,,Duchy śnieżnobiałej pary"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niska minusowa temperatura.
Biały puch opadający u podnóża wysokiej góry, której szczyt sięgał chmur.
Wieczna zmarzlina, wieczna zima.
Najwyższy wskaźnik niebezpieczeństwa w porównaniu do innych terenów pod patronem Boga wolności - Barbatosa.

I jeden wyjątkowy alchemik.

Szczegółowy odkrywca, wyjątkowy artysta, delikatny kochanek.

Jedyny w swoim rodzaju.

Co tygodniowe spotkania z nim, były jak odskocznia od codzienności. Moment na zatrzymanie się. Wszystkie były w jakiś sposób wyjątkowe, na chwilę usuwały z głowy wszelkie troski. A każde kolejne, coraz bardziej umacniało jego więź z niebieskowłosym Kapitanem Kawalerii.

Stawali się dla siebie coraz ważniejsi, coraz to bardziej istotni.

Przy okazji każdych, co niedzielnych odwiedzin w Mondstadt, alchemik spotykał się również ze swoją uroczą, przybraną siostrzyczką - Klee.
Była dla niego równie ważna, co niebiesko-włosy mężczyzna.

,,Jestem przyzwyczajony do życia w Dragonspine"

,,Dziękuję że się martwisz, doceniam to ale... nie uważam za potrzebne"

,,Tam mam ciszę i większe możliwości, nie mogę się przenieść do Mondstadt"

,,Zrozum, to mogłoby być niebezpieczne dla mieszkańców"

Tak odpowiadał blondwłosy alchemik, gdy mężczyzna z opaską na oku proponował mu przeprowadzkę do miasta.

Martwił się niemiłosiernie, nie bez powodu Dragonspine był uznawany za najniebezpieczniejsze miejsce w regionie. Jednak blondyn pozostawał nieugięty, i w każdy niedzielny wieczór, bądź poniedziałkowy ranek wracał do laboratorium u podnóża góry wiecznej zimy.

I nadszedł dzień, w który Albedo nie pojawił się w Mondstadt.

Nikt nie miał informacji dlaczego, wszyscy byli pewni jego odwiedzin. Kaeya czekał do późna w nocy przy bramie wejściowej do miasta.

Jednak nie ujrzał znajomego blondyna.

Następnego dnia z samego rana wyruszył do Dragonspine. Wiele osób próbowało go powstrzymać, lecz bez skutku. Jego głowę przepełniały negatywne myśli, był gotowy pobiec Albedo na ratunek. Modlił się tylko w duszy, by nie było za późno. By blondyn był cały. Z całych sił próbował odpędzić od siebie myśli o najgorszym.
Jego pierwszym celem było samo laboratorium.

Po drodze był zmuszony do walki z tamtejszymi potworami, ale nie zdołało go to powstrzymać.

Po pewnym czasie wszedł do laboratorium dzierżąc nieco zakrwawiony miecz.

I ujrzał jego.

Niski blondyn z bandażem owiniętym wokół szyji I głowy, opatrywał swoją prawą rękę.
Przerwał na dźwięk otwieranych drzwi, przenosząc wzrok na gościa.

Kaeya wypuścił miecz z ręki, by po chwili podejść i przytulić niższego.
Ulżyło mu, karcił się w myślach za czarne scenariusze.

Jednak Albedo nie odwzajemnił uścisku.
Zamiast tego nieco zesłupiał, jakby nieprzyzwyczajony do takich czułości. Dopiero po dłuższej chwili bardzo delikatnie i sztywno odwzajemnił.

Zaskoczyło to niebieskowłosego.
Zazwyczaj blondyn odwzajemniał każdy uścisk. Tak delikatnie i czule, jak anioł.

,,Jestem introwertykiem, nigdy nie lubiłem towarzystwa ludzi, jeśli już spędzałem z kimś czas, to była to Klee. Ale... ty jesteś wyjątkowy. Nie potrafię Cię traktować jak każdą inną osobę."

Tak kiedyś powiedział Kaeyi.
Jednak teraz... nie zachowywał się tak jak zawsze. Wyższy odsunął się, zakańczając tę ewidentnie niekomfortową dla alchemika sytuację.

-- Co tu robisz? -- zapytał Albedo, wracając do opatrywania rany na ręku.

-- A widzisz, nie pojawiłeś się w Mondstadt, według cotygodniowej rutyny. Więc, ktoś musiał przyjść sprawdzić czy wszystko w porządku. -- urwał na chwilę, przenosząc wzrok pomiędzy bandażami blondyna -- Co Ci się stało??

Stara się brzmieć jak zawsze, niepokój chował za standardowym dla siebie uśmiechem.

-- Mała potyczka. Przeciwnik okazał się silniejszy niż myślałem. -- oznajmił sucho.

-- Lubisz ryzykować życie, co?? -- założył ręce na klatce piersiowej -- Następnym razem

-- Nie będzie następnego razu. -- przerwał mu niższy -- Zdobyłem to, co potrzebowałem.

-- Może oszczędziło by Ci to czasu, który poświęciłeś na te bandaże. -- delikatnie nawijał na palec blond pasemko.

-- Nie będę się powtarzał.

Brzmiał dzisiaj inaczej niż zwykle. Troska w głosie zmieniła się w chłód. Po delikatnych, niezbyt gwałtownych emocjach nie został nawet ślad. Może właśnie Tak wyglądała profesjonalna wersja Albedo.

-- Wczorajszy dzień zszedł mi na pracy. Bardzo ważnej, w tym i wspomniana potyczka. Miałem przyjść dzisiaj, lecz ujrzenie mnie przez Klee w takim stanie, raczej nie byłoby dla niej korzystne.

-- I oczywiście książę nie raczył nawet nas jakkolwiek o tym poinformować -- westchnął, dalej bawiąc się włosami niższego.

-- Powinienem wysłać jakąś wiadomość. Wiem, i za to przepraszam. -- oznajmił, zakańczając opatrywanie ręki. -- Powinienem wracać do pracy.

Nie powiedział tego wprost, jednak ton głosu postawa, mimika twarz... wszystko wskazywało na jedno. Blondyn nie chciał towarzystwa Kaeyi. Nigdy się tak nie zachowywał, nawet na początku ich znajomości. Zawsze był miłą, troskliwą osobą, wyrażająca emocje w niezwykle delikatny sposób. Nigdy nie było miejsca na chłód. No może tylko troszke na początku ich relacji, ale co się dziwić - był taki wobec każdego. Co i tak nie zmieniało faktu, że był o wiele delikatniejszy. Zawsze jeśli już chciał pobyć sam, to znalazł sposób by okazać to subtelnie.

A dzisiaj??

Spięty, poważny, chłodny.
Tak jakby chciał być miły, ale nie wiedział jak dopasować odpowiednie słowa.

-- Zachowujesz się dzisiaj inaczej. -- delikatnie wziął kosmyk blond włosów za ucho niższego.

Blondyn zmieszał się lekko, odwrócił wzrok.
-- Nie sądzę.

-- A ja tak.

-- Może to zmęczenie. Zawsze widziałeś mnie wypoczętego, dlatego możesz odbierać moje zachowanie jako "dziwne".

Kaeya nie wiedział co ma o tym myśleć.
Kłamali mu w żywe oczy. Przecież dobrze wiedział jak niższy zachowuje się pod wpływem zmęczenia. Był szczery, równie spokojny co w ciągu dnia, jednak bardziej skory do czułości. Mówiąc w skrócie - był totalnym przeciwieństwem aktualnego zachowania Albedo.
Po chwili zastanowienia postanowił jednak dać mu to, czego ten chciał - spokój. Z doświadczenia wiedział, że drążenie tematu nic mu nie da. Albedo zawsze był tajemniczy i zdradzał swoje sekrety tylko wtedy gdy faktycznie sam chciał. A teraz ewidentnie nie przejawiał takich chęci.

-- Mhm... Więc odpoczywaj. Praca nie wena, nie ucieknie. Co nie?? -- delikatnie ujął dłoń blondyna, składając na niej krótki pocałunek.

Posłał niższemu (który swoją drogą znowu zesztywniał) uśmiech, wziął leżący na ziemi miecz i opuścił laboratorium.

Stał przez chwilę przed drzwiami.
W końcu wybrał dłuższą drogę do wyjścia z Dragonspine. Pragnął wszystko przemyśleć. Idąc dłuższą drogą zawsze mógł wrócić do Albedo, a w razie niebezpieczeństwa miał przecież miecz, wizję i wysokie umiejętności.

Powoli przemierzał ośnieżoną ścieżkę. Zanosiło się na kolejne opady śniegu. Jeździł wzrokiem po zasypanych śniegiem drzewach, krzakach wyglądających bardziej na małe zaspy. Rozmyślał o turkusowookim blondynie. Zimny wiatr unosił jego włosy, przenikał przez ubrania, drażnił nozdrza. Jednak wydawał się tego nie zauważać. Z rozmyślań wyciągnął go dopiero złoty blask wśród śniegu.
Zatrzymał się, by po chwili zboczyć nieco z drogi i ujrzeć świecący przedmiot.

Geo wizja z Mondstadt.

Taka samą jak ta, którą nosił Albedo.
Ale przecież, alchemik miał swoją przypiętą w odpowiednim miejscu.
Więc... może to Noelle??
Nie, wielkość się nie zgadzała.

Wziął przedmiot, by po chwili zacząć rozglądać się za potencjalnymi wskazówkami odnośnie jego właściciela.

Jeszcze raz przyjrzał się wizji. Była dość mała, identyczna jak ta należąca do jasnowłosego...
Eh...
Może już za dużo o nim myślał?

Zrobił parę kroków, by rozejrzeć się za zaspami śniegu.  Po chwili poszukiwań jego oczy ujrzały szkarłatną plamę na mocno kontrastującym, białym śniegu. Przyjrzał się jej krótko, to wystarczyło by określić, że krew była dość świeża.
Poszedł niewielki kawałek dalej.
To co ujrzał przypomniało miejsce walki, ciemnoczerwonego śniegu nie brakowało.

Czy to tutaj walczył Albedo??

Zacisnął rękę na rękojeści miecza.
Musiał być czujny.
Nie wiedział z kim walczył blondyn, po co i przede wszystkim - czy zabił przeciwnika. Jeśli to faktycznie było miejsce ich walki, gdzieś niedaleko mógł być silny, jedynie ranny wróg.

Ostrożnie i w ciszy rozglądał się po takowym terenie, w drugiej ręce cały czas trzymając wizję. Śnieg był w dużej części ugnieciony, jednak wszędzie widniały te same ślady. Przypuszczał, że mogą one należeć do samego Albedo, co tylko potwierdzało jego teorie, że blondyn tu był. Ale gdzie ślady przeciwnika??

Szedł coraz dalej, w między czasie zaczął padać oczekiwany przez niego śnieg. Skanował przestrzeń przy krzakach. Przy jednym z nich, wśród śniegu, znalazł srebrny przedmiot.

Strzykawka.

Nie wyciągnięta igła, pozostałości fioletowo-czarnego płynu w środku, który o dziwo nawet nie był zamarznięty. Leżała krzywo, jakby rzucona tam totalnie przypadkowo.

Rozejrzał się, niedaleko siebie dostrzegł kilka niewielkich plam trawy w kolorze płynu że strzykawki. Przy nich dość zbity śnieg, nieco krwi.

Szybki oddech, ciche odgłosy bólu.

Takie dźwięki zaczęły docierać do jego uszu. Powoli i ostrożnie zaczął iść za nimi zostawiając strzykawkę przy krzaku. Rozglądał się bacznie, przygotowany na ewentualny atak. Źródło odgłosów było bliżej, niż mu się wydawało.

Widok który ujrzał, unieruchomił go na pewną chwilę.

Postać drobnego mężczyzny leżącego wśród śniegu na boku, nieco skulona, uporczywie przyciskająca jedną dłoń do szyji. Rozczochrane włosy w kolorze platynowego blondu. Zaciśnięte powieki, śnieżnobiała cera, kilka ran na rękach, postrzępiona koszula w kolorze indygo z czarnymi paskami, w podobnym stanie były czarne rajstopy. Krótkie spodnie trochę nasiąknięte krwią, której zaschnięta wersja była obecna również na rękach.

-- Albedo? -- wydusił w końcu z siebie Kaeya.

Nie wierzył własnym oczom. Jeszcze przed chwilą rozmawiał z blondynem w laboratorium.

Szybko podszedł do niższego i przykucnął. Położył obie, trzymane przez siebie rzeczy na śniegu.

- Albedo?? -- powtórzył.

Z trudnością otworzył turkusowe oczy. Tlił się w nich ból, rozpacz, bezradność...

-- Kaeya...-- wydukał cicho, prawie szeptem, po czym zaniósł się kaszlem. Do ust napłynęła mu krew.

Niebieskowłosy czuł się jak w jakimś filmie, to wszystko wydawało się tak nierealne. Mnóstwo pytań tliło się w jego głowie. Nic nie składało się w całość.

Delikatnie wziął alchemika na swoje ręce, właśnie wtedy ujrzał niewielką plamę krwi na wysokości głowy blondyna.

-- Co się tu stało?? Albedo... -- sam nie wiedział co miał powiedzieć, nie był w stanie złożyć sensownego zdania. Chciał, by to wszystko okazało się tylko koszmarem. Chciał obudzić się w swoim łóżku, spotkać z Albedo, pójść z nim na dobry deser w kawiarni, które blondyn tak bardzo uwielbiał. Chciał jeszcze raz przespacerować się w jego towarzystwie, wieczorem, na ścieżce prowadzącej do Dragonspine.

Ale nie potrafił.
Nie potrafił obudzić się z tej rzeczywistości.

Blondyn otworzył usta, po chwili coś szepnął. Nie był w stanie mówić głośniej, powoli tracił kontakt z rzeczywistością.

Kaeya pochylił się lekko do buzi blondyna.

-- Powtórz...-- tylko tyle był w stanie powiedzieć.

"Primordial"

"Walczyliśmy ale..."

"wykorzystał... okazje"

"unieruchomił mnie i..."

"wstrzyknął"

"jad... Durina"

Znowu siarczysty kaszel, z ust wypłynęła stróżka krwi. Mówił na raty, co chwilę przerywając.

Kaeyi zapaliła się czerwona lampka. Nagle wróciło do niego wszystko, o czym mówił mu Albedo. Jego klon, Primordial Albedo z silnym pragnieniem zastąpienia go.
Różnica pomiędzy nimi w postaci gwiazdy na szyji.
Toksyczny jad Durina - smoka którego szczątki spoczywają w Dragonspine. Tak łatwy do pozyskania, jest tu właściwie wszędzie.

Leżącą ręką ujął dłoń Albedo I zabrał ją z szyji. Jego oczom ukazała się fioletowa od trucizny gwiazda.

Zamarł.

Albedo którego spotkał w laboratorium, miał bandaż na szyji.
Rozmawiał wtedy z klonem.
To o tej walce mu mówił.
O walce z Albedo.
Wcielił w życie swój plan zastąpienia go.
Podczas walki unieruchomił Albedo, szybko wstrzyknął mu śmiertelnie trujący jad, a samą strzykawkę wrzucił w krzaki.
Wcześniej, przy pomocy swojej broni, musiał wyrwać alchemikowi wizję i odrzucić jak najdalej, by przeciwnik nie miał magicznej możliwości obrony. Na to też wskazywała poszarpana koszula konającego blondyna w miejscu, w którym zawsze przypięta była wizja.
Zostawił go tu, porzucił na śmierć pewny że wszystko poszło po jego myśli.

-- Ale mogę coś jeszcze zrobić? Prawda?? Tylko powiedz mi, co. -- oznajmił szybko, ale w odpowiedzi uzyskał tylko leciutkie, przeczące kręcenie głową.

-- Albedo... -- zrobił krótką pauzę -- ...nie, nie, nie, proszę Cię nie możesz mi tu tak po prostu umrzeć! -- oczy mu się zaszkliły, czarna opaska powoli nasiąkała słonymi łzami.

Blondyn wbił pełen bólu I smutku wzrok w Kaeye. Walczył, jednak z każdą minutą, jego powieki robiły się coraz cięższe, a twarz niebieskowłosego mężczyzny coraz bardziej rozmazana.

-- Proszę Albedo, ja... -- przytulił do siebie blondyna, czuł jego płytki oddech, wolne bicie serca gasło z każdą sekundą. -- tak bardzo Cię kocham. -- szepnął.

Jedną ręką zsunął opaskę pozwalając łzom swobodnie spływać po policzkach. Czuł, jakby jego świat się kończył właśnie w tamtym momencie. W sercu tworzyła się odrażająca dziura, rodziła nienawiść do okrutnego klona, marnej podróbki Albedo. Jego Albedo umierającego w jego ramionach.

Tak wiele jeszcze nie zrobili, tyle było przed nimi. Spacery, randki, wspólne noce przy rozgwieżdżonym niebie, kolację, rozmowy przy lampce wina. To wszystko już nigdy nie wróci.

Tak wiele chciał jeszcze powiedzieć blondynowi. Jak wiele mu zawdzięcza, jak bardzo jest dla niego ważny, jak bardzo go kocha. Tak naprawdę nigdy sobie tego nie powiedzieli. Każdy z nich wiedział co czuje druga strona, a pomimo to nigdy nie wypowiedział tych słów.

A teraz,
było już za późno.

Wiotkie ciało blondyna opierało się na Kaeyi, nadal trzymane w jego objęciach. Ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała.

Przegrał z trucizną.

Geo wizja po chwili, również zgasła. Adekwatnie do właściciela.

Niebieskowłosy szlochał, nadal przytulając ciało alchemika. Śnieg szczypał go w oczy.

Życie Albedo się skończyło.
Ale dla niego -- skończyło się wszystko.

- ------------------ - -
- ------------------ - -

Dwa dni później, podczas poszukiwań Kapitana Kawalerii w Dragonspine, rycerze Favoniusa odnaleźli dwa ciała, jedno należące do poszukiwanego, drugie do głównego Alchemika Rycerzy Favioniusa. Jako przyczynę śmierci przyjęto wychłodzenie organizmu, oraz (W przypadku ciała alchemika) zatrucie chemiczne. Jako powód wspomnianego zatrucia uznano niebezpieczne eksperymenty prowadzone przez alchemika. Tak również zeznał stworzony przez niego sobowtór, na wypadek komplikacji przy doświadczeniach. Zeznał on również, że wspomniany alchemik faktycznie prowadził ostatnio bardzo ryzykowny eksperyment. Wszystkie obowiązki Albedo zostały przekazane jego klonowi, według jego woli.
Nowego Kapitana Kawalerii wciąż nie wyznaczono.

Takie informacje dotarły do Mondstadt.

I w takich kłamstwach żyli tamtejsi mieszkańcy.

Oczywiście są i tacy, którzy nie wierzą w słowa sobowtóra, ale to znacząca mniejszość.

Prawda, choć dobrze ukrytą przez Primordial Albedo.
Została trwale zaklęta w skałach Dragonspine i dwóch duchach spacerujących po Starsnatch Cliff, gdzie niedługo po całym zdarzeniu, pochowano ich pod jednym z drzew. Na początku miał być to Dragonspine, jednak uznano to w końcu za zbyt niedostępne miejsce, i wybrano tak bardzo lubianą przez parę lokalizacje.

Duchy powiązane silną więzią już na zawsze, odcięte od problemów, skupione na sobie nawzajem.
Z biegiem czasu nazywane duchami śnieżnobiałej pary, owiane paroma legendami.

A to wszystko za sprawą jednego przebiegłego planu.

Jednej trucizny.

Jednego silnego pragnienia przynależności.

Jednej nie istotnej dla świata osoby,
która była w stanie zrobić tak wiele.

------------------------------------------------------------

2243 słowa.
Przepraszam każdego kto to czytał, z naciskiem na mainów Kaeyi I Albedo.

Mam nadzieję że żyjecie mi tam.

W następnej części jest wspomniany już słowniczek.

<3

~KittyMilka



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro