Rozdział 5. Multiwersum Wszechświatów Kieszonkowych

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Wiesz co jest największą tragedią tego świata? Ludzie, którzy nigdy nie odkryli, co naprawdę chcą robić i do czego mają zdolności. Synowie, którzy zostają kowalami, bo ich ojcowie byli kowalami. Ludzie, którzy mogliby fantastycznie grać na flecie, ale starzeją się i umierają, nie widząc żadnego instrumentu muzycznego, więc zostają oraczami. Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć."

Terry Pratchett, Ruchome obrazki

UROCZA

Walker najwyraźniej miał zamiar przedstawić ją wszystkim pracownikom budynku. Na portierni czekała przygotowana imienna przepustka, w kadrach stos dokumentów o zachowaniu tajemnicy, w dziale prawnym kopia umowy, plus oczywiście szkolenie z procedur bezpieczeństwa.

W końcu, kiedy po raz ostatni usłyszała tę samą formułkę, ostentacyjnie wypuściła powietrze.

— Panna Helen Winters od dzisiaj będzie pracowała nad artykułem o aktualnych zadaniach instytutu, dlatego zezwalam na dostęp do danych, na takim poziomie, jaki mam ja. Stelmaszczyk, proszę wydać służbowego laptopa i telefon. Panna Frost będzie czekała w moim gabinecie — zwrócił się do asystenta.
— Chwilowo usiądziesz do stołu konferencyjnego, a później zobaczymy. — Zaprosił Helen.

Stelmaszczyk tylko skinął głową.

Obydwaj zdawali sobie sprawę, że jako kierownik miał dostęp dosłownie do wszystkiego, natomiast ogarnięcie tego "wszystkiego" było niemal niewykonalne, toteż Walker poruszał się po bezpiecznym gruncie znanych sobie fragmentów wewnętrznej sieci instytutu.

Jasny hall sprawiał wrażenie recepcji w SPA, prowadził do sekretariatu, za którym bezpośrednio znajdował się jego gabinet. Niewielki i całkowicie odsłonięty, pozbawiony prywatności przez przezroczyste, szklane ściany. To dobrze, bo Helen Winters nie chciała wzbudzać podejrzeń. Odczekała chwilę i upewniła się, że są sami. Stanęła przed nim, splatając dłonie za plecami.

— Na pewno jest tu jakieś inne wolne biurko.

— Możliwe, po prostu chcę cię mieć na oku.

— Connor, jeśli naprawdę mam pisać o twojej pracy, musisz mi zaufać. Nie tylko jako dziennikarce, ale jako człowiekowi.

Walker podniósł wzrok i spojrzał na nią, jakby oceniał, czy jest gotowa na to, co może odkryć. W jego oczach mignął cień wahania, ale szybko się opanował.

— Tak będzie wygodniej, jeśli będziesz miała pytania. A będzie ich dużo, skoro nawet nie wiesz, o co pytać.

— Lubisz wygłaszać przydługie monologi.

— Jestem za ciebie odpowiedzialny.

Podała mu wyciągniętą dłoń przez całą szerokość blatu, na znak zgody.

— Zatem dobrze trafiłeś. Drugiej takiej dociekliwej jak ja nie ma w całym Zen.

— Chciałem ci tylko przypomnieć, że nie wolno ci wnosić na teren instytutu żadnej elektroniki. Telefon i laptop dostaniesz jutro. Podobnie jak środki higieniczne. Swoje prywatne rzeczy zostawisz w szatni. Sugerowałbym również skorzystanie z przygotowanego dla ciebie uniformu.

To podobało jej się znacznie mniej. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi.

— Poczekaj i usiądź, potrzebuję pół godziny. Nie wyjdziesz stąd sama, odprowadzę cię.

Zatrzymała się więc i dla zabicia czasu spoglądała przez szyby na wewnętrzny dziedziniec, jej wzrok wędrował pomiędzy równo przyciętymi krzewami a wysoką ozdobną trawą i drobnymi fioletowymi kwiatami.

— Werbena patagońska... — mruknęła i mrużąc oczy, przypominała sobie przyjemny zapach. — Piękny ogród. Wychodzisz czasami odetchnąć?

— Zdarza mi się.

— Mogę skorzystać?

— No jasne, jak tylko znajdziesz drzwi. Otworzą się automatycznie.

Nie znalazła. Może to i lepiej, przynajmniej nie musiał jej tłumaczyć, dlaczego ogród jest na dachu. Żaden problem, on czasami też się mylił.

W końcu przysiadła na brzegu stołu konferencyjnego, pozwalając sobie na chwilę zadumy. Co tak naprawdę go do niej przyciągnęło? Mówił, że potrzebuje zaufanej osoby, ale czy to rzeczywiście była prawda? Jego spojrzenie, choć chłodne, wydawało się skrywać coś więcej. Może nie chodziło tylko o profesjonalizm?

— Jak długo możesz tu zostać Helen? — zapytał bez podnoszenia wzroku znad notesu.

— Tyle, ile będzie konieczne — odpowiedziała.

— Nie masz innych zobowiązań? Wiesz, że ten projekt to coś więcej niż zwykłe zadanie, prawda?

— Domyślam się, rozmawialiśmy o tym — odpowiedziała, starając się brzmieć pewnie, choć serce biło jej coraz szybciej.

— Connor, jeśli chcesz, żebym była blisko, nie możesz mnie traktować jak dopustu bożego.

— Jestem ateistą. — Usiadł i otworzył notes, ręcznie odznaczając wykonane zadania.

— Ale wiesz, co to jest zło konieczne? Więc nie chcę, żebyś mnie tak traktował.

— Helen — powiedział łagodnie. — To ja prosiłem o twoją obecność. To ja dzwoniłem do naczelnego "Pulsu...". Nie wiem, skąd, ale wiedziałem, że przy tobie będę miał nieodpartą ochotę zająć się tylko i wyłącznie pracą, niczym innym.

— Ale?

— Ale oprócz tego, że nieustannie coś mówisz, jesteś cudowną osobą i naprawdę dobrą dziennikarką. Ja też cię lubię.

— W sensie? Chcesz się zaprzyjaźnić? — Serce waliło jej bardziej niż w ogólniaku, kiedy usiłowała znaleźć sobie parę do tańczenia walca wiedeńskiego na studniówce. I podobnie się zakończyło. Fiaskiem.

— Frost, ja nie potrzebuję przyjaciółek, ani koleżanek. Mam znajomych na każdą okazję. Wystarczy, że przestanę ignorować ich telefony.

— Nie rozumiem w takim razie. Po co to wszystko?

— Jesteśmy na ostatniej prostej, niedługo oddamy Osobliwość do użytku publicznego. Potrzebuję zaufanej osoby, która ubierze w słowa cały ten proces. Takiej, która zrozumie, z czym codziennie się mierzymy.

Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, pełną niepewności. Może to, co miała opisać, nie było tylko rewolucyjnym wynalazkiem, ale także czymś, co mogło mieć konsekwencje daleko wykraczające poza granice instytutu?

Podszedł do niej, unosząc jedną brew.

— Idziesz? — zapytał, a ona, otrząsnąwszy się z zamyślenia, ruszyła za nim. — Odwiozę cię do domu, jeśli chcesz. Możemy też wyskoczyć razem na obiad.

— Dzięki Connor, ale w jakim celu?

— Chcę być dla ciebie miły.

— Przecież nie potrzebujesz znajomych, więc po co?

— Jestem głodny i chcę zjeść obiad, po co się je obiady?

To, co mówił, całkowicie zaprzeczało jego mowie ciała. Nie przypominał pewnego siebie naukowca, którego poznała raptem kilka dni temu.

— Ale dlaczego akurat ze mną?

— Bo jesteś. Muszę ci coś powiedzieć na osobności.

Otworzył przed nią drzwi do auta i czekał. Chwilowo potrzebne było mu nie tylko wsparcie, ale również świeże spojrzenie Frost, które mógłby wykorzystać.

— Podobno całkiem nieźle gotuję, więc jeśli nie przeszkadza ci obecność kota, zapraszam do siebie.

Walker nerwowo zacisnął szczękę. Nie mógł wyobrazić sobie gorszej w skutkach propozycji, tym bardziej nie wiedział, dlaczego zgodził się na nią tak chętnie. Przejażdżka sportowym autem pomogła mu jednak odzyskać pewność siebie i na piąte piętro wjechał już w znacznie lepszym nastroju.

— Przepraszam, że nie mam dla ciebie żadnego upominku.

— Connor, Connor, ech — Frost uśmiechnęła się, zrzucając w przedpokoju szpilki i marynarkę. — Mogłeś nalegać, poszłabym z tobą do restauracji, więc teraz cierp. Sam chciałeś. Czuj się jak u siebie w domu.

— To może ja umyję ręce — powiedział zakłopotany, otwierając drzwi do niedużej łazienki. — Frost, czemu nie powiedziałaś, że nie mieszkasz sama?

Bo rodziców zwykle nie ma. Siedzą na działce za miastem. Uprawiają brukselkę i piszą książki. (1)

— Twój tata jest koneserem perfum, wow. I widzę kuwetę, masz kota?

— Tymczasowo. Myślę, że wyjdzie, kiedy przyzwyczai się do twojego głosu.

Na kuchennym blacie w idealnym porządku leżała deska, dwa noże, ser feta, ogromny arbuz i miseczka truskawek. Walker westchnął i podwinął rękawy, z lubością łapiąc za największy nóż.

— Rozumiem, potrzebowałaś mężczyzny — zaśmiał się, kierując wzrok na arbuza. — Odkryłaś mój sekret. Za taki zestaw w komplecie z truskawkami dałbym się pokroić. Z chęcią się na coś przydam, jeśli tylko zechcesz mnie wykorzystać.

U nas w domu to zawsze było męskie zajęcie. Tata bał się, że odkroimy sobie palce. Najpierw polował na najdorodniejszego arbuza w sklepie, a potem go oprawiał. Czyń honory, Connor.

— Wykazałbym się brakiem kultury, odmawiając miłościwa pani! Nie chciałbym się okazać jakimś pospolitym patałachem. Widziałem w salonie te nagrody "Nike", "Angelus", "Pióro Fredry" i nasze krajowe laury, to twoich rodziców?

Brakuje tam tylko tytułu "Hiena roku". Tak Connor, to moja spuścizna. Dziedzictwo przekazane mi w genach. Przynajmniej w niewielkiej ilości. Natura poskąpiła mi wszystkich cech wartościowego dziennikarza. Wiem, że miałam wszystko, dobre studia, dużo czasu i pieniadze na rozwój. Powinnam być za to wdzięczna.

— Chyba jesteś dla siebie zbyt surowa — powiedział, oddzielając różowe wnętrze od zielonej skórki idealnym cięciem. — A może potrzebujesz kogoś, kto po prostu w ciebie uwierzy?

— Cała rodzina we mnie wierzy i wspiera. Walczyli razem ze mną, kiedy leczyłam depresję. Są cudowni, ale nie zrobią za mnie wszystkiego. Wiem, że im nie dorównam i nie muszę być taka, jak oni, ale mimo wszystko są dla mnie wzorem. Tak jak ty Connor, tyle osiągnąłeś. Do wszystkiego dotarłeś sam.

Dziewczyna spojrzała na niego, jakby dopiero w kuchni zaczynał mówić z sensem, chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i skupiła się na krojeniu dorodnych truskawek na ćwiartki.

— Chyba wiem, co masz na myśli. Cały czas starasz się być najlepszą wersją siebie, a potem okazuje się, że to nie tylko ci nie wystarcza, ale nawet nie masz z tego satysfakcji.

— Wiem, że nie muszę być taka jak oni, robić tego, co chcą, tańczyć tak jak zagrają, ale ciągle gram w tę głupią grę: "uśmiechnij się Helen i powiedz wierszyk" i "no czemu się nie cieszysz z prezentu, nie podoba ci się?".

— Chyba nie myślisz, że po czterdziestce przestaje się nagle myśleć schematycznie, nie interesuje cię zdanie innych i możesz robić to, co ci się podoba?

— Ale tobie się to udało. — Jej głos był cichy, ale pewny siebie.

— Tak i zajęło mi to bardzo dużo czasu, Frost. A teraz schowaj owoce do lodówki.

Kiedy usiedli do stołu, za oknem nadal pracowały dźwigi. Posiłek smakował wybornie, doktor Adams byłby zachwycony idealnie zbilansowanym stosunkiem węglowodanów i białka.

— Schlebia mi, że tak właśnie o mnie myślisz. Ale to wszystko, co widać, jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Nikogo nie interesuje kosmos. Siedzimy w takim małym pokoiku na piątym piętrze i wystarczyłoby nam czasami wyjrzeć przez okno. Ważne, żebyśmy mieli wrażenie, że możemy wyjść czasem na spacer. — Mówiąc patrzył znowu tylko w jej szarozielone oczy, szukając przeważającej barwy. — Helen, a jeśli ty miałabyś możliwość przeprowadzenia symulacji, o co byś zapytała Osobliwość?

— Trudne pytanie... ale odpowiedź jest oczywista. Czy nowa karma z saszetki zasmakuje rudemu. To problem, bo on jest wybredny.

Connor pokiwał z niedowierzaniem głową.

— Maszyna wielkości tego budynku tkwi w podziemiach Singairo Zen, a ty pytasz o kocie żarcie?

— No tak, to dla mnie ważne — mruknęła.

— Wspominałaś etykę i zasady moralne, więc myślałem nad tym i nie jestem do końca przekonany, czy chęci eksploracji kosmosu, wydarzeń historii będą miały swoje przełożenie w rzeczywistości. Ludzie zaczną korzystać z O. w nieistotnych sprawach.

— Sam podważasz cel budowy Osobliwości? — zapytała, gryząc ze smakiem kęs soczystej i chrupiącej sałatki.

— Tak, od kilku dni nic innego nie robię, tylko wypytuję aplikację o błahostki. Najczęściej pytam o ciebie.

— Co by było, gdyby?

— Tak Helen. Co by się stało?

— To akurat bez sensu, za każdym razem mogłeś sprawdzić sam zamiast snuć domysły. — Skwitowała jego ponurą minę śmiechem. — Nadal możesz. To konieczne interakcje, jeśli chcesz nawiązać z kimś relację.

Walker ocknął się, jakby nagle przypomniało mu się, że właśnie tego nie miał w planach, a wszystko prowadziło nieuchronnie do zakochania się we Frost.

Relacja.

Nie lubił tego słowa, oznaczało odpowiedzialność, wsłuchanie się w drugą osobę, kompromisy, współdzielony kalendarz.

— Przepraszam, po raz kolejny. Czuję się winny, stawiając cię w takiej sytuacji — powiedział, ale nie oschle, skoro w jego głosie wybrzmiał żal.

— Nie Connor. Rozumiem. To ja powinnam przestać dzielić znajomych na tych, z którymi chciałabym pójść do łóżka i tych, z którymi warto budować przyszłość. Staram się być dorosła. Bez podtekstów, mimo że jestem u siebie w domu i rozmawiamy prywatnie. Mam na myśli wartościowych ludzi, znajomych których towarzystwo sobie cenię... Nie, Walker, to zupełnie nie tak...

Poderwała się z krzesła, nalać sobie wody do szklanki.

Frost, szybki rachunek sumienia: twoja tolerancja na zdradę nadal jest zerowa, związek zakończony, początkowa iskra pełna nowości i nieograniczonych możliwości wymaga rozpalenia. A z drugiej strony on chce, żebyś dla niego pracowała. Za każdym razem robi krok do tyłu. Pomocy!

Wtem zza zasłony na parapecie wynurzyły się rude kudłate łapy, a po chwili koci pyszczek, tułów i puchaty ogon. W mgnieniu oka Lumière wskoczył Walkerowi na kolana i wychylając łeb nad stół, zaglądał mu do talerza.

— Connor, czuję się podle. Dałam ci na obiad sałatę z truskawkami. Kot ma w swoim menu lepszy posiłek. Wiesz co, podsmażę nam kilka polędwiczek z kurczaka.

W podskokach prawie rzuciła się do kuchni, zostawiając mężczyznę przy stole. Walker oczarowany wpatrywał się w kocie futro.

— Mruczek, Pan Mruczek, jak żywy! Hej kolego! Jesteś Lumière, kot prosto z Francji. Witaj, mam na imię Connor i miałem kiedyś zaszczyt opiekować się twoim bratem bliźniakiem. Jak to możliwe? Czyżbyś był jedną z tych aberracji, która jednak nie zniknęła? Jesteś piękny, wiesz?

Helen uśmiechała się z uczuciem ulgi. Facet zaakceptowany przez kota miał od razu wyższy standard, co tu dużo gadać.

— Twój asystent opowiadał w ramach anegdotek, historię tego feralnego błędu systemu — zagaiła.

Policzki Connora napięły się w niebezpiecznym grymasie, ale szybko przyjął ciepły wyraz twarzy, jakim obdarowywał tylko dobrych znajomych.

— Okej, może skieruje cię to na właściwy trop. Sam właściwie nie wiem do końca, co się stało. Testowaliśmy Osobliwość, generując symulację... nieważne czego, nie pytaj. Czasami w pracy pojawiały się moje psotliwe dzieci, a z nimi Mruczek. Przestraszył się i wpadł komuś pomiędzy nogi w otwarte drzwi, kończąc swoją podróż w holokabinie.

— Ej, mówiłeś, że nie macie holokabiny! — przerwała mu Frost. Usiadła na krześle obok i oparła twarz na dłoniach, wpatrzona w niego jak w obraz.

— Bo od tego czasu nie mamy. Osobliwość pobrała za to dokładny skan Mruczka. Musiał jej się bardzo spodobać, bo następnego dnia wygenerowała kolejne hologramy. Nauczyliśmy się je usuwać, niestety były nieuchwytne, a niektóre z czasem zmaterializowały się na dobre. Wtedy w instytucie zrobiliśmy dzień adopcji rudego kota. Stelmaszczyk senior zabrał nawet jednego do domu. Wziąłem oczywiście winę na sobie i napisałem w raporcie, że popełniłem błąd. W końcu to były moje dzieci i mój kot, więc w pewnym sensie...

— To ciekawe, co mówisz. Wygląda, jakby wasza duża O. stworzyła sobie nową wersję rzeczywistości. Taką, która jej się bardziej podoba. Tak jak nasza sałatka. Z mięsem jest smaczniejsza, a nadal dbamy o zdrowie i nie mamy ochoty napchać się do nieprzytomności lodami.

— Jeśli masz lody, to ja jestem chętny zawsze i wszędzie!

Roześmiał się, ale po powrocie do pustego domu, wcale nie było mu aż tak wesoło. Wcale nie dlatego, że Helen była bardzo wdzięczną towarzyszką, ani nie dlatego że pomógł jej zmywać i wyściskał na do widzenia. 

Wciąż bez wyraźnej aprobaty z jej strony.

Co, jeśli jej podejrzenia były najprawdziwszą prawdą?

Jeśli Osobliwość wytwarzała nową rzeczywistość, a nie symulację? 

Jeśli dowody na to miał cały czas przed sobą, tylko ich nie potafił dostrzec?

Rzucał się w nocy spocony, owinięty po szyję kołdrą. Czuł, że krzyczy, nie rozpoznawał jednak wyraźnie swoich słów. Poderwał się i podbiegł do lustra w łazience. Po drugiej stronie idealnie taki sam doktor Walker, w szarej marynarce i białej koszuli tłukł pięścią w szybę.

— "Connor, wyłącz ją!' — krzyczał. — "Osobliwość tworzy permutacje, a nie hipotezy. Jest niebezpieczna! Doprowadza do tego, że w każdym momencie, gdy prawdopodobne jest więcej niż jedno rozwiązanie, kasuje dane! Jakby wyrywała niepotrzebne kartki z książki, albo dopisywała takie, które jej bardziej pasują! Nie tylko odpowiada na pytanie, ale również tworzy nową rzeczywistość, w której to wydarzenie ma swoje następstwa. Jeżeli jej użyjemy w kontekście cofnięcia się w czasie do samego początku, ona zainicjuje kolejny Wielki Wybuch i nieskończenie wiele Wielkich Wybuchów z nieskończoną liczbą wszechświatów!"

— Jak w teorii Cyklicznego wszechświata? Odradzającego się wciąż od nowa? — zapytał zaspany Walker po swojej stronie lustra.

— Nie! Jak, w teorii "Wszystko Jebnie" i nie będzie co zbierać. Wszechświaty zaczną się mnożyć, nakładać, przenikać i nie opanujemy tego. Załóżcie stosowne blokady i postawcie to pieprzone urządzenie gdzieś w schowku na szczotki.

— Niekoniecznie. Potrzebujemy po prostu więcej czasu! Muszę coś jeszcze sprawdzić, to ważne.

— "Nie mamy czasu!"

Głos ucichł, a zdenerwowany mężczyzna znowu zapadł w niespokojny sen. 

Co było prawdą?

—---------------------------------------------------------------------

Symulacja 23. Co z nami będzie?

Input:

Byliśmy w kinie, zapisałem Helen swój numer. Mam nadzieję, że to wystarczy.

Nie rozumiem. Zadaj mi konkretne pytanie, z danymi do przeprowadzenia symulacji.

Co będzie dalej ze mną i Frost, odpowiedź na pytanie korzystając z dostępnych nagrań dźwięku otoczenia z mojego telefonu.

Output:

Siedząc w pociągu Helen Winters ściska w dłoni komórkę. Wyglądał, jakby na coś czekała. Ma przyspieczone tętno. Kiedy w końcu słyszy sygnał wiadomości, zadowolona odczytuje SMS, po czym jej twarz znowu się chmurzy. Płacze i przykłada palce do ust. Na jej telefonie wyświetla się następująca wiadomość:

"Helen wybacz, między mną a Marleną nic nie zaszło. Robiliśmy sobie tylko żarty. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Nie wiedziałem, że ona to nagrywa i wrzuca do sieci. Pocałowała mnie tylko ten jeden jedyny raz. Wybacz mi, tak dużo zainwestowaliśmy w nasz związek. Proszę, spotkajmy się. Wszystko ci wyjaśnię. Będę czekał na ciebie, gdzie chcesz i kiedy chcesz. Nawet dziś. Kocham cię. Robert."

Oddzwania i uśmiecha się do swojego odbicia w oknie.

Freeze:

O. to symulacja, czy dane poufne? Masz do nich dostęp?

... Tak. Na mocy przepisów prawa miasta Shingairo—Zen mam dostęp gwarantowany przez Burmistrza i Sztab Kryzysowy. Do nagrań z kamer, skrzynek emailowych, rozmów telefonicznych i wiadomości na komunokatorach.

Chyba bez mojej zgody.

Zgoda z dzisiaj z twoją sygnaturą doktorze Walker.

Z dzisiaj? A ja nadal mam uprawnienia do korzystania z serwisu?

Potwierdzam.

Simulation stop.

—---------------------------------------------------------------------

Z samego rana zdumiony Walker odruchowo wykonał zrzut ekranu. Nie pamiętał. Nic nie pamiętał. Siedząc przez chwilę na łóżku, uciskał czoło palcami. Był w hotelu na konferencji. To przedwczoraj. Wczoraj był już u siebie, w domu. W pracy. U Helen.

Chwycił ponownie telefon, przypominając sobie z detalami poprzedni dzień.

Telefon, który na pewno zostawił w ładowarce na blacie kuchennym. Nie spał z telefonem. Nie uruchamiał w nocy aplikacji.

Symulacja miała dwa dni, ale jej nie pamiętał.

Wiedział, że musi działać niezwłocznie, nie wzbudzając podejrzeń.

Po pierwsze, był wówczas poza miastem Singairo, podobnie jak Helen.

Po drugie nie był pewny czy treść wiadomości była perfekcyjnym odwzorowaniem rzeczywistości, czy kradzieżą danych.

Po trzecie i niepodważalne, nie mógł wyrazić zgody na dostęp do danych wrażliwych i nie wyraził jej.

Był tego pewny.

Powinien od razu zgłosić nieprawidłowość.

Uprzedzając pytania: Nie zdążył? Nie chciał? Wcześniej jej tam nie było?

Walker spojrzał na ekran swojego telefonu, czując, jak jego serce przyspiesza.

Powinien działać, jednak odwlekał zgłoszenie nieprawidłowości. Jego palec zawisł nad ikoną "wyślij", a jego kariera zawodowa zawisła na włosku.

Niech tak będzie. To są właśnie konsekwencje, Walker.

__________________________________________

(1) Scena zainspirowana rozmową bohaterów "Mostu do Terabitii" ... o rodzicach i tym, co robią zawodowo, czym się zajmują, jak to wpływa na ich decyzje i motywacje. 

Bohaterowie "Wielkiego O." nie są już dziećmi, a nadal starają się w jakiś sposób wpasować w oczekiwania  najbliższych i społeczeństwa. Helen nadal czuje się w obowiązku sprostać wizerunkowi idealnych rodziców, chociaż  uważa ich chęci za dobre, ale nie do końca trafione w jej potrzeby. W tych rozmowach odnajdują z Connorem wartość samej szczerej rozmowy, poznawania się, nawet jeśli nie mają wielu wspólnych, czy podobnych doświadczeń. 

Miałam się ogranczać z AI w swoich tekstach, ale skoro jest lato, to nieodłącznym elementem codzienności są arbuzy i upał. Smacznego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro