III
Woods puścił moje ramię i odsunął się ode mnie, ostrożnie pocierając oczy. Interesujące, że dusze uwięzione pomiędzy światami były bardziej ludzkie niż można by zakładać.
- Mogłaś mnie uprzedzić, że mogę oślepnąć, księżniczko! – syknął z wyrzutem.
- A co by ci to dało? I Tak nie masz powiek.
Jeff skrzywił się, przez co cienie dookoła jego wyłupiastych oczu tylko się pogłębiły.
- Zasłoniłbym twarz ręką – warknął.
- Ej, ej, księciuniu! Nie fikaj mi tu! – posłałam duszkowi uroczy uśmiech. – Teraz już będziesz wiedział – rozejrzałam się po dziecięcym pokoju, podziwiając zabawki i urocze ozdóbki. – Całkiem ładnie – podeszłam do łóżeczka. – Och, popatrz jaki słodki bobas! A jakie ma zielone oczka! – Jeff stanął obok mnie i spojrzał na dziecko z odrazą. – Co jest, księciuniu? Nie poznajesz ukochanego braciszka? – zapytałam z wrednym uśmieszkiem.
- Jak? – spytał oniemiały i wyciągnął ręce w stronę niemowlaka.
- Cinematic record – powtórzyłam znudzona. Obserwowałam jak Woods stara się pochwycić niemowlę, ale jego dłonie przenikały przez drobne ciało dziecka. – Nie możesz niczego i nikogo dotknąć. Póki co...
- Póki co? Wyjaśnisz mi?
- W swoim czasie.
- Jesteś bardzo tajemnicza, księżniczko.
Posłałam Jeffowi powłóczyste spojrzenie i uniosłam kąciki ust.
- Potraktuję to jako komplement.
- Słusznie. – Woods wykrzywił usta w krwawej parodii zalotnego uśmiechu. Zaśmiałam się cicho.
- Popatrz. – poprosiłam i pokazałam kosą na uchylające się drzwi.
Do pokoju weszła młoda, ładna kobieta o zielonych oczach i jasnobrązowych włosach. Przyłożyła palec do ust i dała znać idącemu za nią mężowi, żeby był cicho.
- Ty też masz być cichutko – szepnął mężczyzna do małego chłopca, którego niósł na rękach. Oboje mieli jasne włosy i duże, niebieskie oczy. – Słyszysz, Jeffy? Mama na nas nakrzyczy jak obudzimy twojego brata.
Dzieciak wsadził palce do ust i pokiwał głową na znak, że rozumie. Zerknęłam na Jeffa. Stał osłupiały z przerażeniem wymalowanym na białej twarzy. Trząsł się jak przeterminowana galaretka. Matka Jeffa podeszła do kołyski i dała znać, że pozostała dwójka może podejść. Wszyscy zebrali się dookoła niemowlaka. Dzieciak zrobił wielkie oczy i zamrugał, patrząc po rodzicach. Niemowlak mlasnął po swojemu, budząc się i Jeffy schował głowę w ramionach ojca.
- To mój brat? – pisnął cicho, zerkając niepewnie w dół.
- Co to ma być?! – wydarł się przerażony duch.
- Tak, skarbie – powiedział Peter. – To Liu, twój młodszy braciszek. Będziesz musiał o niego dbać i chronić go, a jak podrośnie być wsparciem i najlepszym przyjacielem.
Mały Jeff wyglądał jakby przetwarzał polecenie ojca. W końcu skinął głową z poczuciem obowiązku wymalowanym na dziecięcej buźce i odważniej spojrzał na brata. Nawet się uśmiechnął i pomachał mu drobną dłonią.
- Cześć Liu! – powiedział radośnie, choć piskliwie. – Patrzy na mnie! Mama! Tata! On na mnie patrzy! I ma oczy jak mama!
Zerknęłam na mojego duszka zza zasłony czarnych rzęs. Jeff wydzierał się, wrzeszczał i wymachiwał rękami w początkowym stadium furii.
- Co to ma być?! Co to jest?! – ryczał, plując śliną. Nigdy nie widziałam tak wściekłego ducha.
- Twoje pierwsze spotkanie z ukochanym bratem – odparłam, zaciskając palce mocniej na drzewcu kosy śmierci. – Tak na was patrzę, na waszą szczęśliwą rodzinę i myślę, że życie lubi płatać okrutnie niemiłe figle, co Jeff? Jeff?
Ale Jeff mnie nie słuchał. Rzucił się na rodzinę z okrzykiem nienawiści. Przeleciał przez swoją kołyskę, swojego brata i swoją matkę. Margaret i Liu zadrżeli, a mój rozszalały duch upadł na podłogę. Usiadł z histerycznym rykiem i obrócił się w moją stronę, dysząc ciężko.
- Przeciąg? – spytała kobieta i spojrzała w stronę okna.
- Raczej nie – odparł Peter i poprawił chwyt, żeby Jeffy mógł poruszać ręką z większą swobodą.
Dzieciak wyciągnął drżącą rękę w stronę niemowlaka. Zielonooki bobas zamrugał zdziwiony i wyglądał jakby się speszył. Duch Jeffa stanął obok, przyglądając się scenie i zaczął klnąc. Zamilkł dopiero, gdy jego zasmucone, dziecięce odbicie cofało rękę, ale bobas zdążył do złapać za palec i mocno ścisnąć.
- Ojej! Dotknął mnie! Liu! Liu! Jestem twoim bratem! To ja! Jeff!
Bobas uśmiechnął się, na co wszyscy zareagowali śmiechem, ja wzdrygnięciem, a mój duch pochyleniem głowy i opleceniu jej rękoma. Nie chciał tego oglądać. Ale musiał.
- Chodź, Jeffy. Pokażesz dom swojemu braciszkowi. – powiedziała Margaret ze śmiechem i przeczesała gęste włosy syna, podczas gdy Liu łapał jej loki w drobne rączki i oglądał z zaciekawieniem. Woodsowie wyszli z pokoju przy akompaniamencie śmiechów i wesołej rozmowy.
- Dlaczego mi to robisz? – zapytał duch. Wodził drżącymi palcami po czarnej czuprynie, rozdrapując skórę głowy. – Po jaką cholerę mi to pokazujesz?! Nie wystarczy ci, że leżę w śmierdzącej fabryce z nożem w klatce piersiowej?! – Jeff dźwignął się na nogi i podszedł do mnie z obłąkańczym wyrazem twarzy. Przewyższał mnie o głowę... cóż za upokorzenie... - Bawi cię to?! Cieszy cię moje cierpienie?! – Spojrzał mi prosto w oczy. Mi! Śmierci! Wariat! – Mój ból sprawia ci radość, prawda księżniczko? – syknął lodowatym tonem.
- Mniejszą niż tobie podcinanie gardeł ofiarą. Ale fakt, mogło być gorzej, a póki co nie jest tak źle.
- Nie jest źle? Kpisz sobie, księżniczko?
- Nie... I nie chcę cię martwić, ale potem może być gorzej.
- Gorzej niż teraz? To możliwe? – prychnął.
- To twoje wspomnienia, więc to ja powinnam pytać. Nie uważasz, mój księciuniu?
Staliśmy w milczeniu. Pokój zaczął się rozpływać pośród mroku. Jeff popatrzył na mnie ze zdziwieniem, sprawdzając, czy sam zaraz nie zniknie.
- Co się dzieje?
- Nie było cię tutaj, więc ostatni obraz tego wspomnienia wygasa, żeby pojawić się od nowa. Spokojnie – dodałam pośpiesznie, widząc jak zadrżał. – Zabieram cię stąd.
- Nie mam wyjścia, co księżniczko?
Zaczekałam, aż Woods złapie się mojego ramienia i zasłoni oczy ręką. Zabawne, że jego światło raziło, a mnie nie. Zagryzłam policzki. Miałam ochotę poklepać go po plecach i jakoś uspokoić, ale nie miałam wolnej ręki – na szczęście.
- Trzymaj się mocno, bo będzie nieco dłużej. Przeskoczymy kilka lat do przodu.
- To nie oszustwo, księżniczko? – Jeff uśmiechnął się złośliwie.
- Ależ skąd. Lecimy! – oznajmiłam i machnęłam kosą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro