101.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Astaroth ze smutkiem na powoli oddalającą się ziemię. Łzy zebrały jej się w oczach, gdy w końcu oderwała wzrok od lasu i spojrzała na jednego z trzymających ją aniołów. Bała się. Nie wiedziała co ją czeka i czy jeszcze kiedykolwiek powróci do świata śmiertelników. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy ojca i przyjaciół. 
Nieco napięła mięśnie i odruchowo zasyczała ostrzegawczo, gdy poczuła jak chwyt aniołów się zaciska, a ich palce zaczynają jej się boleśnie wbijać w nieuruchomione ręce. Jednak oni nawet na nią nie spojrzeli i nie zareagowali na jej syk. 
Westchnęła zrezygnowana, wsuwając skrzydła pod skórę, które dotąd twardo dociskała do pleców, aby przypadkiem nie uderzyć o skrzydła aniołów, ryzykując złamaniem. To też spotkało się z zupełną obojętnością Łowców. Spuściła głowę. Nie miała zamiaru walczyć, ani uciekać, bo po prostu wiedziała, że nie miała z nimi szans. Nie zdążyłaby nawet dolecieć do ziemi.
Po chwili wlepiła nienawistne spojrzenie w Ranara, który leciał nieco z przodu, ale po jej lewej stronie. Leciał dumnie naprężony, w pełni wyprostowany. Miał surową, zaciętą minę, a pięści mocno zaciśnięte. Jego lodowate, błękitne oczy wpatrywały się gdzieś daleko przed siebie. Nie raczył nawet na nią spojrzeć. Jego szaty łopotały na wietrze, a stal miejscowo osłaniająca jego ciało, nosiła liczne ślady po pazurach demonów, co przyciągnęło uwagę Astaroth. Skrzywiła się mocno, patrząc na stare plamy krwi na jego tunice. Jego dumna sylwetka nie wzbudzała w niej zachwytu i fascynacji. Wrzało w niej ze złości, jak tylko na niego patrzyła. Czuła do niego jedynie nienawiść i pogardę. Patrząc na wuja, zrozumiała dlaczego Nadele uciekła z Niebios. Na miejscu matki sama wolałaby uciec, nawet gdyby to oznaczało śmierć, bądź wieczne potępienie. 
W końcu dziewczyna oderwała wzrok od wuja, nim wpadło jej do głowy coś głupiego, jak atak. Nagle wlecieli w gęste chmury, a chwyt na jej ramionach znów się zacisnął, przez co omal nie krzyknęła. Szarpnęła się lekko, lecz nie mieli zamiaru jej popuścić. Niespodziewanie przeszedł ją dreszcz. Instynktownie wyczuła niebezpieczeństwo, gdy usłyszała szum stali, gdy Ranar wyciągnął miecz. Już miała przed oczami, jak wuj zawraca, by ją zaatakować. Przez myśl przemknęła jej przemiana stóp w łapy, aby móc jakkolwiek się bronić. Jednak ku jej zdziwieniu Ranar nie zmienił gwałtownie kierunku i nie zaszarżował na nią, chcąc przebić ją ostrzem. Nawet się nie obejrzał w jej stronę.
Wyciągnął rękę z orężem przed siebie, gdy unieśli się ponad gęstą warstwę białej mgły. Klinga, a konkretnie wyryte na niej runy, zalśniły bladoniebieskim światłem, a dość daleko przed nimi coś zalśniło na tle ciemnego nieba. Blade, niebieskawe światełko zmieniło się w zarys bramy. Pierwotnie przezroczyste kraty, stały się srebrzyste, jak ostrze Ranara, aż w końcu skrzydła wrót otworzyły się bezszelestnie, zapraszając ich na drugą stronę.
Lecz za bramą nie było widać drugiej strony.
Astaroth widziała jedynie dziwne światło, mieniące się jak tafla jeziora o poranku. Mimowolnie zamknęła oczy, bojąc się tego, co miało nastąpić. Niepewnie uniosła powieki, dopiero gdy usłyszała charakterystyczny szum wsuwanej do pochwy stali. Rozdziawiła usta, dostrzegając wielobarwne niebo jakby właśnie zachodziło słońce i olbrzymie, lewitujące skały, na których stało wielkie miasto. Widziała wodospady, które z czasem z potężnych potoków, zamieniały się się w mgiełkę, spadającą w stronę chmur, snujących się daleko w dole. 
Patrzyła na wysokie wieże i mniejsze budynki, jakby zapomniała o ściskających ją dłoniach Łowców. Wszystko było z białego kamienia, który z daleka wyglądał jak najczystsze srebro. Pośród budynków i szarych chodników, wyrastały wiekowe drzewa, nadające miastu odrobinę koloru i życia. Było nieskazitelnie czysto. Niektóre budynki zdobiły złote pnącza, a większe place mogły się szczycić cudownymi rzeźbami i fontannami. 
Mimo, że w niebie były miliony dusz, to nie było ich widać. Ulice zdawały się być zaskakująco puste. Sylwetki snujące się po ścieżkach,poruszały się wolno, spokojnie, swobodnie. Pośród duchów, co rusz pojawiały się także uskrzydlone postaci. Niektóre anioły latały wysoko nad budynkami, wyraźnie zajęte. Wokół miasta, na mniejszych skałach, znajdowały się nie duże, kamienne zabudowania, a czyste, przytulne, skromne chatki z drewna, otoczone przez żyzne pola i laski. 
Astaroth miała wrażenie że przelatywali nad miastem i wioskami przez długie godziny, aż w końcu anioły zniżyły lot, zbliżając się do olbrzymiej bramy wielkiego zamku, stojącego na osobnej skale. Nikt bez skrzydeł nie miał szans się dostać do pałacu. Jedyny most, który niegdyś łączył miasto z dziedzińcem zamku, już dawno został zrujnowany i nikt nie pofatygował się, aby go odbudować. Pozostały po nim jedynie cztery kamienne słupki i przyległe do nich resztki barierek, które niegdyś wyznaczyły początek i koniec mostu, po dwa po przeciwnych stronach. Porastał je bluszcz i mech, co zdradzało sędziwy wiek zniszczonej konstrukcji. 
W końcu Łowcy opadli na gładki, zimny kamień, tuż przed bramą złączoną z potężnym murem z  grubego, półprzejrzystego kryształu. Bramę tworzyły stalowe pręty, między którymi były duże szpary. Można by było się bez problemu przecisnąć między kratami, gdyby nie kryształ, który zdawał się pochłonąć bramę w całości. Mur i brama nie były przejrzyste jak szkło, i mieniły się bladym błękitem, przez co Astaroth nie widziała, czy ktoś czeka po drugiej stronie.
Milczała. Nie śmiała się odezwać i spytać co dalej. Cierpliwie czekała, aż w końcu brama głośno trzasnęła, by następnie powoli się uchylić w stronę dziedzińca, pozwalając im wejść.
Dziewczyna poczuła, jak trzymający ją Łowcy, ciągną ją za sobą przez co ruszyła z nimi na wielki, pusty plac. Szli żwawo przez półokrągły dziedziniec, który był pokryty w całości kamieniem, ułożonym w olbrzymią mozaikę, przestawiającą drzewo.
Kiedy podeszli pod wysokie, masywne wrota pałacu, zatrzymali się. Na ich drodze stał rząd aniołów, strzegących wejścia. Odziani w byli w białe tuniki, które częściowo osłaniały wypolerowane, srebrzyste zbroje. Ich piersi i ręce chroniła stal. Dłonie okryte żelaznymi rękawicami, ściskały długie, w pełni metalowe włócznie. Ich głowy kryły śnieżne kaptury, spod których łypały czujne, przeszywające na wylot oczy. Nikt nie drgnął. Wszyscy wciąż stali dumnie wyprostowani, nie okazując zmęczenia długą wartą. Nie ruszyli nawet głowami, nawet koniuszkami palców. Po prostu stali, jak posągi, a jedyne co zdradzało, że tliło się w nich życie, to oczy.
Astaroth napięła się, patrząc na te żywe posągi. Patrzyła z lękiem na ich włócznie i spoczywające na ich biodrach miecze. Widziała też ich ogromne skrzydła, jak złożone, opadają do samej ziemi. Z pewnością idąc, sunęli piórami po podłodze.
Nagle Ranar podszedł do siostrzenicy. Machnął ręką, każąc się odsunąć swoim towarzyszom, po czym chwycił ją za ramię i szarpnął nią gwałtownie, ciągnąc ją ku sobie. Dziewczyna odruchowo cicho zawarczała, marszcząc twarz i pokazując zęby. Ranar zmarszczył brwi, widząc jak jej kły powoli się wysuwają z dziąseł. Mocniej nią szarpnął, tym razem w stronę schodków, które oddzielały ich od wartowników.

- Zostańcie - mruknął do Łowców, po czym skupił się na dumnie wyprostowanych wartownikach, których lodowate, ale i ciekawskie spojrzenia bezwstydnie spoczęły na Astaroth - Chcę rozmawiać z królową. To pilne. 

Jeden z wartowników, stojący na samym środku, oderwał spojrzenie od Astaroth. Łypnął na Ranara, po czym znów zerknął na dziewczynę. W końcu uderzył włócznią o ziemię, a następnie zszedł po schodach i rozłożył skrzydła, by następnie poderwać się do lotu. Pozostali wartownicy, odsunęli się na boki, schodząc im z przejścia i odkrywając kolejnych dwóch mężczyzn, stojących pod samymi wrotami.
Ranar pociągnął Astaroth za sobą. Dziewczyna omal się nie przewróciła, gdy wuj przeciągnął ją po schodach. Na szczęście Ranar ją utrzymał, ratując jej twarz przed spotkaniem z zimnymi stopniami. Lecz wiedziała, że to nie była troska ze strony wuja. 
Podeszła z Ranarem do wrót, które pozostali dwaj wartownicy z trudem pchnęli. Ciężkie drzwi powoli, wręcz ociężale się otworzyły, odkrywając długi, wąski korytarz. Ranar żwawo ruszył przed siebie, znów bezlitośnie szarpiąc ramię Astaroth.
Dziewczyna lekko podskoczyła, gdy wrota z hukiem się zatrzasnęły, a ich potężny trzask rozniósł się echem wśród pustych, wysokich ścian.
Szli żwawo i w milczeniu. Ciszę przerywały jedynie ich ciężkie oddechy i ciężki stukot butów Łowcy. Astaroth patrzyła na gładkie ściany, podpierane przez potężne kolumny i co rusz zerkała na wysokie sklepienie, pod którym wisiały ciężkie żyrandole.

- Dlaczego to robisz? - spytała cicho - Dlaczego nie mogłeś nas zostawić w spokoju? 

- Milcz - mruknął Łowca.

- Nie. Wytłumacz mi. Czym sobie zasłużyliśmy na ten atak? Czym ja sobie zasłużyłam na porwanie?

- Kazałem ci milczeć.

- A ja nie mam zamiaru cię słuchać. Chcę wiedzieć, czemu mnie tu ciągniesz, mimo że nic złego nie zrobiłam.

- Jesteś bękartem demona i to już jest wystarczający powód.

- Ale nigdy nikogo nie skrzywdziłam.

- To bez znaczenia. Jesteś zbyt niebezpieczna, aby móc sobie od tak chodzić wolno, wśród śmiertelników.

- Niebezpieczna? Mówię ci, że nigdy nikogo nie skrzywdziłam, bez powodu.

- Bez powodu? - Ranar spojrzał na nią krzywo.

- W sensie o ile ten ktoś mnie nie zaatakował, próbując zabić.

Łowca nie odpowiedział. Milcząc, przeszedł z Astaroth z wąskiego korytarza, do dużej sali, gdzie czekały na nich dwa kolejne korytarze i dwie pary schodów. Jedne pod lewą ścianą, drugie zaś po prawej stronie. Przed nimi stał duży posąg, przestawiający anioła. Kamienny mężczyzna patrzył łagodnie na przybyszy, mając lekko rozłożone ręce, jakby zachęcał do podejścia. Na głowie miał skromną koronę, bardziej przypominającą opaskę na czoło, niż symbol władzy. Jego kamienna szata sięgała ziemi, podobnie jak olbrzymie, lekko rozłożone skrzydła, zdające się nieść ochronę i ciepło.
Ranar nie zaprzątał sobie głowy posągiem. Pociągnął Astaroth na prawo, na schody. Wdrapali się na kamienny taras, gdzie czekali na nich kolejni dwaj wartownicy. Strażnicy otworzyli tym razem mniejsze i lżejsze drzwi, pozwalając im wejść do ogromnej sali tronowej.
Zamiast ścian pokój budował rząd kolumn, ustawionych w okręgu. Na środku gładkiej podłogi stał ciężki tron, do którego trzeba było przejść dość wąskim mostkiem, wiszącym nad krystalicznie czystą wodą, która wypływała z sali, między kolumnami. Wszystko okrywała kopuła, której sklepienie zdobiły malowidła i złoto, w postaci pnączy, snujące się także po kolumnach. 
Obok tronu stał strażnik, który odleciał spod bramy, gdy Ranar zażądał spotkania z królową. Wyraźnie na coś czekał. Dotąd był w sali sam. Nie odezwał się nawet słowem, gdy Łowca, wraz z Astaroth przeszedł nad strumykiem i zatrzymał się przed pustym tronem. Czekali przez chwilę, w nieznośnej ciszy, gdy w końcu drzwi znów się otworzyły. Do sali wkroczyła anielica, królowa Aviva. Była niska i drobna, wręcz przypominała suchą gałązkę, którą można by było bez problemu złamać. Jej jasne, barwą przypominające zboże w lecie, włosy, splecione były w warkocza i sięgały niemal do ziemi. Była ubrana w długą, kremową sukienkę, a na jednej dłoni nosiła białą, gładką tasiemkę. 
Zdawała się być nieobecna. Ignorując obecnych w sali, po prostu przeszła przez komnatę, po czym od tak usiadła na masywnym tronie. Wyglądała na nim nieco niedorzecznie, trochę jak dziecko, próbujące udawać wielkiego władcę. Ledwo sięgała stopami ziemi i nawet nie próbowała położyć rąk na potężnych oparciach, ustawionych na krańcach szerokiego siedzenia. Ułożyła dłonie na kolanach i splotła je, jakby chciała wziąć siebie sama za rękę. Jej piwne oczy były smutne. Wpatrywała się w podłogę, dopóki w końcu się nie wyprostowała, jak przystało na królową i nareszcie uraczyła Ranara spojrzeniem.

- Co było tak ważne, że mnie wezwałeś? - niechętnie łypnęła na Astaroth - Kim jest ta dziewczyna?

Jej głos był równie smutny, co oczy. Ranar ukłonił się lekko, jednak nie rozluźnił chwytu na ramieniu Astaroth.

- To jest ten słynny mieszaniec, o którym plotki krążą po wszystkich trzech światach, moja Pani.

Twarz Avivy nareszcie nabrała wyrazu. Jej oczy wlepiły się zdumione i nieco rozzłoszczone w Astaroth. 

- Córka twojej zbuntowanej siostry? - nieco przekrzywiła głowę i zmierzyła dziewczynę wzrokiem od góry, do dołu - Jesteś pewien, że to bękart Vagirio? - skrzywiła się sceptycznie - Nie wygląda jak pomiot demona.

- To tylko pozory, królowo - spojrzał na Astaroth - Pokaż skrzydła.

Dziewczyna łypnęła na wuja, po czym znów skupiła wzrok na królowej. Jej twarz pozostawała zacięta. Nie miała zamiaru posłusznie, na zawołanie pokazywać swoją naturę. Zawarczała cicho, czując jak ręka Ranara powoli się zaciska na jej ramieniu.

- Ukaż swoje podłe oblicze, demonie - warknął Ranar - Albo ci w tym pomogę.

- Śmiało - syknęła - Zmuś mnie.

Ranar mruknął zniecierpliwiony. Puścił ją nagle i nim zdążyła zareagować, mocno uderzył ją między łopatki, wywołując głośne stęknięcie. Astaroth zgięła się w pół i mimowolnie wysunęła skrzydła spod skóry, czując ból i dziwny ucisk w kręgach. Ranar najwyraźniej właśnie pokazał jej, gdzie anioły mają słabość.
Królowa aż się napięła, widząc czarne pióra i jedynie białe krańce skrzydeł.

- Barwa jej upierzenia, jest najmniej przerażająca, zapewniam - rzekł Ranar nieporuszony faktem, że sprawił siostrzenicy ból - No dalej. Pokaż jaka naprawdę jesteś - znów spojrzał na Astaroth - I tym razem zrób to dobrowolnie, chyba, że znów chcesz abym cię zmusił.

Astaroth ciężko sapiąc, spojrzała na wuja. Nagle skoczyła na niego, chcąc chwycić jego miecz. Ranar padł na podłogę, a ona przygniotła go swoim ciężarem. Zasyczała groźnie, w jednej chwili ukazując swe demoniczne oblicze. Znów miała czarne włosy, z jej głowy wyrastały rogi, a przez plecy przebiły się kręgi, w postaci kolców. Dłonie znów kończyły ostre szpony i w ustach czaiły się zabójcze zębiska. Mocno odchylone w tył uszy zdradzały gniew i gotowość do mordu. Szybko spętała ogonem nogi wuja i sięgnęła po miecz, lecz zdążyła jedynie chwycić rękojeść i nic więcej. Stalowa rękawica uderzyła ją bezlitośnie w twarz, przez co obróciła głowę zamroczona. Nim się obejrzała Ranar zrzucił ją z siebie i to on zaczął ją przygniatać do podłogi, by szybko związać jej ręce. Musiała mu to przyznać. Miał wprawę w obezwładnianiu demonów i istot im podobnych.
Odruchowo krzyknęła, gdy Ranar dźwignął ją z ziemi i nieco zasapany, znów ją postawił przed obliczem królowej. 
Aviva nie wyglądała na przerażoną, mimo, że tuż nad nią już stał wartownik, dzierżący ostrą włócznię. W końcu machnęła ręką, każąc mu się odsunąć. Przez chwilę milczała, przyglądając się Astaroth. Nagle podniosła się i powoli podeszła do dziewczyny. Okrążyła Astaroth kilka razy, znów dokładnie badając ją wzrokiem. Raz nawet ośmieliła się chwycić ją za ogon, chcąc sprawdzić jej reakcję, lecz Astaroth jedynie łypnęła na nią przez ramię. Jednak nie śledziła jej dłużej wzrokiem. Zgarbiła się nieco, kładąc uszy, gdy nagle poczuła dziwne osłabienie.
W końcu Aviva zatrzymała się tuż przed nią. Patrzyła na nią, lecz w jej wzroku znów nie było żadnych emocji. Wręcz znów zdawał się być nieobecny. Delikatna, gładka dłoń królowej, lekko musnęła jej policzek, a chude palce odgarnęły mroczne włosy. 

- Rzeczywiście jesteś do nich podobna. Twarzyczka niby taka urocza i niewinna, jak u tej przeklętej Nadele - spojrzała w jej błękitne oczy - Ale ślepia i włosy to cały on - na jej małe usta skradł się dziwny, pełen niechęci grymas - Sądziłam, że będziesz wzbudzać większą grozę. Spodziewałam się czegoś innego, po bękarcie samego stwórcy Piekła. 

Astaroth skrzywiła się nieco, nic nie rozumiejąc. Aviva dostrzegła jej zdumioną minę. Uśmiechnęła się chłodno, wręcz okrutnie.

- Nie wmówisz mi, że nie miałaś pojęcia.

- Ale o czym?

Królowa milczała przez chwilę, patrząc podejrzliwie w jej oczy.

- Ty naprawdę nic nie wiesz? - pokręciła niedowierzająco głową - Nie powiedział ci kim jest?

Wzrok Astaroth zdradził, że czuje się zagubiona. Nerwowo się cofnęła, lecz przez ściskającego ją Ranara, zdołała zrobić jedynie krok.

- Hm... W sumie nie dziwi mnie to. Po co zdradzać niewygodną prawdę komuś, kto i tak idzie na rzeź? - obróciła się w stronę tronu - Może bał się, że nie pomożesz mu strącić Beliala z piekielnego tronu i odzyskać władzę?

- Ja... - nerwowo obejrzała się w stronę wuja, po czym znów skupiła wzrok na królowej - Nie rozumiem...

- Więc jesteś mało inteligentna - prychnęła, po czym skupiła się na Łowcy - Za pojmanie tego stwora, zostaniesz sowicie nagrodzony, podobnie jak twoi ludzie. Ale to dopiero po egzekucji.

- Co? - rzekli w tym samym momencie.

- O świcie, to coś ma zostać ścięte - Aviva wyprostowała się dumnie.

- Ale... Nikt się tego nie podejmie, moja Pani - Ranar spojrzał na siostrzenicę - To po części anielica... Nie wolno nam...

- Wiem, że nikt nie ośmieli się tego zrobić. Dlatego ty, jutro skrócisz ją o głowę. Nie spotkają cię za to żadne konsekwencje.

- Dlaczego ja?

- Bo nikt inny nie ma dość jaj - machnęła ręką od niechcenia - Znam cię, Ranar. Wiem, że urżniesz jej łeb, bez mrugnięcia okiem. Jak każdemu innemu potworowi.

- Ale... To córka Nadele. Ma anielską krew.

- To coś nie jest aniołem - warknęła Aviva - I w sumie to też dobry powód, abyś to właśnie ty ją stracił. To twoja siostra, wydała na świat dziecko Vagirio. To ona naraziła na szwank nas wszystkich i to jej bachor omal nas wszystkich nie pozabijał - odwróciła wzrok i znów machnęła ręką - Zabierz skąd tego potwora.

- Nie! - wrzasnęła Astaroth, gdy Ranar pociągnął ją w stronę drzwi - Nie masz prawa! Nigdy nic złego nie zrobiłam! Nie masz prawa skazać mnie na śmierć! 

- Owszem, dziecko, mam - Aviva po raz ostatni zmierzyła ją wzrokiem - Mam dbać o równowagę, a ty jesteś wybrykiem natury, który ją burzy. Zresztą jedno życie, to marna cena, za ocalenie wszystkich istnień.

Dziewczyna szarpała się i wierzgała, krzycząc wniebogłosy, gdy Ranar wyprowadził ją z sali tronowej i pociągnął ją sobą. Zeszli po schodach i Łowca pociągnął ją w stronę lewego korytarza. Asatroth jeszcze kilka razy próbowała mu się wyrwać, lecz na nic się to zdało. Więc zrezygnowana, położyła uszy i posłusznie szła za nim przez kolejny korytarz, tym razem znacznie szerszy. 

- Zrobisz to? - spytała Astaroth, po dość długiej chwili, gdy minęli już kilka par drzwi - Naprawdę skrócisz mnie o głowę?

- Tak - odparł chłodno.

- I nie przeszkadza ci fakt, że łączą nas więzy krwi?

- To bez znaczenia. Zresztą takie stworzenie, jak ty nigdy nie powinno się narodzić. Jesteś chodzącą zagładą. Ścinając ci głowę, wyświadczę przysługę całemu światu. 

- Chyba trochę przesadzasz. Ja chodzącą zagładą? Mówiłam ci, że nigdy nikogo nie skrzywdziłam, w przeciwieństwie do ciebie.

- W przeciwieństwie do mnie? Bez powodu? Ależ mam powód i to ważny. Nie pozwalam piekielnym stworom, twojego pokroju, terroryzować ludzi. 

- Terroryzować ludzi? Znaczy, wiem, że są demony, które krzywdzą ludzi, ale nie ja. Nigdy nie skrzywdziłam śmiertelnika. A nawet wśród nich dorastałam i teraz mam nawet ludzkiego przyjaciela. Nie stanowię zagrożenia, zwłaszcza dla ludzi - lekko się szarpnęła - Wypuść mnie. Chcę tylko spokojnie żyć w lesie z przyjaciółmi i ojcem. To naprawdę zbyt wiele?

- Zamilcz w końcu - zacisnął chwyt - I nie próbuj mi mydlić oczu. Nie przekonasz mnie, że jesteś niegroźnym niewiniątkiem. Już pokazałaś co potrafisz, walcząc z moimi Łowcami. 

- Zaatakowaliście mnie i zabiliście Dagona. Nie prosiłam się o to. Tylko się broniłam.

- Dagona?

- Moją Zmorę. Opiekowałam się nim od małego, a wy go bezlitośnie zamordowaliście.

- Naprawdę ci żal tego stwora? To tylko kolejny mutant, który powstał przez twojego ojca - łypnął na nią - Tylko się broniłaś, mówisz? Zatem zareagowałaś jak zwykłe zwierzę. Wystarczyło, że poczułaś się zagrożona, aby rzucić się na kogoś z kłami? Tylko pokazałaś kim naprawdę jesteś. Krwiożerczym demonem. Potworem.

- Skoro wszyscy cię tak traktują, to trudno się tak nie zachowywać... - położyła uszy - Widzę, że nie przekonam cię, że nie musisz mnie zabijać. Potraktujesz mnie jak każdego demona, tylko dlatego, że taka się urodziłam - pokręciła głową - Będziesz mógł po tym spokojnie spać? Będziesz w stanie spojrzeć w lustro, po tym jak zabijesz własną siostrzenicę?

Ranar zatrzymał się i wlepił w nią zdumione spojrzenie.

- Doprawdy sądziłaś, że to, iż jesteś córką Nadele cię ocali? Naprawdę myślałaś, że to cokolwiek zmienia?

- Sądziłam, że to choć trochę ruszy twoje zimne serce. Ale najwyraźniej myliłam.

- Owszem i to bardzo - prychnął, ruszając dalej.

- Zabawne... I kto tu jest bezlitosnym potworem?

Zamilkli na chwilę. W końcu Ranar wybrał jedne z drzwi i wszedł do kolejnego korytarza.

- A gdybyś dopadł moją matkę? - spytała, gdy zamknął za sobą drzwi i zaczął ją prowadzić dalej - Okazałbyś jej łaskę?

- Nie. Złamała wszystkie nasze zasady, zdradziła nas i spółkowała z demonem, któremu wydała na świat bękarta. I to jeszcze potomka samego stwórcy Piekła. Naprawdę sądzisz, że po czymś takim przyjęlibyśmy ją z powrotem? Że pozostałaby bezkarna?

- Przecież nic złego nie zrobiła. Tylko się zakochała...

- W pierwszym demonie i stwórcy Piekła. Vagirio zniszczył Raj i skazał siebie, i wielu innych na wieczne potępienie. Zresztą myślisz, że naprawdę ją kochał? Nie bądź naiwna. Spłodził cię nie bez powodu, a jej śmierć z pewnością jest mu na rękę. 

- Nie prawda! - zatrzymała się gwałtownie i szarpnęła się mocno, przez co Ranar musiał się mocno zaprzeć stopami, aby pociągnąć ją dalej.

- Skąd możesz to wiedzieć? Nic o nim nie wiesz. Znasz chociaż jego prawdziwe imię? Wiesz co zrobił? Dlaczego? Dlaczego jego własny syn próbował go zabić i odebrał mu tron? Znasz odpowiedź na którekolwiek z tych pytań? To pozwól, że cię trochę oświecę, dziecko. Vagirio był księciem Niebios, ale to mu nie wystarczyło. Stworzył Piekło, bo pragnął władzy. To przez niego teraz po świecie chodzą potwory i niszczą resztki doskonałego dzieła Stwórcy - Raju. A ty jesteś mu potrzebna tylko do tego, aby odzyskać tron. Jak myślisz dlaczego ci nie powiedział, że jest Upadłym Królem Piekła? Bał się, że nie będziesz chciała stanąć do walki przeciwko własnemu bratu, albo co gorsza sama będziesz chciała zająć jego miejsce.

- Nie... On... Nie jest taki... To wszystko nie prawda...

- Czyżby? Spytam cię jeszcze raz. Co o nim wiesz, dzieciaku? Spójrz prawdzie w oczy. Vagirio nie jest taki jak myślisz.

- Był dla mnie dobry.

- Zapewniam cię, że nie z miłości. Jesteś dla niego jedynie godnym rywalem dla Belialia. Prostą drogą, do powrotu na tron Piekła. Nic więcej - pchnął ją przez co wyszła nieco przed niego - Idź szybciej. Nie mam zamiaru sterczeć tu do świtu.

- Zdajesz sobie sprawę, że nie wystarczy tylko związać mi rąk? Te więzy mnie nie parzą. Tak samo jak wasze ostrza. 

- Nie musi parzyć. Wystarczy jeden zamach, aby mój miecz oddzielił ci głowę od tułowia. 

- Nie bądź taki pewny siebie, wuju. Ha, zresztą niby taki świetny z ciebie Łowca, a jakoś nie dorwałeś mnie wcześniej.

- Dopadłbym cię jak jeszcze byłaś nic nierozumiejącym bachorem - warknął, nagle pchając ją pod ścianę - Ale twój przeklęty ojciec wykluczył mnie z polowań przez lata - odsunął szatę, ukazując wypukłe blizny po pazurach - Zadał mi je w dniu, gdy dowiedziałem się o twoim istnieniu. Ciągle pękały i ropiały, przez co tygodnie spędziłem w łóżku, a przez lata musiałem się oszczędzać. Tylko dlatego nie zarżnąłem cię, gdy byłaś niemowlakiem. Zresztą w walce i tak nie  - opuścił ubranie, po czym znów chwycił ją za ramię i poprowadził ją do sali, do której wejście stało na końcu korytarza.

Tu Łowcy zbierali swoje trofea. Ściany zdobiły setki czaszek, o różnych kształtach i rozmiarach. W licznych gablotach leżały kły, szpony, pióra, a czasem nawet kawałki skór zabitych demonów. Znajdowały się tu również przedmioty odebrane ofiarom. Pieniądze, klejnoty, broń, czasem niecodzienne odzienia ze zwierzęcych skór. Na środku sali, na dużym podeście stał szkielet ze stali. Astaroth patrzyła, jak zahipnotyzowana na wielkie, ostre szpony, które teraz zdawały się do niej sięgać, by ją przepołowić. Następnie zerknęłą na czaszkę właściciela szkieletu . Puste oczodoły wpatrywały się w nią, a ostre zęby lśniły, jak wypolerowane. Demon był wielki i z pewnością w chwili śmierci, był w tej niezwykłej, zwierzęcej formie. Dziewczyna w końcu ośmieliła się nieco spuścić wzrok, by spojrzeć na długi ogon i potężne, wielkie łapy, zamiast stóp.

- Na świecie są znacznie gorsi od ciebie - mruknął Ranar, wskazując na mijany szkielet - To Brzytworęki. Jeden z najgroźniejszych rodzajów demonów. Nim udało się go pokonać, bydlak wyrżnął sześciu Łowców, z czego trzech jednym ruchem - pokazał gdzieś na ścianę, w stronę czaszek - Krzykacze. Zmiennokształtni. Myśliwi. I wielu innych. Niemal zawsze wygrywamy - spojrzał dumnie na siostrzenicę - Byłem przy śmierci większości z tych stworów. Ktoś taki jak ty, nie dorównuje im siłą i bezwzględnością. Może i jesteś niezwykłą hybrydą, ale to nie zmienia faktu, że jesteś byle mieszańcem. Jesteś niebezpieczna tylko dlatego, że nie masz słabości typowych dla innych stworów twojego pokroju. Nie dorównujesz tym stworom nawet w połowie.

Poprowadził ją do krańca sali, gdzie czekały na nich spiralne schody prowadzące w górę.

- Skoro uważasz, że nie jestem nawet w połowie taka jak inne demony, to czemu tak się zawziąłeś, aby mnie ściąć?

-  Taki rozkaz. I przynajmniej będę mógł spać spokojnie, wiedząc, że pozbyłem się stwora naruszającego wszelkie prawa natury.

Dalej, w milczeniu, minęli kilka pięter, aż w końcu Ranar wybrał jedno z nich. Podeszli do drzwi, strzeżonych przez wartownika. Młody strażnik, dotąd stał znudzony, oparty o drzwi, szybko się wyprostował, by następnie otworzyć drzwi kluczem, który miał przy pasku. Bez słowa zszedł Ranarowi z drogi, po czym zamknął za nimi wrota. 
Szli między celami. Większość z nich była pusta, ale niektóre były zajęte. Więźniami były anioły o burych skrzydłach. Upadli. Zaciekawieni ruchem i hałasem, wyglądali przez małe okienka w metalowych drzwiach. Wytrzeszczali oczy w zdumieniu, po raz pierwszy widząc takie stworzenie, jak Astaroth. Zaczęły się zaczepne okrzyki, bądź oburzone, czasem przerażone szepty.
W końcu Ranar zatrzymał się przed jedną cel, do której drzwi stały otworem.

- Sądzisz, że dam ci się tu od tak zamknąć? - mruknęła Astaroth, gdy zaczął rozwiązywać więzy, pętające jej nadgarstki.

- Jeśli masz odrobinę oleju w głowie, to tak.Nawet gdyby jakiś cudem zdołałabyś mi stąd uciec, to i tak nie wydostałabyś się z Niebios.

- Zaryzykuję - warknęła, gdy zdjął sznurek z jej rąk i już oparł dłoń na jej plecach, by ją pchnąć w głąb celi.

Nagle się obróciła i pchnęła go na drzwi, przez co mocno uderzył głową o stal. Następnie go podcięła ogonem. Gdy upadł, rzuciła się do ucieczki, w stronę drzwi od lochu. Jednak daleko nie odbiegła. Runęła jak długa, gdy poczuła mocne szarpnięcie za ogon. 

- Szlag - uderzyła pięścią w podłogę, wiedząc,  że długość jej własnego ogona działała na niej niekorzyść. 

Zdążyła się jedynie podnieść na kolana, gdy nagle do jej podbródka przylgnęła zimna stal. Spojrzała na młodzieńca, który dotąd pilnował wejścia do lochów, a teraz właśnie trzymał ją w szachu. 

- Wszystko w porządku, ojcze? - łypnął na Ranara.

- Tak - sapnął, podnosząc się z ziemi - Uważaj na nią, Rego - podszedł do Astaroth i chwycił ją za włosy - Cholera wie, co jej strzeli do głowy. Może jeszcze spróbuje ci odgryźć rękę.

Astaroth zasyczała głośno, gdy ciągnąc ją za włosy, dźwignął ją z podłogi. Ranar jednak się tym nie przejął. Bezlitośnie pchnął siostrzenicę do celi, po czym zatrzasnął za nią drzwi. Dziewczyna upadła, jednak równie szybko podniosła się na nogi. Podeszła do drzwi i spojrzała wujowi w oczy, zaciskając przy tym dłonie na prętach, w okienku.

- Nie dam ci tej satysfakcji - szarpnęła drzwiami - Jakoś ucieknę. Nie dostąpisz zaszczytu, skrócenia mnie o głowę. Przysięgam, wuju - spojrzała na zszokowanego, młodego anioła - A ty jesteś świadkiem mojej obietnicy, kuzynie. O świcie mnie tu nie będzie, a każdy, kto spróbuje mi stanąć na drodze, albo znów zakłóci mój spokój na ziemi, marnie skończy. 

- Co chcesz na ostatni posiłek, diable? - Ranar spytał niechętnie, naprawdę nie chcąc wypełniać tego obowiązku.

- Ależ to oczywiste - Astatoth wyszczerzyła ostre zębiska, w upiornym uśmiechu - Głowę twojej królowej, duszoną w jej krwi, podaną na srebrnej tacy! - wybuchła szaleńczym śmiechem, przez co wszelkie szmery i poruszenie wśród więźniów ucichły.

-  Na litość Stwórcy... - Rego spojrzał zaniepokojony na Ranara - Kto to jest, ojcze?

Jednak Łowca nie odpowiedział. Spojrzał wściekły na Astaroth, po czym obrócił się na pięcie i opuścił lochy, zostawiając syna i więźniów samych.

- Kim jesteś? - młody anioł spytał cicho, wręcz nieśmiało, gdy drzwi lochów z hukiem się zatrzasnęły.

- Jestem Astaroth - odparła łagodniej - Córka Nadele. 

- Jesteś...? Naprawdę jesteś moją kuzynką?

- Nie do wiary, co? - zaśmiała się słabo, kładąc uszy - To, czego byłeś świadkiem... Chciałam tylko wściec Ranara... Tak naprawdę nie jestem krwiożerczą bestią, a ty mi nie wyglądasz na bezlitosnego Łowcę.

Rego spuścił wzrok. Astaroth od razu wyczuła, że nie był taki jak ojciec. Uśmiechnęła się ciepło, wyciągając do niego rękę przez kraty.

- Miło cię poznać, kuzynie, mimo takich okoliczności.

Jednak Rego nie uścisnął jej dłoni. Cofnął się o krok, jakby bał się, że zaraz weźmie zamach i rozerwie mu gardło szponami.

- Pomóż mi, Rego, proszę - cofnęła rękę, po czym znów chwyciła pręty w okienku - Chcę tylko wrócić do domu. Do ojca i do przyjaciół. 

- Jesteś córką twórcy Piekieł - znów zrobił krok wstecz, patrząc na nią nieufnie.

- Dotąd o tym nie wiedziałam. Zresztą on nie jest taki zły, jak wszyscy sądzą. I jest bardzo chory. Potrzebuje mnie. Proszę, Rego. Otwórz drzwi, przysięgam, że nic ci nie zrobię.

- Przykro mi, Astaroth. Nie mogę ci pomóc. 

- Błagam, jeśli mnie stąd nie wypuścisz, to o świcie twój ojciec mnie straci. Zostałam skazana na śmierć, mimo, że nic nie zrobiłam. Nie jestem taka jak demony, których czaszki wiszą na waszych ścianach.

- Według Łowców wszyscy są Dzikimi.

- Dzikimi?

- Tak nazywamy demony, które nie przebywają w Piekle - odruchowo chwycił się za ramię - Zwłaszcza te szczególnie okrutne.

Astaroth szybko zrozumiała, dlaczego Rego był tu, w lochach, a nie polował u boku ojca. Jej kuzyn zapewne nie nadawał się do roli Łowcy i został ranny, na którymś z polowań. 

- Przykro mi - odwrócił się, po czym ruszył w stronę wyjścia z lochów, by wrócić na miejsce swojej warty.

- Nie, Rego, błagam! - zaczęła bić pięściami w stalowe drzwi - Wypuść mnie stąd, proszę! Rego!

Gdy zniknął, wściekła uderzyła z całej siły w drzwi celi, po czym ryknęła na całe gardło. W końcu zrezygnowana obróciła się plecami w stronę wrót. Powoli się po nich osunęła, cicho szlochając. Skuliła się, otulając się przy tym swoimi skrzydłami i skupiła wzrok w małe, również zakratowane okienko, za którym słońce niemal zupełnie znikło. Pozostało jej jedynie bezradne siedzenie i czekanie, na pierwsze promienie słońca. Ze łzami w oczach oczekiwała na świt, na ostatni wschód słońca, jaki będzie jej dane oglądać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro