103.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Astaroth powoli krążyła po celi w tę i z powrotem, nie wiedząc co począć. Już nie walczyła z potężnymi drzwiami, ani nie zdzierała gardła błagając kuzyna o pomoc, bądź rycząc z frustracji. Nie miała już na to sił. Nawet stawianie kolejnych kroków stawało się coraz trudniejsze.
Z każdą chwilą czuła się coraz dziwniej. Działo się z nią coś niepokojącego. Stanęła na chwilę i spojrzała na swoje kościste dłonie, zakończone ostrymi pazurami. Drżały, a gdy zgięła palce miała wrażenie, że nie miałaby sił nic chwycić i podnieść. Po chwili przyłożyła dłoń do skroni. Czuła się dziwnie osłabiona. Głowa bolała ją w miejscach, skąd wyrastały jej rogi, a uszy i dziąsła ją piekły. W plecach i klatce piersiowej czuła dziwny ucisk, jakby coś próbowało ją zmiażdżyć. Nie rozumiała co się dzieje. Spojrzała na swój ogon, który teraz leżał bezwładnie na ziemi. Próbowała nim ruszyć, lecz nic się nie stało. 
W końcu uniosła wzrok i spojrzała na małe okienko, za którym póki co niebo poztawało ciemne.
Lecz wiedziała, że to nie potrwa wiecznie. Pierwsze promienie słońca leniwie wyłaniały się spomiędzy chmur i oświetlały wpierw najwyższe budynki.
Przeszedł ją dreszcz. Zdawała sobie sprawę, że to były jej ostatnie chwile. Spodziewała się, że lada moment ktoś przyjdzie po nią, by następnie zabrać ją na miejsce egzekucji. Westchnęła ciężko, kładąc uszy. Właśnie tak to miało się skończyć? Własny wuj po prostu skróci ją o głowę, odbierając jej szansę na dalsze życie? Nie zobaczy świata? Nie założy rodziny? A to wszystko tylko dla tego, że jest mieszańcem? 
Przygarbiła się, jakby nagle straciła wolę walki. Jej skrzydła nieco opadły, przez co zaczęła je ciągnąć po zimnej ziemi. Niechętnie ruszyła w stronę pryczy, a właściwie grubej deski wbitej w ścianę. Po chwili obróciła się, by usiąść, gdy nagle dostrzegła co niepokojącego. Na ziemi leżały jej pióra. Lecz nie były one takie jak wcześniej. Głęboka czerń stała się blada, wręcz siwa. 

- O nie - przerażona uklękła i chwyciła jedno z utraconych piór - Nie, nie, nie...

Nagle jej płuca ogarnął potworny ból. Zaczęła potwornie kasłać. Nie mogla złapać tchu i zdawało jej się, że jej wnętrzności płoną. Nagle zwymiotowała. Po podłodze rozlała się gęsta, czarna ciecz, a ciałem Astaroth wstrząsnęły silne konwulsje.
Upadła na ziemię, a ból przeniósł się na jej plecy. Krzyk uwięzł jej w gardle, gdy wygięła się z bólu. Obolała i wykończona wlepiła nieprzytomne spojrzenie w sufit. Obraz jej się powoli rozmywał, aż w końcu ogarnęła ją ciemność i po prostu zemdlała...

Aasan wylądował na dachu jednego z  budynków, w bezpiecznej odległości od pałacu. Przeszły go ciarki, gdy tak patrzył na swój dawny dom. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek wróci do Nieba. Patrzył z żalem na pałac, w którym niegdyś służył. Po chwili obejrzał się w stronę miasta. Patrzył na dusze snujące się po chodnikach i anioły co rusz przelatujące nad budynkami. Nawet po zmroku tętniło tu życie. Budynki oświetłały pochodnie, a nad uliczkami wisiały grube sznury, na których zawieszono kolorowe lampiony. To była robota anielic. To one starały się jakoś dodać Niebu uroku. To one dbały o miasto.
Przeszły go ciarki, gdy nagle dostrzedł doniczki z kwiatami i dotarło do niego gdzie stoi. Na tym dachu zawsze...

- Kim jesteś? - usłyszał za sobą łagodny, kobiecy głos.

Serce podeszło mu do gardła. Szybko się obrócił i omal nie spadł przez to z dachu, gdyż stał niebezpiecznie blisko  krawędzi. Dostrzegł drobną anielicę, stojącą po drugiej stronie dachu.
W drobnych dłoniach trzymała dzbanek z wodą. Miała czarne włosy i złote oczy. Jej policzki były wiecznie uroczo zarumienione, a oczy wpatrywały się w niego z tą typową dla niej ciekawością i łagodnością. Aasan patrzył rozmażony na jej drobny, lekko zadarty nosek i małe usta. Tak bardzo za nią tęsknił...

- Czy mogę ci w czymś pomóc, Łowco? - spytała, pochodząc do jednej z donic.

- Alice... - wydusił z siebie.

Anielica zdumiona obejrzała się w jego stronę. Dzbanek wypadł jej z rąk, gdy rozpoznała głos przybysza.

- Aasan? - łzy zebrały jej się w oczach.

- Tak. To ja - Rozłożył ręce, skinąwszy przy tym głową. - Tęskiłem. Ba...

Nie zdążył dokończyć, gdy nagle do niego podbiegła i rzuciła mu się na szyję. Nie protestował, mimo, że jego iluzja prysnęła w jednej chwili, niczym mydlana bańka. 
Uścisnął anielicę mocno, jakby bał się, że ona też za chwilę zniknie.

- Myślałam, że nie żyjesz. Tak się cieszę, że wróciłeś - odsunęła się nieco i zamarła, dostrzegając barwę jego skrzydeł - Dobry Stwórco... - Przerażona pokręciła głową. - Ty...

- Tak, słońce... - ujął dłońmi jej ręce i z żalem spojrzał w jej oczy - To dlatego nie wróciłem... Sprzeciwiłem się Łowcom i skazałem się na wygnanie. Tak mi przykro, najdroższa.

- Ale... Jesteś tu. Jakim cudem? Dlaczego?

- Przyjaciel poprosił mnie o pomoc. Łowcy pojmali niezwykłą dziewczynę, na której bardzo mu zależy. Nie mogłem mu odmówić - obejrzał się w stronę pałacu - Jeśli się nie pospieszę, to Ranar zabije jego Vincu.

- No tak - Spuściła wzrok. - Nie byłbyś sobą, gdybyś nie pomógł komuś w potrzebie - Puściła jego dłonie i cofnęła się o krok. - Leć. Ratuj ją.

- Może się jeszcze spotkamy - Sięgnął do jej policzka i delikatnie musnął jej twarz dłonią.

Smutno skinęła głową. 

- Kocham cię - rzekł na pożegnanie.

Z jej oczu umknęły łzy, Aasan znów przybrał swą fałszywą postać, po czym poderwał się do lotu. Szlochając cicho, uniosła wzrok w stronę jego oddalającej się sylwetki.

- Ja ciebie też.

Upadły nie miał zamiaru wkraść się do pałacu przez główne wejście, narażając się na starcie ze strażnikami. W bezpiecznej odległości, obleciał dookoła potężną budowlę, aż w końcu zwrócił się ku pustej przestrzeni między kolumnami, tworzącymi salę tronową. Modlił się, aby jego miecz zadziałał i by udało mu się przelecieć nad murem. Odetchnął z ulgą, gdy ostrze na jego boku zalśniło, a on sam nie runął na ziemię, czując nagły, obezwładniający ból. Chroniące barierę zaklęcie go przepuściło na jego szczęście. A jeszcze większym uśmiechem losu był fakt, że sala tronowa o dziwo była pusta. 
Aasan wylądował bezszelestnie i na wszelki wypadek rozejrzał się po pomieszczeniu. Mając pewność, że jest sam łypnął na drzwi, które były jedynym wyjściem. Wiedział, że po drugiej stronie są strażnicy. Na palcach podszedł do wrót, po czym przylgnął plecami do ściany. Zastanawiał się przez chwilę co powinien zrobić. W końcu wpadł na pomysł. Przybrał swą normalną postać, po czym skupił się. Nagle stanęła przed nim jego identyczna kopia. Myślami rozkazał jej stanąć na środku sali, po czym sam uderzył pięścią w drzwi. Jak się spodziewał, niemal natychmiast do pomieszczenia wpadli wartownicy. Skupił się. Jego kopia zaśmiała się głośno, a jej oczy zalśniły czerwienią. A gdy strażnicy ruszyli w stronę iluzji, ta rzuciła się do ucieczki, by następnie skoczyć w przepaść.

- Stój! - ryknęli wartownicy, rzucając się w pogoń za kopią.

Aasan zaśmiał się pod nosem, znów przybierając swą fałszywą postać. Minie chwila, zanim stróże zrezygnują z poszukiwania jego kopii, która rozpłynęła się w powietrzu, zaraz po skoku.
Serce z każdą chwilą tłukło mu coraz mocniej. Tyle wspomnień... Spędził wśród tych murów wiele dekad, dorastając i szkoląc się na Łowcę. 
Szybko dotarł do znienawidzonej sali. Pokoju z trofeami. Znów przeszły go ciarki, gdy mijał gabloty ze zdobyczami Łowców. Ze wstrętem patrzył na rzędy czaszek, poprzybijane do ścian. Nawet zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć na wielki szkielet chluby anielskich zbiorów. Słynny Brzytworęki. Jakże rzadki i morderczy okaz. Niegdyś postrach wśród śmiertelników, a nawet Dzikich. Teraz stał tu, na podeście, jako duma Łowców i źródło licznych, wspaniałych opowieści o wielkiej odwadze aniołów, którzy uśmiercili demona oraz upiornych bajek, opowiadanych dzieciom, by wzbudzić w nich niechęć do piekielnych stworów. 
W końcu Aasan oderwał wzrok od szkieletu Brzytworękiego i ruszył w stronę schodów, prowadzących do lochów. Szybko pokonywał kolejne stopnie i piętra, aż w końcu zamiast wyprostowanego, czujnego strażnika, zastał lekko uchylone drzwi i młodego anioła co rusz ciekawsko zaglądającego  przez wnękę. 
Bezszelestnie podkradł się do młodzieńca. Chrząknął cicho, skupiając na sobie jego uwagę. Chłopak obrócił się szybko, zaskoczony. Jednak nie zdążył zareagować. Aasan chwycił jego głowę i bezlitośnie uderzył nim o drzwi, przez co ten runął na ziemię. Upadły chwycił klucze do cel, po czym łypnął na swoje skrzydła, które na ułamek sekundy stały się bure. Jego iluzja cudem się utrzymała.
Wszedł do lochu i zaczął zaglądać do każdej z cel, aż w końcu dostrzegł kobiecą sylwetkę, leżącą nieruchomo na ziemi. Szybko otworzył drzwi, po czym wpadł do celi i podbiegł do Astaroth, by przy niej przykucnąć. Spojrzał przerażony na czarną ciecz, rozlaną po podłodze i na nieruchome ciało dziewczyny.

- Astaroth? - wyciągnął do niej rękę, lecz nie zdążył jej dotknąć. 

Nagle obróciła się w jego stronę, ściskając w dłoni ostre pióro. Przewróciła go, wykorzystując zaskoczenie. Wyglądała naprawdę źle. Była potwornie blada, a jej policzki nieco się zapadły. Miała spuchnięte oczy, jakby nie spała od dłuższego czasu. Jej oddech był płytki i świszczący, a ręka dzierżąca ostrze, potwornie drżała.
Nawet nie zwróciła uwagi na jego zmianę wyglądu, gdy jego iluzja zniknęła.

- Nie dam się wam tak łatwo - wysapała.

- Czekaj, czekaj! - uniósł ręce, przez co ręka dziewczyny zamarła tuż nad jego szyją - Nie przyszedłem cię skrzywdzić, Astaroth.

Dziewczyna zdziwiona zmierzyła go wzrokiem.

- Ty... - wydusiła z siebie, rozpoznając go - Wtedy... zimą...

- To był tylko test twoich umiejętności - Niepewnie sięgnął do ręki Astaroth, by nieco odsunąć ostrze od swojego gardła. - Spokojnie. Przysłał mnie Rimmone, abym cię uwolnił.

- Rimmone... - rzekła słabiutko.

Chwyt Astaroth znacznie osłabł. Zbladla jeszcze bardziej. Jej skóra stała się niemal biała, jak niegdyś jego skrzydła. Zachwiała się. Ostrze z głośnym brzdękiem upadło na kamienną posadzkę, a Astaroth zaraz za nim.

- Astaroth? - Aasan poderwał się do siadu, po czym lekko, poklepał ją po policzku - Ej - Chwycił ją za ramiona i delikatnie nią potrząsnął. - Co ci jest, dzieciaku? - Znów nią wstrząsnął. - Nie mdlej mi tu.

Patrzyła na niego, lecz go nie dostrzegała. Widziała go jak przez mgłę. Był dla niej tylko niewyraźną sylwetką. Jego głos równie niewyraźny i niezrozumiały, nie był w stanie dotrzeć do jej uszu, w których szumiała krew. Zakasłała ciężko, a w ustach poczuła posmak posoki. Cienka strużka złotej krwi umknęła jej z nosa i ust. Zaczęła oddychać słabiej. Jej powieki powoli opadały, a mięśnie stały się bezwładne.

- Przemień się! - Aaron krzyknął, znów nią potrząsając - Uśpij swe demoniczne oblicze, inaczej umrzesz! Niebiosa cię wykończą, jeśli pozostaniesz w tej postaci!

Nie wiedział, czy jego słowa do niej dotarły, czy była to kwestia skrajnego osłabienia, lecz jej włosy zaczęły powoli przybierać srebrzystą barwę. Aasan patrzył z nadzieją, jak jej rogi i ogon znikają.
Nagle Astaroth wzięła głęboki wdech. Odruchowo chwyciła Upadłego za ramię.

- Spokojnie - rzekł łagodnie - Nic ci ze mną nie gro...

Urwał, słysząc kroki. Przerażony spojrzał na młodego strażnika, którego oszołomił na krótką chwilę. Srebrzysta krew spływała mu po skroni. Właśnie odciął im drogę ucieczki, a miecz spoczywający w jego ręce, zdradzał, że nie miał zamiaru ich dobrowolnie przepuścić.

- Rego - jęknęła Astaroth, gdy Aasan powoli ją podniósł - Proszę...

Chłopak stał przez chwilę w milczeniu. Zacisnął chwyt na rękojeści, lecz nie zaatakował. Nagle obejrzał się w stronę drzwi do lochu, po czym znów spojrzał na Upadłego i kuzynkę. Westchnął ciężko, robiąc krok w bok, schodząc im z drogi.

- Lepiej się pospieszcie. W każdej chwili ktoś tu może przyjść.

Aasan łypnął na Asatroth. Podpierając dziewczynę, niepewnie ruszył w stronę wyjścia z celi. Przeszedł go dreszcz, gdy Asta nagle się zatrzymała i chwyciła ramię kuzyna.

- Dziękuję, Rego - rzekła słabo.

- Mam nadzieję, że tego nie pożałuję.

- Chodź, Astaroth - Aasan pociągnął ją lekko, dając jej do zrozumienia, że muszą iść. - Pora wracać do domu.

Rego patrzył, jak Upadły powoli prowadzi jego kuzynkę w stronę wyjścia z lochów. Zdziwił się nieco, gdy nagle skrzydła jego i dziewczyny stały się białe. Gdy zniknęli mu z oczu, westchnął ciężko, obawiając się starcia z ojcem. Wrócił do drzwi do lochu, po czym usiadł pod ścianą. Zgiął jedną nogę i oparł na niej łokieć, pozwalając przy tym głowie opaść. 
Siedział tak i czekał, aż w końcu usłyszał żwawe kroki. Wiedział, że właśnie pierwsze promienie słońca zawitały w Niebie, a to oznaczało, że nadszedł czas egzekucji.

- Co to ma znaczyć? - usłyszał srogi głos ojca.

Nie uniósł głowy. Usłyszał, jak Ranar niemal biegnie w stronę celi. Rego spojrzał na ojca, gdy ten nagle do niego podbiegł i chwycił go za szaty. Był wściekły i nawet nie próbował tego ukryć.

- Jak mogłeś dać jej uciec? - warknął, szarpnąwszy chłopakiem tak mocno, że aż go zmusił do wstania.

- Ktoś mnie zaatakował i ogłuszył - próbował oderwać od siebie rękę ojca - Gdy się ocknąłem, już jej nie było.

- Miałeś jedno, proste zadanie - znów nim wstrząsnął - Jak zwykle spieprzyłeś. Wiesz, coś uczynił?! Przez ciebie ten potwór znów jest wolny! - odepchnął syna od siebie - Módl się, abyśmy ją szybko znaleźli i w końcu zrobili to, co należy.

Rego zacisnął zęby, patrząc jak ojciec odchodzi. Uderzył pięścią o drzwi, gdy został sam, po czym ciężko westchnąwszy, oparł się o nie.

- Mam nadzieję, że już jest daleko stąd - mruknął do siebie - I że rozerwie cię na strzępy, gdy znów wejdziesz jej w drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro