniami, pracownia, w której zapominała o tym, co jest poza pomieszczeniem, poza obrębem jej pola widzenia. Wszędzie leżały porozrzucane kartki, kawałki drewna, narzędzia stolarskie, farby, lakiery, fiksatywy i przeróżne dziwactwa o nieznanym zastosowaniu. Dziewczyna podeszła do dużego, zagraconego stołu i wciągnęła mocno powietrze. Uwielbiała zapach drewna, który się tu roznosił. Podreptała do zwiniętych rulonów w jedynym z kątów pomieszczenia i wzięła go. Wróciła do stołu i rozłożyła pergamin na stole.

Przedstawiał on jej najnowszy wynalazek, dla którego jeszcze nie miała nazwy. Miał on być rodzajem mechanicznego gołębia, który dostarczałby zarówno listy mówione, jak i pisane. Był to dosyć trudny do zrealizowania wynalazek, ale Iddie zawsze mocno wierzyła w swoje umiejętności. Do tego była uparta i ambitna. Zawsze dążyła do ustalonego celu. Zamyśliła się. Zastanawiała się nad swoim projektem. Ostatecznie naszkicowała kolejne drobne detale na planie wynalazku. Odeszła na chwilę od stołu i chwilę biegała między regałami, stosami książek i innych rzeczy, w celu znalezienia potrzebnych jej elementów. Nagle, zauważyła coś, czego wcześniej w pomieszczeniu nie było. Była tego pewna. Podeszła do rogu mniejszego stolika i podniosła leżące na nim małe, kwadratowe karteczki. Wbrew jej przypuszczeniom, nie były to „wyznania", których zazwyczaj dostawała cały ogrom. Na każdej z kartek znajdowała się wskazówka. Dzięki tym wskazówkom, Iddie była w stanie stworzyć nowy, świetny wynalazek. Rozłożyła kartki na stole, układając je w kolejności numerków w rogach karteczek. Z podekscytowaniem odkryła, że jest to plan budowy nietypowej broni, a dokładniej dziwnej kuszy. Zaciekawiona, postanowiła odłożyć w czasie budowę pocztaka (właśnie przyszła jej do głowy nazwa dla jej poprzedniego wynalazku). Idea zostawiła potrzebne do jego budowy rzeczy w jedynym wolnym pudle, jakie jeszcze stało w pomieszczeniu i szybko rozejrzała się w poszukiwaniu tego, co będzie jej potrzebne do zbudowania kuszy.

Dziewczyna wyszła z pracowni dopiero po piętnastej, ponieważ musiała udać się na miasto, gdyż brakowało jej potrzebnych materiałów. Weszła, a wręcz wbiegła do sklepu i przywitała się z Troy'em, synem właściciela. Troy uśmiechnął się do niej i spytał, czego tym razem jej potrzeba. Idea nie chciała zdradzać nikomu swojego planu, dlatego szybko odpowiedziała, że po prostu uzupełnia zapasy. Po dobrych trzydziestu minutach rzuciła na ladę sakiewkę z monetami i wyszła, dźwigając naręcze kartonów toreb i sakw. Troy oferował jej swoją pomoc, ale dziewczyna ani myślała go słuchać. Stwierdziwszy, że do domu ma bliżej niż do pracowni, podreptała w stronę karczmy. Gdy weszła, zastała szlochającą Ingrid przy jednym ze stołów. Iddie przewróciła tylko oczami i weszła (z niemałym trudem) na zaplecze.

Postawiła wszystko, co udało jej się kupić, w rogu swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i odsapnęła trochę. Chciała się przespać, ale rozpaczająca siostra nie dała jej zasnąć. Ingrid jak co roku miała dylemat, za kogo wyjść za mąż, ponieważ miała zbyt wielu kandydatów. Siostra Iddie zawsze była przewrażliwiona i za każdym razem, kiedy oświadczało jej się wielu zamożnych chłopaków miała wielkie poczucie winy. „Bo jeśli nie wybierze jednego, to temu drugiemu będzie przykro" – mówiła często, a Idea zastanawiała się, dlaczego jej siostra jest tak dziecinna. Ostatecznie wszyscy „kandydaci" byli poproszeni, aby poczekali do przyszłego rogu, bo wtedy Ingrid się namyśli. Ale i tak co roku działo się to samo. Iddie zaśmiała się cicho pod nosem. Ona odrzucała każde oświadczyny. Nie potrzebowała męża, to po pierwsze. A o drugie, nie rozumiała, czemu dziewczęta w wieku szesnastu-siedemnastu lat już muszą wyjść za mąż. To było idiotyczne!

Dziewczyna przerwała rozmyślania i wstała z łóżka, ponieważ stwierdziła, że już odpoczęła. Nagle zorientowała się, że nic dzisiaj nie jadła. Odkryła też, że w sumie jest bardzo głodna, więc pobiegła do kuchni i przygotowała sobie filet ze smoczego mięsa. Cieszyła się, że ona i jej siostra mogły pozwolić sobie na takie luksusowe produkty. „Podniebny Kuter" był najczęściej odwiedzaną karczmą w okolicy, toteż pieniędzy miały w bród. Inne tawerny nie miały tak łatwo. Chociaż, trudno mówić, aby w „Kutrze" było lekko; codziennie przewijały się przez niego dziesiątki mieszkańców i podróżnych. Iddie lubiła przyglądać się klientom zza lady. Zawsze zwracała uwagę na szczegóły i była bardzo spostrzegawcza.

Jako że Ingrid od dłuższego czasu siedziała cicho, Idea cicho podreptała w stronę stolików, jednak nie zauważyła przy żadnym z nich swojej siostry. Zdziwiła się trochę, ale domyśliła się, że siostra pewnie poszła na miasto zrobić zakupy. W końcu w soboty kupowało się nową żywność i wszystko inne, czego się potrzebowało. Taka była tradycja i Iddie nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej.

Nagle dziewczyna usłyszała jakieś zamieszanie na rynku – to posłaniec przybył. Idea wybiegła przed karczmę i ujrzała jeźdźca na karym koniu. Słyszała przerażone krzyki ludzi; wreszcie do niej dotarło. Świątynia Wiatru i jej bractwo upadły! Teraz nic nie będzie w stanie ochraniać wioski, najadą na nich grabieżcy i trolle... Iddie nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Jednak szybko pozbierała się i podbiegła do jeźdźca. Spytała się go o kilka rzeczy i dowiedziała się, że nie jest to jeszcze pewne. Ucieszyła się w duchu – jest jeszcze iskra nadziei! Zaprosiła posłańca do swojej karczmy, mimo że na ogół w soboty jest zamknięta. Rozmawiali dość krótko, ponieważ jej gość się spieszył, aby nieść smutne wiadomości dalej w świat. Gdy posłaniec zjadł, pojechał dalej.

Iddie została sama w zacienionym wnętrzu tawerny. Rozplątała swoje długie włosy i sprzątnęła po swoim jedynym kliencie. Jeszcze raz poukładała sobie w głowie wszystko, czego się dowiedziała. Ogarnął ją strach przed tym, co nieznane. Bała się, co będzie z jej wioską dalej. Smutnym wzrokiem spojrzała na wchodzącą do lokalu Ingrid.

-Siostro, słyszałaś?! Katastrofa! – załkała dziewczyna i opadła, zmęczona na najbliższe krzesło.

-Słyszałam. Nie możemy jednak się poddać, ponieważ istnieje jeszcze jakaś nadzieja. Pamiętaj o tym, In. Zawsze jest jeszcze szansa, że Bractwo wygra tą walkę. – powiedziała Idea, starając się pocieszyć siostrę, co niezbyt jej wyszło.

Siostry w ponurym nastroju spędziły resztę wieczoru, a w nocy obydwie miały koszmary, bojąc się o losy mieszkańców. Iddie śniła o tym, że ginie w walce z trollami. Ktoś, strzelający z łuku przeszywa ją strzałą, a ona upada martwa na ziemię. Obudziła się, przerażona. To było... takie realistyczne! Dziewczyna zadrżała. Próbowała zasnąć, ale nie potrafiła.

Podobny strach ogarnął wszystkich mieszkańców. Nikt nie wiedział, co teraz z nimi będzie. Czy trolle zaatakują Skyshell? Mieszkańcy bali się o swoje miasto. Wiedzieli, że trolle zawsze chciały zdobywać więcej terenów, dlatego też często atakowały ludzi i ich wioski. Zazdrościli mieszkańcom Leaforest, ponieważ tam nie było wojen ani zła. Wszyscy żyli w zgodzie z naturą i ze sobą nawzajem. W Fireflame z kolei często wybuchały kłótnie i wojny, ponieważ mieszkańcy Miasta Ognia byli bardzo burzliwi. Nie mieli oni jednak kłopotów z trollami, ponieważ ich wojny zmusiły te stwory do opuszczenia Zachodu.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro