6. Żegnaj

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Czy mógłby pan odejść? Chciałbym porozmawiać z moim synem... - powiedziałem do policjanta stojącego bliżej.
Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie. Pewnie miał mnie za wariata. Nie dziwiłem mu się. Jak ktoś kto zabił własnego syna, mógłby go odwiedzić w rocznicę  jego śmierci...
- Damy panu 5 minut, będziemy stali pod tamtym drzewem. Nie rozkujemy pana, niech pan nie ucieka.
Kiwnąłem głową. Policjanci odeszli, jednak wiedziałem, że na mnie patrzą. Odwróciłem się do nich plecami.
- Ojcze, miło, że wpadłeś.
- Taehyung?
Ujrzałem lekko rozmytą postać syna, który krzywo się uśmiechał. Dokładnie jak jego matka. W moich oczach stanęły łzy.
- Ostatnio  to już przerabialiśmy. To ja!
- Przepraszam, ja powiniem cię dawno przeprosić...
- Wybaczyłem ci już. Miałem odejść, ale pozwolono mi zostać do rocznicy śmierci. Wiedziałem, że przyjdziecie.
- Przyjdziecie?
- Tak, ty, Suga i jego przyjaciele.
Oni nic nie pamiętają, dlaczego to zrobiłeś?
- Wiesz tato, zrozumiałem jedno. Powiedziałeś, że się zakochałeś. Ja też byłem zakochany. Mimo to powinieneś odpowiedzieć za śmierć moją i mamy. Ja wróciłem, bo nie wiedziałem czemu umarłem. Mama wiedziała... ona cię rozumiała. Ja też cię zrozumiałem. Wtedy w tym domu bałeś się. Zabiłeś mamę przez przydek, gdy pchnąłeś ją na ścianę. Mnie zabiłeś ze strachu. Potem zaatakowałeś Sugę, bo bałeś się, że odkrył prawdę. Nie warto, żeby oskarżono cię o kolejną zbrodnię...
- Ja muszę cierpieć! Za to co zrobiłem... ja...
- Odpuść! Oni i tak nie pamiętają!
- Na pewno?
-Tak! Tamtej nocy Yoongi powiedział mi, że jest mój,a dzisiaj widziałem jak odszedł z innym...
- To właśnie w nim byłeś zakochany? Prawie nie znałem mojego własnego syna... myślałem, że on jest tylko twoim przyjacielem.
- Tak w nim... gdy patrzyłem na ich ręce to czułem równocześnie złość, żal i radość. To okropne uczucie...
- Panie Kim, czas się skończył. Odwróciłem się przerażony, ale policjant zdawał się nie zauważyć ducha stojącego obok grobu.
- Żegnaj ojcze. Pamiętaj nie mów, ani o tamtej nocy, ani o tym, że rozmawialiśmy. Tak będzie  lepiej, to wywołałoby za dużo cierpienia.
- Żegnaj.
Chłopak rozpłynął się w powietrzu.
- Chyba czas na nas, ruszajmy na salę sądową - rzuciłem do policjantów.

# Hejka :) opiwiadanie miało się skończyć rozdział temu, ale pomyślałam: "Ej, mam pomysła! Perspektywa ojca Taehyunga! To jest to!" Trochę nie podoba mi się język jakim pisze. Mam wrażenie, że jest jeszcze sztywny, chociaż przyznam, że pisze mi się o wiele łatwiej niż rok temu. Ojciec V'a miał być zagubiony, pełen żalu do samego siebie. Średnio mi to wyszło, napiszcie co sądzicie. To tyle, do zobaczenia :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro