Look At The Pretty Lights

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Harley

Helikopter, którym leciałam wraz z innymi więźniami Belle Reve, szybko wylądował. Nie dziwiło mnie to zbytnio, wręcz cieszyło, bo chciałam wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem. Słysząc jak silnik zostaje wyłączony, zaśmiałam się i zaczęłam machać bosymi stopami oraz dłońmi, uważając by nie upuścić telefonu od Pączusia. Jakiś mężczyzna złapał za wózek, na którym siedziałam, drzwi się otworzyły, a on powoli zszedł po podjeździe wraz ze mną. Świeże powietrze, ach, jak cudownie... Może uda mi się jakoś stąd zwiać, hm... Nie myśl o tym, Harley! Dlaczego? Bo to zły pomysł... Zresztą patrz, ilu tu jest ludzi. 

Rozejrzałam się wokoło, gdy wózek stanął na środku innego lotniska. Nie wiedziałam, gdzie dokładnie jestem; wokół nas było pełno cywili, jednak najbardziej moją uwagę przykuło wojsko. Wpatrywało się w nas jak w dzikie zwierzęta. Nie lubiłam takiego wzroku i czułam się nieco skrępowana, co w moim przypadku było po prostu dziwne, bo ja nigdy nie czułam skrępowania. Kiedy wreszcie byliśmy wszyscy, czyli ja, Lawton, Krokodylek i jakiś Meksykanin, dołączył do nas mężczyzna w przeciwsłonecznych okularach. 

- Unlock them! - zwrócił się do prawdopodobnie swoich żołnierzyków, a ja wreszcie mogłam rozprostować kości. Pasy były zdecydowanie za mocno ściśnięte. Podniosłam swój tyłeczek z siedzenia i przeciągnęłam się.

- Hi boys! - opuściłam dłonie oraz wyciągnęłam jedną ku nim. - Harley Quinn. Co słychać? - dupki, olali mnie, tylko patrzyli, jakbym zrobiła coś złego, chcąc się przywitać. Pff! Harley, dla nich jesteś tylko laską Jokera, a do tego niezrównoważoną... Nikt nie chce tutaj z tobą gadać. Co?! Nie... Gadasz głupoty. Oni mnie kochają! Widzisz? Patrzą na mnie, jakby mieli mnie schrupać, a nie mogą, bo Pan J by ich zabił. Pana J'a tu nie ma, a ty możesz już go sobie wybić z głowy. Nigdy nie byłaś zakochana?! Harley... Ach! Przepraszam... 
Może ich zabijesz, co? Nie jest ich dużo, masz spore szanse... Albo... 

- Huh? - Harleen w głowie stawała się naprawdę uciążliwa i by jej nie słyszeć, musiałam dać znać o jej obecności wśród nas. - I should kill everyone and escape? - rozejrzałam się po wszystkich, z nieukrywanym zadowoleniem stwierdzając, że jestem tutaj jedyną dziewczyną. Ich miny nie były zaskoczone, a bardziej zniesmaczone. - Sorry... - roześmiałam się i pokazałam palcem na głowę. - It's the voices... 

Ponownie rozejrzałam się po każdym z osobna, zauważając, że nie znali się na moich żartach, że kompletnie go nie załapali. Odpuść sobie, Harley. 

- I'm kidding! Jeez! - przewróciłam oczami, w tym samym momencie machając dłońmi jak od niechcenia. - It's not what they really said... 

Głupcy. Dali się tak łatwo wrobić, a ja mogłam patrzeć, jak pod niewinną maską pewnych siebie, tak naprawdę się mnie boją. Albo uważają cię za wariatkę. 

Po chwili przynieśli do nas jakiś ruszający się worek, który z pewnością nie zawierał trupa... Chyba. Trup by się przecież nie ruszał... Nie mamy apokalipsy zombie, prawda? Załamujesz mnie, Harley. Ktoś musi. 

Z worka wyskoczył jakiś brodaty koleś, cały w złocie, który niemal od razu potratował jednego z żołnierzy porządną pięścią. Po chwili przypięto go do wózka Croca wraz z innymi mężczyznami. Był śmieszny... Może być z niego niezły kolega! Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził dźwięk nadjeżdżającego auta. 

- A oto Slipknot. Wejdzie wszędzie - zaczął Flag. 

Owy osobnik, obwieszony linami, wyszedł z auta, a jakaś paniusia stojąca obok na wstępie go zwyzywała. Mężczyzna odwdzięczył jej się mocnym uderzeniem w twarz, na co ja zareagowałam donośnym śmiechem. Przypomnij sobie siebie i Jokera w takiej sytuacji... Grr! Dlaczego ty wszystko psujesz?! 

Odpuściłam sobie dalszą wojnę z Harleen, bo wsłuchiwałam się w słowa pana pułkownika Flaga. Usiadłam z powrotem na swoim krześle, a on tłumaczył nam coś na temat bomb w naszych szyjach... Aaaa... To to gówienko nam wstrzykiwali w więzieniu... Tylko po co? 

- A więc tak, nie słuchacie się mnie... Giniecie! Próbujecie uciec... Giniecie. You irritate or vex me... - zatrzymał na chwilę swoją wypowiedź i patrzył na nas, jakbyśmy go w ogóle nie rozumieli. Przewróciłam oczami. - And guess what. You die... - przerwałam mu, podnosząc wysoko dłoń,  jakbym była w szkole. 

- Ja bywam irytująca, tak tylko ostrzegam! 

- Paniusiu, zamknij się! - moja dłoń automatycznie opadła na drugą, a ja wydęłam usta. Już go nie lubię!

***

Kazano nam podbiec do pudeł, na których były nasze nazwiska, co z chęcią zrobiłam. Otworzyłam pudełko i wydałam z siebie dziewczęcy, radosny pisk. Mieli wszystkie moje ciuchy, moje gadżety i kosmetyki. Wow! Mój Boże! Nie wierzę! Klasyczny strój! Sięgnęłam po niego... Jak zawsze błyszczał. Skórzany, a suwak miał przywieszkę z literką "J". Uwielbiałam go, ale nie nadawał się na tego typu wypady. Przyłożyłam go do siebie i odetchnęłam, po czym odrzuciłam ciuch na bok i zaczęłam grzebać dalej. Wyjmowałam kolejno ubrania, w które miałam zamiar się przebrać. Wyciągnęłam także dwa biało-złote rewolwery z napisami "love" i "hate". Kolejną rzeczą, jaka przykuła moją uwagę, była obroża... Obroża z napisem "PUDDIN". Wzięłam ją w dwie dłonie i uśmiechnęłam się smutno. Przecież ja nie potrafię być na niego wściekła... Ale... Tęsknię za nim. Pieprzone dwa lata nie widziałam jego pięknego uśmiechu. Harley, nie okazuj słabości. Masz rację, Harleen... Masz rację. Mocno zacisnęłam dłonie na obroży, pocałowałam ją, a potem przycisnęłam do serca. 

Ubrana już w swoje spodenki, pod którymi miałam seksowne kabaretki odsłaniające tatuaże, które zrobiłam podczas pobytu w Belle Reve, zaczęłam bez skrępowania zakładać przy wszystkich swoją koszulkę. Kręciłam przy tym biodrami i gdy moja głowa przeszła przez dekolt, zdałam sobie sprawę, że mam niezłą widownię.

- What?! - zapytałam zdezorientowana. Wszyscy rozeszli się w mgnieniu oka. Byłam już umalowana, uczesana w dwa wysokie kucyki, a teraz przyszło mi tylko poprawić usta szminką. Chwyciłam za lusterko i pomadkę, po czym  swoje spojrzenie zatrzymałam na dłużej na Deadshocie. 

- Nie mścisz się? - miałam na myśli scenkę sprzed kilku minut, kiedy to ten pojebany Rick nie odzywał się za ładnie do naszego najemnika. - Czy sadełka przybyło?

- Nie... Za każdym razem, gdy ją nadkładam, ktoś ginie. 

Zmierzyłam go wzrokiem, odsuwając na bok swoje przybory do makijażu. 

- And? 

Nie chcę jej zakładać. 

Mój mózg wyłączył się na chwilę, gdy Floyd chciał powiedzieć coś mądrego, coś DOBREGO. Co za człowiek... Gdzie w tym zabawa, huh? Bawi cię krzywdzenie innych? Po części...

- Goody! - złapałam za swój wielgachny młot i popatrzyłam na wianuszek mężczyzn, który ustawił się wokół mnie i Deadshota. - Coś mi podpowiada, że zginie porządny tłum ludzi. 

- To my... Wiozą nas na rzeź... - zaczął Meksykanin, który wcześniej kompletnie się nie odzywał. On władał ogniem... Wow! To musi być coś niesamowitego, serio... Boomerang stojący obok zaczął głośno śmiać się z jego tatuaży na twarzy. Nawet Croca to rozbawiło.

- Hey! Jeżeli lubisz laskę, to podpalasz jej fajkę paluszkiem? To byłoby supeeer! - powiedziałam, ogromnie zafascynowana własnym pytaniem oraz tym faktem.

***

Następnie nasz szefuncio przedstawił nam innego szefa, szefa jego szefa... Skomplikowane, ale nieważne. Po chwili miałam także swój baseball i cała w ulubionych ubraniach, umalowana jak lubię, siedziałam na miejscu w helikopterze pomiędzy Deadshotem a Meksykaninem zwanym El Diablo. Uuu... Mrocznie.  

- You're late! - powiedział Flag, a moje oczy skierowały się na osobnika, albo raczej osobniczkę, która stała przy samym wejściu. Harley, nie ma takiego słowa jak osobniczka. Teraz jest! Cii! Słucham! 

- To jest Katana. Będzie mnie wspierać... - kiedy Flag zaczął przynudzać, olałam to, jakie fascynujące rzeczy ta laska z Japonii potrafi wyrządzać swoim mieczem, póki nie usłyszałam o bajerze z duszami zmarłych. Odjazd! 

- Harley Quinn, nice to meetcha! - wyciągnęłam dłoń w stronę brunetki, poniekąd ciesząc się, że będzie z nami jeszcze jakaś dziewczyna. Nie, żeby towarzystwo mężczyzn mi nie odpowiadało, ale... Pączuś nie byłby zadowolony. A ty znowu... A ty się nie odzywaj, ech!

- Love your perfume... What is that? The stench of death? - ooo, to mi się udało. Zarechotałam radośnie i głupkowato, nawet nie zważając na to, z jaką powagą zwraca się do pułkownika w ojczystym języku. Odwróciłam się do El Diablo i z uśmiechem stwierdziłam:

- Wygląda na milutką...

***

Nie mogłam się już doczekać, aż dolecimy do celu. Cały ten atak terrorystyczny musiał się dziać daleko, bo lecieliśmy już spory czas. Poczułam wibracje telefonu i ukradkiem spojrzałam na ekran. Widząc przychodzącą wiadomość, a obok niej małego ludzika z zielonymi włosami, uśmiechnęłam się nieznacznie. Czułam na sobie wzrok Floyda, więc spojrzałam mu w oczy i wyszeptałam. 

- Shh... - chyba jest to wystarczająca odpowiedź, by lepiej nic na ten temat nie mówił. Wiedziałam, że nic nie powie. Liczyłam na to.

W końcu nuda zaczęła mi tak doskwierać, że podniosłam swoje cztery litery i z radością niczym u pięcioletniego dziecka, zaczęłam spoglądać przez okno. Moją uwagę przykuły piękne, niebieskie światełka.

- Look at the pretty lights! - wymsknęło mi się, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi, odwróciłam w ich stronę głowę. - Widzicie to?! 

Najwyraźniej nie byli zainteresowani tym tak samo jak ty... Widzisz, by byli szczęśliwi, beztroscy jak ty? Powinni! Przecież będziemy wolni. Nie do końca. Bomby. Aj tam... Na nie zawsze znajdzie się sposób. Pączuś chce mnie odbić... Pomoże!

***

PoV Harley napisany oczywiście przez Natalkę, are you guys enjoying it? <3 Dajcie koniecznie znać :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro