Rozdział XIX - Moja wina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Korytarz którym prowadził mnie profesor był długi, czekałam na to aż znajdziemy się w miejscu , w którym będę mogła zagrodzić mu drogę, bo jak na razie od prowadził i mógł w każdym momencie uciec.

- Pieprzona agencja. Nie wiem jak udało im się mnie dopaść, ale na pewno nie dam się im tak łatwo. Nie po tym co udało mi się osiągnąć.

Mówił pod nosem, cicho sam do siebie. Jednak ja i tak słuchałam. Nie rozumiałam dlaczego to robi. I to mnie męczyło. Rozwiązałam sprawę, ale to pozostało wciąż sekretem. Tylko dlaczego?

Wyszliśmy w końcu do niewielkiego pomieszczenia jasno oświetlonego światłem. Nie miał okien, co było jasne bo jak zdążyłam się już zorientować byliśmy pod ziemią. Drzwi były jedne i właśnie do nich szedł profesorek.

Szybko nad nim przeskoczyłam i pojawiłam się w przejściu jednocześnie nie dając mu możliwości przejścia.

- Co robisz?

Jego głos był pełen obaw. Co trochę mnie zdziwiło, przecież zawsze był taki groźny i pewny siebie...

- Agato przepuść mnie!

Rozkaz jaki wydał nawet mną nie poruszył. Nie byłam jego marionetką nie wiem dlaczego. Ale w głębi duszy cieszyłam się jak dziecko.

- Przykro mi , ale nie wykonuje ślepo twoich rozkazów. Nadal jestem sobą i nie pozwolę ci uciec.

Przez chwile nie dowierzałam temu ,że zwróciłam się do niego tak łagodnie.

- CO?!! Dlaczego!??? Jak?!!

Pokręciłam głową jednocześnie przygotowując się do ewentualnej walki.

- Dlaczego to robisz?

Moje pytanie wywołało uśmiech na twarzy profesora Mike. Co mnie trochę przeraziło.

- Jak to po co? By być najsilniejszy. By być potężny! By stać się tak samo odważny i tak samo przebiegły jak najlepszy agent wszech czasów.

- Ale czy musi ginąć tyle ludzi?

Zaśmiał się tylko , co obudziło ciarki na moich plecach.

- Każda praca wymaga poświęceń kochaniutka, i jestem pewien że ty też to wiesz.

Zamyśliłam się. W mojej głowie powstało kilka znanych mi spraw w których zginęli agenci, ale najwyraźniej pojawili się moi rodzice. Poczułam smutek i żal, ale nie wiadomo czemu najwięcej złości. Przecież morderca moich rodziców stoi przede mną , a ja się zastanawiam po co on zabija ludzi? Boże jaka ja głupia.

- Na przykład twoi rodzice ponieśli taką śmierć, bohaterską...

Teraz się wkurzyłam. Już nie chciałam wiedzieć dlaczego, chciałam po prostu mu przywalić.

- Moi rodzice zginęli przez ciebie !!! Zamordowałeś ich !! A oni mieli cię za przyjaciela!!

- O nie, nie nie... oni nie zginęli prze zemnie, tylko przez ciebie.

Zatrzymałam swój wściekły wzrok na nim, nie rozumiejąc co do mnie mówi.

- Nie wiesz że twoi rodzice od początku wiedzieli ze jesteś białej krwi? Że wiedzieli że jeśli będę miał serum to że cię zabiję? Wiedzieli. I oczywiście wyruszyli by odebrać mi serum! Nie wiesz jak to się stało że jeszcze żyjesz? To ja ci wytłumaczę...

- Nie!!! Nic mi nie mów. Poddaj się!
Zaśmiał się, ale ja nie chciałam nic wiedzieć, nic słyszeć. Czułam że to nie będzie miłe i dlatego nie chciałam by popsuł mi zdanie o rodzicach.

- Nigdy się nie poddam. Będę cię ścigał do końca twojego życia i zabiję cię tak jak twoich rodziców! Twoi rodzice to niesamowici agenci, dlatego ta cała katastrofa samolotowa nie zabiła ich do końca... Znalazłem ich, i podałem serum.

Moje ręce się trzęsły nie mogłam się ruszyć. Nie chciałam słuchać tej historii do końca, ale nie mogłam też sprawić by przestał mówić.

- Patrzyłem jak wiją się w męczarniach. Patrzyłem, aż twoi rodzice nie zgodzili się oddać mi serum , które wykradli. Skłamałem wtedy że cię ukradłem i że eksperymenty trwają... wiedziałem ze twoi rodzice się załamią. Miałem rację. Kiedy chciałem by się poddali powiedziałem ze nie przeżyłaś. Następnego dnia.... Już nie żyli! A ich ciała rzuciłem do wraku samolotu.

Nie mogłam myśleć. Ogarnął mnie smutek... to moja wina, to moja wina że rodzice nie żyją. Gdybym nie była białej krwi nie musieli by lecieć, nie cierpieliby. To moja wina... ja.

- Ale nie martw się , niedługo ich spotkasz!
Jego szyderczy śmiech doprowadził mnie do szału. Skoczyłam na niego przemieniając się w wilka , bez żadnego problemu przewalając go na ziemię. Kilka strzałów zostało wypuszczonych, jednak to nie profesor je wystrzelił, tylko agenci.

Teraz mnie nie obchodzili. Choć próbowali mnie odciągnąć ja wciąż zadawałam rany profesorowi. Jego krzyk był dla mnie czymś w stylu tryumfu. Bałam się , bałam się samej siebie.

- Agata! Agata ! Prosze!!

Rin. Głos Rina natychmiastowo przywrócił mnie do żywych. Rozejrzałam się i spojrzałam na mojego ukochanego. Miał krew na koszulce, inni też. Wszyscy patrzyli się na mnie ze strachem. Zaskomlałam.

Wycofałam się i mimo że agenci próbowali mnie złapać, lub uśpić, wymknęłam się.

Czując chłód zimnego powietrza poczułam się lepiej. Nie myślałam ,że to coś co zrobiłam było dobre i słuszne. Zganiłam się za to, że dałam się mu omotać. Byłam wściekła. Po moim pysku leciały łzy. Biegłam jednak wciąż, nie przerwanie. Wiedziałam jak wrócić, przede mną było kilkaset kilometrów, ale zdecydowanie nie wątpiłam ,że jak już tam dotrę to będzie dobrze.

Moje myśli krążyły wciąż wokół, tych samych osób. Moich rodziców, a co jeśli ten świr mówił prawdę? Co jeśli to moja wina, że nie żyją? Nie daruję sobie tego. Po prostu nie daruję!!

Wciąż biegłam . Bo chciałam smutki zostawić za sobą.

==================================================================================

No to przed ostatni rozdział. Dziękuję wam za czytanie i przepraszam , ze dziś krótszy. Pisze to wieczorem i musze iśc spać. To sprawia ,że niestety muszę skończyć. Jeszcze raz wam dziękuję za gwiazdki i komentarze. Pozdrawiam KasiaAS.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro