109.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Simur wybiegł z pałacu, trzymając w ręce dzban, który wyrwał z rąk jednej ze służek. Była wściekła. Omal nie rzuciła mu się do gardła z ostrymi pazurami, gdy zabrał jej naczynie i na jej oczach wylał nabraną przez nią wodę na ziemię. Nie dziwił jej się. Dopiero wtargała ciężkie wiadro i po raz kolejny napełniwszy nieporęczny dzban, miała odejść od studni i udać się do kuchni. A tu nagle ktoś bez słowa wyrywa jej naczynie i marnuje efekt jej ciężkiej pracy.

- Rozkaz króla - rzucił jedynie, nim rozwścieczona kobieta, na niego skoczyła.

Usłyszał jeszcze wiązankę obelg, ale nie przejmował się tym. Szybko przeszedł na tyły zamku, gdzie były stajnie i wydzielone pastwiska. Trzymano tu głównie Zmory, lecz on nie miał dość czasu, aby jechać konno. On potrzebował czegoś szybszego. Minął stajnię z nerwowo rżącymi Zmorami i kilka zagród, gdzie pozamykano tylko po jednym z upiornych koni. Gdyby były zbyt blisko siebie, rozszarpałyby się nawzajem. To były głównie ogiery. Wiecznie wściekłe i krnąbrne, wychowane do walki. Jazda przez tereny Piekła była niebezpieczna, więc Zmory były szkolone tak, aby niczego się nie bały i były dość agresywne, by zniechęcić potencjalnych napastników. 
Simur stanął na środku placu, gdzie znajdowała się kolejna studnia. Nieco dalej, za nią stał budynek. Młodzieniec spojrzał na długą i wysoką budowlę. To również była stajnia, lecz nieco inna, przystosowana do trzymania innych stworzeń, niż Zmory. Trzy piętra były pełne boksów, które miały bramki zarówno wewnątrz budynku, jak i na zewnętrznych ścianach. Z daleka można było dostrzec wyglądające z zamkniętych boksów dzioby i paszcze. 
Simur zagwizdał głośno, przez co niemal od razu odpowiedziały mu wściekłe ryki, skrzeki i wrzaski. Wiele z zamkniętych stworzeń zaczęło się nerwowo obijać o ściany klatek. Zwłaszcza jedno z nich. Simur zagwizdał jeszcze raz, aż w końcu olbrzymi ptak, o niebiesko-czerwonych piórach, wyważył bramkę i wyfrunął ze swojego boksu. Wyjec. Posłusznie przyleciał do Simura i wylądował tuż przy nim. Wielki i potężny samiec uniósł wysoko głowę i przekrzywił ją nieco w bok, by spojrzeć na niego czujnym, żółtym okiem. Głowę i grzbiet znaczyły czerwone pióra, gdzieniegdzie zakończone czarnymi przebarwieniami. Natomiast szyję, skrzydła i ogon pokrywały niebieskie pióra, zaś brzuch i silne szpony były nagie, doskonale było widać ich ciemnoszarą, gładką skórę. 
Simur dał mu się spokojnie obwąchać, wiedząc, że Wyjce są jeszcze bardziej nieprzewidywalne, niż Zmory. Zimny, ciemny dziób, z namalowanymi trzema niebieskimi pasami, musnął jego szyję, przyprawiając go o ciarki. Wyjec w tej chwili mógł go chwycić i bez problemu zmiażdżyć mu obojczyk, a następnie wyrwać mu rękę. Jednak na jego szczęście postanowił go oszczędzić. Stwór cofnął się nieco, po czym nieco się schylił, szukając jakiegoś smakołyku.

- Tym razem nie mam nic dla ciebie - wyciągnął rękę i ostrożnie położył ją na dziobie - Spokojnie, Khulu - powoli podszedł do boku stworzenia, przesuwając rękę po jego opierzonej szyi - Mamy ważne zadanie.

Wyjec zasyczał cicho, rozkładając przy tym na sekundę czerwono-czarny grzebień. Po chwili pióra z powrotem opadły, a Wyjec schylił się mocniej, by wesprzeć się na szponach, wyrastających z olbrzymich skrzydeł. To był znak dla Simura, że może wskoczyć mu na grzbiet. Nie miał czasu na osiodłanie stwora, więc musiał zdać się na swoje umiejętności i liczyć na posłuszeństwo Wyjca. Wskoczył na pierzasty grzbiet, po czym wsunął nogi pod wielkie skrzydła. Zagwizdał krótko, dając pierzastemu wierzchowcowi znak, żeby poderwał się do lotu. Tak też się stało. Wyjec oderwał się od ziemi i wzbił się wysoko w powietrze.
Simur dostrzegł jeszcze demona, stojącego na jednym z daszków stajni, obok wyważonej bramki. Uniósł ręce i coś krzyknął, wyraźnie zdziwiony i poirytowany tym, co się stało. 
Jednak i tym Simur się nie przejął. Miał pilne zadanie, na którego powodzeniu mogła zaważyć każda sekunda i tylko to się dla niego liczyło.

Tymczasem Rimmone leciał najszybciej, jak był w stanie. Wściekle ciął powietrze, nie zważając na ból katujący rany, po walce i lodowaty deszcz, zacinający mu prosto w twarz. Leciał nisko, tuż nad linią drzew, choć ledwie je widział. Ledwo dostrzegał cokolwiek przez ścianę deszczu spadającą z nieba jak potężny wodospad. Nie wiedział gdzie jest, ani jak długo leci. Myślał tylko o Vagirio, który umierał, o ile już nie wydał ostatniego tchnienia. Wciąż widział przed oczami jego zmasakrowane ciało, wielką kałużę krwi i tą potworną dziurę w piersi. Widok odsłoniętych żeber i trzewi prześladował go z każdym zamknięciem oczu. 
Otarł ręką twarz, jeszcze bardziej rozcierając błoto, którym był ubabrany. Skóra piekła go od silnych uderzeń deszczu, woda i brud zalewały mu oczy. Jednak w myślach miał tylko Vagirio. Nie mógł go zawieść. Musiał być silny i skupiony na tym co najważniejsze. Musiał go ocalić.
 Nagle dostrzegł jakiś cień. Było już za późno, gdy dotarło do niego, że był to budynek.
Zdążył jedynie krótko krzyknąć, gdy zahaczył skrzydłem o ścianę jednego z domów. Z hukiem runął na dach kolejnego, nieco niższego budynku. Następnie ześlizgnął się z mokrego dachu i zrzucając kilka dachówek, runął na ziemię, prosto do kałuży. Gliniane dachówki głośno rozbiły się o chodnik. Gdyby nie szum deszczu, z pewnością ktoś by to usłyszał i zainteresowany hałasem, wyjrzałby przez okno.
Rimmone zdyszany, zaklął pod nosem, przekręcając się na plecy. Zapierało mu dech, po silnym uderzeniu. Dysząc ciężko z wysiłku, zaciskał zęby, próbując się powstrzymać od jęknięcia z bólu. Chciał zmusić zmęczone i obolałe ciało do wstania. Jednak był zbyt wyczerpany. Więc leżał tak, sapiąc z wycieńczenia i zaciskając zęby, starając się nie myśleć o boleści, katującej jego mięśnie. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w mroczne niebo, z którego spadały duże krople i biły go po twarzy. Powoli zamknął oczy, próbując wykrzesać z siebie odrobinę siły, by się podnieść. Lecz już nie miał sił. Gdyby nie podłe okoliczności, to po prostu by zasnął. Tak jak padł. 
Nagle usłyszał ciche warczenie. Wolno uniósł powieki, modląc się, aby ten dźwięk był tylko omamem. Jednak białe ślepia i mroczna, nieco rozmyta psia sylwetka, wisząca tuż nad nim szybko sprowadziła go na ziemię. Zdążył krzyknąć i unieść jedną z rąk, gdy upiorny ogar rzucił się na niego. Ledwo widoczne kły zatopiły się w jego przedramieniu i z każdym kolejnym szarpnięciem upiora, wbijały się coraz głębiej i rwały jego skórę oraz mięśnie.
Rimmone desperacko machnął wolną ręką, lecz ta przeleciała przez ciało stworzenia, gładko, jak przez powietrze. Jednak ten ruch nie okazał się bezużyteczny. By ręka mieszańca mogła przeniknąć przez mgliste ciało ogara, ten musiał puścić chłopaka z uścisku swych silnych szczęk. Rimmone wykorzystał ten fakt. Zaczął się odpychać stopami, chcąc jak najszybciej się odsunąć od upiornego psa. Stwór warczał groźnie, powoli idąc w jego stronę. Znów skoczył na mieszańca, tym razem wbijając szczęki w jego bok. Chłopak wrzasnął z bólu, już nawet nie myśląc o anielskich Łowcach, jakich mógł zwabić, ani o śmiertelnikach, których mógł zainteresować krzyk.

- Ivo - zabrzmiał kobiecy głos - Zostaw go.

Ogar oderwał zębiska od ciała chłopaka i spojrzał gdzieś za siebie. Rimmone położył uszy, dostrzegając sylwetkę w ciemnej szacie z kapturem, zmierzającą w jego stronę. Wilk nagle rozpłynął się w powietrzu, by po chwili pojawić się za przybyszem, w postaci przypominającą człowieka. Mglista, ludzka sylwetka bez twarzy, stanęła tuż za kobietą w kapturze i wlepiła białe, puste ślepia w mieszańca. Kobieta w końcu zsunęła kaptur, ukazując znajomą twarz zdobioną przez specjalnie wycięte blizny. Wyciągnęła setki warkoczyków spod szaty, by swobodnie zarzucić je na plecy, po czym zaczęła mu się w milczeniu przyglądać.
Rimmone drgnął lekko. Te ciekawskie, ciemne oczy wpatrywały się w niego, niczym czujny wzrok wygłodniałego drapieżnika.

- Rashidi... - wysapał.

- Rimmone - odgarnęła jeden z warkoczyków za ucho - Już się za mną stęskniłeś? Myślałam, że nie ucieszyłeś się z naszego ostatniego spotkania.

- Potrzebuję twojej pomocy - w końcu zmusił się do wstania.

- Och, doprawdy? - lekko zmarszczyła brwi - Sądziłam, że już nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.

- Wierz mi, gdybym miał wybór, albo chodziło o mój los, to za żadne skarby nie zniżyłbym się do tego, by błagać o pomoc, po tym co mi zrobiłaś. Ale mój przyjaciel i ojciec mojej Vincu umiera. Vagirio...

- Vagirio? - ożywiła się znacznie, nie dając mu dokończyć - On... On umiera? Co się stało?

- Belial. Przyszedł, by zabrać Astaroth. Vagirio mu się postawił i... - urwał, nie wiedząc jak opisać jego stan - Jest z nim źle, Rashidi... Jest poważnie ranny i nie mam pojęcia jakim cudem w ogóle jeszcze żyje. Belial rozszarpał go na strzępy, rozumiesz? - po chwili zawahania padł na kolana - Proszę, Rashidi... Błagam! Pomóż mu. Jeśli nie dla mnie, to zrób to dla niego.

Rashidi spojrzała na swój cień, jakby chciała spytać go o radę. Cień jednak nic nie powiedział. Jedynie wymienił się z Rashidi spojrzeniem. Ona i tak wiedziała co by powiedział. Spełni każdy jej rozkaz, wypełni jej wolę, choćby uważał to za największą głupotę. Był jej druhem, ale i sługą. Choć ceniła go też za dobre rady, jakimi czasem ją raczył.
Po chwili oderwała wzrok od swego cienia i znów spojrzała na Rimmone'a.

- Niech będzie - wyciągnęła rękę w jego stronę - Ale wiedz, że robię to tylko dla niego. 

Rimmone pokiwał głową, podnosząc się z klęczek. Spojrzał nieufnie i pytająco na jej dłoń, która wciąż sięgała w jego stronę.

- Daj mi rękę, Rimmone. Chyba zmarnowałeś dość cennego czasu, aby tu dotrzeć. Nie trać bezsensownie kolejnych jakże cennych chwil. 

Mieszaniec niepewnie do niej podszedł. Czujnie obserwował jej cień, który wpatrywał się w niego równie uporczywie, co ona. Ostrożnie stawiał każdy kolejny krok, jakby bał się, że Rashidi nagle go chwyci, a jej cień rzuci mu się do gardła, by dokończyć to, co zaczął. Powoli wyciągnął drżącą rękę w stronę dłoni Rashidi. Muśnięcie jej ciepłej skóry przyprawiło go o ciarki. Omal nie odskoczył, gdy palce Pani Cieni zacisnęły się na jego dłoni. 

- Lepiej zamknij oczy i pod żadnym pozorem mnie nie puść, inaczej przepadniesz wśród cieni. Rozumiesz?

- Nie bardzo - lekko się skrzywił.

Rashidi wzruszyła ramionami, po czym łypnęła przez ramię na swój cień. 

- Ivo - mocniej zacisnęła chwyt na ręce Rimmone'a - Wiesz co robić.

Mieszaniec patrzył jak cień zaczyna się zlewać z ciałem swej pani. Lecz ku jego przerażeniu nie poprzestał na tym. Rimmone chciał krzyknąć i wyrwać się z chwytu Rashidi, gdy poczuł jak potworny chłód ogarnia wpierw jego dłoń, a następnie brnie coraz dalej po ręce. Cudem się powstrzymał, powtarzając sobie w głowie słowa Pani Cieni. Cień szybko pochłaniał jego ciało i miał wrażenie, jakby pożerał go żywcem. W ostatniej chwili zamknął oczy, gdy poczuł jak zimno zaczęło przesuwać się po jego szyi. 
Miał wrażenie, że serce zatrzymuje mu się na chwilę, kolana się pod nim uginają, a ziemia umyka mu spod stóp. Słyszał dziwne szepty i ryki. Jednak nie śmiał otworzyć oczu. Nie wiedział co się wokół niego dzieje i nie miał odwagi, by zaryzykować i się przekonać. Jednego był pewien. Nie czuł już deszczu bijącego o jego i tak już zupełnie przemoczone ciało. Przynajmniej przez chwilę.
W końcu po kilku sekundach, które dla niego były jak długie minuty, znów poczuł wiatr i deszcz, a chwyt Rashidi osłabł, by w końcu zupełnie go puścić. Wraz z jej dotykiem zniknął ten potworny, przeszywający na wskroś chłód. Dopiero wtedy ośmielił się otworzyć oczy. Byli pod jednym z drzew, w bezpiecznej odległości od Vagirio i czuwającego nad nim Upadłego oraz Myśliwego. Rimmone spojrzał zdziwiony na Rashidi.

- Jak?

- Cienie są wszędzie, Rimmone - sięgnęła przez ramię do policzka swego mrocznego towarzysza, znów stojącego tuż za nią - Są ze sobą połączone. Ivo może pojawić się wszędzie tam, gdzie panuje mrok - opuściła rękę i spojrzała mieszańcowi w oczy - Jest częścią tego, co dla wielu jest nie widoczne. Cienie są żywe, lecz tylko ręka istot  takich jak ja może im dać dość siły, by nie były tylko mroczną plamą na ziemi, bądź ciemnym odbiciem istoty za którą podążają - odwróciła od niego wzrok - Nie łudzę się, że zrozumiesz.

Po tych słowach minęła go i ruszyła w stronę leżącej bestii. A raczej tego, co po niej pozostało. Rashidi, aż przystanęła, gdy na własne oczy ujrzała to, co opisywał Rimmone. Uniosła dłonie do ust, składając je jak do modlitwy. Łzy zebrały jej się w oczach. Nie wierzyła w to, co widzi. Patrzyła na niegdyś potężną postać Upadłego Króla Piekieł. Teraz i tak słaby, toczony chorobą, leżał w kałuży własnej krwi i powoli konał rozszarpany, niczym ścierwo, do którego dobrała się wygłodniała zwierzyna. Rashidi odgarnęła szatę, powoli padając na kolana tuż przy paszczy Vagirio. Delikatnie położyła drżące dłonie na jego pysku, przez co zabrzmiał cichy pomruk, pełen cierpienia.

- Co on ci zrobił, biedaku? - przesunęła jedną z rąk po jego mokrej od krwi i błota skórze, by zatrzymać ją na szyi - Jak mógł cię tak skrzywdzić?

- Pomożesz mu? - spytał Rimmone z nadzieją, powoli do niej podchodząc.

- Niewiele mogę zrobić, ale... - Sięgnęła do paska, przy którym miała małą sakiewkę, po czym wyciągnęła małą, szklaną buteleczkę. - To go utrzyma przy życiu przez jakiś czas. Zasklepi najgroźniejsze rany - Spojrzała na Rimmone'a. - Ale to da mu tylko trochę czasu. Musi wrócić do Piekła i zanurzyć się w jeziorze Nimf. Wtedy odzyska pełnię sił. 

- To szaleństwo - warknął Neberius - Vagirio nie przetrwa podróży nawet do najbliższej Wyrwy. Mamy nikłe szanse, że podołamy w starciu ze Strażnikiem, a nawet jeśli jakimś cudem uda nam się go pokonać, to i tak nie damy rady go zanieść do Piekła na czas. Spójrzcie na niego! Jest tak porozrywany, że rozpadnie się, gdy go podniesiemy!

- Nie możesz iść z nami - rzekł Rimmone.

- Że co? - Neberius zmarszczył pysk.

- A co z Nefertari? Ona cię bardziej potrzebuje. Wiesz, że sama sobie nie poradzi z oślepionym mężem i małą córeczką.

- A ty nie wytrwasz w Piekle nawet godziny beze mnie - Neberius położył uszy. - Idziesz na pewną śmierć! Jesteś mieszańcem, do cholery! Tacy jak ty nie mają tam prawa bytu. Jesteś ludzkim bękartem, Rimmone! Zdajesz sobie sprawę co oni tam z tobą zrobią?! 

- Zaryzykuję.

- Będziecie się spierać o to później - wtrąciła Rashidi - Przytrzymajcie go.

- Chwila, chwila - odezwał się Aasan - Co ty właściwie chcesz zrobić, wiedźmo? - Zmarszczył brwi, wskazując na fiolkę. - Co to jest?

- To woda z jeziora Nimf. Jeziora, otaczającego Serce Piekła. Leczy demony ze wszelkich obrażeń. Lecz nie łatwo ją zdobyć. Jego mieszkańcy nie należą do tych, co lubią się dzielić i czują nieposkromiony głód - Spojrzała na naczynie. - Oszczędzałam ją na wypadek, gdyby Belial wysłał kogoś, aby się mnie pozbył, albo gdyby osobiście postanowił się ze mną rozprawić - Chwyciła zębami korek i wyciągnęła go z butelki, by następnie wypluć go na ziemię. - Chwyćcie go. Będzie cierpiał. Bardzo - Łypnęła na połamane skrzydło Vagirio, zakończone ostrymi pazurami. - I lepiej, aby przypadkiem nie zrobił sobie większej krzywdy tymi szponami. Bądź nam.

Rimmone, Neberius i Aasan wymienili się spojrzeniami. Neberius nagle wziął głęboki wdech, po czym podniósł się na dwie nogi, przeistaczając się w swą prawdziwą, bardziej ludzką postać. Podszedł do skrzydła, które zagrażało Rashidi. Chwycił je jedną ręką, zaś drugą wsparł na żebrach Vagirio, przez co ten cicho załkał.

- Ostrożnie - upomniała go - Nie połamcie go jeszcze bardziej.

- Nie wiem, czy bardziej się da - prychnął Neberius. 

Aasan podszedł do ogona, by go przygnieść do ziemi własnym ciężarem, zaś Rimmone niepewnie zbliżył się do łap. Z trudem przełknął ślinę, obejmując ramionami potężne nogi, zakończone wielkimi szponami. Ivo również zbliżył się do konającego demona. Postanowił pomóc Neberiusowi w utrzymaniu korpusu Vagirio.

- Gotowi? - spytała, choć nie oczekiwała na odpowiedź.  

Z trudem, nieco uniosła paszczę Vagirio, po czym wlała zawartość fiolki do jego gardła, ryzykując, że czarne zębiska demona pozbawią jej ręki. Szybko rzuciła buteleczkę gdzieś na bok, po czym zaczęła czekać. Nagle Vagirio zapiszczał przeraźliwie i wierzgnął mocno, czując potworny ból w całym ciele. Wszyscy krzyknęli z przerażenia, próbując go utrzymać. Rashidi twardo trzymała jego szczęki i omal nie trawiło ją potężne skrzydło, które omal nie umknęło z rąk Neberiusa. Rimmone mimowolnie wrzasnął, gdy ostre pazury drasnęły jego nogę, jednak nie rozluźnił chwytu nawet na moment. 
Kości Vagirio powoli się zrastały, sprawiając mu potworny ból. Być może jeszcze gorszy, niż w chwili, gdy pękały od ciosów Beliala. Demon wydał z siebie potworny ryk, gdy pęknięte żebro powoli wysunęło się z jego płuca. Krwawienie ustało, a płytkie rany się zasklepiły. Jednak te znacznie głębsze jedynie lekko zarosły cienką warstwą mięśni. Przez to Vagirio wyglądał jakby miał niemal nagie żebra. Z daleka ktoś mógłby uznać, że był rozpadającym się, żywym trupem. 
W końcu najgorsze było już za nim. Wziął głębszy, spokojniejszy oddech, choć wciąż było słychać świsty. 

- No już - Rashidi rozluźniła chwyt i zaczęła go czule głaskać - Oddychaj spokojnie. Póki co najgorsze za tobą. 

Otworzył zranione oko, lecz znów nic nie dostrzegał. Mimo to Rashidi patrzyła w jego niewidzące ślepie, jakby wierzyła, że on patrzy na nią i naprawdę ją dostrzega.

- Ra... - wydusił z siebie - Rashi... 

Nie dokończył. Głos uwięzł mu w gardle. Sapnął ciężej, warcząc przy tym cicho.

- Ciii... - Nie przestawała go głaskać. - Musisz oszczędzać siły, Vagirio. Czeka cię ciężka przeprawa przez Piekło.

- N-nie... - wychrypiał - Nie mogę...

- Musisz - rzekła stanowczo - Inaczej umrzesz. A ja nie pozwolę byś skonał na tym paskudnym świecie, w błocie. Masz wrócić do domu, rozumiesz? Jeśli chcesz skonać, to tak, jak należy. Jak przystało na twórcę i prawdziwego króla Piekła. W domu, u boku przyjaciół i walcząc o swoje. Po za tym Astaroth jeszcze będzie cię potrzebować, Vagirio. Wpadła w ręce twego syna i nie wiem jak długo będzie bezpieczna. Chyba jej nie porzucisz na jego pastwę, co? Wiesz do czego jest zdolny.

- Niech... - z trudem przełknął ślinę, zmieszaną z krwią - Niech będzie... Ale... Kamień?

- Kamień? - zdziwiła się Rashidi - Jaki kamień?

Rimmone pobladł.

- Kamień Śmierci. 

- Co? - Wytrzeszczyła oczy w zdumkeniu. - Nadal go macie?

- Co ma znaczyć "nadal"? - warknął Neberius, wpatrując się w nią podejrzliwie.

- Belial chciał go za wszelką cenę zdobyć - Odparła Rashidi, zupełnie nie bojąc się Myśliwego. - Proponowałam, aby wyznaczył do tego zadania mnie, ale stanowczo odmówił. I to bardzo stanowczo - Odruchowo sięgnęła do swojej szyi. - Wtedy od niego odeszłam. Ale wiem, że na pewno kogoś po niego wyśle. O ile ten ktoś już go nie zabrał.

W tej chwili usłyszeli szelest liści i łopot skrzydeł. Ktoś ich obserwował. Nie wiedzieli jak długo, ale z pewnością miał powód by zwlekać do tej pory. Lecz nie mieli pojęcia, że obserwował ich już od starcia z Belialem. Podążał za Rimmonem do Rashidi i był dość szybki, by wrócić przed nimi do miejsca, gdzie konał Vagirio. Nie wiedzieli bowiem, że mieli do czynienia z demonem, którego żywiołem były błyskawice.
Rimmone natychmiast poderwał się do lotu i zaczął gnać w stronę Melmore. Szybko wyleciał spomiędzy drzew i dostrzegł chudą sylwetkę lecącą tuż nad nim. Rimmone ledwo go widział. Miał gładką skórę, ciemną niczym nocne niebo. Nagle demon zaryczał głośno i  piskliwie, dziwnie napinając swe kościste ciało. Mroczną skórę rozświetliło blade, niebieskawe światło, rozlewające się po jego sylwetce, niczym pioruny. Grom strzelił z nieba prosto w demona i ten nagle rozpłynął się w powietrzu, by pojawić się kilka metrów dalej, wraz z kolejnym błyskiem.
Rimmone był w szoku. Dopiero po kilku sekundah dotarło do niego co się stało. Starał się lecieć jak najszybciej był w stanie, lecz demon, którego ścigał był od niego o wiele szybszy. Dotarł do celu znacznie wcześniej przed nim i zaczął poszukiwania od zrujnowanego zamku, a konkretnie piwnicy, gdzie niegdyś sypiała Astaroth. Na szczęście nie było tam Kamienia Śmierci i Rimmone liczył, że zdoła uprzedzić swego rywala i dotrzeć do chaty, gdzie przez ostatnie tygodnie ukrywał się Vagirio. Wylądował niedaleko starego domu i ruszył biegiem w stronę drzwi. Jednak nie docenił przeciwnika. Piorun uderzył prosto w dach i w miejscu uderzenia pojawił się demon, którego mieszaniec miał nadzieję prześcignąć. Kolejna błyskawica rozświetliła niebo na ułamek sekundy, dając chłopakowi krótką chwilę na obejrzenie rywala. Na grzbiecie miał krótki skórzasty grzebień, przypominający płetwę. Lecz nie służył on do pływania, a do przyciągania piorunów i gromadzenia ich zabójczej energii. Małe oczy, świeciły upiorną bielą, a chuda paszcza była pełna smukłych, lekko wykrzywionych w przód kłów. Miał chude łapy i nie za długi, równie smukły ogon. Wspierał się na błoniastych skrzydłach, zakończonych trzema drobnymi pazurami przystosowanymi bardziej do wspinaczki, niż walki. 
Demon zaryczał piskliwe, otwierając szeroko paszczę. Grzebień na jego plecach zalśnił, podobnie jak reszta jego ciała, a następnie gardziel. Z jego trzewi umknęła błyskawica, przed którą Rimmone cudem uskoczył. Demon syknął jak wąż, po czym zwinnie przeszedł po ścianie w stronę drzwi i wpadł do środka. Rimmone ruszył za nim. Wbiegł do chaty i niczym taran wpadł na demona. Runęli na jedną ze ścian, omal jej nie roztrzaskując. Budynek zatrzeszczał przeraźliwie, ostrzegając ich, iż w każdej chwili wszystko może się zawalić i pogrzebać ich żywcem.
Mieszaniec odskoczył od rywala i obserwował jak szybko się zbiera po zderzeniu z murem. Nerwowo co rusz zerkał też na boki, próbując wpaść na pomysł, gdzie Vagirio mógł ukryć Kamień Śmierci. Jeśli nie było go w zamku, to musiał być tutaj. Vagirio nie miał dość sił aby się zapuszczać gdzieś dalej. Chyba, że przewidział, iż któregoś dnia zjawi się jakiś sługa Beliala, który spróbuje zdobyć Kamień i wykrzesał z siebie dość sił, by gdzieś go ukryć poza Melmore. Lecz szczerze w to wątpił. Widział w jakim stanie był jeszcze przed potwornym i nierównym starciem z synem. Wychodził tylko ze względu na Astaroth. Nawet Kamień nie był dla niego tak ważny, by tracić resztki sił. Jedynie Astaroth...
Demon zasyczał groźnie, szczerząc kły. O dziwo nie zionął w Rimmone'a błyskawicą, dzięki czemu zrozumiał, że tu miał przewagę. W budynku, demon nie miał jak wezwać pioruna, by pochwycić jego energię. I z bliska nie wyglądał groźnie. Był dość mały, jakby dorosły, niezbyt potężnie zbudowany człowiek, człapał na czworakach. Mimo to, chłopak wiedział, że nie może lekceważyć sługi Beliala. Ostre zębiska, wystające ze szczęk czyniły go wystarczająco groźnym.

- Zejdź mi z drogi, mieszańcu - warknął, wspierając się na skrzydłach, wolno i niezgrabnie szedł w jego stronę - Nie mam czasu, na szarpanie się z tak żałosną istotą. Oddaj Kamień Śmierci po dobroci, a zniknę szybko, jak grom.

- Nigdy nie oddam ci Kamienia.

- Zatem mam nadzieję, że wykażesz się lepszymi umiejętnościami, niż podczas potyczki z Belialem. Z zadziwiającą łatwością zabrał Astaroth tuż spod twojego nosa.

Rimmone dał się sprowokować. Z wściekłym okrzykiem skoczył w stronę demona zionącego piorunami. Zaczęli się szarpać. Mieszaniec głównie bił pięściami i kopał swego rywala, choć posuwał się także do ugryzień. A demon nie pozostawał mu dłużny i tu miał znaczą przewagę. Jego pazury i zębiska pozostawiały znacznie głębsze i dotkliwsze rany. Mimo to, Rimmone wściekle walczył. Wyczerpane ciało napędzała adrenalina, gniew i strach. Lecz nie lękał się swego przeciwnika i nie martwił się o wynik tej zażartej potyczki. Myślał o Astaroth. Widział, jak jakiś wielki demon ją dopadł i mocno ją pokiereszował. Wiedział, że jest ranna i że trafiła do potwornego miejsca, gdzie rządził okrutny władca. Bał się o nią. Nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek ją ujrzy. Coś go zakuło w sercu, na samą myśl, że Astaroth jest tam, w Piekle ranna, przerażona i... zupełnie sama... Żołądek zacisnął mu się mocno, gdy przed oczami miał Belialia jak się do niej zbliżał, a wyobraźnia od razu podsuwała mu widok, jak ją dusi. Powoli, z okrutnym uśmiechem na ustach, pozbawia ją życia. 
Nagle wrzasnął, gdy zębiska jego rywala wbiły mu się w rękę. Poczuł przypływ energii. Furia dodała mu sił. Poważnie się raniąc, wyrwał ramię z chwytu demona, po czym złapał jego paszczę. Wrzeszczał z wysiłku i bólu, gdy siłą powoli rozwierał szczęki demona. Ten szarpał się i wierzgał, raniąc go pazurami, by się oswobodzić. Jednak Rimmone nie odpuszczał. Rozwierał jego paszczę coraz szerzej, nie zważając na piski demona i jego krew ściekającą mu po rękach, gdy mięsień łączący żuchwę z czaszką, zaczynał pękać. Nagle zabrzmiał trzask wyłamywanej szczęki i kolejny przeraźliwy wrzask. Wtedy Rimmone chwycił zaskakująco lekkiego demona i cisnął nim o stają podporę dachu, która trzasnęła i z hukiem zawaliła się połowa domu, prosto na niego.
Mieszaniec zdyszany spojrzał na pozostałości po drugim piętrze, gdzie wcześniej Vagirio bezustannie przebywał. Machnął skrzydłami, by tam doskoczyć. Rozejrzał się. Dopiero po chwili dostrzegł, że jedną z desek znaczyły ślady po pazurach demona. Podniósł ją i ujrzał dziurę w cienkiej podłodze. Leżał tam kawałek szmaty, przewiązany sznurkiem. Rimmone łypnął na kupę gruzu i drewna. Słyszał jedynie szum deszczu wpadającego do chaty przez wielką dziurę w suficie i głośne grzmoty, dochodzące gdzieś z góry. W końcu wziął materiał i rozwiązał zawiniątko, by dostrzec mały czarny kamyk. Delikatne spękania zaczęły się słabo mienić, gdy przysunął rękę zbyt blisko Kamienia. Upewniwszy się, że znalazł to, czego szukał, szybko owinął Kamień szmatą i ponownie obwiązał sznurkiem. Zeskoczył z piętra i powoli ruszył w stronę drzwi. Adrenalina powoli znikała i opuszczały go siły. Znów odezwało się zmęczenie i ból. Tym razem boleść była dotkliwsza. Bolały go mięśnie z wysiłku i świeże, głębokie rany. Zaczął lekko utykać. Nie był pewien, czy demon nie złamał mu nogi. Jednak się nie zatrzymywał szedł przed siebie, w stronę drzwi, chcąc jak najszybciej dołączyć do przyjaciół. Choć nie... Teraz pragnął tylko by paść i zasnąć. Jednak wiedział, że nie szybko będzie dane mu odpocząć, a były sprawy ważniejsze niż jego samopoczucie. 
Nagle potworny ból zaparł mu dech w piersi, gdy tuż pod obojczykiem przebił się kawał drewna. Nim zdążył pojąć, co się stało, ktoś uderzył nim o ścianę, po czym wyrzucił w przód, prosto do błota.  Zamroczony powoli uniósł twarz z mokrej ziemi, by się nie utopić i ostrożnie się obrócił w stronę mężczyzny, który powoli szedł w jego stronę. O nagą pierś, naznaczoną przez błyskawice, uderzał deszcz. Zupełnie czarne oczy wpatrywały się w niego z nienawiścią. Wyglądał niemal jak człowiek, lecz drobne szczegóły zdradzały jego prawdziwą naturę. Był nienaturalnie blady i miał potwornie chudą twarz. Wyraźnie widoczne kości policzkowe, smukłej twarzy, sprawiały wrażenie, że reszta twarzy była wysuszona i zapadnięta jak u trupa, a mroczne oczy z daleka wyglądały jak oczodoły. Gniewny grymas jedynie dodawał mu grozy i wraz z bezwładnie opadniętą, wyłamaną żuchwą, podkreślał jego trupi wygląd. Miał dość małe, spiczaste uszy, które teraz były odchylone w tył. Mroczne włosy po bokach miał mocno wygolone, niemal do samej skóry, przeciętej przez liczne blizny. Reszta była dość długa, zaczesana w tył i z ciemne kosmyki, na końcówkach stawały się białe. 
Wściekły podszedł do Rimmone'a i zmierzył go nienawistnym, pełnym pogardy spojrzeniem. Nagle bezlitośnie kopnął go w twarz, po czym wyrwał mu z dłoni zawiniątko z Kamieniem Śmierci. Następnie ruszył żwawo przed siebie błotnistą ścieżką. Rozpostarł ręce, które zaczęły się przekształcać w skrzydła, po czym machnął nimi, odrywając się od ziemi. Zawiniątko wypadło mu z dłoni, przeistoczonej częściowo w skrzydło i częściowo w pazury, by zwinnie wpaść w łapy, które jeszcze przed chwilą były stopami. Resztę przemiany przeszedł już w powietrzu, wznosząc się coraz wyżej ku burzowym chmurom. 
Rimmone zmusił się do wstania. Obolały i ogłuszony ruszył przed siebie, jakby liczył, że zdoła go dogonić na piechotę. Nagle coś dostrzegł. Światło pioruna, który przeciął niebo, zostało przez coś odbite. Zbliżył się do źródła błysku i wyciągnął z błota nóż. Ostrze zrobione z pióra Astaroth.

- Nie! - wrzasnął Rimmone, biorąc zamach.

Nóż wyleciał w powietrze i zrobiwszy kilka obrotów wbił się w skrzydło demona. Ten zaryczał przeraźliwie, omal nie spadając na ziemię. Zaczął chaotycznie machać skrzydłami, byleby się utrzymać w powietrzu. Nagle sięgnął zdrowym skrzydłem do ostrza, ryzykując upadkiem i chwyciwszy pazurami rękojeść wyrwał je ze swego ciała, by następnie pozwolić mu runąć na ziemię i znów skupić się na machaniu skrzydłami. Łypnął na Rimmone'a, jeszcze bardziej wściekły. Zaryczał głośno, a zdobienia jego skóry zalśniły blado zdradzając jego zamiar. Kilka błyskawic z rzędu uderzyło o ziemię, a jedna trafiła prosto w niego, pozwalając mu zniknąć.
Rimmone powoli wstał z rozmokłej ziemi, po tym jak rzucił się w odmęty błota, próbując uniknąć piorunów. Żaden go nie trafił. I nie musiały. Celem demona nie było zabicie go, a ucieczka z Kamieniem. I właśnie mu się to udało...

- Szlag... - wysapał Rimmone, chowając twarz w dłoniach.

Zdał sobie sprawę jak bardzo spaprał sprawę. Załamany kolejną porażką, niepewnie uniósł głowę i znów dostrzegł błysk. Utykając podszedł do noża, który wbił się idealnie ostrzem w ziemię. Podniósł je, po czym wsunął za spodnie, by następnie poderwać się do lotu. Ściskał miejsce, gdzie wciąż tkwił kawał drewna i zaciekle zaciskał zęby, zmuszając skrzydła do pracy.
Po chwili zniżył lot i wylądował niezgrabnie na śliskiej ziemi, omal się nie przewracając.
Zastał wszystko tak, jak w chwili, gdy w popłochu poderwał się do lotu. Rashidi wciąż klęczała przy leżącym w kałuży krwi Vagirio, zaś Neberius i Aasan stali w bezpiecznej odległości, czekając w milczeniu. 

- No i? - Rashidi oderwała wzrok od paszczy ledwo przytomnego Vagirio. - Udało ci się? Masz go?

- Nie... - Rozłożył bezradnie ręce. - Uciekł mi...

- Zatem módl się, aby Belial wciąż nie dorwał Kamienia Wód, bo inaczej jesteśmy zgubieni warknęła - Wszyscy. 

- Nie przejmuj się - rzekł Neberius kładąc dłoń na zdrowym ramieniu chłopaka - Byłeś dzielny i widzę, że stoczyłeś ciężką walkę - Chwycił kawał drewna tkwiący w plecach chłopaka. - Mam nadzieję, że chociaż ten drugi skończył gorzej.

- Tak - Zacisnął zęby, powstrzymując krzyk, gdy Neberius wyrwał drewno. - Znacznie gorzej.

- Vagirio musi dostać się do Piekła - rzekła Rashidi, podnosząc się z klęczek - Zaczyna słabnąć. Zaraz straci przytomność.

- Niech się przemieni - odparł Neberius - Przecież żaden z nas go nie dźwignie w tej postaci. 

- Obawiam się, że jest na to za słaby.

Rimmone podszedł do Vagirio, po czym przykucnął i położył dłoń na paszczy demona.

- Spieprzyłem, staruszku - rzekł cicho, chcąc aby tylko Vagirio go słyszał - Spieprzyłem wszystko... Belial dorwał Astaroth, a teraz jeden z jego sługusów zwinął mi Kamień Śmierci sprzed nosa... - Czuł jak słowa zamierają mu w gardle. Z trudem przełknął ślinę, wpatrując się w zamknięte oko demona. Nawet nie wiedział czy go słyszy. - Wydostanę ją stamtąd i pomogę ci się dostać do jeziora Nimf. Ocalę cię, słyszysz? I Astaroth też. Wszystko naprawię, zobaczysz. Tylko musisz mi pomóc. Wstań, staruszku. Proszę, wstań i przemień się, bo nie dźwignę cię w takiej postaci. Wykrzesz z siebie resztki sił i zmień postać. Zrób to dla Astaroth. Nie możesz się teraz poddać.

Przeszły go ciarki, gdy powieka Vagirio powoli się uniosła, odsłaniając zmasakrowane oko. Rimmone odskoczył od demona, gdy ten sapnąwszy ciężko, zaczął się podnosić. Patrzył jak wielkie, ciężkie cielsko skrzydlatej bestii powoli zmienia się w zmęczone, ludzkie ciało. Skrzydła zastąpiły wątłe ramiona, a potężne łapy, wychudzone nogi i stopy. Ciężka szczęka przeistoczyła się w bladą, zapadniętą twarz, na którą opadły mokre, siwiejące włosy. Vagirio zachwiał się niebezpiecznie. Neberius i Aasan odruchowo zrobili krok w jego stronę, gdy nogi się pod nim ugięły, lecz to Rimmone go podparł. 
Chłopak spojrzał pytająco na Rashidi.

- Co teraz? - spytał.

- Teraz  - kątem oka łypnęła na swój cień, który wolnym krokiem wyszedł zza jej pleców i stanął naprzeciw Rimmone'a - Traficie do Piekła. 

Mieszaniec wydał z siebie stłumiony krzyk przerażenia, gdy mroczny towarzysz Rashidi nagle z rykiem rzucił się w jego stronę. W jednej chwili ogarnęła go bezkresna ciemność i ten potworny, przenikliwy chłód...

***

Hejka. Tym razem rozdział przyleciał do was skończony i umyślnie, więc zostaje na dłużej niż kilka sekund 😅
Mam nadzieję, że rozdział bym na tyle dobry, by wynagrodzić wam poprzedni, fałszywy alarm, za który bardzo was przepraszam.

Co wam się podobało najbardziej?Jak myślicie jak dalej potoczą się losy bohaterów? Piszcie śmiało.

Postaram się nowy rozdział wrzucić jak najszybciej, choć chyba już wszyscy znacie tempo mojej pracy i chyba nie spodziewacie się kolejnej części już jutro, bądź za dwa dni. Ale mimo wszystko postaram się tym razem wrzucić rozdział szybciej i bez fałszywych alarmów.

Do nexta kochani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro