A Polish Guy Walks Into A Bar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Jokera

Midway City... Miasto wiedźmy... To brzmi chyba jeszcze głupiej niż miasto Gacka! 

Nie dowierzając, pokręciłem głową, uśmiechnąwszy się z politowaniem, gdy na horyzoncie pojawiła się aura oświetlająca zewsząd zniszczone budynki. Cokolwiek to było, nie interesowało mnie na tyle, abym to roztrząsał. Co mi po mieście, które przypominało kupę gruzu?

Potrząsnąłem lekko głową, aby w jak największym stopniu zminimalizować prawdopodobieństwo zniszczenia mojej nienagannej fryzury, a pojedyncze pasma włosów wróciły na swoje miejsce. Następnie, otrzepawszy frak, rzuciłem okiem na podłogę helikoptera, którą wypełniały ciała żołnierzy.

Początkowo przemknęło mi przez myśl, żeby pozbyć się nadbagażu składającego się z nieszczęśliwców, którzy mieli dziś swój pechowy dzień. Jednak ostatecznie, gdy helikopter zaczął wzbijać się w powietrze, zdecydowałem, że tego nie zrobię, ponieważ nic tak nie motywuje pilotów do bycia posłusznymi jak świadomość, że wraz z nimi na pokładzie znajdują się ciała z poderżniętymi gardłami, prawda?

Zająłem miejsce tuż za nimi na niewielkiej ławeczce, po czym poklepałem siedzenie obok siebie, dając w ten sposób do zrozumienia doktorowi Crissowi, by usiadł właśnie tutaj. Kiedy to zrobił, uśmiechnąłem się z aprobatą. 

***

Z moich obserwacji doktorek nie próżnował. Przy pomocy analizatora widma szukał sygnału, który pozwalał na namierzenie Harley, dzięki czemu Frost instruował pilotów, w jakim kierunku mieli lecieć. W międzyczasie Panda Man pochwalił ich w moim imieniu.

- Dobra robota, chłopcy. Róbcie tak dalej, a nie zamienię waszych głów w ser szwajcarski.

Parsknąłem, bo to określenie zawsze mnie śmieszyło.

Nie odpowiedzieli, najwidoczniej skupieni na powierzonym im zadaniu. Ach, ten profesjonalizm... Zupełnie jak Harley, kiedy przyszła do mnie na pierwszą sesję. Spódnica bez ani jednej fałdki, śnieżnobiały fartuch, włosy spięte w ciasny kok, a do tego nawet okulary, które zapewne miały sprawiać, że wyglądała mądrze, bardziej profesjonalnie. 

W jednej chwili stwierdziłem, że skoro mam czas na podobne rozmyślania, coś jest nie tak. Zacząłem się niecierpliwić. Oglądałem swoje rękawiczki, potem popatrzyłem na Frosta, który przez cały czas nie spuszczał oka z Crissa. Zacząłem przechadzać się tam i z powrotem.

- We're waiting, Doctor - rzekłem cicho, zatrzymując się przy nim. 

Poruszył się niespokojnie, ale nie przerwał swojej pracy.

- Sir, wszystko działa tak jak powinno - nalegał, patrząc na swoje ręce. - Ale... Muszę być bliżej, aby namierzyć jej konkretny sygnał.

Na te słowa pochyliłem się nad pilotami, obdarzając ich swoim najszerszym uśmiechem.

- Bliżej - oznajmiłem. 

Obaj natychmiastowo skinęli głowami, po czym przyspieszyli, lecąc w kierunku wyznaczonego sygnału. Tymczasem ja wróciłem do doktora.

- A więc, doktorku, mówisz, że wszystko działa tak jak powinno? Nie okłamujesz mnie, prawda?

Jego twarz odcieniem przypominała teraz moją skórę, jednak odpowiedział na moje pytania z taką pewnością siebie, że aż sam byłem zaskoczony. 

- Nigdy w życiu, sir. Nigdy bym tego nie zrobił. Wszystko jest w porządku, tak jak sobie życzyłeś.

Uradowany, pochyliłem się nad nim, szczerząc zęby.

- You definitely are my new best friend.

Criss także uśmiechnął się szeroko. Szkoda tylko, że nie wiedział, co zrobiłem moim ostatnim najlepszym przyjaciołom. 

Nasze wspólne nawiązanie przyjaźni przerwał Frost. Właśnie miałem mu odpowiedzieć, żeby nie czuł się z tego powodu zazdrosny, bo to między nami niczego nie zmienia, jednak jego słowa dały mi do myślenia.

- Szefie, nie wiadomo, czy uda nam się podlecieć tak blisko bez ryzyka, że nas zestrzelą. Z tego, co widzę, na dachu stoi Waller, drużyna i garstka żołnierzy, ale wokół może być ich więcej. Musimy mieć pewność, że nie ma tutaj nikogo innego. 

Otwierałem usta, aby powiedzieć, że im więcej strzelania, tym lepsza zabawa, jednak ostatecznie stwierdziłem, że gdyby teraz cały plan odbicia Harley runął w gruzach wraz z tym miastem, cała zabawa oraz wszystkie znajomości nawiązywane podczas czynności, które się na niego składały, poszłyby na marne. 

Dlatego też poklepałem Frosty'ego po ramieniu, który widocznie pomyślał o tym samym co ja. 

- W takim razie spytajmy o to naszego polskiego przyjaciela. 

Frost sięgnął po krótkofalówkę.

***

- Na pewno nie chcesz tego wypić? Taka dobra zupka, prosto z twojego kolegi po fachu, powinna ci smakować! Zupa. Z. Oszusta -  przykucnąłem obok klęczącego na ziemi związanego frajera. Za nim stał Frost, przytrzymując go za kark. - Frościu, możesz już odejść. Chcę porozmawiać z delikwentem sam na sam - Frost posłusznie opuścił pomieszczenie, zaplecze jednego z klubów, który obecnie mi udostępniano.

Stała w nim, sprowadzona na moje życzenie, wanna z kwasem, w której niedawno znajdowało się ciało wspólnika idioty, który myślał, że uda mu się oszukać mnie na ponad dwa miliony dolarów. Jego przyjaciel, inicjator całego marnego przedsięwzięcia, zakończył swój żywot w tej oto wannie. Wcześniej zdążył namówić do tego osobę, od której teraz oczekiwałem skruchy oraz przeprosin. 

- To jak, może jednak się dogadamy? - byłem naprawdę ciekaw, co mi odpowie. - Grzecznie przeprosisz wujka Jokera i pójdziesz do domu?

Niestety niewiele mogłem zrozumieć z tego, co w danej chwili próbował mi przekazać, gdyż miał zaklejone usta.

- Przepraszam... - przyłożyłem rękę do ucha, nachylając się nad "rozmówcą." - Trochę niewyraźnie cię słychać. 

W odpowiedzi dostałem serię jęków i pomrukiwań. Uznałem przez to, że niewystarczająco się stara.

- W takim razie enjoy your meal! - złapałem go ramiona i popchnąłem tak, że zanurzył w kwasie całą twarz.

Stojąc przez chwilę i przysłuchując się wrzaskom, które wydobywał z siebie (teraz, ku ironii, potrafił!) John, a może Jordan, skrzywiłem się nieco. 

- Oj, już nie przesadzaj. Na pewno nie jest taka zła. Poza tym ja też wpadłem do kwasu i zobacz, jak wyszło mi to na dobre! Od razu stałem się przystojniejszy - przybliżyłem się do tarzającego się na ziemi oszusta, którego twarzy nie byłbym w stanie już rozpoznać, gdybym spotkał go na ulicy, a który, przecież nadal związany, udawał teraz gąsienicę z atakiem padaczki. 

Obserwowałem z rozbawieniem jego poczynania dobre kilkanaście minut. Po tym czasie do pomieszczenia wrócił Frost z informacją, że umówiony gość właśnie do nas zawitał. Rzuciłem krótkie "byes" człowiekowi, który umilał mi czas oczekiwania, dbając o to, abym się nie nudził, następnie wycelowałem w niego bronią, tłumacząc, że przecież jego wrzaski nie mogą zagłuszać ważnej rozmowy, którą właśnie mam zamiar przeprowadzać.

- Ach, witam. Mr. Kowalski! - krzyknąłem na wejściu, zbliżając się do gościa i obdarzając go szerokim uśmiechem. - Tyle się o tobie nasłuchałem od Frosta. Cii, nic nie mów! - oznajmiłem szybko, widząc, że otwiera usta, aby coś odpowiedzieć. - Why do Polish names end in "ski"? Because they can't spell toboggan! Get it? - chichocząc z własnego żartu, czekałem na reakcję Kowalskiego.

W odpowiedzi uśmiechnął się lekko, ale widziałem w jego oczach, że załapał dowcip.

- Oh, you get it! - stwierdziłem uradowany. - Polak rozumiejący angielską grę słów! Mam nadzieję, że cię nie uraziłem - dodałem zaraz z przesadną obawą. 

- Not at all, sir - odparł, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Polacy z reguły mają do siebie dystans.

- Co utwierdza mnie w przekonaniu, że to wspaniały naród - odrzekłem z przekonaniem. - Tutaj tego brakuje. A więc jesteś żołnierzem marynarki wojennej... You're a tough cookie, arent'cha...?

W międzyczasie zdążyliśmy już usiąść, a Frost przyniósł nam wódkę, typowy polski trunek. Na ten widok Kowalski uniósł lekko brwi z aprobatą, najwyraźniej się tego nie spodziewając.

Obserwowałem jego mowę ciała. Mimo że trzymał dystans, nie wydawał się skrępowany ani przerażony jak każda inna osoba w mojej obecności. Kiedy rozmawialiśmy, nie przerywał kontaktu wzrokowego. Z jego twarzy trudno było mi wyczytać cokolwiek, gdyż albo pozostawała kamienna, gdy z pełnym skupieniem słuchał, co podczas misji Task Force X będzie stanowić jego zadanie, albo sam przedstawiał konkretnie, jakiego wynagrodzenia oczekiwał. Mówił wyraźnie, stanowczo i jasno. 

- ...reasumując, będziemy w ciągłym kontakcie, a ja nie spuszczę wzroku z Harley Quinn.

***

- Oprócz nas jest tutaj czysto - usłyszałem głos Kowalskiego. Teraz nawet byłem w stanie zobaczyć go z góry, gdyż stał na dachu, nieco oddalony od reszty zajętej próbami kontaktowania się z helikopterem, które kochani piloci oczywiście ignorowali.

Zbliżyliśmy się więc na tyle, na ile tylko mogliśmy.

- Doskonała okazja, żeby...

- Sir - przestałem wsłuchiwać się w słowa Polaka, błyskawicznie odwracając się do Crissa. - Bomba została rozbrojona. 

W tym momencie rozpętała się prawdziwa strzelanina. Helikopter obniżył nieco lot, zaczynając się chwiać. Wybuchnąłem śmiechem, chwyciłem za karabin, otworzyłem drzwi i zacząłem strzelać na oślep. Frost również nie stał bezczynnie, dostarczając im coraz świeższyh dawek pocisków. 

Obserwowałem Harley, która jak w transie patrzyła w naszą stronę. Robiąc krok do tyłu, wyjąłem telefon, by wysłać jej wiadomość.

"NOW!"

Wreszcie podeszła do brzegu dachu, wpatrując się we mnie jak zaczarowana. 

- Come on, baby! - zachęciłem ją, rzuciwszy jej linę. 

Nie spuszczając ze mnie wzroku, skoczyła, aby ją złapać.

***

Mam nadzieję, że cieszycie się z dwóch nowych rozdziałów :3

Jestem chora X'D

Wspomnienie Jokera (tak, będzie dużo wspomnień, bo po pierwsze nie spieszy nam się z akcją, a po drugie - urozmaicają historię i wyjaśniają wiele rzeczy, które dzieją się obecnie), a w nim:

- scena z kwasem - przeczytałam podobny koncept na Tumblrze murderous-manipulative-angel (który strasznie polecam, regularnie prowadzony ze wszystkimi informacjami na bieżąco), więc postanowiłam to rozwinąć, bo wydało mi się bardzo zabawne XD

- żart o polskich nazwiskach, jeżeli nie ogarnęliście, to już wyjaśniam: "ski" to oczywiście narty, a "toboggan" - nazwa sanek (i jeszcze czegoś innego, ale to już możecie sprawdzić na własną rękę ( ͡° ͜ʖ ͡°)), dlatego polskie nazwiska kończą się na "-ski", bo jest nam trudno wymówić tę nazwę sanek XDD

Jeżeli chodzi o scenę w helikopterze, to częściowo wzorowałam się na książce

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro