114.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Astaroth spała niespokojnie. Wierciła się nerwowo, jakby nie mogła sobie znaleźć wygodnego miejsca, pomimo cudownie miękkiego łóżka. Mruczała niezrozumiale przez sen. Słyszała dziwne szepty, które ją wzywały. Błagały, by je ochroniła. Płakały, prosząc, aby nie pozwoliła ich skrzywdzić. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Wszyscy szeptali, błagając, aby nie pozwoliła zrobić im krzywdy. Ale ona nic nie mogła zrobić. Tkwiła w ciemności. Nie widziała nikogo. Nie wiedziała gdzie iść, kogo szukać. Z czasem szepty, zmieniły się w agonalne krzyki, którym towarzyszyły szumy i trzaski. Jej ciało zalał pot. Te trzaski. To był ogień. Czuła ten gorąc i słyszała jego konające ofiary, jakby były w jednym pomieszczeniu. Nagle ktoś chwycił ją za nadgarstek
i mocno nią szarpnął. Dopiero wtedy dostrzegła, że stoi w samym sercu potężnego pożaru. Nie wiedziała gdzie jest. Widziała niewyraźne zarysy budynków, trawionych przez niszczycielski żywioł. Dostrzegła ludzkie sylwetki, wrzeszczące w niebogłosy i zwijające się z bólu. Jednak serce omal jej nie stanęło, dopiero kiedy spojrzała kto ją trzymał za rękę. Nie była w stanie poznać czy to był mężczyzna, czy kobieta. Ciało było niemal całkowicie zwęglone. Skóra zionęła czerwienią poparzeń i czernią spalenizny. Pochłonięta przez płomienie twarz to była już zwęglona czaszka, wpatrująca się w nią oczodołami, z których wypływały stopione oczy. Wargi już spłonęły, przez co zęby były na wierzchu, a trup zdawał się szczerzyć do niej paskudnie.
Z poparzonego gardła wydarł się przerażający wrzask boleści, a trupia dłoń zacisnęła się mocniej na nadgarstku Astaroth, gdy pociągnął ją do siebie.

Dziewczyna otworzyła oczy, kiedy poczuła smród palonego mięsa i włosów. Sapiąc ciężko, poderwała się do siadu i otarła spocone czoło. Zerknęła na niedokładnie zasłonięte okno. Na zewnątrz wciąż było ciemno. Nie było sensu wstawać z łóżka i bez sensu kręcić się po zamku. Miała zamiar znów spróbować zasnąć, kiedy się uspokoi. Jednak wiedziała, że szybko to nie nastąpi. Syknęła cicho. Bolała ją ręka. Wciąż miała wrażenie, że coś ją ściska za nadgarstek. Spojrzała na miejsce, gdzie we śnie chwycił ją nieboszczyk. Miała tam siniaka, któremu towarzyszyły lekkie poparzenia, ułożone w kształt trupiej dłoni.
Jej spoconym ciałem wstrząsnął dreszcz. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Uniosła wzrok
i mimowolnie wrzasnęła, gdy dostrzegła czyjąś sylwetkę i wpatrujące się w nią czerwone ślepia.

Astaroth łapczywie nabrała powietrza, podrywając się do siadu. Rozejrzała się szybko po pokoju. Tym razem na pewno się obudziła, a za oknem już robiło się jasno. Spojrzała na nadgarstek. Nie było ani śladu, po łapsku ofiary pożaru. Odetchnęła z ulgą. To tylko koszmar. Wrzaski ucichły,
a w pokoju panował przyjemny chłód. Nie czuła już smrodu spalenizny i co najważniejsze, nikt nie stał jej nad łóżkiem, i nie gapił się na nią bezczelnie. To tylko kolejny zły sen. Mogła być spokojna.
Zrzuciła kołdrę i wstała z łóżka, by podejść do szafy. Wyciągnęła przylegające spodnie i jakąś luźną, przewiewną bluzkę. Szybko doprowadziła włosy do porządku, a następnie poprawiła łóżko. O dziwo nie dostrzegła śladów potu na pościeli. To też musiała być część koszmaru.
Odpychając myśli o przerażającym śnie, podeszła do drzwi. Ostrożnie je otworzyła i rozejrzała się. Nie dostrzegając nikogo, opuściła komnatę i ruszyła w stronę biblioteki.
Kiedy weszła do olbrzymiej sali, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie wiedziała czego szukać, od czego zacząć przeglądanie ksiąg. Podeszła do jednej ze ścian, robiącej za potężny, wypełniony po brzegi regał. Miała wrażenie, że grube, silne półki i tak uginają się pod ciężarem zbiorów. Patrzyła na nieczytelne dla niej symbole, widniejące na zakurzonych grzbietach ksiąg. Wyciągnęła rękę po jedną z książek o zadbanej, gładkiej okładce, z barwionej na niebiesko skóry. Odruchowo się cofnęła, gdy nagle symbole na grzbiecie zalśniły bladym światłem, które szybko zgasły, kiedy już była w bezpiecznej odległości od księgi. Zainteresowało ją to. Tym razem wiedząc czego się spodziewać, pewniej przyłożyła palce do księgi, a gdy ta znów zalśniła ruszyła wzdłuż regału, racząc swym dotykiem kolejne pozycje, które od lat nie czuły ciepła czyjejś dłoni. Wszystkie zachęcająco lśniły, gdy ich dotykała i powoli gasły, kiedy jej dłoń znikała.
Cieszył ją ten widok. Po raz pierwszy od dawna zobaczyła coś wyjątkowego, co było po prostu piękne i niewinne. Czuła się trochę jak podczas podróży statkiem, lata temu dostrzegła Skrzydlice. Piękne i łagodne stworzenia, których wspomnienie przypominało jej, że nie wszystko przesiąknięte magią było zabójcze i złe.
Nagle poczuła dziwny dreszcz. Obejrzała się, mając wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Zmierzyła wzrokiem owiane cieniem regały naprzeciwko i stoły. Nie pomyślała, by spojrzeć nad siebie. Być może wtedy dostrzegłaby czarne ślepia wpatrujące się w nią i smukłą sylwetkę, siedzącą na barierce tuż nad jej głową. Astaroth znów skupiła się na książkach. Odeszła nieco od obserwującej jej postaci i w końcu wzięła do ręki jakąś książkę, tym razem kuszącą czerwoną okładką. Mimowolnie rozdziawiła usta ze zdumienia, gdy nieczytelne znaczki, przeistoczyły się w znane jej litery, a obcy język, we Wspólną Mowę.
Była tak zajęta przeobrażającym się teksem, że nie dostrzegła jak obserwujący ją cień, zeskakuje z barierki i bezszelestnie ląduje na kamiennej podłodze.

- Coś ciekawego? – cichy męski głos, rozniósł się echem po bibliotece, niczym grom.

Astaroth podskoczyła zaskoczona, omal nie krzycząc z przerażenia. Odruchowo upuściła trzymaną książkę i odskoczyła na bezpieczną odległość. Odetchnęła głęboko, z lekkim uczuciem ulgi, gdy dostrzegła kto przed nią stoi. A był to Ibai.

- Wybacz – schylił się, by podnieść książkę – Nie chciałem cię wystraszyć – wyciągnął rękę
w stronę Astaroth.

- Raczej zaskoczyć – przejęła książkę, by następnie odłożyć ją na miejsce – Nie słyszałam kiedy wszedłeś.

- Nie słyszałaś mnie dlatego, iż jestem zwiadowcą. Chyba wiesz co to znaczy, prawda?

- Tak wiem – zmierzyła go wzrokiem – Bezszelestne poruszanie się to dla was podstawa.

- Zgadza się.

- Co tu robisz? Śledzisz mnie?

- Nie. Tak się złożyło, że byłem tu przed tobą.

- Nie sądziłam, że jesteś miłośnikiem literatury.

- Cóż za subtelna próba wybadania powodu mojej wizyty tutaj – Ibai uśmiechnął się słabo. – Nie sądziłem, że potrafisz być tak ostrożna.

- Nie rozumiem o co ci chodzi.

- Plotki o twoim wyczynie w Wielkiej Sali już dawno obiegły cały zamek. Nie było to mądre, ani subtelne. Dlatego dziwi mnie, że jednak potrafisz być delikatna.

- Skoro wolisz moją bezpośredniość, to proszę bardzo – skrzyżowała ręce na piersi – Zatem co tu robisz? Kombinujesz coś? Raczej bez powodu nie kryłeś się w cieniu.

Ibai zaśmiał się ponuro.

- Powiedzmy, że szukałem odpowiedzi, które mogłyby mi pomóc w mojej pracy.

- Śledzenie kogoś wymaga, aż takiej wiedzy?

- Owszem. Nie każdy cel jest... - zawahał się - ...łatwy. Niektórzy nie dają się tak łatwo podejść. Więc czasem dobrze jest poszukać jakiejś wskazówki.

- Wymijająca odpowiedź, ale nie będę drążyć. Chyba wolę nie wiedzieć, co knujesz.

- Nic, co dotyczy ciebie. Póki co.

- Póki co? – zmarszczyła brwi lekko zaniepokojona.

- Nie ważne – Pokręcił głową, po czym spojrzał na regał przy którym stali. – A ty co tu robisz? Szukałaś czegoś konkretnego?

- Szczerze mówiąc, to nie wiem co oczekiwałam tu znaleźć. Sądziłam, że to dzieła aniołów
i demonów. Dlaczego więc teks zmienił się na wspólną mowę?

- Księgi na dole są najnowsze. Są zaczarowane tak, aby każdy mógł je odczytać. Stare księgi, powstały jeszcze przed tym, jak wszyscy stwierdzili, że używanie jednej, wspólnej mowy ma większy sens, niż dziesiątek różnych języków i dialektów. Mowa demonów, to pozostałości po dawnym języku aniołów, którzy szybko o nim zapomnieli, na rzecz... - spojrzał na Astaroth - ...ludzi. Myślę, że już nie spotkasz anioła biegle mówiącego w starej mowie. Co innego demona. My nie zapominamy. Owszem coraz rzadziej sięgamy po stare księgi i mowę, lecz nie zapominamy. Niczego.

- Zwłaszcza krzywd, co?

Ibai skinął głową.

- To co? – odchrząknął – Pomóc ci znaleźć coś ciekawego?

Astaroth rozejrzała się po ciemnej bibliotece. Spojrzała na te tysiące ksiąg i znów poczuła się zagubiona.

- Jeśli chcesz – skupiła się na demonie – Proszę.

Tymczasem Simur podszedł do drzwi od pokoju Astaroth. Odetchnął głęboko, prostując się
i odgarniając w tył włosy. Odchrząknął jeszcze, po czym zapukał dość mocno w ciężkie drzwi. Te po chwili uchyliły się, lecz wyjrzał zza nich kto inny, niż młodzieniec się spodziewał. Słaby uśmiech szybko spełzł mu z ust, gdy dostrzegł Indrę.

- Przyszedłem do Astaroth. Mieliśmy zjeść razem śniadanie.

- Ale jej nie ma.

- Co? – zmarszczył brwi – Jak to jej nie ma?

- Zastałam pusty pokój, kiedy przyszłam.

- Dlaczego nikogo nie wezwałaś? – jego ton robił się coraz groźniejszy.

- Ja... - Uciekła spojrzeniem w bok. – Uznałam, że to nie konieczne.

- Nie konieczne? – warknął – Nie pomyślałaś, że mogła uciec?

- Nie. Mam przeczucie, że nie uciekła.

- Przeczucie – prychnął – Módl się, aby tak było. Jeśli Astaroth uciekła, to zadbam o to, abyś zapłaciła za to głową. Jasne?

Indra spuściła głowę, pokornie kładąc uszy. Była taka bezbronna i nie śmiała mu się przeciwstawić. Jednak nie wiedział o czym myślała. Łypnęła na niego spode łba, a w jej oczach zagościły złość i nienawiść. Gdyby tylko miała swój morderczy głos...

Simur zignorował jej spojrzenie. Niemal biegiem ruszył korytarzem, chcąc jak najszybciej odnaleźć Astaroth. Ogarnęła go ulga, gdy usłyszał głosy, dobiegające z biblioteki. Zajrzał do pomieszczenia i mimowolnie się uśmiechnął, dostrzegając dziewczynę. Jednak uśmiech szybko spełzł mu z ust, gdy dostrzegł kto jej towarzyszy. Mimowolnie zawarczał, dostrzegając Ibaia, jak kręci się przy dziewczynie niebezpiecznie blisko. Odetchnął głęboko, hamując nerwy, po czym wkroczył do pomieszczenia.

- Tu jesteś – rzekł do Astaroth, wymuszając z siebie uśmiech – Już miałem bić na alarm, że ktoś cię porwał, księżniczko.

- Przyznaj, bałeś się, że ci uciekłam – Uśmiechnęła się złośliwie.

- Przemknęło mi to przez myśl – zaśmiał się – Złamałabyś mi tym serce – Wskazał na drzwi. – A teraz dość pogaduszek, idziemy na śniadanie. Obiecałem ci coś wczoraj.

- Myślałam, że jesteś moim demonem-stróżem, a nie niańką – Przewróciła oczami.

Simur z trudem powstrzymał syknięcie, gdy Ibai zaśmiał się z komentarza Astaroth.

- Skoro zachowujesz się jak kapryśne dziecko, to jestem zmuszony być twoją niańką – Uśmiechnął się złośliwie. – No już. Chodź, bo spełnię swoją groźbę i cię nakarmię siłą.

- No dobrze, dobrze – Przewróciła oczami, po czym wyciągnęła rękę z trzymaną książką w stronę Ibaia.

- Weź ją. Możesz stąd brać co chcesz i ile chcesz.

- Dzięki za pomoc – Skinęła głową, po czym ruszyła w stronę wyjścia z biblioteki.

- Żaden problem – Uśmiech Ibaia zmroził Simurowi krew w żyłach.

- Idź, idź – Simur machnął ręką. – Indra już na ciebie czeka. Zaraz do ciebie dołączę.

Kiedy wrota się zatrzasnęły za dziewczyną, po uśmiechach demonów nie było ani śladu. Zmarszczyli gniewnie twarze, wbijając w siebie wrogie spojrzenia.

- Odwal się od niej – warknął Simur.

- Bo co? Boisz się, że ci ją zwinę sprzed nosa? – Ibai uśmiechnął się złośliwie. – Nie martw się nie interesują mnie takie gówniary. Jest miła, lubię ją na swój sposób i tyle.

- Przyznaj, że kazał ci ją obserwować.

- Oczywiście. A co sądziłeś, że Belial powierzy jej bezpieczeństwo tylko takiemu szczylowi, jak ty? – prychnął – Gdyby wybrał Ariocha, to rozumiem, że dziewczyna nie potrzebowałaby więcej stróżów, ale ty... – zmierzył go wzrokiem – Co ty właściwie takiego potrafisz, co? Twoje talenty nie są wielce imponujące. Dlaczego wybrał właśnie ciebie? Chyba, że tylko patrzył na twój wygląd.

- Nie twój interes, dlaczego mnie wybrał. To ja mam nad nią czuwać – warknął - Więc nie wpieprzaj się, trzymaj się od niej z daleka i najlepiej zajmij się swoimi zadaniami.

- Obawiam się, że to nie od ciebie zależy, czy będę jej towarzyszył, czy nie. I tak się składa, że właśnie wypełniam swoje zadanie.

- Doniesiesz Belialowi, że tu była prawda i czego szukała?

- Może.

- To ty doniosłeś mu o naszej wycieczce poza zamek i o awanturze na Sali – Simur zacisnął pięści.

- Belial chce znać jej każdy krok, więc tak będzie. Po za tym dla mnie to przyjemność. Miła odmiana połazić za małolatą, niż ciągle uganiać się za Strażnikiem Kamienia Wód i ocieranie się o śmierć. A do tego mam świetną rozrywkę, patrząc z jaką łatwością gram ci na nerwach – zaśmiał się ponuro, ruszając w stronę wrót, aby opuścić bibliotekę – Uważaj, chłopcze – Zatrzymał się jeszcze, by spojrzeć Simurowi w oczy. - Nie trzeba być Empatą, aby kogoś przeczytać z łatwością.

Simur z trudem się powstrzymał, aby nie rzucić się na Ibaia, który zadowolony z siebie, splótł ręce na krzyżu, minął go i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki. Chłopak musiał odetchnąć głęboko kilka razy, aby się uspokoić, nim sam opuścił bibliotekę, by dołączyć do Astaroth. Wrzało w nim. Miał wrażenie, że kamienny korytarz przepełniało echo ponurego rechotu Zwiadowcy. Słyszał go. Mimo, że Ibai odszedł, wciąż czuł na sobie jego spojrzenie. Nadal czuł jego obecność, mimo, że królewski szpieg, ruszył w przeciwnym kierunku.
Simur minął wejście do komnaty Astaroth i odetchnął jeszcze raz, zatrzymując się przed sąsiednimi drzwiami. Następnie uderzył pięścią kilka razy ciężkie skrzydło, po czym wszedł do pokoiku, który był połączony z sypialnią Astaroth, poprzez taras. Ten pokój był przestronniejszy, ale urządzony równie ciemno, ale i przytulnie zarazem, co sypialnia. Na środku kamiennej podłogi spoczywało olbrzymie, gęste futro. Na ścianie po lewej stronie, widniał duży kominek,
w którym cicho tlił się przyjemny ogień. Obok kominka stał spory szezlong, a naprzeciw postawiono ciężki stół do szachów, na którym czekały, równo ustawione figury. Jedne były
z czarnego, lśniącego kamienia, zaś drugie z kryształu, tlącego się słabym, zimnym światłem. Pod ścianami stały ciemne, masywne regały, a jedynie oszklona ściana była niemal całkowicie odsłonięta. Stał przy niej duży stół, usłany daniami, przy którym siedziała Astaroth. Dziewczyna nie wyglądała na zainteresowaną posiłkiem, ani nawet książką, która leżała rozłożona między jej łokciami. Głowę miała zwróconą w bok i wypatrywała gdzieś daleko za okno. Patrzyła jak niebo przybiera coraz jaśniejszy, krwisty kolor, odcinając się barwą od mrocznego lasu. Nie zareagowała, gdy przeszedł przez pokój, a następnie odsunął krzesło i usiadł obok niej.

- Nie musiałaś na mnie czekać – Odsunął jej książkę spomiędzy łokci i w zamian postawił talerz. – Mogłaś zacząć jeść beze mnie.

- Nie mam apetytu – odparła, nawet nie odrywając spojrzenia od okna.

- Nawet sobie tak nie żartuj – mruknął, wrzucając jej na talerz kromkę chleba i plaster świeżej wędliny, jeszcze pachnącej dymem – Jedz.

Sam również sięgnął po talerz i zaczął od nałożenia sobie gorących jajek, a następnie zrobił sobie kilka kanapek.

- Ej – Dotknął jej ramienia i poczuł jak przeszywa go nieprzyjemny chłód.

Szybko zamknął oczy i obrócił głowę, aby Astaroth nie dostrzegła, że zalśniły fioletem. Z trudem powstrzymał ciężki oddech. Czuł jak coś ściska go za serce. Dopiero po chwili zdołał opanować
i stłumić swoje talenty. Cicho odetchnął, powoli otwierając oczy, ale nie zabierając dłoni
z ramienia Astaroth. Czuł jej żal, gniew i strach. Ten smutek, tak głęboki, aż brakuje sił na łzy
i potworny silny, wyżerający ją od środka gniew. A jej lęk... Potężny i paraliżujący. Lecz nie był
w stanie odczytać, co ją tak przeraża.
Mimowolnie położył uszy i spojrzał nad nią ze szczerym współczuciem. Nie spodziewał się, że dziewczyna skrywa w sobie tak silne emocje. Czytając jej uczucia, sam ledwo nad sobą zapanował.

- Wszystko w porządku? – spytał, walcząc ze sobą, aby nie usłyszała, że załamuje mu się głos.

- Tak – Dopiero wtedy oderwała wzrok od okna i spojrzała na niego.

Szybko zabrał rękę, nie mogąc dalej znieść jej emocji. Wymusił uśmiech, po czym podsunął jej talerz.

- Smacznego.

- Simur... - Uciekła spojrzeniem w bok. – Daj spokój...

- Wiem, co próbujesz zrobić, Astaroth – Niepewnie dotknął jej dłoni, bojąc się, że znów ogarną go jej przytłaczające emocje.

- Czyżby?

- Chcesz się zagłodzić.

- Co? – Uniosła brwi i odruchowo wyrwała mu rękę spod dłoni. – Nie prawda!

- Więc dlaczego nie jesz? – Dopiero wtedy dostrzegł blady znak na jej ręce. – Vincu. Wyniszcza cię?

- Nic mi nie jest. Po prostu nie mam apetytu – warknęła - To wszystko.

- Nie wygląda jakby miało cię zabić – Nie odrywał wzroku od resztki znamienia. – Twój Vincu nie umarł, prawda?

- Nie – Znów wbiła wzrok w okno.

- Ale wasza więź umiera. Co się stało? Skrzywdził cię?

- Nie.

- Więc o co chodzi?

- Nie wiem, czy to jest przyczyną... - Podrapała się po znamieniu. – Ale okłamał mnie... Ukrywał kim jest mój ojciec i co tak naprawdę mi grozi, a raczej dlaczego mi grozi.

- Podstawą Vincu jest zaufanie, a kłamstwo i sekrety je niszczą doszczętnie. Bez zaufania, nie ma więzi – Podrapał się po karku. - Nie domyśliłaś się dlaczego cię ścigano?

- Bo jestem dzieckiem anielicy i demona? I to w dodatku samego Stwórcy Piekła! – skryła twarz w dłoniach – Dlaczego ja? Dlaczego to na mnie wszyscy musieli się zawziąć?

- Bo jesteś jedyną...

- Tak, tak wiem – prychnęła – Jestem jedynym takim stworzeniem, uosobieniem zachwiania równowagi i do tego aniołem o czarnych skrzydłach, który sprowadzi apokalipsę – Przewróciła oczami. – Już słyszałam te brednie...

- Nie dałaś mi dokończyć... Chciałem powiedzieć, że jesteś jedyną ŻYJĄCĄ taką hybrydą.

- Co? – Spojrzała na niego zdumiona. - Byli już tacy jak ja?

- Owszem. Było was trochę. Swego czasu nawet kilka, dość liczebnych grup. Co prawda niewielu przeżywało dzieciństwo, przez wykluczające się natury, ale niektórzy wyrastali na potężne istoty. Stawali się silnymi, niebezpiecznymi stworzeniami, pokazującymi słabość anielic, tkwiącymi między dwoma światami i łączącymi talenty obu gatunków.

- Niebezpieczne?

- Tak o was mówiono. Takich jak ty swego czasu nazywano Wyklętymi. Wszyscy się ich obawiali, bo tam gdzie demony, bądź anioły miały słabości, oni ich nie mieli. Demony, dzieci nocy, skazane na wieczne ciemności, lękające się święconej stali i słonecznego światła. Anioły, zimni łowcy, obawiający się mroku i śmiercionośnych szczęk, z których potęgą ciężko im się mierzyć.
A Wyklęci? Aktywni zarówno za dnia, jak i w nocy, odporni na zaklętą stal i przepełnieni siłą, której Łowcy mogą tylko pozazdrościć. Ale przy tym bardzo inteligentni, łagodni i opanowani. Znacznie lepiej kontrolowali swoje zwierzęce instynkty, niż demony czystej krwi. Nie atakowali bez powodu. Pragnęli tylko w spokoju żyć w osadach, stworzonych głęboko w lesie, wśród swoich. Potrafili być bezwzględni, broniąc swoich domów i potomstwa, lecz nie zasługiwali, by ich wybić. Jednak wystarczyła jedna przepowiednia, by przesądzić o losie Wyklętych. Jedna Wyrocznia i jej brednie, doprowadziły do zagłady tych niezwykłych hybryd. Nastała panika, przed końcem świata. Zarówno demony, śmiertelnicy, jak i anioły, złączyli siły, by mordować takich jak ty. Wybito wszystkich, nawet dzieci, aby nie dopuścić do spełnienia przepowiedni. Nie przeżywało żadne niemowlę. Łowcy bezlitośnie mordowali noworodki, z obawy przed istotą, której nie będą w stanie stawić czoła. A demony ogarnął głód i strach, lecz nie przed tragedią,
a przed śmiertelnością, która ich dotknęła na Powierzchni. Złaknione anielskiej krwi wkradały się do chat, by pożreć bezbronne dziecko i spowolnić swoje starzenie. Wybito wszystkich. I przez setki lat nie narodziła się więcej taka hybryda, bo konflikt między aniołami, a demonami, nasilił się tak bardzo, że czujemy do siebie już tylko nienawiść. Po za tobą. Nie wiem jak przeżyłaś, tym bardziej, że niepokojąco pasujesz do przepowiedni Wyroczni, ale jesteś cudem.

- Wolałabym żyć normalne, niż być takim cudem – prychnęła, odwracając wzrok – Ostatnia ze znienawidzonego gatunku... Doprawdy jest się czym szczycić. Oddałabym wszystko, aby pozbyć się jednej ze stron.

- Doprawdy? Której?

Astaroth zamarła. Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona pytaniem. Zaś Simur przygryzł policzek od środka, aby się powstrzymać od uśmiechu. Widział jej niepewność i wiedział, że mimo wszystko kochała bycie demonem, ale tą anielską część również.
Dziewczyna położyła uszy, odrywając od niego wzrok i znów skupiając się na widoku za oknem.
Jej stróż przyglądał jej się przez chwilę, zastanawiając się co powiedzieć. Po chwili spojrzał na jej talerz, z którego nic nie zniknęło, mimo, że siedzieli tu od dłuższej chwili i już dawno wszystko na stole zdążyło ostygnąć. Simur wstał, wiedząc, że już z tego nie będzie. Nie zmusi jej do posiłku, ale chciał przynajmniej skupić jej myśli na czymś innym.

- Chodź – chwycił jej dłoń i pociągnął ją lekko – Coś ci pokażę.

Astaroth niechętnie się podniosła i ruszyła za nim, o dziwo nie protestując, że idąc przez korytarze i pokonując kolejne piętra, cały czas trzymał ją za rękę. Szli w milczeniu, aż zeszli głęboko w podziemia zamczyska. Było ciemno i cicho. Mroczne ściany rozjaśniały słabo dwa, dość rzadkie rzędy pochodni. W korytarzu panowało przyjemne ciepło i było sucho, a przede wszystkim czysto. Zatem Simur nie sprowadził jej do kanałów, ani katakumb, czy innego potwornego miejsca.

- Gdzie idziemy? – szepnęła Astaroth, jakby bała się, że coś na nich wyskoczy, gdy tylko usłyszy jej głos.

- Gdzieś, gdzie można spokojnie zebrać myśli – Zatrzymał się przed jedynymi drzwiami w tym korytarzu.

Simur uniósł palec do ust, pokazując Astaroth, że ma być cicho, po czym powoli pchnął drzwi, tak aby nie wydały najmniejszego dźwięku. Weszli do niedużej sali w kształcie ośmiokąta. Panował tam półmrok i wszechobecna cisza. Na niemal każdej ścianie, były zagłębienia,
w których stały kamienne rzeźby, a po ich obu stronach niewysokie, dość wąskie, kamienne bloki. Na ich szczycie spoczywały misy, w których tliły się płomienie. Rzeźby były niewyraźne. Przedstawiały skulone sylwetki, lecz Astaroth nie była w stanie rozpoznać co konkretnie przedstawiały. Postacie się rozpływały, jakby to były ciała, które zalała stopiona stal. Teraz stały tu, w tej sali. Stały skulone i powyginane, zastygłe na wieki i wpatrywały się pustymi ślepiami gdzieś w podłogę. Tylko jedna rzeźba była inna od pozostałych. Naprzeciwko wejścia stał wysoki posąg, dumnie wyprostowanej istoty, dzierżącej wielką misę, w której również trzaskał ogień. Postać podobnie jak reszta posągów, miała niewyraźną twarz i zdawała się ociekać zastygłą już stalą. Pod posągami, na kamiennej podłodze, spoczywały liczne świece, figurki i naczynia
z darami. Zaś środek sali pozostawał pusty. Było to przestrzeń dla odwiedzających to miejsce.
W tej chwili w pomieszczeniu znajdował się jedynie jeden mężczyzna. Siedział na piętach i szepcząc coś, wpatrywał się w jedną z bocznych postaci. Jednak, gdy Astaroth i Simur wkroczyli do sali, szybko przerwał mamrotanie. Wyraźnie niezadowolony obejrzał się w stronę intruzów, sycząc groźnie i szczerząc kły, po czym... Po prostu się rozpłynął.
Astaroth spojrzała na Simura, po czym rozejrzała się po sali.

- Śmiało – zachęcał – Obejrzyj sobie wszystko dokładnie.

- Co to za miejsce? – spytała, podchodząc do jednego z posągów – Co to za istoty? Nie sądziłam, że demony się modlą. Że mają do kogo...

- Modły to domena śmiertelników – Simur zaczął krążyć po pomieszczeniu. – To, co tu robimy, to raczej medytacja, niż modlitwa. Choć... Ciężko to konkretne nazwać. Każdy czuje co innego – obrócił się, wskazując ręką wokół sali – To sanktuarium. Te istoty to ciała pierwszych demonów
z danego gatunku. Zostali zatopieni we wrzącej stali, aby nikt nie mógł ich zbezcześcić.

- A ten mężczyzna, który zniknął?

- To był Cienisty. Nie są zbyt rozmowni i lubią tak po prostu znikać. Kto wie, gdzie teraz jest.

- A ten? – Wskazała na jedyną wyprostowaną sylwetkę.

- Ponoć to jedyna rzeźba w tej sali, która nie skrywa w sobie zwłok. Podobno miała przedstawiać Stwórcę. Niektórzy twierdzą, że to miejsce, w którym niegdyś ma spocząć pierwszy demon, gdy nadejdzie jego czas. Inni sądzą, że to uśpiona śmierć, która niegdyś powstanie i zabierze nas wszystkich. Jednak zdecydowanie więcej jest zwolenników przekonania, że oddają cześć demonowi, który niegdyś odda mieszkańcom Piekła należne im miejsce – Powierzchnię. Wielu uważa, że krycie się głęboko pod ziemią, to ujma – Simur wzruszył ramionami. – Choć, kto wie, czy tak naprawdę, nie spoczywa tam ktoś dawno zapomniany.

Astaroth niepewnie podeszła do wyprostowanej postaci. Spojrzała w górę, próbując dostrzec twarz postaci. Chciała tam dostrzec cokolwiek, co by mogło sugerować, kim tak naprawdę jest ta postać. Jednak nie dostrzegła niczego. Ale poczuła dziwny spokój, bijący od tej potężnej statuy
i płomienia, który trzymała w skamieniałych dłoniach. Powoli opadła na podłogę, nie odrywając wzroku od posągu. Miała wrażenie, że ta nieruchoma istota mogłaby ją obronić, gdyby była taka potrzeba. Tego właśnie potrzebowała. Chwili ciszy, poczucia bezpieczeństwa. Jej powieki powoli opadły. Wsłuchiwała się w swój oddech i trzaski płomieni. Pierwszy raz od dawna poczuła dziwną, ale i przyjemną pustkę w głowie. Ponure myśli nie przepychały się w jej głowie, podsuwając jej coraz gorsze scenariusze. Miała dziwne, niezrozumiałe dla niej poczucie, że stojący nad nią posąg, tak naprawdę rozumie kim jest. W końcu znalazła spokój. Choć na chwilę...

Tymczasem głęboko w mrocznym lesie Rimmone wciąż walczył o życie Vagirio. Nagle chwycił się za obolałą głowę, omal przy tym nie spadając z drzewa, z którego miał zamiar zerwać owoce, licząc, że są jadalne. Czuł się coraz gorzej. Obecność Ivo w jego ciele stale pozbawiała go sił. Ale choć zdawał sobie z tego sprawę, nie śmiał wypędzić z siebie upiora. Potrzebował go póki co. Miał tylko nadzieję, że cień nie wykończy go szybciej, niż nadejdzie chwila, aż będzie mógł go przegonić. Machnął głową, próbując przepędzić ból, po czym skupił się na owocach, o grubej, chropowatej, ciemnej skórce.

- A to jest jadalne? – spytał.

- Tak jakby.

- To znaczy? – warknął zniecierpliwiony kolejną porażką.

- Możesz to zjeść. Nie przekręcisz się. Ale to jest ciężkostrawne. Może wywołać mdłości, jeśli zjesz to na pusty żołądek.

- Czy w tym lesie jest cokolwiek jadalnego, co nie sprawi, że wyrzygamy flaki?

- Oczywiście. Ale nie masz ani czasu, ani sił, aby udać się w odpowiednie miejsca.

- Kpisz sobie ze mnie, prawda? Bawi cię to, że umieramy z głodu i wyczerpania?

- Jeszcze nie umierasz. Ale tak, bawi mnie patrzenie, jak powoli tracicie siły. Tylko czekam, aż was coś dopadnie.

- Sądziłem, że jesteś po naszej stronie.

- Nie. Nie jestem po niczyjej stronie, prócz mojej Pani.

Rimmone mimowolnie się skrzywił, gdy żołądek po raz kolejny zakuł go z głodu.

- Dość tego – wyrzucił niezbyt jadalne znalezisko, po czym zeskoczył na ziemię – Tu musi być jakaś zwierzyna. Nie będę jadł czegoś, co wygląda jakby już raz zostało zjedzone.

- Chcesz polować? Tutaj?

- Co znowu? Co tym razem jest nie tak?

- To terytorium Watahy, a oni wyczuwają krew lepiej, niż rekiny. Chcesz ryzykować spotkaniem
z nimi?

- Nie wiem, o jakiego typu watasze mówisz, ale zaryzykuję. Jak tak dalej pójdzie, to mój żołądek wytrawi sam siebie.

- Przesadzasz. Aby do tego doszło musiałbyś nie jeść tygodniami.

- Dzięki za oświecenie – prychnął, zaciskając pięści.

Zatrzymał się jeszcze, nim minął wciąż nieprzytomnego Vagirio. Kucnął przy demonie i przyjrzał się jego ranom. Patrzył na paskudne skrzepy, w miejscu, gdzie Belial zmasakrował jego ciało. Powyrywane części skóry i mięśni, były teraz słabo zaleczone, dzięki czemu Vagirio przynajmniej nie krwawił. Wyglądało to szpetnie, jakby wyrwane dziury ktoś w pośpiechu i niewprawnie pozszywał, kawałkami rozpadających się włókien, przez co Vagirio w tej chwili wyglądał jak rozpadający się trup.

- Jeszcze żyje. Nie wiem jakim cudem, ale wciąż nie chce się poddać.

Rimmone zignorował cienistego upiora, tkwiącego w jego ciele. Spojrzał na brzuch demona, który powoli i płytko się unosił, a następnie opadał. Dopiero wtedy ogarnął go jakiś dziwny spokój. Upewnił się, że Vagirio wciąż żyje. Jeszcze oddychał, a jego słabe serce jakimś cudem wciąż zawzięcie biło, utrzymując go przy życiu. Rimmone poklepał go po potężnej szczęce, przez co demon uniósł poranioną powiekę, odsłaniając zamglone, uszkodzone oko.

- Spokojnie, staruszku. Za chwilę wrócę i przyniosę coś, co doda ci sił.

Vagirio nie odpowiedział. Odetchnął głębiej, co wywołało słaby kaszel. Spomiędzy czarnych zębisk wypłynęła gęsta ślina, wymieszana z krwią, a jego poszarpana powieka opadła.

- Niedługo umrze. Widzisz, jak życie powoli w nim gaśnie? Każdy dzień, każda godzina, to dla niego męka, która może się skończyć tylko w jeden sposób – nieznośny głos Ivo grzmiał w myślach Rimmone'a, przyprawiając go o ból głowy – Zrób mu przysługę i dobij go. Masz przecież czym.

Mieszaniec odruchowo spojrzał na swój bok, gdzie spod spodni wystawał mu nóż, który zrobił
z pióra Astaroth.

- Tak, tak, chłopcze – Ivo znów szeptał mu w głowie – Właśnie o tym mówiłem. Wystarczy, że chwycisz rękojeść, wykrzeszesz z siebie odrobinę odwagi i wbijesz w tę ledwie zaleczoną dziurę w jego piersi. Wystarczy jeden ruch, a uśmierzysz jego cierpienia.

- Oh! Zamknij się, upiorze! – Rimmone zasłonił dłońmi uszy, jakby to miało jakoś sprawić, że nie usłyszy potwornych szeptów cienia. – Nie zrobię tego! – Poderwał się z miejsca i żwawo zaczął się oddalać, zaciskając przy tym pięści najmocniej jak umiał. – A ty, zamiast wbijać mi do głowy pierdoły, choć raz się do czegoś przydaj i pomóż mi w polowaniu!

Jak się spodziewał ciemne ciało cienistego ducha wypełzło spod jego skóry i ogarnęło go
w pełni. Poczuł chwilowy przypływ sił. Machnął mocno skrzydłami, odrywając się od ziemi. Wyrwał się spomiędzy gęstych koron drzew i zaczął krążyć po niebie, szukając jakiegokolwiek ruchu. Liczył, że w pobliżu znajdzie jakąś zwierzynę. Nagle, jakby ktoś wysłuchał jego modły, dostrzegł stado Rogaczy. Upatrzył sobie młodą łanię, o niewielkim porożu, zakrzywionym w dół. Nim Ivo spróbował go odwieść od tego pomysłu, zapikował w dół, szykując nóż i chwytne łapy do ataku. Atak z powietrza. Uwielbiał tak polować. Wykorzystując zaskoczenie, rozpęd i całą swoją siłę, bez problemu powalił upatrzoną zdobycz i natychmiast zatopił ostrze w jej sercu. Reszta stada rozpierzchła się przerażona nagłym atakiem.

- No proszę – szepnął duch, kryjąc się znów pod skórą - Ludzki bękart, a jednak potrafisz coś polować, jak na demona przystało.

- Uznam to za kiepski komplement – wysapał, dźwigając zwierzynę.

Wycieńczony i dźwigając spory ciężar, z trudem oderwał się od ziemi. Szybko wrócił do Vagirio,
w duchu błagając los, aby demon jeszcze żył. Na szczęście Vagirio leżał tak, jak go zostawił.
Z ulgą rzucił upolowane zwierzę na ziemię i przystąpił do rozcinania grubej skóry. Odciął kawałek mięśnia, po czym podszedł do Vagirio i podsunął mu mięso pod nos.

- Wybacz, że surowe, ale nie ma czasu na rozpalanie ogniska i gotowanie.

Jednak Vagirio nawet nie drgnął. Tym razem nawet nie otworzył oka, a jego potężne szczęki pozostały zatrzaśnięte.

- Staruszku – Rimmone lekko trącił jego bok. – Musisz coś zjeść. Cokolwiek. Musisz mieć siły, by iść dalej.

- Nie... - wychrypiał Vagirio.

- Proszę, chociaż kawałek – Mieszaniec próbował wcisnął mu mięso do paszczy. – Współpracuj, Vagirio, albo zrobię to siłą.

Demon jedynie ciężko westchnął, a jego głębszy oddech zabrzmiał jakby ktoś przeciągnął gwoździem po szkle.

- Vagirio! – ryknął Rimmone, kładąc rękę na jego szczęce – Ostatnia szansa!

Demon zawarczał słabo, marszcząc poharataną paszczę i wyszczerzając mocniej kły.

- Zrób to dla Astaroth! – Młodzieniec zaczął siłą rozchylać szczęki demona, nie przejmując się coraz głośniejszym syczeniem. – Musisz mieć siły, aby ją odnaleźć! Musisz ją uratować z łap Beliala!

Vagirio odpuścił. Pozwolił, by Rimmone lekko uniósł mu głowę i rozchylił szczęki, by przyjąć kawałek mięsa. Mieszaniec z nadzieją patrzył, jak demon zjada kolejne podsuwane mu porcje.

- Dość... - Vagirio wykrzesał resztki sił, by odwrócić głowę.

- Dobrze, nie będę w ciebie więcej wmuszać – Rimmone zaczął przygotowywać porcję dla siebie. – Odpocznij jeszcze i zaraz rusza...

Jego słowa przerwało przeraźliwe wycie. Chłopakowi ścierpła skóra. Natychmiast poderwał się
z miejsca, by się rozejrzeć i nasłuchiwać. Gdzieś w oddali coś wyło, warczało i syczało. To brzmiało jak zgraja psów i węży jednocześnie. Słychać było coś jeszcze. Potężne kroki. Coś się zbliżało i to szybko, a co gorsza Rimmone był pewien, że słyszy kilka istot, gnających w ich kierunku.

- Ostrzegałem – zabrzmiał triumfalny szept Ivo.

- Wstawaj, Vagirio – Chłopak zesztywniał ze strachu, gotowy do ucieczki. – Szybko! Musimy uciekać!

Demon ciężko sapiąc, z trudem się podniósł, poganiany i podpierany przez mieszańca.

- Szybciej, staruszku – wysapał Rimmone, wręcz pchając Vagirio, by zmusić go do szybszego chodu.

- Zostaw go i uciekaj ­– Ivo szeptał chłopakowi w głowie – Inaczej rozerwą na strzępy was obu.

Rimmone coraz mocniej napierał na Vagirio, ryzykując, że demon się przewróci. Jednak chciał
i musiał za wszelką cenę pośpieszyć demona. Liczył, że uda mu się zmusić towarzysza chociaż do truchtu, choć podświadomie wiedział, że nie ma na to szans. Nerwowo się rozglądał, aż nagle jego spojrzenie padło na wilczą sylwetkę, która zatrzymała się w bezpiecznej odległości. Nagle wielka paszcza uniosła się i wydała z siebie przerażające wycie, wzywając kolejne stwory. Rimmone z każdą sekundą dostrzegał kolejne istoty i okazały się większe niż przypuszczał. Wyglądały jak hybryda człowieka z wilkiem. Wielkie, pokryte gęstymi futrami, wyposażone
w olbrzymie szczęki i długie pazury. Zbliżały się powoli, wiedząc, że ofiary nie mają szans im uciec.

- Pomóż mi, Ivo! – ryknął Rimmone, podrywając się do lotu.

Cień tym razem posłusznie i bez złośliwości, ogarnął ciało chłopaka. Rimmone desperacko chwycił Vagirio i niemal krzycząc z wysiłku oderwał demona od ziemi. Wilki z głośnym warczeniem rzuciły się za nimi w pogoń. Rimmone ze zgrozą patrzył na potwory, gnające tuż pod nim. Nie miał sił, aby wzbić się znacznie wyżej, bądź przyspieszyć na tyle, aby mieć szansę zniknąć im z oczu i gdzieś się ukryć. Co gorsza, wiedział, że nie da rady długo tak lecieć, dźwigając ciężkie cielsko, starego demona. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa już po chwili lotu. Wyczerpany runął na ziemię, na skraju lasu, tuż przy głębokim urwisku. Przez dno urwiska, płynęła głęboka, porywista rzeka, o zniechęcającej, krwawej barwie, a drugi brzeg był zbyt daleko by przeskoczyć. Jedyną drogą na drugą stronę, było stare, olbrzymie drzewo, które zaległo na ziemi lata temu. Pień wyglądał na kruchy, pomimo, że średnica drzewa, była naprawdę imponująca.
Mieszaniec obejrzał się. Wilki zwolniły, ale zbliżały się do nich nieubłaganie, kłapiąc wielkimi szczękami i oblizując się łakomie.
Nie mieli czasu na zastanawianie się.

- Wstawaj, Vagirio – zdyszany chłopak pchnął bok demona, chcąc go zmusić do podniesienia się.

Demon nie protestował, choć naprawdę nie miał już sił. Na drżących kończynach powoli wdrapał się na kruche drewno. Krok po kroku, powoli przechodził na drugą stronę, mimo że stary pień dosłownie rozsypywał mu się pod łapami.
Rimmone powoli szedł tuż za Vagirio, pilnując przy tym by wilki ich nie dopadły. Były już tak blisko, że mieszaniec mógł wyczuć ich psi zapach, wymieszany ze starą krwią. Cuchnęli śmiercią. Warczeli i śmiali się, gdy chłopak stanął im naprzeciw, strosząc skrzydła i syczał na nich żałośnie. Jeden z wilków skoczył na Rimmone'a i zatopił kły w jego ręce. Chłopak wrzasnął, po czym wolną ręką uderzył szczękę napastnika, a następnie szybko podciął łapy wilkopodobnego stwora. Demon zapiszczał, tracąc równowagę. Całe drzewo się zatrzęsło, skrzypiąc niebezpiecznie. Wilk zarył pazurami, próbując odzyskać pion, lecz kruszące się drewno, mu to uniemożliwiło. Demon runął w przepaść, nieszczęśliwie rozbijając czaszkę o skały, wystające
z wody, po czym zniknął w krwawych, wzburzonych odmętach rzeki.
Kolejni członkowie watahy wściekli się, widząc jak stracili towarzysza. Nie bacząc na konsekwencje, zaczęli wpychać się na pień, jeden za drugim, chcąc dopaść Rimmone'a. Chłopak próbował walczyć. Pozwalał się ranić i sam ranił rywali. Nie miał zamiaru dopuścić ich do Vagirio. Gdy dotarli do połowy pnia, stało się to, czego Rimmone najbardziej się obawiał. Zabrzmiał potężny trzask. Drzewo pękło na pół i zaczynało się rozpadać, by pociągnąć ich wszystkich za sobą w dół, ku rzece. Większość watahy uciekła. Jednak kilka wilków runęła wraz
z nimi w przepaść. Jeden z demonów chwycił w ostatniej chwili nogę Rimmone'a, nie pozwalając mu wzbić się w powietrze.
Plątanina ciał i fragmentów starego drzewa, runęła do rzeki. Uderzenie o wodę zamroczyło Rimmone'a. Ból w nodze, po zębiskach wilczego demona, zdawał się odpływać gdzieś daleko, wraz z jego świadomością. Powoli opadał na dno, aż nagle jedna myśl go ocuciła. Vagirio. Gdzie jest Vagirio?
Z trudem wyrwał się spod wody i nabrał łapczywie powietrza do płuc. Kaszląc, rozglądał się za swoim towarzyszem. Widział oddalający się pień i demona, który zatopił zębiska w jego nodze. Wilk wisiał bezwładnie, przebity przez jedną z ułamanych gałęzi. A Vagirio? Nigdzie go nie widział. Zdyszany i zachłysnąwszy się wodą, nie mógł zawołać swojego kompana. Nie walczył
z nurtem rzeki. Jedynie się rozglądał, bojąc się, że Vagirio został przygnieciony przez drzewo, bądź już poszedł na dno.

- Vagirio – wycharczał, plując wodą.

- Na twoim miejscu martwiłbym się wodospadem – Ivo przypomniał o swojej obecności w jego umyśle.

Rimmone obejrzał się przerażony. Zaczął się szarpać, próbował płynąć do kamiennej ściany, lecz woda była od niego znacznie silniejsza. Na nic się zdała jego walka z żywiołem. Z gardła wyrwał mu się okrzyk przerażenia, gdy wraz z olbrzymim potokiem runął w dół. Nie wiedział jakim cudem przeżył upadek. Nie wiedział też, jak długo ledwo przytomny pozwolił się nieść przez nurt, zaczepiony o kawałek konara i dlaczego nic nie postanowiło go pożreć. Ostatnie co pamiętał to ciemniejące niebo i uderzenie twarzy o żwirowaty brzeg, po tym ogarnęła go ciemność...

Simur był zadowolony z przebiegu tego dnia. Widział, jak Astaroth się wycisza i nawet udało mu się ją zachęcić do zjedzenia obfitego obiadu. Większość dnia spędzili w ogrodzie, na miłych rozmowach, a teraz siedział w bezpiecznej odległości i patrzył jak dziewczyna bawi się z dziećmi Zielarzy. Zaintrygowany patrzył jak opiekunowie królewskiego ogrodu, ciepło ją przyjęli. Pozwolili, by bawiła się z ich potomstwem, jakby była jedną z nich, a teraz wszyscy siedzieli całą grupą wokół niej. Astaroth pozwalała, by dziewczynki bawiły się jej włosami i zabawiała rozmową dorosłych. Nie było sztywnej, ostrożnej atmosfery. Wszyscy się śmiali, rozmawiali spokojnie i jak równy, z równym.
Simur mimowolnie lekko się skrzywił, gdy zobaczył jak jedna z Zielarek pozwoliła sobie rozprostować jedno ze skrzydeł Astaroth i dotykać jej piór. Po chwili, nie wiedząc kiedy miała już w dłoniach zmienione w stal pióro. Nie rozumiał, jak Astaroth może na to pozwalać. Dla latających demonów i aniołów, skrzydła były świętością. Nikt nie miał prawa ich dotykać. Ale inaczej było z Astaroth. Ona nie miała z tym problemu. W ogóle ona była inna. Ciepła. Czuła. Cierpliwa. A przede wszystkim traktowała wszystkich jak przyjaciół. Nie popierał tego, lecz w tej sytuacji robiło to na nim wrażenie. Demony ją kochały. Byłaby dobrą królową. Znacznie lepszą niż Belial. Simur mimowolnie przygryzł wargę, gdy przez głowę przeszła mu myśl, że Astaroth byłaby nie tylko idealną następczynią tronu. Przeszły go przyjemne ciarki, gdy widział jak dobre podejście ma do dzieci. Była by idealną żoną i matką.
Pokręcił głową, odganiając te myśli. Rozejrzał się po ogrodzie, słysząc cykanie świerszczy. Następnie spojrzał na zbliżający się zmrok. Powoli podniósł się spod drzewa, pod którym siedział. Niepewnie zbliżył się do gromady Zielarzy, bojąc się ich reakcji. Wiedział, że
w przeciwieństwie do Astaroth, nie był mile widziany w ich towarzystwie. Jednak, ku jego zdziwieniu nikt nie zareagował na niego groźną miną i syczeniem. Jedynie wszystkie spojrzenia na nim spoczęły.

- Myślę, że już pora na nas – powiedział ostrożnie - Ściemnia się. Pora, abyśmy wszyscy odpoczęli.

Astaroth niechętnie się podniosła, czemu zawtórowały ciche jęknięcia dzieci.

- Spokojnie, jeszcze do was przyjdę – powiedziała łagodnie – Do zobaczenia.

Wszyscy pożegnali ją przyjaznymi uśmiechami i pozdrowieniami.
Simur jedynie skinął głową do Zielarzy, po czym wraz z Astaroth udał się do zamku.

- Widzę, że zaczyna ci się tu podobać – zagadnął ostrożnie, gdy szli już korytarzem, ostatecznie prowadzącym do sypialni dziewczyny.

- Można tak powiedzieć – odparła.

- Sądziłem, że miło spędziłaś dzień.

- To prawda, ale nie mogę powiedzieć w stu procentach, że podoba mi się w Piekle, skoro jeszcze praktycznie nic nie widziałam poza tym zamkiem.

- Obiecuję, że pokażę ci wszystko co będziesz chciała.

- Trzymam cię za słowo – spojrzała na niego – A gdzie trafiają potępieni ludzie? Zielarze mówili, że to niemal niemożliwe, by spotkać tu duszę.

- Dla nich jest specjalne miejsce.

- Pokażesz mi je?

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł. To nie jest miejsce, gdzie ktokolwiek chciałby się zapuszczać, bez powodu. Tylko demony, które kochają się znęcać nad potępionymi i które tam żyją, chcą tam przebywać. To okropna część Piekła, której lepiej nie oglądać.

- Powiedziałeś, że pokażesz mi wszystko co będę chciała – zatrzymała się, przy drzwiach swojej sypialni.

- Nie łap mnie za słówka...

- Chcę poznać Piekło. Całe. Nawet te najgorsze zakamarki.

- Skoro tak bardzo tego chcesz... Nie popieram tego, ale jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to wszystko ci pokażę.

- A kiedy wyjdziemy z tego upiornego zamku?

- Cierpliwości. Obiecuję, że pewnego dnia zabiorę cię na wycieczkę.

- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać.

- Zaufaj mi.

- Na zaufanie musisz sobie zasłużyć – otworzyła drzwi i weszła do pokoju, jednak zatrzymała się jeszcze, by na niego spojrzeć - A nie jest to łatwe.

- Uznam to za wyzwanie – uśmiechnął się zadziornie – Którego chętnie się podejmę.

- Uważaj, Simur. Już dość osób mnie zawiodło. Tobie nie radzę tego zrobić.

Jej oczy błysnęły niebezpiecznie, dając mu wyraźne ostrzeżenie.

- Nie chcę cię zranić. Naprawdę chcę cię poznać i się zaprzyjaźnić – błysnął kłami, w jeszcze szerszym uśmiechu – A może nawet coś więcej.

- Możesz pomarzyć – prychnęła, po czym zamknęła mu drzwi przed nosem.

Simur odetchnął głęboko. Słuchał jeszcze przez chwilę, jak Astaroth krząta się po pokoju, aż
w końcu ruszył w swoją stronę. Liczył, że dziewczyna z czasem spojrzy na niego przychylniejszym okiem i miał zamiar się o to bardzo postarać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro