XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Znaleźliśmy się na przedmieściach jednej z wielkich metropolii, które nigdy nie zasypiają. W oddali, niczym wielkie góry, widniały rozświetlone wieżowce rzucając wyzwanie urokowi nocnego nieba. Generalnie nie przepadałam za nowoczesnymi miastami, ale z oddali wyglądały przepięknie. Może to dlatego, że swoją karierę zaczynałam w zupełnie innym departamencie całe lata temu, kiedy ludzie nie mieli pojęcia co to samochód, telewizor a kanalizacja należała do rzadkości?

- Poznaję to miejsce - mruknął Jeff, zabierając dłoń z mojego ramienia.

- Zdziwiłabym się, gdybyś nie poznał - odpowiedziałam i oparłam się wygodniej na kosie śmierci.

Okolica była zaniedbana - wszędzie walały się śmieci, pobliska rzeczka, przez którą przerzucono most, została zanieczyszczona butelkami, siatkami i puszkami. Stare czynszówki straszyły obdrapanymi ścianami i ciemnością wyzierającą z okien. Gdzieś w oddali awanturowało się małżeństwo, przekrzykując płaczące dziecko.

- Milusio, co? - zagadnęłam Jeffa, odrywając spojrzenie od gęstego lasu po drugiej stronie ulicy, ale duszka już nie było obok mnie. - Poczekaj! Jaki narwany no!

Pobiegłam za księciuniem, który biegł na oślep przed siebie, przenikając przez drzewa. Ależ go przypiliło! Woods zatrzymał się na stromej skarpie. Obrócił się w moją stronę z niedowierzaniem wypisanym na poparzonej twarzy.

- Czy to...

- Dokładnie tak - przytaknęłam, nim skończył pytanie. - Mówiłam, że chcę ci dać równą szansę. Poza tym byłam bardzo ciekawa tego nagrania - powiedziałam, stając obok Jeffa. - To chyba nie jest złe wspomnienie, co?

- Jedno z nielicznych dobrych - mruknął pod nosem. - Zyskałem wtedy przyjaciela...

Pokiwałam głową. Przez most przejechał stary, nieco zardzewiały bus. Jasne światła przez moment padły na nabrzeżne błoto i rozświetliły mrok pobliskich chaszczy. Czaił się. Stał tam. Jak zwykle w ciemnych spodniach, białej bluzie i z szerokim, wiecznym uśmiechem.

Jeff z przeszłości zaczekał aż samochód zniknie z pola widzenia, po czym przekradł się bliżej mostu, uważając, żeby nie wyjść poza zasłonę drzew. Wyłupiaste oczy skierował w stronę domu, gdzie przed momentem rozbrzmiewały odgłosy awantury.

- Po co chciałeś tam iść? - zapytałam.

- Pieniądze mi się kończyły. Poza tym potrzebowałem jedzenia i cieplejszych ubrań. Tak to działało. Nie jest łatwo, kiedy ścigają cię najlepsze szychy z policji, a oddziały specjalne czekają, żeby odstrzelić ci głowę.

- Ale nie złapali cię.

- Nie - przyznał obojętnie. - Może mieli za mało czasu? Może byłem za dobry? Może uznali, że nie żyję, bo przez jakiś czas nie dawałem znaku życia?

- Przecież mordowałeś.

- Ale w różnych miejscach. Nieraz oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Widać, nie wpadli na pomysł, że to jedna i ta sama osoba.

Pokiwałam głową i wróciłam spojrzeniem na Jeffa z nagrania. Woods zaczaił się w krzakach przy samej drodze i rozejrzał uważnie, po czym skierował się w stronę mostu. Opuścił nisko głowę i naciągnął mocno kaptur na twarz, ale poruszał się pewnie i z determinacją. Już miał wejść na most, ale zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał. Też to usłyszałam. Ciche powarkiwanie połączone ze skamleniem. Wspomnienie Jeffa zmarszczyło brwi i ruszyło w stronę źródła dźwięku, namierzając je bez najmniejszego problemu. Morderca złapał się za jedną z poręczy i wychylił mocno, spoglądając, co kryje się na dole skarpy. Jedyne co mógł dostrzec to odbicia nielicznych latarni, rzucających słabe, pomarańczowe światło na zaniedbany skwer po drugiej stronie. Skamlenie stało się głośniejsze i Jeff zsunął się po błocie w dół, brudząc spodnie oraz bluzę i potykając się o butelki.

 Wizja Jeffa poślizgnęła się na błocie u dołu skarpy, ale zachowała równowagę. Wymieniłam spojrzenia z moim księciuniem. Nawet nie musiałam otwierać ust. Od razu pognał za samym sobą z takim pośpiechem, że myślałam, że połamie nogi. To znaczy, gdyby mógł je połamać.

Jeff z przeszłości, brodząc po kostki w mulistej wodzie, wyjął nóż i wszedł w ciemności rozciągające się pod mostem. Skamlenie stało się wyraźniejsze, a po chwili przeszło w warczenie. Na Woods'ie nie zrobiło to najmniejszego wrażenie. Podszedł do gnijącego, rozmokniętego kartonu dziarskim krokiem i spojrzał z góry na pożółkłe kły odcinające się od ciemności. Widząc jak Jeff kuca tuż obok jego schronienia, pies warknął i zaczął ujadać, ale nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu.

- Miał mało sił - powiedział krwiożerczy duszek. - Był wycieńczony. Dobrze, że go znalazłem. W sumie, to w ostatniej chwili.

- Kto by się spodziewał, co, księciuniu?

- Na pewno nie ty, policja, dziennikarze i kilka inna osób.

- Żeby kilka - mruknęłam pod nosem i wróciłam do obserwowania wspomnienia.

Jeff odłożył nóż i wyciągnął otwartą dłoń w stronę psa. Powarkiwanie ucichło i zwierzak, po chwili zawahania, wystawił nos i obwąchał palce zabójcy. W półmroku błysnęły ostre zębiska wychodzące z masywnych dziąseł. Ktoś okaleczył psa, wycinając wargi. Skrzywiłam się na takie bestialstwo, ale Jeff - jeden i drugi - wyglądał na zachwyconego.

- Nie bój się mnie, przyjacielu - powiedział spokojnie Jeff z przeszłości, na co księciunio uśmiechnął się szerzej. - Podobasz mi się. Jesteś podobny do mnie. Wiecznie uśmiechnięty - mówił dalej Woods łagodnym tonem. Pogłaskał psa ostrożnie. Zwierzak pisnął żałośnie i chciał się wycofać w głąb pudła, ale uspakajający ton mordercy zatrzymał go na miejscu. - Nie bój się - mówił cicho Jeff, drapiąc wychudzonego psa za uchem. - Masz. - Woods wyjął zawiniątko z kieszeni i odwinął papier.

- Kabanos? Serio, Jeff? Nosisz z sobą wysuszoną kiełbasę?

- Nóż, kiełbasa, zapałki i papierosy to podstawa, księżniczko.

Chciałam zadać mu pytanie, czy aby o czymś nie zapomniał, ale ugryzłam się w język.

Pies powąchał nieufnie jedzenie, po czym spojrzał na Jeffa.

- Jedz, to dla ciebie - szepnął przyjaźnie i zachęcił zwierzę ruchem głowy. - Smile. Tak cie nazwę. Będzie idealnie pasować. Pies zaszczekał i zamerdał ogonem, uderzając o boki kartonu i ochlapując wszystko błotem. - Czyli ci się podoba? Świetnie. - Woods spojrzał w stronę stromej skarpy. - Teraz tylko musimy stąd wyjść.

- Ach! - Westchnęłam głęboko i jakby z poczuciem ulgi, że ktoś zajął się tym biednym stworzeniem. - Jakie to urocze, Jeff! Samotny, seryjny morderca znalazł przyjaciela! Miło dla odmiany zobaczyć, że robisz coś dobrego!

- Nie jestem bez serca, księżniczko.

- Wiem. Po prostu jesteś zdrowo-niezdrowo szurnięty.

- Już ci mówiłem, że się nie uda. Nie zarumienię się.

 Patrzyliśmy jak Jeff z przeszłości i wychudzony Smile wdrapują się na skarpę, ślizgając po błocie i kilka razy zsuwając się parę centymetrów w dół. Machnęłam kosą, zatrzymują ostrze tuż przed nosem morderczego duszka i powstrzymując go przez pobiegnięciem za dalszą częścią wspomnienia.

- Stój - poleciłam krótko. Księciunio spojrzał na mnie z wyrzutem. - Zobaczyłam, co chciałam. A nawet więcej. Twoje przywiązanie do Smile'a jest urocze. Naprawdę.

Morderca westchnął ciężko i pokiwał głową z wyraźnie odznaczonym smutkiem na twarzy. Schował dłonie do kieszeni bluzy. Wspomnienie zaczęło szarzeć, kontury przedmiotów stały się niewyraźne, rozmazywały się.

- Nie wiesz, co z moim psem?

- Z tego co pamiętam, to ma się całkiem nieźle i czeka w domu na twój powrót - odparłam, mrużąc oczy.

Księciunio pokiwał obojętnie głową, zatapiając się w rozmyślaniach. Nie powiem, zrobiło mi się go szkoda, ale co ja mogłam zrobić? Musiałam odwalić robotę do końca i wydać wyrok. Och, co ja robię? Żal mi seryjnego mordercy? Przecież rzadko, prawie nigdy, nie okazywał litości i mordował z radością i zimną krwią... Więc dlaczego było mi przykro, kiedy widziałam smutek w jego niebieskich oczach?

- Nie martw się, Jeff. Dbają o niego najlepiej jak potrafią.

- Wiem - odparł cicho i nastała długa cisza. Obraz wygasł, a cinematic record zawirowały dookoła nas.

- Zabierzesz mnie do domu? - zapytał w końcu, odrywając spojrzenie od pustki i przenosząc je na mnie.

- Jeszcze nie teraz... Ale to nie będzie dom jaki znałeś...

- Czyli?

- Zobaczysz. Na razie zajmiemy się czymś innym. Pamiętasz pewnego staruszka, którego chcieli okraść?

- Ty chyba nie...

- Złap się mnie, Jeff - poprosiłam łagodnie. - Muszę to zobaczyć.

- Boję się, że zmienisz o mnie zdanie, księżniczko - powiedział, zaciskając palce na mojej ręce.

- Nawet jeżeli byłaby to zmiana na lepsze?

- Długo pracowałem na swoją reputację - rzucił nonszalanckim tonem.

- Która legła w gruzach przez dziewczynę metr sześćdziesiąt w kapeluszu.

- Jesteś zołzą, księżniczko.

- Dziękuję, staram się jak mogę.

- Nie! Nie mów, że czytałaś ten głupi poradnik!

- Ej! Wcale nie jest głupi! W większości przypadków się sprawdza, wiesz?! Testowałam!

Jeff zakrył oczy dłonią i pokręcił głową wydając z siebie nieartykułowany pomruk. Kiedy znowu na mnie spojrzał, był rozbawiony i zdziwiony moim wyznaniem.

- Na mnie też testujesz te niezawodne metody uwodzenia?

- Czyś ty oszalał?! Oczywiście, że nie! A... em... Hmm...

- Tak, księżniczko?

- Wiem, czemu uważasz, że metody z książki są głupie, księciuniu - rzuciłam przebiegle.

- Dlaczego, księżniczko?

- Bo niektóre kobiety potrafią czytać między wierszami i wyciągać wnioski. Jesteś jak każdy facet, Jeff - powiedziałam z uroczym uśmiechem. - Boisz się, że w końcu znajdzie się taka, która owinę cię dookoła palca.

- Niedoczekanie!

- Och, księciuniu! Ty nawet tego nie zauważysz! To będzie mistrzowskie posunięcie!

- Mistrzowskie posunięcie będzie takie, że to ona będzie robić, to co ja chcę. Nieświadomie - odparował bezczelnym, pewnym siebie tonem.

- Czyli twierdzisz, że jeszcze żadnej nie udało się cię usidlić, Jeff? - Księciunio pokiwał głową. - Ech. Dobra, niech ci będzie. Lecimy dalej.

- Ale jednej być może mogłoby się udać - wyszeptał tak cicho, że nie byłam pewna, czy faktycznie to powiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro