111.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krzyk Rimmone'a rozniósł się echem po okolicy, gdy Tropiciel rzucił się na niego, wpychając go w przepaść. Miał wrażenie, że spadają wieczność. Siłował się ze szczękami upartego i do tego wyjątkowo wściekłego myśliwego, odliczając długie sekundy, nim w końcu wpadli w gęste korony drzew. Dziękował w duchu drzewom, że zdołały oderwać od niego rozwścieczonego demona i za razem je wyklinał z pomocą wszystkich znanych mu przekleństw, gdy potwornie ostre ciernie rozrywały mu skórę. Gałęzie trzaskały głośno pod ich ciężarem, nieco odwlekając ich nieuchronne spotkanie z twardą ziemią. Rimmone jęknął głośno z bólu, po zderzeniu jego pleców z grubą gałęzią, która o dziwo nie uległa pod jego ciężarem. Osunął się z niej i znów runął w dół, a następnie grzmotnął o ubity grunt. Zapierało mu dech w piersi, a ręce i twarz go piekły od zacięć, zrobionych przez ostre kolce drzewnych koron, przez które właśnie się przedarł.

- Wstawaj - stanowczy głos Ivo zabrzmiał mu w obolałej głowie - To jeszcze nie koniec. 

Rimmone niechętnie i ociężale uniósł się do siadu. Sapnął, czując ucisk w piersi. Miał wrażenie, że ktoś bezlitośnie go chwycił i teraz, swą potężną łapą, powoli miażdżył mu żebra i skrywane pod nimi trzewia. Po chwili jego twarz ogarnęła nieprzyjemna wilgoć i ciepło. Uniósł drżącą dłoń i sięgnął do zalanego krwią policzka. Próbował też nie myśleć o głębokich śladach na piersi, po ostrych pazurach Tropiciela.
Upiorny ryk sprowadził go na ziemię i uświadomił mu, że to nie pora na użalanie się nad sobą. Poderwał się z miejsca, dostrzegając demona, powoli schodzącego po pniu, głową pionowo w dół. Myśliwy nie miał nawet draśnięcia. Patrzył upiornymi ślepiami wprost na chłopaka, szczerząc kły i śliniąc się paskudnie. 

- Dlaczego tak się zawziął? - Rimmone zaczął się powoli cofać, nie tracąc Myśliwego z oczu. - Nie chcę z nim walczyć.

- Wtargnąłeś do ich świętego miejsca. Spójrz na to z jego strony. Mieszaniec plugawiący ich największą świętość. Ktoś o skażonej ludzkimi genami krwi, kroczący wśród szanowanych, poległych Myśliwych. Cóż za zniewaga. Na jego miejscu też bym się wściekł.

- Wtargnąłem!? - obruszył się - To ty nas tam zawlokłeś! Więc to twoja wina!

Tropiciel zatrzymał się na chwilę, zdezorientowany faktem, że Rimmone krzyczy na samego siebie. Rozejrzał się, próbując dostrzec coś, co być może przeoczył. Lecz nikogo nie dostrzegł. Znów skupił się na mieszańcu i ruszył w jego stronę, już nie przejmując się faktem, że być może jest niespełna rozumu.

- Na twoim miejscu nie bawiłbym się teraz na roztrząsanie, czyja to wina, a skupiłbym się raczej na Myśliwym, który chce cię zabić.

- Tu niechętnie przyznam ci rację.

Tropiciel rzucił mu się do gardła, chcąc wyrwać mu krtań, lecz Rimmone był szybszy. Uskoczył w tył, po czym uderzył pięścią w paszczę demona. Dłoń zabolała go potwornie, lecz widok piszczącego z bólu Myśliwego i zakrwawiony ząb, leżący na ziemi, był wystarczającym dowodem że było warto. Lecz jednego nie był pewien. Czy dokonał tego sam, czy może jednak Ivo mu trochę pomógł. 
Tropiciel szybko otrząsnął się z szoku. Zamiast zdumienia i lekkiego lęku, w ślepiach zapłonął mu gniew.  Zasyczał groźnie, przesuwając językiem po krwawiącym dziąśle, po czym z rykiem rzucił się na Rimmone'a.

Tymczasem Astaroth powoli otworzyła oczy. Skołowana patrzyła przez chwilę na mroczny, nierówny, kamienny sufit. Jej głowę atakował tępy ból. Najchętniej z powrotem zamknęłaby oczy i znów by zasnęła, ale... Nagle dotarło do niej co się stało, nim straciła przytomność. Nie wiedziała gdzie była, jak długo była nieprzytomna, ani co się z nią działo, gdy straciła świadomość. Zignorowała wygodne, miękkie łóżko i przyjemną ciszę. Poderwała się z miejsca, myśląc tylko o ucieczce. Nogi się pod nią ugięły, jak tylko wstała. Runęła na gładką, kamienną podłogę, cudem ratując się rękami, przed uderzeniem twarzą o ziemię. Zamarła, dostrzegając swoje dłonie. Spojrzała przerażona na zwęgloną skórę, sięgającą jej do łokci. Widziała już gdzieś coś takiego. Uniosła wzrok i zamarła, gdy dostrzegła lustro, a raczej swoje odbicie w nim. Jej skóra zdawała się płonąć i miała puste, białe oczy, jak Vagirio w swych demonicznych formach. Odruchowo dotknęła swojej twarzy, jakby chciała się upewnić, że odbicie zrobi to samo i rzeczywiście widzi w zwierciadle siebie. Niestety ku jej przerażeniu to było jej odbicie. Gdy spojrzała na swoje skrzydła była bliska płaczu. Jednak wiedziała, że to nie był czas na rozpacz. Powoli wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do oszklonej ściany. Otworzyła okno i wyszła na długi balkon. Niezgrabnie wdrapała się na kamienną barierkę i spojrzała w dół. Była potwornie wysoko, gdyby upadła, to z pewnością by tego nie przeżyła. Uniosła wzrok i spojrzała na krwiste niebo, a następnie na czarne miasto i ciemny las ciągnący się daleko zanim. Już wiedziała gdzie jest. Znała ten widok i ten gorąc ze wspomnień ojca.  Była w Piekle i w dodatku w pałacu, dawnym domu Vagirio i jego rodziny. Nie wiedziała co teraz powinna zrobić. Miała zamiar uciec z zamku, lecz nie wiedziała co dalej. Gdzie powinna się udać? Gdzie może się skryć? Jak uciec z Piekła? 
Lecz teraz najważniejsze było uciec z domu jej brata. Powoli rozłożyła skrzydła i szybko tego pożałowała. Potworny ból sprawił, że zaparło jej dech. Zgięła się w pół, omal nie spadając z barierki. Obolała powoli zeszła z powrotem na balkon i pozwoliła sobie, osunąć się na ziemię. Łzy ciekły jej po twarzy, choć twardo zaciskała zęby, próbując nie myśleć o bólu katującym jej plecy. Miała wrażenie, jakby ktoś powoli wyrywał jej skrzydło. Nie mogła go rozprostować nawet do połowy. W końcu zebrała się w sobie. Wstała i powoli wróciła do środka. Dopiero wtedy rozejrzała się po pomieszczeniu. Komnata była dość mała, ale przytulna. Teraz stała naprzeciwko ciężkich drzwi. Po jej prawej stronie, pod ścianą stało duże łóżko, z którego wyskoczyła jak poparzona. Było masywne i kamienne, ale spoczywał na nim miękki materac i pościel, otulone krwistym jedwabiem. Po obu stronach stały ciężkie szafki, na których płonęły świeczniki, dając odrobinę światła. Tuż obok stała spora szafa. Na przeciwko łóżka znajdował się zgaszony kominek, a po jego lewej stronie, bliżej okna stała toaletka, z ciemnego drewna, z kolejnym lustrem i podsuniętym krzesłem, obitym czerwoną tkaniną. Na prawo od kominka stało zwierciadło, w którym Astaroth się widziała. To było  większe, sięgało do podłogi, tak aby mogła spojrzeć na siebie w całości. Ściany były z czarnego kamienia i wyglądały na nierówne, jakby zostały wykute, a nie zbudowane z kamiennych bloków. Podłoga również była ze skały, lecz ona była równa, gładka i dokładnie wypolerowana. Na środku pokoju leżało duże, ciemne futro. Komnata była ciemna i panował w niej półmrok, choć świeczniki na szafkach przy łóżku i potężne kandelabry stojące przy szklanej ścianie, oraz przy większym lustrze, były zapalone. Mimo to, Astaroth poczuła dziwny spokój. Pomimo ciemności i dość surowego wyglądu mebli, wszystko zdawało się być dziwnie przytulne. 
Astaroth jeszcze raz zmierzyła wzrokiem pokój, po czym ruszyła w stronę drzwi. Wiedziała, że nie może od tak sobie ich otworzyć i wyjść. Spodziewała się, że ktoś jej pilnuje. Chociaż... Teoretycznie mogła wyskoczyć przez okno. Gdyby nie obolałe skrzydło z pewnością by to zrobiła. Dlaczego zatem nikogo nie było z nią w tym pokoju? Może więc, pod drzwiami również nikt nie stał? Nie... To by było za proste.
Mimo to, Astaroth postanowiła zaryzykować. Ruszyła w stronę drzwi i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że podłoga jest śliska. Dziękowała w duchu temu, kto położył to futro na podłodze. Mijając większe lustro, zatrzymała się na chwilę. Była brudna od błota, a jej ubranie było podarte, zdradzając gdzie powinna mieć głębokie rany. Nie dziwił jej ich brak. Wiedziała, że jej ciało dobrze się regenerowało. Jednak wciąż nie mogła uwierzyć w to co widzi. Odruchowo przyłożyła dłoń do zwierciadła. Lecz znów niestety to była prawda. Płonąca skóra, puste oczy, potworny wygląd jej skrzydeł... To wszystko było rzeczywistością, a nie tylko kolejnym koszmarem. Warknęła pod nosem, kładąc uszy. Co się z nią stało? Dlaczego tak wyglądała? Kto jej to zrobił? Chciała znać odpowiedź na te pytania, ale to nie było najważniejsze. Musiała się stąd wydostać. Odsunęła się od lustra i już miała ruszyć do drzwi, gdy te nagle się otworzyły i do środka szybko wślizgnęła się drobna kobieta, o krótkich, nastroszonych, czarno-czerwonych włosach. Zamknęła za sobą drzwi i zamarła, gdy obróciwszy się, dostrzegła Astaroth. Zdążyła jedynie nabrać gwałtownie powietrza, gdy nagle rząd ostrych piór poleciał w jej stronę i z hukiem wbił się w drzwi tuż przy niej. Kobieta skuliła się, mocniej przyciskając do siebie czarny materiał, który przyniosła. Odruchowo zamknęła oczy, kładąc uszy ze strachu. Dopiero jęk boleści Astaroth sprawił, że odważyła się otworzyć oczy. Przerażona spojrzała wpierw na pióro, które wbiło się tuż przy jej twarzy, a następnie na Astaroth, która zgięła się w pół z bólu. Mimo to, dziewczyna ściskała w dłoni jeszcze jedno pióro, którego w razie potrzeby miała zamiar użyć, jak noża. Astaroth zmarszczyła gniewnie twarz, mierząc wzrokiem kobietę, która ją zaskoczyła wtargnięciem do komnaty. Szybko dostrzegła w jej wyglądzie cechy charakterystyczne dla Krzykaczy, przez co skrzywiła się jeszcze groźnej.
Kobieta uniosła jedną rękę, w obronnym geście, jednak nim zdążyła cokolwiek rzec, Astaroth skoczyła w jej stronę i przygwoździła ją do drzwi. Ręka dziewczyny z ostrym piórem zamarła tuż przy jej szyi. Neberius uczył ją, że w pojedynku z Krzykaczem, pierwsze co należy zrobić, to rozciąć mu struny głowowe i to właśnie miała zamiar zrobić, gdyby kobieta spróbowała ją zaatakować.

- Aż tak się mnie boją, że kazali Krzykaczowi mnie pilnować? - warknęła - Zmartwię cię, wiem gdzie uderzyć, abyś nie miała więcej pożytku ze swojego morderczego głosu.

- Nie, proszę - kobieta odparła słabym głosikiem, z trudem przełykając ślinę - To nie jest konieczne. I tak go nie mam.

- Co? - Astaroth zdziwiła się. Jej twarz nieco złagodniała, lecz dłoń ściskająca ostrze, wciąż spoczywała na gardle kobiety. - Jak to nie masz głosu?

- Urodziłam się bez niego. Zapewniam, że nie jestem groźna. Dlatego wybrali mnie na twoją służkę, panienko.

- Że co? - Astaroth skołowana, dopiero wtedy odsunęła się od kobiety na wyciągnięcie ręki. - Moją służkę?

- Król wybrał dla ciebie tą komnatę i wybrał mnie, abym była na każde twoje wezwanie. Chce cię godnie powitać na swoich włościach, pani.

- Godnie powitać? - Astaroth mocniej ścisnęła pióro - Wpierw nasyła na mnie swoje potwory, aby mnie porwały i wbrew mojej woli zabiera mnie od przyjaciół i z mojego domu. To nazywasz godnym powitaniem?

- Nie mnie oceniać czyny króla - spuściła wzrok - Jestem od wykonywania rozkazów, a nie od zastanawiania się czy są słuszne. 

- Aż tak cię zastraszył?

- Słucham? Nie. Jestem mu wdzięczna, że mogę tu być. Gdyby nie jego łaska, zginęłabym porzucona, przez rodziców. Krzykacz bez głosu... To hańba.

Astaroth zmierzyła ją wzrokiem. Stała zgarbiona. Wyglądała jakby chciała się zapaść we własnym ciele, byleby zniknąć jej z oczu. Zaciekawił ją też fakt, że mocno owinęła ogon wokół nogi. Bała się. Najchętniej wybiegłaby z pokoju i zniknęła w labiryncie korytarzy, by powrócić do swoich obowiązków.
W końcu Astaroth przełożyła pióro do drugiej ręki, po czym wyciągnęła wolną dłoń do kobiety.

- Przepraszam, że cię zaatakowałam - powiedziała łagodnie - Zaskoczyłaś mnie.

- Nic się nie stało, panienko.

- Proszę, nie mów tak do mnie - Przewróciła oczami - Jestem Astaroth.

- Indra - niepewnie się ukłoniła - Lecz nie wypada mi zwracać się do siostry króla po imieniu.

- Przyrodniej. Zresztą jest mi takim bratem, jak sól w oku. Łączą nas tylko geny - prychnęła Astaroth opuszczając rękę, widząc, że Indra nie ośmieli się jej uścisnąć. - Nic więcej - Podeszła do drzwi.

- Gdzie idziesz, pani? - spytała Indra, schodząc jej z drogi.

- Chcę się stąd wydostać - złapała klamkę.

- Ależ nie jesteś więźniem, panienko.

- Zabawne, bo właśnie tak się czuję.

Stęknęła z wysiłku ciągnąc ciężkie drzwi. Ledwo przekroczyła próg, gdy nagle tuż przed nią spadł olbrzymi topór. Odruchowo odskoczyła w bok, gdy ktoś podniósł ciężki oręż. Zasyczała groźnie, strosząc obolałe skrzydła i szykując pazury oraz pióro do ataku. Wlepiła puste spojrzenie w wielkiego demona, który wyglądem przypominał byka. Zmierzyła wzrokiem jego masywne, wręcz opasłe ciało i mocno ugięte, grube nogi, zakończone kopytami. Groźnie zmarszczył byczy pysk, patrząc na nią ciemnymi oczami. Parsknął ostrzegawczo, wymownie unosząc topór i zaciskając na nim wielkie, pulchne dłonie. 
Astaroth syknęła, kładąc uszy, gdy zrobił krok w jej stronę. Była gotowa na niego skoczyć i spróbować wbić ostrze w pulchny kark demona, lecz na drodze stanęła jej Indra.
Kobieta wyskoczyła z komnaty i stanęła między nimi, zwracając się w stronę Astaroth.

- Spokojnie! - Uniosła rękę, niemo każąc jej stać w miejscu. - Taurum ci nic nie zrobi. Jest tylko gburem, który woli użyć oręża, niż języka. 

Drgnęła niespokojnie, gdy Taurum parsknął groźnie za jej plecami. Dopiero po chwili ośmieliła się zerknąć za siebie.

- Idziemy do łaźni - powiedziała mniej odważnie - Muszę przygotować panienkę, na spotkanie z królem.

Taurum zmierzył ją wzrokiem, po czym łypnął na Astaroth, wciąż gotową do walki. Uderzył toporem o ziemię, niechętnie skinąwszy głową, a Indra niepewnie podeszła do Astaroth.

- Za mną, proszę.

Dziewczyna ruszyła za Indrą. Jeszcze kilka razy obejrzała się za siebie, aż nagle usłyszała potężne, ociężałe kroki.

- Dlaczego za nimi idzie? - nerwowo zerkała na Tauruma, podążającego za nimi.

- Takie ma zadanie.

- Musiał słyszeć jak cię zaatakowałam. Dlaczego nie interweniował?

- Nie taki rozkaz otrzymał. Po za tym moje życie jest dla niego nic nie warte, więc nie przejąłby się gdybyś mi poderżnęła gardło, panienko.

- Gdzie idziemy, tak naprawdę?

- Do łaźni. Nie skłamałam.

- Co? 

- Mam dla ciebie nowe ubranie. Pomogę się ci się przygotować do spotkania z Belialem, pani.

- Nie ma mowy! - zatrzymała się gwałtownie - Nie spotkam się z nim!

Usłyszała tuż za plecami ostrzegawczy pomruk Tauruma, na co odważnie odpowiedziała syknięciem i zaprezentowaniem czarnych, ostrych zębów. 

- Obawiam się, że nie masz wyboru, panienko - niepewny głos Indry odwrócił uwagę Astaroth od byka, podążającego za nimi.

- Oczywiście, że mam - prychnęła Astaroth, prostując się dumnie - Mogę stąd uciec.

- I dokąd uciekniesz? - odparł ponury, basowy głos Tauruma - Nie uciekniesz na Powierzchnię, bo nie masz bladego pojęcia gdzie są Wyrwy. I długo nie pożyjesz za tymi murami. To kim jesteś ochroni cię przez krótką chwilę, daje ci przewagę tylko w najbliższej okolicy. Lecz oddal się od pałacu i wtargnij na teren jakiegoś mniej przyjaznego demona, a skończysz jako przekąska - zmierzył ją wzrokiem - Albo chociaż wykałaczka. 

- Nie wiesz na co mnie stać - warknęła Astaroth.

- W tego co wiem, to nigdy nie byłaś w Piekle. Wierz mi, demony z Powierzchni, na które miałaś okazję się natknąć, są niczym w porównaniu do tutejszych.

- On ma rację, panienko - wtrąciła się Indra - Powierzchnia to Niebiosa, w porównaniu z Piekłem. Tutaj jest o wiele bardziej niebezpiecznie. Doradzam, abyś nigdzie nie uciekała, pani. Skorzystaj z gościnności twego brata, bo póki jesteś pod jego opieką, nic ci się nie stanie.

- Nie chcę być pod jednym dachem z Belialem. Słyszałam o nim wiele potwornych opowieści. Wiem do czego jest zdolny.

- Król była surowy, ale nie jest taki zły, jeśli nie wchodzi mu się w drogę. A jeśli zależy mu, aby ktoś był po jego stronie, to bywa naprawdę łaskawy. Zapewniam, że nie zrobi ci krzywdy, panienko. 

- Dopóki nie stanę się zbędna. Cokolwiek ode mnie chce...

- Dopóki nie zwrócisz się przeciw niemu, pani.

- A co jeśli będę chciała odejść? Wrócić do domu?

- Dlaczego miałabyś wracać na Powierzchnię, pani?

- Powierzchnię? Tak nazywacie świat ludzi?

Indra skinęła głową.

- Cóż... Mam tam przyjaciół. Tam się urodziłam i dorastałam. Po za tym... Myślę, że tam pasuję najlepiej.

- Dlaczego tak uważasz, pani?

- Nie jestem w pełni demonem. Nie jestem też aniołem. Jestem gdzieś pomiędzy nimi, a myślę, że świat... to znaczy Powierzchnia, jest chyba najlepszym miejscem dla takich wyrzutków, jak ja.

- Myślę, że mimo wszytko, się tutaj odnajdziesz, panienko - Indra zatrzymała się przed wielkimi drzwiami stojącymi na końcu korytarza. 

Zaparła się barkiem o ciężkie, szerokie wrota. Próbowała je pchnąć, lecz jej krucha budowa, odzwierciedlała jej siły. Omal się nie przewróciła, gdy wielka dłoń Tauruma nagle oparła się gdzieś wysoko nad jej głową i bez problemu pchnęła drzwi.
Indra sapnęła cicho, prostując się. Spojrzała na demona, dziękując mu skinieniem głowy, po czym wskazała ręką na pomieszczenie, które stało otworem. Astaroth powoli podeszła do drzwi i ostrożnie zerknęła do środka. Nie dostrzegając nikogo weszła do sali. Podskoczyła lekko, gdy ciężkie drzwi zatrzasnęły się tuż za nią, zaraz po tym jak Indra weszła do łaźni. Spojrzała na zamknięte wrota. Taurum na szczęście został po drugiej stronie. Dopiero po chwili Astaroth oderwała wzrok od drzwi i rozejrzała się po komnacie. Pokój był olbrzymi i w przeciwieństwie do większości pałacu nie był z zupełnie czarnego kamienia. Znaczyły go liczne przebarwienia, od jasnych nadających mu dziwnej paskowej barwy, po białe, jakby pokrywał je śnieg i lód. Kamień wyglądał na spękany, lecz z wnęk wystawały kryształy, które mieniły się słabym, blado-niebieskawym światłem. W pomieszczeniu były dwa baseny. Jeden głęboki i długi, w którym można było swobodnie pływać. Drugi był kwadratowy i dość płytki, przystosowany do relaksu, bądź kąpieli. Oddzielała je duża ściana, z której wyrastały gęste pnącza o dziwo o żywej, zielonej barwie i po obu stronach spływały delikatne wodospady, dzięki którym cichy, kojący szum wody, przerywał niezręczną ciszę. Na przeciwko ściany, przed mniejszym basenem był też kominek, w którym tlił się ogień. Jedna ze ścian i sufit były oszklone, przez co w połączeniu z kominkiem i pochodniami na ścianach, w pomieszczeniu było zaskakująco jasno. W rogach sali, wisiały zsunięte wielkie, bordowe zasłony.
Astaroth powoli podeszła do olbrzymiego okna i spojrzała na rozciągający się w oddali las i krwistą rzekę płynącą między drzewami.

- Piękny widok.

- O ile ktoś nie ma lęku wysokości - Indra odparła cicho, kładąc przygotowane ubranie dla Astaroth na kamiennej ławce, stojącej pod nieoszkloną ścianą - Potrzebujesz mojej pomocy, pani?

Astaroth oderwała wzrok od widoku, po czym podeszła do mniejszego basenu. Spojrzała na parującą wodę, a następnie na Indrę, stojącą po drugiej stronie zbiornika.

- Nie. Sama sobie poradzę.

- Jak sobie życzysz, pani. Mogłabym się oddalić na chwilę? Chciałabym zmienić, panience pościel.

- Nie musisz tego robić, ani tak do mnie mówić - Odwróciła się w stronę widoku. - Jeśli chcesz odejść, to proszę bardzo.

- Czy życzysz sobie, pani, abym zasłoniła okno?

- Nie trzeba, dziękuję - odparła, przewracając oczami.

Indra ukłoniła się lekko, po czym wyszła z łaźni. Astaroth wpatrywała się w widok, aż w końcu leniwie wyciągnęła ręce z resztek podartych rękawów, a następnie zrzuciła na podłogę poszarpaną szmatę, w jaką zmieniła się jej sukienka. Sięgnęła do brudnych od błota włosów i z trudem wyszarpała z nich wstążkę, która ledwo trzymała część kosmyków. Powoli zwróciła się w stronę basenu. Odnalazła wzrokiem łagodne schodki. Ostrożnie weszła do przyjemnie gorącej wody, która sięgała jej do pasa. Na krawędziach basen, był znacznie płytszy, dzięki czemu można było swobodnie usiąść, z czego skorzystała. Wzięła głęboki wdech. Od wody bił przyjemny zapach, orzeźwiający i słodki zarazem. Nie wiedziała co to była za woń, lecz podobała jej się. Ostrożnie oparła plecy o ścianę zbiornika, zamykając oczy. Poczuła dziwny spokój. Jej mięśnie rozluźniały się przyjemnie, a katujący jej plecy ból chwilowo ustępował. Nagle wzięła głęboki wdech i osunęła się powoli, pod wodę. Długo walczyła z błotem zalegającym w jej włosach. Kiedy w końcu uporała się z brudem, wyszła z wody i podeszła do ławki na której czekała na nią lniana chusta, w którą mogła się wytrzeć oraz przygotowane ubranie. Wytarła się dokładnie, po czym uniosła odzienie, które wybrała dla niej Indra. Skrzywiła się nieco. Było skąpe jak na jej gust. Owszem dostała długą spódnicę, której zwiewny materiał zasłaniał nogi, lecz jej brzuch i plecy miały pozostać nagie, a jedynie piersi miała osłonić opaska, która miała się trzymać na wąskich ramiączkach, krzyżujących się między jej łopatkami, a raczej na ramiączkach, które miały się utrzymywać na jej plecach, dzięki jej skrzydłom. Mimo niechęci, ubrała się w to, co dostała i właśnie w tej chwili do łaźni wróciła Indra.

- Trochę przesadziłaś - stwierdziła Astaroth, wskazując na strój.

- Cóż... Głównie takie mamy ubrania. Tu jest naprawdę gorąco. W pałacu tego nie czuć, dzięki kamiennym ścianom, ale na zewnątrz potrafi być naprawdę duszno.

- Skoro tak twierdzisz - Wzruszyła ramionami. - Pewnie i tak tu długo nie zabawię, więc co za różnica.

- Dalej chcesz uciec, pani? - w ślepiach Indry zagościł strach.

- Może dam szansę Piekłu, ale z pewnością nie zostanę tu na zawsze.

Indra niepewnie skinęła głową.

- Więc? - Astaroth wskazała na drzwi - Prowadzisz mnie na spotkanie z samym diabłem?

Krzykaczka nie wiedziała co odpowiedzieć. Spuściła wzrok, kłaniając się lekko i wskazując na drzwi łaźni. Niemal podbiegła do wrót, by dać znać Taurumowi, aby wypuścił Astaroth z pomieszczenia. Uderzyła pięścią w jedno z ciężkich skrzydeł, które niemal natychmiast umknęło jej spod ręki. Astaroth wyszła pierwsza, mierząc czujnym wzrokiem demona, dzierżącego topór.

- Za mną, proszę - Indra ruszyła przodem.

Astaroth przez chwilę jeszcze patrzyła na Tauruma, jakby chciała go ostrzec samym spojrzeniem, że wciąż jest gotowa go zaatakować, aż w końcu podążyła za Krzykaczką. Chciała wyglądać dumnie, więc szła wyprostowana, z wysoko uniesioną głową i splecionymi na podbrzuszu dłońmi. Szli w milczeniu, a każda chwila tej potwornej ciszy zaczynała odpierać jej pewność siebie. Dopiero zmierzając na spotkanie z Belialem, wpadła na pomysł, aby się porozglądać. Wygląd korytarzy był surowy i niemal wszędzie jednakowy. Mijali ściany z ciemnego kamienia, rozświetlane przez rzadko rozmieszczone pochodnie. Dopiero wtedy dostrzegła, że połyskujące kryształy zdobiły także inne części zamku, a nie tylko łaźnię. Sufit i fragmenty ścian mieniły się słabo. Astaroth podeszła do kawałka kryształu, tkwiącego w skale i przyjrzała się źródłu bladego światła. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że był na wpół przezroczysty. 

- Nie radziłabym podchodzić do tego tak...

Nie zdążyła dokończyć. Nagle z rykiem, za krystaliczną ścianą pojawił się Upiór. Astaroth odruchowo krzyknęła, odskakując na bezpieczną odległość. Patrzyła przez chwilę ze zgrozą, na stwora, z którym przed laty miała nieprzyjemność się zetknąć. Patrzyła na unoszące się w pustej przestrzeni truchło, o ciemnej, luźnej, powiewającej skórze, które sycząc wściekle i trzęsąc się z żądzy krwi wpatrywało się w nią przekrwionym, ułożonym w pionie okiem. Spojrzała w ślepie, zapominając o strachu. Z obojętnym wyrazem twarzy omiotła wystające ze szczęk ostre zębiska, po czym znów spojrzała w oko Upiora. Zwężona do granic możliwości źrenica rozszerzyła się lekko, a ruchy i oddech stwora stały się spokojniejsze. Jednak to nie trwało długo. Źrenica Upiora znów zwęziła się znacznie, a on sam z przerażającym rykiem, jakby ktoś go obdzierał ze skóry uderzył kościstą pięścią w kryształ, po czym zniknął równie szybko co się zjawił. Rozpłynął się gdzieś w przestrzeni, za przejrzystą ścianą.

- Zadziwiające co pozostaje po śmierci mieszańców, prawda? - prychnął Taurum, krzywiąc się przy tym z pogardą. 

- To coś naprawdę powstało z mieszańca? - Astaroth obróciła się do niego.

- Podejrzewamy, że Upiory rodzą się z cząstek dusz zmarłych mieszańców - Indra starała się jej to delikatnie wyjaśnić - Mieszańce, ze względu na ludzkie geny, mają część duszy. To jak wielką, zależy od tego w jak wielkim stopniu są ludzcy. Czasem, gdy umierają ich cząsteczka duszy potrafi się przeobrazić w... - wskazała miejsce gdzie przed chwilą znajdował się Upiór - ...to.

- Czemu są tutaj? - wskazała ściany - W tym zamku?

- Część z nich jest stróżami króla i jego dworu - odparła Indra - Inne siedzą głęboko pod ziemią, w lochach i pilnują, by żadna potępiona dusza nie uciekła - wskazała korytarz - Chodźmy dalej, proszę.

Astaroth niechętnie skinęła głową, po czym znów ruszyła za Krzykaczką. W końcu dotarli do olbrzymich żelaznych wrót. Dziewczyna przełknęła ślinę, patrząc na wypukłe, metalowe, ludzkie sylwetki, które krzycząc i płacząc, ze strachu, bądź agonii, klęczą i oddają cześć górującemu nad nimi potworowi. Stwór miał dwie pary olbrzymich skrzydeł, a na łbie rogi, przypominające koronę. Szczerzył potworne zębiska, patrząc potępiająco na te te wszystkie żałosne dusze, błagające go o litość. Astaroth mogłaby przysiąc, że widziała płomienie buchające z jego żelaznej paszczy. Wzdrygnęła się, zdając sobie sprawę, że patrzy na rzeźbę swego brata. Niepewnie spojrzała na Indrę, która zatrzymała się w bezpiecznej odległości od dwóch strażników, stojących przed wrotami. Mężczyźni patrzyli na Astaroth z zainteresowaniem, a ona odwzajemniła im tym samym. Jeden z nich wyglądał jak trup. Miał bladą, przejrzystą skórę i zdawał się co rusz rozmywać. Bez problemu można było wpatrywać się w jego kości i otaczające je, sczerniałe żyły i trzewia. Drugi wyglądał na znacznie żywszego. Przypominał wyglądem olbrzymiego kota. Miał ciemną sierść w cętki i duże, złote oczy, którymi badał każdy centymetr ciała Astaroth. Uśmiechnął się słabo, ukazując imponującego rozmiaru kły, którymi mógłby bez problemu rozerwać nie jedno gardło. Równocześnie uderzyli o ziemię potężnymi włóczniami, gdy Indra zbliżyła się do nich o krok.

- Jej Wysokość, księżniczka Astaroth - rzekła.

Strażnicy ukłonili się jej, po czym odsunęli się na boki i pchnęli wrota, pozwalając im wejść do środka. Indra zwróciła się w stronę Astaroth, po czym ukłoniła się lekko, wskazując na otwarte wejście. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, okiełznując nerwy i dumnym krokiem weszła do sali tronowej. Jej odwaga szybko wyparowała, gdy zmierzała wgłąb sali. Niepewnie rozglądała się po olbrzymiej sali. Na przeciwko wejścia stał potężny tron. Stopioną skałę i stal zdobiły kolejne udręczone sylwetki. Astaroth przeszedł dreszcz, gdy spojrzała na wykrzywione w bólu twarze. Zastanawiała się, czy to była tylko kolejna rzeźba, czy rzeczywiście tron składał się z ludzkich dusz, zalanych przez mieszaninę stopionego kamienia i metalu. Jednego była pewna. Tron nie wyglądał tak za rządów Vagirio, a przynajmniej nie w czasach, które miała możliwość zobaczyć w jego wspomnieniach. 
Omiotła wzrokiem zupełnie czarne ściany i spękany sufit najeżony stalaktytami, w którego wnękach, krwistą czerwienią, lśnił kryształ. Za tronem znajdowało się olbrzymie, niemal sięgające sufitu okno, które było też wyjściem na wielki taras.
Astaroth wstrzymała oddech, dostrzegając dwóch mężczyzn stojących, blisko tronu. Pogrążeni w rozmowie, zdawali się nie zauważyć, że ktoś wszedł do komnaty. Dziewczyna zaczęła ciężko oddychać, patrząc na nich, a konkretnie na wyższego demona o ognistej skórze i dwóch rzędach rogów, układających się dumnie, niczym korona. Belial. Oto nadszedł dzień, że koszmary przerodziły się w rzeczywistość. Była tu, w Piekle i właśnie nieubłaganie zbliżała się chwila, gdy stanie przed bratem.
Serce jej mocniej zatłukło, gdy drzwi zatrzasnęły się za nią głośno przez co Belial stracił zainteresowanie demonem, z którym rozmawiał. Spojrzał na nią swymi świecącymi, czerwonymi ślepiami.
Chciała wyskoczyć ze skóry i uciec, gdy obrócił się w jej stronę i zrobił jeden, ciężki krok. Nie wiedziała co zrobić. Co powinna powiedzieć? A może lepiej milczeć i wykorzystując zaskoczenie, wyskoczyć przez okno? Nie. Już raz przekonała się, że to był kiepski pomysł. Jej skrzydła jeszcze się nie nadawały do lotu. Poza tym wciąż po głowie chodziły jej słowa Tauruma, któremu niechętnie musiała przyznać rację. Była w Piekle, w królestwie jej brata, z którego nie miała jak się wydostać i z pewnością od razu ruszyłaby za nią horda demonów posłusznych swemu władcy. Wolała nie ryzykować spotkaniem z nimi, a tym bardziej z demonami, na które przypadkowo by się natknęła na ich terytoriach.
Mimowolnie zrobiła krok wstecz, gdy Belial znów ciężko stąpnął w jej stronę. Położyła uszy, gdy dostrzegła, że się zmienia. Jego skóra przestała płonąć, a stała się blada i ludzka. Upiorne oczy stały się czarne i już nie przerażały jej tak bardzo, jednak wciąż miała ochotę rzucić się w stronę drzwi. Nic więcej się w nim nie zmieniło. Wciąż miał rogi, długi ogon i mocno wygięte łapy. Wciąż był w swej demonicznej postaci, ale mimo wszystko wyglądał nieco bardziej ludzko i łagodniej.

- Witaj, Astaroth - rozłożył ręce i znów zrobił kilka kroków w jej stronę - Jakże się cieszę, że nareszcie mogę stanąć z tobą twarzą, w twarz.

- Chyba nie podzielam twojej radości - Znów cofnęła się o krok i szybko zerknęła na Indrę, która wyraźnie pobladła, słysząc jej odpowiedź. - Chcę się stąd wydostać - rzekła czując, że widok jej brata doprowadził ją do paniki - Wypuście mnie - Zmarszczyła twarz, ukazując zęby. - Już.

- Nikt cię tu siłą nie trzyma - Belial splótł dłonie za sobą. - Możesz w każdej chwili odejść.

- Strażnicy koczujący za drzwiami może mieć inne zdanie - rozejrzała się szybko - Jeden już próbował mnie skrócić o głowę.

Byli tylko we czworo. Taurum pozostał przed komnatą, a za jej plecami stała jedynie Indra. Zaś daleko za Belialem stał mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiał.

- Taurum z pewnością nie chciał Cię skrzywdzić - uśmiechnął się łagodnie, co przyprawiło Astaroth o dreszcze - To potworny mruk. Woli warczeć i prychać, niż używać słów. Przepraszam, jeśli się wystraszyłaś.

To już słyszałam, pomyślała.
Łypnęła na demona z tyłu. Był niższy od Beliala i potwornie chudy. Kości policzkowe, smukłej twarzy, wrzucały jej się w oczy, a czarne ślepia, otoczone cieniami, z daleka wyglądały jak puste oczodoły. Nagą pierś i ramiona znaczyły blizny przypominające błyskawice. Miał dość małe, spiczaste uszy i ciemne włosy po bokach, mocno wygolone, niemal do samej skóry, przeciętej przez liczne blizny. Reszta była dłuższa zaczesana w tył i z ciemne kosmyki, na końcówkach stawały się białe. Był brudny od krwi i błota, a najbardziej zainteresował ją fakt, że miał wyłamaną szczękę. Rana wyglądała na świeżą. Mroczna krew wciąż ściekała mu po szyi i torsie, lejąc się ze strzępów rozerwanej skóry i mięśni. W końcu znów spojrzała na brata. Nie wiedziała co zrobić. Błądziła spojrzeniem od demona, do demona i po sali, jakby liczyła, że jej umysł nagle coś jej podpowie, podsunie jakiś genialny pomysł.

- Nie łatwo mnie przerazić - rzekła w końcu, odzyskując kontrolę nad strachem.

- Nie wątpię - Belial zbliżył się do niej niebezpiecznie - A jednak odnoszę wrażenie, że lękasz się mojej osoby. Zapewniam, że niepotrzebnie.

- Czyżby? - twardo patrzyła mu w oczy - Krąży o tobie wiele opowieści i podkreślają raczej twoją podłą naturę. Cieszysz się wyjątkowo złą sławą - uniosła dumnie głowę - I nie ważne jak bardzo będziesz mnie zapewniać, że jest inaczej, bo nie zmieni to faktu, że mnie porwałeś!

Belial patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Jego oczy wydawały się być puste, a twarz zamarła w przerażającej obojętności. Czaił się w nich jedynie mrok i chłód. Nagle uśmiechnął się słabo.

- Nie będę zaprzeczać - wzruszył ramionami - Nie jestem uosobieniem dobroci i nigdy nie twierdziłem, że tak jest. Nie będę cię przekonywać, że plotki na mój temat to tylko podłe oszczerstwa, bo wiele z nich jest prawdą - Uśmiechnął się szerzej, dostrzegając zdziwienie na twarzy siostry. Wiedział, że nie spodziewała się takiej odpowiedzi. - Lecz powiem ci jedno. Ci co są po mojej stronie nie muszą się niczego obawiać - Sięgnął do jej policzka i delikatnie musnął dłonią jej skórę. - Dbam o swoich. Ale potrafię być też okrutny, nie ukrywam tego - Opuścił rękę. - Nie mogę sobie pozwolić, aby każdy robił to co chce. Trzymam wszystko twardą ręką i póki co to się sprawdza. W Piekle panuje porządek.

Astaroth jeszcze przez chwilę patrzyła w jego mroczne oczy zastanawiając się co miał na myśli, mówiąc "porządek". W końcu oderwała od niego wzrok i znów spojrzała na demona z wyłamaną szczęką.

- Co mu się stało?

- Powiedzmy, że Ibai zadarł z kimś, kogo siły nie docenił. 

- Mogę mu pomóc - spojrzała na brata - Jestem Uzdrowicielką.

- I to potężną, z tego co słyszałem - wskazał na rannego demona, po czym odsunął się o krok - Śmiało.

Indra pobladła, widząc, jak Astaroth zbliża się do demona z wyłamaną żuchwą. Spojrzała niepewnie na Beliala, który jakby wyczuł jej strach, nagle na nią spojrzał. Pisnęła cicho i żałośnie, wystraszona, gdy król podszedł do niej niebezpiecznie blisko.

- Módl się, aby zmienił się tylko jej wygląd - warknął jej do ucha.

Indra z trudem powstrzymała łzy, które szybko zebrały jej się w oczach. Była przerażona. Mimowolnie drżała, jakby ktoś wystawił ją na środek lodowca, na pastwę mrozu.

- Wezwij Simura - mruknął Belial, odsuwając się od Krzykaczki.

- Tak, panie - dygnęła grzecznie, po czym niemal biegiem opuściła salę.

Belial nie patrzył jak odchodzi. Skupił czujny wzrok na Astaroth. Patrzył, jak powoli podchodzi do demona z wyłamaną żuchwą i jak mierzą się spojrzeniami. Dziewczyna stanęła tuż przed nim i spojrzała mu w czarne oczy. Musiała lekko zadrzeć głowę. W upiornej postaci była znacznie wyższa od śmiertelnika, lecz nie dorównywała wzrostowi większości demonów. Niepewnie wyciągnęła rękę ku jego twarzy, wciąż nie odrywając wzroku od pustych, mrocznych ślepi mężczyzny. Nie ruszył się. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Cierpliwie czekał, nie odrywając od niej upiornego, niemal pochłaniającego spojrzenia. Drgnął lekko, gdy jej ciepła dłoń dotknęła jego nierozerwanego do końca policzka. Dopiero wtedy się spiął, jakby nagle ogarnął go lęk. Chciał się cofnąć, lecz czuł na sobie czujny wzrok władcy, więc nie śmiał się ruszyć. 
Astaroth powoli zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Przyjemne ciepło bijące od jej skóry zmieniło się w przenikliwy chłód. Jedynie opuszki jej palców pozostały ciepłe. Płonące ciało zaczęło się mienić błękitami, wokół jej dłoni zatańczyły zimne, niebieskie płomienie.
Mężczyzna spanikował, widząc co się dzieje. Odruchowo chwycił jej nadgarstek i już miał odskoczyć w tył, gdy nagle ogarnął go dziwny spokój. Pozostał w miejscu i cierpliwie czekał. Jego szczękę ogarnęło dziwne mrowienie, gdy rozerwane mięśnie i skóra zaczęły się zrastać. Po chwili mrowienie zniknęło i chłód bijący od Astaroth również. Dopiero wtedy przestał ściskać jej nadgarstek, gdy jej skóra odzyskała płonącą barwę i znów stała się przyjemnie ciepła. Odsunęła się zabierając rękę od policzka demona, mierząc wzrokiem efekt swojej pracy. Poruszył ustami, przez co zabrzmiał głośny trzask nastawiającej się żuchwy. Skrzywił się z bólu, jednak szybko boleść zniknęła. Jakby chciał się upewnić, że to co się przed chwilą stało było prawdą, przyłożył ręce do twarzy. Przesunął dłońmi po policzkach, na których po bezlitosnym rozerwaniu, pozostały jedynie wypukłe blizny. Ukrywał szok i niedowierzanie. Jedynie łypnął na Beliala, który uśmiechał się pod nosem, wyraźnie zadowolony z tego co widział, a po chwili znów spojrzał na Astaroth.

- Dziękuję - rzekł cicho, kłaniając się nisko.

- Drobiazg - uśmiechnęła się ciepło - Nie wiem co zbroiłeś, że tak skończyłeś, ale nie rób tego więcej.

Ibai uśmiechnął się niepewnie. Już miał coś powiedzieć, gdy wrota znów trzasnęły. Wszyscy zwrócili się w stronę młodzieńca, który wszedł do sali tronowej i zatrzymał się przy ciężkich drzwiach.

- Jesteś wreszcie - rzekł Belial, podchodząc do Astaroth.

- Przybyłem, jak tylko dostałem wiadomość o twym wezwaniu, panie - ukłonił się lekko.

- Podejdź.

Simur zbliżył się do nich bez zawahania. Astaroth przyglądała mu się ciekawsko, zaintrygowana jego pewnością siebie. Nie wyglądał na przerażonego, ani onieśmielonego obecnością króla. Uśmiechał się lekko, pod nosem. Jego chód był lekki i pełen gracji, której mogli mu pozazdrościć nawet Myśliwi. Stąpał tak lekko, że nie słyszała jego kroków, choć jego stopy, były dużymi, chwytnymi łapami, zakończonymi pazurami. Omiotła wzrokiem jego szerokie ramiona i wąskie biodra, otulone czarną, zwiewną szatą. Blada cera zdawała się zionąć chłodem, podobnie jak wpatrzone w nią białe ślepia. Spojrzała na znacznie ciemniejsze ubarwienie dłoni, nóg i końcówki ogona. Wyglądał jakby natarł je specjalnie popiołem. Miał dość ostre rysy twarzy, co z kilkudniowym zarostem, dodawało mu jedynie uroku. Z bladym licem i upiornymi, białymi ślepiami, mocno kontrastowały jego ciemne włosy, które miał zaczesane w tył. Poczuła, jak zapiekły ją policzki, gdy jej spojrzenie trochę zbyt długo badało jego nagi tors i umięśnione ramiona. Skupiła więc wzrok na bliźnie, przecinającej jego twarz na wysokości kości oczodołu i policzka i tylko czasami zerkała zaciekawiona na jego prawą rękę, owiniętą bandażem.
Belial zauważył, że policzki siostry nieco jaśniej zalśniły, zdradzając miejsce, gdzie normalnie dostrzegłby uroczy rumieniec. Uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z trafnego wyboru. Jeszcze parę lat temu, planował wyznaczyć do tego zadania kogoś innego, lecz młodzieniec dorastając, nabrał masy i krzepy, dzięki czemu przestał wyglądać na żałosny, wychudzony szczyl. Chłopak i tak był mu potrzebny, więc postanowił zaryzykować i wybrać do kolejnego zadania właśnie jego.

- To twój osobisty ochroniarz i przewodnik - Belial delikatnie pchnął Astaroth w stronę młodzieńca - Będzie ci towarzyszyć, spełniać twój każdy rozkaz i dbać o twoje bezpieczeństwo.

Dziewczyna niepewnie znów przyjrzała się jego twarzy i zaskakująco łagodnemu uśmiechowi, który wydawał jej się szczery. Jak się spodziewała, demon był od niej wyższy. Nagle poczuła się strasznie mała. Poczuła chęć, by zniknąć. Zgarbiła się nieco, jakby chciała zapaść się we własnym ciele. Odruchowo zrobiła krok w tył, omal nie wpadając przy tym na stojącego tuż za nią Beliala. Nie wiedziała jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie miała szansy się nad tym zastanowić, bo niemal od razu Simur ukłonił się lekko, sięgając do jej dłoni. Chwycił ją delikatnie, wręcz zaskakująco słabo, jakby nie miał siły zacisnąć palców, po czym patrząc jej w oczy ucałował subtelnie wierzch jej ręki, nim zdążyła choćby pomyśleć, aby ją wyrwać z jego słabego chwytu. W chwili, gdy jego zimna ręka i wargi, jej dotknęły, przeszedł ją dreszcz. Lecz nie wiedziała czy ze strachu, czy podniecenia. 

- Zwą mnie Simur, moja pani - rzekł niskim głosem, pochłaniającym ją niemal tak bardzo, jak jego spojrzenie - A więc plotki nie były kłamstwem. Twoja uroda w istocie powala na kolana, księżniczko.

Astaroth mimowolnie się uśmiechnęła, zapominając o ukryciu narastającego zawstydzenia. Przestała też myśleć o jego lodowatej dłoni, wciąż trzymającej ją za rękę. Patrzyła mu w oczy i widziała, że odrywał od niej spojrzenia nawet na sekundę, choć tuż za jej plecami stał sam król Piekieł. Powstrzymała się przed pokusą, przygryzienia wargi. Podobało jej się jego zainteresowanie jej osobą. Jeszcze raz szybko omiotła go spojrzeniem od góry do dołu, stwierdzając, że jest przystojny. Ta ostra, choć zarazem łagodna twarz. I te szerokie ramiona, naznaczone licznymi bliznami. Podobał jej się ten widok. Nie przeszkadzało jej nawet to, że dopiero co poznany demon stoi tak blisko i bezwstydnie się w nią wpatruje. Zastanawiał ją tylko fakt, dlaczego był taki zimny i czemu miał bandaż na ręce. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że wciąż ją dotyka. Powoli wysunęła rękę spomiędzy jego palców, nie chcąc, by uznał, że żywi do niego niechęć. 
Simur poszerzył uśmiech, ukazując jej powiększone kły, po czym splótł ręce za sobą, dodając sobie tym powagi i nieumyślnie napinając mięśnie, co nie umknęło uwadze Astaroth.
Potrząsnęła jednak głową, przywołując swoje myśli do porządku i przypominając sobie gdzie się znalazła. To nie był czas, na gapienie się rozmarzonym wzrokiem w przystojnego demona, który o dziwo nie chciał jej zabić.

- Myślę, że to nie będzie konieczne - łypnęła przez ramię na brata - Nie potrzebuję demona-stróża.

- Piekło bywa niebezpieczne, Astaroth - odparł Belial, łagodnym i cierpliwym głosem - Wierz mi, obecność Simura może się okazać przydatna - Spojrzał na młodzieńca. - Oprowadź Astaroth. Myślę, że na dziś wystarczy wycieczka po zamku. Musi się jeszcze oszczędzać - spojrzał na niego już znacznie mniej przyjaźniej - I pamiętaj, jeśli spadnie jej choć włos z głowy, to nakarmię tobą Upiory. 

- Tak jest, Wasza Wysokość -  Simur pokornie się ukłonił.

Nim Astaroth zaprotestowała, Simur ukłonił się lekko, wskazując na wrota. Dziewczyna spojrzała na brata, który uśmiechał się słabo. Przeszedł ją lekki dreszcz. Uśmiech zdecydowanie do niego nie pasował.
Niepewnie ruszyła w stronę wyjścia. Zerknęła jeszcze przez ramię kilka razy. Simur ruszył za nią, lecz Belial pozostał w bezruchu do chwili, gdy zniknęli za ciężkimi drzwiami. Natychmiast uśmiech zniknął mu z twarzy, skóra zapłonęła, a oczy znów stały się czerwone. Obrócił się w stronę demona, którego Astaroth uleczyła.

- Na czym stanęło? - mruknął.

- To było... - Ibai znów przyłożył rękę do policzka - Niezwykłe, panie.

- Jest silna, to prawda - mruknął Belial, podchodząc do niego blisko - I będą z nią kłopoty. Czuję to - pokręcił głową - Ale tym zajmę się później - zmierzył sługę wzrokiem - Teraz jeszcze raz mi wyjaśnij co tam się działo. Wcześniej nie zrozumiałem ani słowa.

- Obserwowałem ich, jak kazałeś Panie.

- Miałeś pilnować tego mieszańca - Belial zmarszczył twarz.

- Tak też zrobiłem, Wasza Wysokość. Jak podejrzewałeś poleciał szukać ratunku dla Vagirio u Rashidi.

- Widziałeś ich?

- Tak. Co prawda niewiele słyszałem, bo musiałem się trzymać z dala przez jej cienistego upiora.

- To nie ważne. Najważniejsze, że ich widziałeś. Pewnego dnia cię wezwę i wpuścisz Astaroth do swojej głowy. Ma ich zobaczyć.

- Dlaczego, Panie?

- Mam zamiar złamać jej serce. Wiem, że jest obrażona na tego swojego mieszańca, lecz kiedy zobaczy go z Rashidi od razu po jej zniknięciu, nie będzie ciała go znać. Wykorzystam jej zazdrość przeciwko niej - Wyszczerzył kły w uśmiechu. - A teraz... - Wyciągnął rękę. - Kamień.

Mężczyzna pokornie się ukłonił, kładąc mu czarny kamyk na dłoni.

- Kamień Śmierci - Belial zamruczał zadowolony, dokładnie oglądając zdobycz. - Takie niepozorne maleństwo, skrywa w sobie prawdziwą potęgę. Fascynujące... - Zamknął Kamień w dłoni. - Gdy Destroyer odzyska swą własność, zmiecie z Powierzchni tę zarazę, zwaną ludźmi.

- Obawiam się, Panie, że wybiłby nie tylko śmiertelników. Nie bez powodu wymazano go z kart historii. Destroyer to uosobienie śmierci. Żywił się wszelkim życiem, co przeraziło samego Stwórcę. Nawet miejsce jego spoczynku jest przeklęte. Wszystko wokół niego umiera.

- Znam legendy, Ibai. Choć wszyscy tak usilnie próbowali zatrzeć wszelkie ślady jego istnienia. Zabawne, prawda? Grabarz przez przypadek odnalazł grobowiec Dawnej Rasy i jedyny ocalały list zawierający ostrzeżenie przed tym, który stworzył śmierć. Taki drobny uśmiech losu, a ileż dał możliwości - Otworzył dłoń, by jeszcze raz zerknąć na Kamień Śmierci. - Nie musimy się bać Destroyera.

Ibai zamarł.

- Przecież to tytan! I to najpotężniejszy z całej ich przeklęte bandy.

- Ale w przeciwieństwie do pozostałych Destroyer ma dość poważną słabość.

- Naprawdę?

- Kamień Życia, Ibai. To z jego pomocą Twórca go uśpił.

- Ale nikt nie wie, gdzie on jest, Panie.

- Mogę się założyć, że jest gdzieś w Niebiosach. Kto wie? Może Aviva nawet wie gdzie. A kiedy Destroyer zacznie pożerać życia, z pewnością Aviva spróbuje go powstrzymać. Lecz tym razem jej Łowcy nie pomogą. Ani jej, ani nikomu innemu. Kiedy zabije królową i anioły, magia Niebios przepadnie. Wtedy będziemy mogli odzyskać Kamień Życia i okiełznać śmiercionośnego tytana.

- A jeśli nie starczy nam czasu? Albo coś pójdzie nie po naszej myśli?

- Przestań gdybać, Ibai - warknął Belial - I weź się do roboty. Znajdź Shanti i odbierz jej Kamień Wód, choćbyś miał jej go wydrzeć z gardła.

- Ale... Ona jest nieuchwytna, panie. Jest tak zawzięta, że...

- Przestań pieprzyć i bierz się do roboty! - ryknął, tak głośno, że Ibai aż odskoczył.

- Tak, panie - ukłonił się pokornie, po czym ruszył w stronę tarasu, by stamtąd wzbić się w powietrze.

Tymczasem Astaroth powoli szła za Simurem, który prowadził po spiralnych schodach, chcąc jej pokazać nie tylko piętra mieszkalne, lecz także olbrzymie salony, bawialnie, salę, gdzie spożywano posiłki, kuchnię, bibliotekę i wiele innych zakątków zamku. Wciąż zachwalał jej ogrody i olbrzymie stajnie, podczas gdy ona straciła zainteresowanie jego słowami. Wpatrywała się w jego plecy, próbując dostrzec ślad skrzydeł, albo cokolwiek, co by wskazywało na jego obecność tam, na Powierzchni, kiedy przybył po nią Saamed i ten drugi, potworny, latający demon. Przestała skupiać się na jego przyjemnym dla oka wyglądzie. Wciąż sobie powtarzała w głowie, gdzie jest i że chce stąd uciec.

- Ty też maczałeś palce w tej napaści na mnie? - wypaliła nagle.

Simur zamilkł i zatrzymał się gwałtownie, przez co odruchowo również stanęła w bezpiecznej odległości. Czekała, aż się skrzywi, warknie na nią. Jednak ku jej zdziwieniu jego zaskoczenie, zastąpił ciepły uśmiech.

- Nie, Pani. Nie miałem z tym nic wspólnego.

Astaroth podejrzliwe zmrużyła oczy.

- Dlaczego Belial wybrał cię na mojego stróża?

- Nie wiem, Pani. Nie mnie oceniać wybory króla. Spotkał mnie zaszczyt wykonać jego wolę, zatem spełniam rozkaz.

Znów dokładnie zbadała jego ciało, tym razem nieufnym spojrzeniem.

- Masz skrzydła? - spytała.

- Nie, Pani.

- Ha, to kiepsko wybrał - uniosła dumnie głowę - Jak tylko odzyskam siły, wynoszę stąd. Życzę ci powodzenia z schwytaniem mnie.

- Nie jesteś więźniem, Pani. Nie musisz uciekać.

- Skończ z tą "panią". Wystarczy, że Indra tak do mnie uparcie mówi.

Simur otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Astaroth uniosła rękę przerywając mu, nim zdążył wydusić z sobie choćby słowo.

- Błagam, jak powiesz, że to się nie godzi, mówić do siostry króla, po imieniu, to zacznę wrzeszczeć.

Młodzieniec mimowolnie parsknął śmiechem, na co odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Obejrzał się, chcąc się upewnić, że są sami. Po chwili znów spojrzał na Astaroth, po czym skinął głową.

- Niech będzie.

- Zatem zaczniemy jeszcze raz - wyciągnęła do niego rękę - Jestem Astaroth.

- Simur - rzekł, chwytając jej dłoń.

- Miło cię poznać.

- Mi ciebie również - uśmiechnął się zadziornie - Astaroth.

- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz - zabrała rękę i ruszyła przed siebie - Może jednak się dogadamy.

Simur podążył za nią wzrokiem. W końcu uśmiechnął się chytrze, ruszając za nią. Splótł ręce za sobą, idąc za nią w bezpiecznej odległości i nie odrywając od niej wzroku. Patrzył na jej uszkodzone skrzydła, które teraz twardo przylegały do jej pleców. Zastanawiał się ile ma czasu, na wypełnienie rozkazu Beliala, lecz miał nadzieję, że szybko to przestanie mieć znaczenie. Wpadł w Astaroth w oko. Widział to. Lekko go niepokoił fakt, że ona spodobała mu się ze wzajemnością. Mimo tej nagłej zmiany wyglądu, na znacznie upiorniejszą, pasującą do Piekielnego świata, uważał, że wciąż jest piękna. Uśmiechnął się szerzej, na myśl o kolejnych, wspólnie spędzonych dniach, a przez oczy przemknęła mu fioletowa iskra.

- Z pewnością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro