100.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Astaroth wylądowała dość daleko od ruin, które teraz zwała domem. Była wściekła. Gotowało się w niej. Nie rozumiała o co chodziło Rimmone'owi. Nie widziała niczego złego w tym, że polubiła to, kim jest. Akceptowała siebie i swoją mroczną naturę. To naprawdę było takim powodem do niepokoju? I owszem zupełnie się nie przejęła tym, co się stało z jednym z mieszańców. Mieli szansę się wycofać, a nie dość, że wtargnęli na nie swój teren, to jeszcze jej zagrozili. Była dumna z siebie, że miała dość odwagi i dawała sobie radę w starciu z mieszańcami. I cieszyła się, że Dagon stanął w jej obronie. Może brutalnie, ale skutecznie.

Rozwścieczona machnęła pazurami, przez co te zaryły głęboko o jeden z pni, pozostawiając za sobą widoczne ślady.
Po ataku na bezbronne drzewo, wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Gdy wypuściła powietrze z płuc, a następnie znów zaciągnęła się wilgotną wonią lasu, poczuła jak powoli gniew wyparowuje.
Spojrzała w ciemne niebo, sięgając przy tym do warkoczyka, w który miała wplecione pióra. W tym Rimmone'a. Znów westchnęła, tym razem czując, iż niepotrzebnie aż tak się uniosła. Wiedziała, że chłopak tylko się o nią martwił, bo rzeczywiście bardzo się zmieniła i to w zaledwie pięć lat. I gdzieś tam w głębi serca czuła, że ta troska jest urocza. Irytująca, ale urocza zarazem. Jednak upór i duma były silniejsze, więc nie miała zamiaru ustępować i przyznawać racji swemu Vincu.
Wzdrygnęła się gdy nagle coś zimnego musnęło jej ramię. Obróciła się szybko, a gdy ujrzała kto, a raczej co ją zaczepiło, uśmiechnęła się łagodnie. Nieco się zdziwiła, że Zmora o dość masywnym cielsku i zazwyczaj niezgrabnym, ociężałym chodzie, zdołała ją bezszelestnie podejść.
Musnęła dłonią odkryte zęby Dagona, a następnie jego szorstki nos.

- Przed Tobą się nie ukryję, co? - poklepała szyję Zmory - Wyczujesz mnie z kilometra, prawda?

Upiorny koń schylił łeb i zaczął wąchać jej ubranie. Najwyraźniej  wyczuł krew, któregoś z mieszańców, bądź jej własną.  I być może znów liczył na jakiś smakołyk od niej.
Obserwując Dagona, już niemal nic jej nie dziwiło. Nawet fakt, że Zmory potrafiły pochłaniać naprawdę ogromne ilości jedzenia, by następnie móc przeżyć bez kolejnego posiłku nawet przez kilka tygodni. Najczęściej postępowały tak w zimie, gdy dostęp do jakiegokolwiek pożywienia był ograniczony. Ale Dagon często nie musiał się martwić o żywność nawet zimą, gdyż Astaroth nie pozwoliłaby mu głodować. I przez to stał się niezwykle łakomy.

- Ale cię rozpieściłam - zaśmiała się, lekko odpychając pysk Zmory, padający jej ubranie - Sam mógłbyś sobie coś upolować.

Spojrzała prosto w puste, czarne oczy zwierzęcia. W tej otchłani dostrzegała coś, czego nikt nie spodziewałby się dostrzec. Widziała spokój i łagodność, które zupełnie nie pasowały do upiornego wyglądu Zmory, ani do faktu, że jego ostre zębiska i szpony mogły rozszarpać ciało na strzępy, bez wysiłku. 

- Chodźmy stąd, co? - przesunęła ręką po szyi, a następnie po żebrach konia - Potrzebuję rozrywki. 

Ruszyła przed siebie, a po chwili usłyszała ciężkie kroki podążającej za nią Zmory. Uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się, że Dagon postanowił jej dotrzymać towarzystwa. Spokojnym krokiem, dziewczyna szła przed siebie, jakby bez celu. Czasem nuciła pod nosem i beztrosko jak dziecko, podskakiwała, czasami nawet tańczyła, bądź wskakiwała i chodziła po przeszkodach, takich jak duże kamienie i powalone drzewa. Szła tak niemal do świtu, o dziwo nie czując zmęczenia, ani strachu. Oddaliła się dość daleko od Melmore. Niemal opuściła granice terytorium jej ojca, świadomie ryzykując. Zmierzała nad urwisko, u którego podnóża znajdowała się duża łąka, na której chętnie pasły się Rogacze i inne stworzenia. Lubiła tam przychodzić, nie tylko by zapolować. Czasem siadała na krawędzi zbocza i patrzyła na beztroskę stworzeń, zazwyczaj dobrze skrytych gdzieś w lesie. 
Gdy była już blisko celu, Dagon nagle zapiszczał, przyprawiając ją o ciarki. Obejrzała się zaskoczona i wlepiła pełne niepokoju ślepia, w ogiera. Ten nerwowo się zatrzymał i tupnął kilka razy, potężnymi kończynami. Gdy to nie wywołało żadnej reakcji, cofnął się nieco i kilka razy zakręcił się w miejscu, rżąc przeraźliwie.

- Dagon, spokój - uniosła ręce, próbując sięgnąć do jego pyska.

Jednak na nic się to zdało. Ostatecznie Dagon stanął dęba, znów wydając z siebie przeraźliwie rżenie, po czym rzucił się do ucieczki.

- Dagon? - zdziwiła się - Dagon! Dagon, wracaj! - nie dostrzegając konia, podrapała się po czole - Co go napadło?

Szybko uzyskała odpowiedź. Usłyszała znajomy ryk. Słyszała go podczas walki z mieszańcami, które wtargnęły na tereny tuż przy Melmore. Poczuła jak ogarnia ją gniew. Znów mieli nieproszonych gości.
Jednak gniew szybko wyparował, a zastąpił go lęk, gdy idąc za rykiem i odgłosami walki, dotarła nad urwisko, które jeszcze przed chwilą było celem jej długiego spaceru.
Odgarnęła gałęzie, zasłaniające widok i zamarła. Dostrzegła jednego z mieszańców, z którymi walczyła. Mężczyznę z piórami na głowie. Był w pułapce. Cofał się w stronę krawędzi urwiska, atakowany przez dwóch aniołów. Młodzi mężczyźni w lekkich zbrojach i ciemnobrązowych szatach, na zmianę atakowali swą ofiarę zaklętymi mieczami, dumnie strosząc przy tym swe śnieżne skrzydła.
Pół demon syczał groźnie, broniąc się kłami i pazurami, które były żałosną bronią w porównaniu do anielskich, zaklętych ostrzy.
Jednak mieszaniec zdołał dopaść jednego z Łowców. Ugryzł go dotkliwie, przed co ten stracił oręż, a następnie padł na ziemię.
Drugi z aniołów się zawahał. Obawiał się, że próbując zranić mieszańca, zrobi krzywdę swemu kompanowi.
Kolejny anioł, który nagle wylądował na skale, nie miał takich obaw. Przebił mieczem ciało mieszańca na wylot, na wysokości jego łopatki, przez co jego ostrze zraniło również młodszego Łowcę.
Napastnik się tym nie przejął. Wyrwał ostrze, nie zważając na ryk mieszańca i okrzyk boleści kompana. Następnie kopnął pół demona, zrzucając go z młodszego anioła.
Mieszaniec obficie krwawiąc, syczał groźnie, znów się cofając. Jego kroki były chwiejne i chaotyczne, zdradzające lęk i bezradność.
Anioł, który go zranił, zbliżył się do niego, gotów do kolejnego ataku. Mieszaniec próbował raz jeszcze zrobić pożytek z kłów. Jednak jego zęby zamiast ciała, napotkały stal, osłaniającą karwasz, na ręce doświadczonego Łowcy. A nim zdążył zrobić cokolwiek, pod żebra wbiło się anielskie ostrze.
Łowca, który zranił mieszańca, odepchnął go w stronę krawędzi urwiska. Zrobił to nie kryjąc pogardy. Dla niego ugodzony mieszaniec był nic nie wartą istotą.
Anioły patrzyły obojętnie, jak mężczyzna zatacza się w tył, po czym ledwo żywy spada ze skał.
Astaroth ze łzami w oczach patrzyła jak leci ku ziemi. Czas zdawał się zwolnić. Miała wrażenie, że pół demon spada całą wieczność.
Mimowolnie krzyknęła, gdy runął prosto na suche, martwe drzewo. Gałęzie przebiły jego gardło, pierś i udo. Zdawało jej się, że aż tu słyszy trzask kości. Ciało mieszańca zadrżało kilka razy, po czym zamarło w bezruchu. Krew w jednej chwili zalała całe drzewo i zaczęła się przeistaczać w dużą kałużę, wokół suchych korzeni.

Astaroth uniosła wzrok i zamarła. Anioły poderwały się do lotu. Mknęły prosto na nią.
Rzuciła się do ucieczki, przeklinając w myślach samą siebie. Mogła od razu uciekać. Albo mogła w ogóle nie oddalać się od Rimmone'a. Gdyby nie uniosła się dumą, to prawdopodobnie w tej chwili siedziałaby z młodzieńcem przy ognisku i gawędziliby do tej pory, albo już układałaby się do snu.
Zamiast tego gnała przerażona przez ciemny las, błagając los, by i tym razem dopisało jej szczęście. Słyszała łopot ich skrzydeł i okrzyki. Nie rozumiała ani słowa. Była zbyt przerażona, aby wsłuchiwać się w co mówią, a do tego jej słuch był bardziej skupiony na dudnieniu serca i ciężkim oddechu. Znów krzyknęła, gdy strzała ze świstem przemknęła tuż przy niej, jedynie lekko ocierając się o jej ramię, by ostatecznie wbić się w ziemię. Kilka kolejnych lotek wbiło się w pnie, między którymi zwinnie przemykała, chcąc się osłonić przed ostrzałem. Bała się zrobić pożytek ze swych skrzydeł. Jakieś przeczucie kazało jej pozostać na ziemi. Domyśliła się, że nie dość, że mogliby ją dogonić w locie, to jeszcze była by odsłoniętym celem, łatwym do zestrzelenia.
Serce podeszło jej do gardła, gdy potknęła się o jakiś korzeń i z krzykiem, runęła na ziemię. Nie zważając na zdarte ręce i kolana, szybko się podniosła i znów rzuciła się do ucieczki. Jednak ten upadek kosztował ją cenne sekundy i metry, jakie miała przewagi nad Łowcami. Słyszała ich wyraźniej. Wiedziała, że są blisko...

Tuż przed tym, jak Astaroth rozpoczęła walkę o życie, Rimmone znów odwiedził Vagirio. Tym razem usiadł wygodnie, tuż obok demona, na pozostałości po piętrze. Po zdaniu mu relacji z walki Astaroth z mieszańcami, zaczął się wpatrywać prosto w białe, przygaszone ślepia Vagirio, jakby liczył, że właśnie w nich znajdzie sposób na swoje troski. Starał się nie pokazać, że słyszy słaby, świszczący oddech, choć nie było to proste. Po prostu wciąż patrzył w niegdyś upiornie święcące, puste oczy.

- Co mam z nią zrobić, staruszku? - spytał, po dość długiej chwili niezręcznego milczenia - Asta się zmienia. Z dnia, na dzień na gorsze... 

- Nie bardzo rozumiem twoje zmartwienie - odparł Vagirio, próbując nie zwracać uwagi na własny, świszczący oddech - Przecież o to nam chodziło. Miała umieć sobie radzić właśnie w takich sytuacjach. I właśnie ci pokazała, że jest w stanie o siebie zadbać. Więc w czym problem?

- Nie widziałeś tego. Nie widziałeś tej agresji... Patrzyłem na nią i jej nie poznawałem. Przeraża mnie to, co się z nią stało.

- A czego oczekiwałeś? Przez lata próbowaliśmy właśnie to na niej wymusić. Nauczyliśmy ją korzystać z demonicznej strony i właśnie to robi. Powinieneś się cieszyć.

- Z czego mam się cieszyć? Że jest gotowa zabijać z zimną krwią? Nawet jej powieka nie drgnęła, gdy Dagon rozszarpał jednego z intruzów. Zero żalu, czy przerażenia. Ja rozumiem, że jest po części demonem, ale jest też aniołem, a w ogóle tego po niej nie widać. Co jeśli jej anielskie umiejętności zanikną?

- Jest coś o czym nie wiesz.

- Mianowicie?

- Astaroth ma w sobie też cząstkę człowieka. Niewielką i być może ma to nie wielkie znaczenie, ale to może ją czynić jeszcze bardziej podatną na uleganie demonicznemu obliczu. Ale jeśli mam być z tobą szczery, to nie widzę w tym nic złego. Przynajmniej mogę być spokojny, że sobie poradzi. Jest silna i potrafi być bezwzględna. Właśnie to chciałem osiągnąć.

- A nie martwi cię to, że bywa cholernie agresywna?

- A znasz demona, który nie byłby agresywny, kiedy się go atakuje? - Vagirio spojrzał na niego jak na głupca.

- Nie, ale...

- Już naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi, dzieciaku.

- Wolałem ją kiedy była taka łagodna, nieporadna.

- Masz na myśli bezbronna?

- Byłem jej wtedy potrzebny. Tak samo jak ty. Nie jest ci przykro, że już nas nie potrzebuje? Równie dobrze mogłaby teraz postanowić, że odchodzi i...

- A, tu cię boli. Tego się właśnie obawiasz, prawda? Że postanowi odejść? Może nawet wrócić do tych śmiertelników, u których dorastała?

Rimmone zaczerwienił się, spuszczając przy tym głowę.

- Tak. Tego się właśnie boję. Boję się jak cholera, że kiedyś nadejdzie dzień, że postanowi odejść. A co jeśli, co gorsza, będzie chciała odejść samotnie? Naprawdę nie chcę jej stracić...

- Nie ważne jaką decyzję podejmie, jeśli ci na niej szczerze zależy, to powinieneś zaakceptować każdą jej decyzję. Nie ważne, jak bardzo bolesna, by była.

- A gdyby Nadele chciała od ciebie odejść i wrócić do Niebios? Ty byś się z tym od tak pogodził?

- Tak. Mimo, że to by było jak cios w serce, to tak. Nie trzymałbym jej przy sobie na siłę, wiedząc, że jest nieszczęśliwa.

- Czyli, jeśli Asta zechce odejść z Melmore, to mam jej na to od tak pozwolić?

- Dokładnie.

Rimmone przygarbił się. Liczył, że usłyszy od Vagirio zupełnie inne słowa. 

- A co mam zrobić z jej agresją?

- Nic. O ile nie rzuci się na ciebie, bez powodu, chcąc cię zabić, to nie ma problemu. Po prostu pogódź się z tym, że jest, jaka jest. Tak, jak ona to zaakceptowała. A wtedy wszystko będzie w porządku, zoba...

Nie dokończył ostatniego słowa, gdy dotarł do nich przerażający ryk Zmory. Zdziwili się, jeszcze nigdy czegoś takiego nie słyszeli. Rżenie było nerwowe, czasami nagle się urywało, a do tego tłumiła je odległość. Jednak i tak potężne echo, dotarło nawet tu, do Melmore. 

- To Dagon? - zdziwił się Vagirio.

- Wydaje mi się, że tak. Ale chyba jest daleko.

- Myślisz, że coś się stało? 

- Nigdy jeszcze tak nie rżał. Chyba coś go przeraziło. A wierz mi, tego zębatego bydlaka nie łatwo wystraszyć. Polecę sprawdzić, co go spłoszyło...

Astaroth wciąż uciekała, przed ścigającymi ją Łowcami. Miała łzy w oczach. W ustach już czuła posmak krwi, a płuca paliły ją, jakby ktoś je przypalił gorącym prętem. Zaczynało jej brakować sił, mimo, że miała dobrze wyćwiczoną kondycję. Pokaleczone stopy, również nie ułatwiały jej zadania. Nogi zaczynały się pod nią uginać, a przed oczami pojawiły się mroczki. Mimowolnie zwalniała, opadając z sił. Już była blisko padnięcia z wyczerpania, na ziemię, gdy nagle dostrzegła promyk nadziei. Tuż obok niej pojawił się Dagon. Biegł równo z nią, by w końcu chwycić ją zębami i pociągnąć w swoją stronę.
Astaroth chwyciła jego szyję i rzadką grzywę. Czuła jak co rusz, Dagon odrywa ją od ziemi. Postanowiła zaryzykować, odbiła się od gruntu, po czym z trudem wdrapała się na grzbiet galopującej Zmory. Choć była w szoku, że ogier nareszcie pozwolił jej się dosiąść, nie oddała się radości. Myślała tylko o tym, aby utrzymać się na plecach upiornego rumaka. Nigdy nie jeździła konno i nie sądziła, że jej pierwsza jazda będzie za razem walką o życie. Przerażona wtuliła się w szyję Dagona i zamknęła pełne łez oczy, w pełni mu ufając.
Ośmieliła się otworzyć oczy, dopiero, gdy poczuła mocne szarpnięcie, po czym jak Dagon skoczył. Niepewnie się obejrzała, słysząc, że krzyki anielskich Łowców ucichły, podobnie łopot ich skrzydeł. Zaczęła się histerycznie śmiać, widząc, że nikt ich nie ściga. Nie zaprotestowała, gdy Dagon zaczął subtelnie zwalniać, z szaleńczego galopu, do spokojnego truchtu. 

- Chyba nam się udało - poklepała go - Uda...

Nie zdążyła dokończyć, gdy na drodze stanął im kolejny Łowca i bez zawahania wymierzył do nich z łuku. Astaroth mimowolnie krzyknęła, gdy Dagon nagle bryknął, omal jej nie zrzucając, po czym znów zaczął biec co sił, w przypadkowo obranym kierunku. Nie zdążył odbiec daleko. Runął na ziemię, rżąc przy tym przeraźliwie, po tym jak anielska strzała, zahaczając o nogę Astaroth, wbiła mu się pod żebra, przebijając płuca i serce.
Dziewczyna pisnęła, spadając. Twardo gruchnęła o ziemię, mocno się obijając. Jednak nie przejęła się stłuczeniami i głębokimi skaleczeniami, jakie naznaczyły jej ręce, a nawet policzek. Nie liczył się ból jaki ogarnął jej plecy i żebra. W tej chwili to było nie ważne.

- Dagon! - krzyknęła, szybko przysuwając się do swego upiornego rumaka.

Łzy napłynęły jej do oczu. Zrozpaczona pogłaskała pysk zwierzęcia. Nim zdążyła choćby pomyśleć o swym darze uzdrawiania, życie zgasło w mrocznych ślepiach Zmory. Jej dłonie, ubrudzone ziemią i brunatną krwią ogiera, zaczęły drżeć. Krzyknęła zrozpaczona, odchylając uszy w tył i pozwalając łzom umknąć z oczu. Po chwili wlepiła pełne żalu i złości ślepia, w gromadzących wokół niej anielskich Łowców. Było ich więcej, niż tylko trzech Łowców, których widziała na urwisku. Łącznie było ich sześciu.

- Wy potwory! - wrzasnęła - To było niewinne stworzenie!

- Ten piekielny stwór zasługiwał na śmierć - burknął łucznik, który ustrzelił Zmorę - A ty sczeźniesz, wraz z nim - warknął, szykując kolejną strzałę.

Astaroth poderwała się z miejsca, z pazurami gotowymi do ataku i nożem, zrobionym z ostrego pióra, ściskanym w prawej dłoni. Nie wiedzieć kiedy dopadła łucznika. Lotką zdołała dotkliwie zranić dłoń strzelca, po czym szponami rozerwała mu szyję. Po ciosie, szybko się obróciła i zwinnie odparła atak ze strony kolejnego z aniołów, dzierżącego miecz. Chwyciła ogonem jego szyję, po czym błyskawicznie, obróciła się do kolejnego mężczyzny, łamiąc swej ofierze kark. Zasyczała, ukazując ostre kły, odbijając sztylet następnego rywala, po czym sama wbiła swoje pióro w jego pierś. Naparła na niego, przez co runęła z nim na ziemię, w efekcie lądując na nim. Uniosła rękę, gotowa do poderżnięcia kolejnego gardła. Jednak nie zadała ciosu. Zamarła w bezruchu, gdy poczuła coś zimnego przy swojej szyi. Po namyśle, głośno sapiąc, powoli obróciła głowę i wlepiła czerwone ze złości ślepia w anioła, w głębokim kapturze. Mężczyzna stał tuż nad nią. Jedną rękę miał za plecami, zaś drugą wyraźnie nie czując zagrożenia ze strony Astaroth, trzymał ostrze, które spoczywało na jej szyi. Lekko przekrzywił głowę, zainteresowany faktem, że na ciele dziewczyny nie pojawiła się paląca pręga.

- Rzuć to - rozkazał, wlepiając spojrzenie w nóż.

Astaroth warcząc ostrzegawczo, rzuciła zalane srebrzystą krwią, ostrze gdzieś na bok.

- Wstawaj - mruknął, tym samym stanowczym, zimnym tonem.

Zdyszana, powoli się podniosła, po czym obróciła się w stronę mężczyzny, który groził jej poderżnięciem gardła.

- Na co czekasz, Ranar? - warknął anioł, którego szyję nastolatka dotkliwie, choć nie śmiertelnie zraniła.

- To pół anielica - odparł - Nie możemy jej zabić.

- A to niby czemu?

- Powtórzę raz jeszcze. To pół anielica. Chyba, że masz ochotę zostać wygnany na wieki, to śmiało zabij ją.

- To coś wygląda ci na anielicę?! - ryknął jeden Łowców, który nie zdążył wymienić się z Astaroth ciosami.

Ranar chwycił dziewczynę za czarne włosy i mocno odchylił jej głowę w tył.

- Przemień się - rozkazał.

- Puszczaj! - wrzasnęła, raniąc pazurami jego rękę.

- Przemień się. Więcej nie powtórzę.

Dziewczyna przez chwilę łypała na niego kątem oka, mając zaciętą minę. Po chwili jednak westchnęła ciężko, rezygnując z uporu. Jej dotąd mocno odchylone w tył uszy, stały się mniejsze i zaokrąglone. Oczy z ciemnoniebieskich i mrocznych, wróciły do jasnej, żywej błękitnej barwy. Paznokcie wsunęły się w opuszki palców, a powiększone kły powróciły do naturalnego rozmiaru. Rogi oraz długi ogon zniknęły, a włosy w jednej chwili z czarnych, przeistoczyły się w srebrne. 

- Sądziłem, że już dawno coś cię dopadło - rzekł Łowca, trzymający włosy dziewczyny - Ale najwyraźniej Vagirio dobrze cię strzegł, bękarcie.

- Puść mnie, ty draniu - splunęła mu w twarz.

Łowca z zaskakującym spokojem wsunął miecz za pas, po czym zdjął kaptur, ukazując znajomą twarz, by móc spokojnie wytrzeć wolną ręką, ślinę dziewczyny.
Astaroth kojarzyła skądś te krótkie, nieco nastroszone, blond włosy, niezbyt gęsty zarost i blizny na twarzy. I te oczy. Błękitne, lodowate oczy. Nagle wszystko jej się poskładało w całość. Imię, które powiedział jeden z Łowców i mężczyzna, który ją trzymał. Dotarło do niej, że to był Ranar. Brat jej matki. Jej wuj...

Nagle któryś z aniołów krzyknął, gdy ni z tego, ni z owego rzucił się na niego chłopak o zapadniętym, bladym ciele, popielatych włosach i przerażających, mrocznych oczach. Mieszaniec wykorzystując zainteresowanie Astaroth, dotkliwie zranił jednego z aniołów i już miał się rzucić na Ranara, gdy w obojczyk wbiła mu się strzała. Z jękiem, padł na ziemię.

- Rimmone! - wrzasnęła Astaroth, próbując się wyrwać wujowi.

Desperacko ugryzła go w rękę, akurat w miejsce, gdzie nie chroniła go stal, przez co odruchowo ją puścił. Asatroth nie zważając na konsekwencje tego czynu, podbiegła do chłopaka i padła przy nim na kolana. 

- W porządku? - spytała, nie wiedząc co ma zrobić.

- Wyrwij ją! - wrzasnął, czując jak zaklęta stal potwornie go pali.

Zrobiła, co kazał. Tym razem pewnym ruchem, chwyciła strzałę i wyrwała ją z ciała mieszańca, by następnie szybko przyłożyć dłoń do rany i używając swego daru, chociaż trochę ją uleczyć. 

- Zostawcie nas! - ryknęła, wlepiając spojrzenie w Ranara, którego wyraźnie zainteresowała jej umiejętność uzdrawiania. 

- Pójdziesz z nami - rzekł po chwili - Zabierzemy cię do królowej Avivy. Ona zadecyduje co dalej z tobą będzie.

- Nigdzie z wami nie pójdzie, bydlaki - warknął Rimmone, otulając ją ramieniem, jakby chciał ją osłonić.

Ranar spojrzał na łucznika, który znów ściskał, zranioną szyję. Skinął głową, przez co strzelec napiął cięciwę, z kolejną strzałą, gotową do ataku.

- Nie! - Astaroth rozłożyła skrzydła i tuląc do siebie mieszańca, osłoniła go skrzydłami - Jeśli go skrzywdzicie, nigdzie z wami nie pójdę! Oszczędźcie go, a dobrowolnie za wami podążę.

Ranar spojrzał na ich znamiona, a następnie skupił się na Astaroth. Przyglądał się przez chwilę jej zaciętej minie i stanowczemu spojrzeniu. Patrzył jak tuli do piersi głowę mieszańca i osłania go swymi mrocznymi skrzydłami. W końcu podjął decyzję.

- Zgoda. Chłopakowi nic się nie stanie, o ile nie będziesz stawiać oporu.

- Żartujesz sobie?! - oburzył się łucznik.

- Milcz - mruknął Ranar, nie odrywając wzroku od siostrzenicy - Więc jaka twoja decyzja? Mamy go ustrzelić, tu i teraz? Czy pójdziesz z nami?

- Asta, błagam, nie rób tego... - Rimmone mocniej ją uścisnął.

- Żegnaj... - szepnęła, po czym puściła go, podniosła się z kolan i ruszyła w stronę wuja.

- Nie rób tego! - poderwał się z miejsca, mimo bólu pod obojczykiem.

Chciał chwycić rękę dziewczyny i odciągnąć ją od Łowcy, lecz ostrze, które nagle pojawiło się tuż przy jego gardle, mu w tym przeszkodziło.

- Nie - warknęła, pchając rękę Rana, w dół, chcąc go zmusić do opuszczenia ostrza, następnie spojrzała na swojego Vincu - Cofnij się, Rimmone, proszę... - wyciągnęła rękę, by lekko pchnąć go w tył - Nic mi nie będzie. Poradzę sobie.

Ranar zwinnie zakręcił ostrzem, by ponownie schować je za pasem. Po skryciu broni, chwycił Astaroth za ramię i szarpnął nią, by mieć ją bliżej siebie i móc ją mocniej złapać.

- Precz, mieszańcu - warknął na chłopaka, ciągnąc za sobą siostrzenicę.

Astaroth nie protestowała, gdy Ranar zaczął ją za sobą prowadzić. Nie zareagowała też na kolejne dłonie, które chwyciły jej drugie ramię. Jedynie ze złami w oczach zerkała za siebie, na Rimmone'a, który stał i jedynie bezradnie patrzył, jak Łowcy ją ze sobą zabierają. Gdy poderwali się do lotu, padł na kolana i bliski płaczu, wściekły na swoją niemoc, patrzył jak szybko się oddalają.

- Zrobię wszystko, aby cię stamtąd wydostać... Przysięgam...

***
Rozdział przeszedł małą poprawkę. Zapomniałam wcześniej dodać fragmenty z notatek, więc naprawiam swój błąd. Mam nadzieję, że rozdział przez to będzie się wam jeszcze bardziej podobać. Przepraszam za zamieszanie.
Miłego dnia, drodzy czytelnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro