115.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Simur jak co dzień o świcie, podszedł pod drzwi sypialni Astaroth. Nim zapukał, przeczesał dłonią włosy i wyprostował się, by dobrze się zaprezentować przed dziewczyną, mimo, że był potwornie niewyspany. W końcu uderzył kilka razy w ciężkie wrota, dość mocno, by właścicielka sypialni go usłyszała. Po chwili zabrzmiał szczęk zamka i drzwi się uchyliły. Jednak to nie Astaroth wyjrzała z pokoju, a Indra. Simur westchnął, przygarbiając się, wyraźnie zawiedziony, że nie powitały go ciemne oczy Astaroth i jej delikatny uśmiech.

- Jest Astaroth? – spytał, choć nie łudził się, że dziewczyna jest w środku.

- Nie – Indra odparła cicho – Nie było jej już, gdy przyniosłam jej śniadanie.

- Czyli znowu nic nie zjadła? Wiesz, gdzie może być?

- Nie mam pojęcia – Wzruszyła ramionami. – Kim jestem, by księżniczka piekieł mi się tłumaczyła?

- Myślałem, że może zostawiła jakąś karteczkę, bym wiedział, gdzie jej szukać.

Indra pokręciła głową.

- To wszystko? – spytała ostrożnie, spuszczając wzrok – Chciałabym wrócić do pracy.

Simur skinął głową, po czym ruszył korytarzem, zastanawiając się, gdzie mógłby zastać Astaroth. Postanowił wpierw sprawdzić bibliotekę. Jednak jej tam nie było. Następnie skierował się do łaźni. Zapukał do wrót, a gdy odpowiedziała mu głucha cisza, niepewnie złapał za klamkę. Drzwi były otwarte. Powoli wszedł do środka i zawołał dziewczynę. Jednak wciąż odpowiadała mu jedynie cisza. Przeszedł wzdłuż basenów, kuszących czystą, pachnącą wodą. Nikogo nie było
w pomieszczeniu. Simur podszedł do olbrzymiego okna i wlepił wzrok w mroczny las, rozciągający się daleko za horyzont.

- Gdzie jesteś, diablico? – mruknął pod nosem.

Po chwili spojrzał na odbicie wody. Mimowolnie pomyślał o Astaroth. Wyobraził ją sobie nagą, ociekającą aromatyzowaną wodą. Wyobrażał sobie jak ponętnie gładzi swoje długie, czarne włosy, patrząc na niego. Rozmarzył się o jej drobnych, kościstych dłoniach, przesuwających się po jego ciele. Ile by dał, by móc zanurzyć palce w jej mokrych włosach i zasmakować jej skóry. Przeklął pod nosem, przywołując się do porządku. Czuł jak policzki go zapiekły ze wstydu,
że w ogóle pozwolił sobie na takie myśli. Odetchnął głęboko, opierając ręce na biodrach, po czym obrócił się w stronę basenu, zastanawiając się, gdzie dalej szukać Astaroth. Postanowił zajrzeć do ogrodu. Spodziewał się, że znów przesiaduje z Zielarzami. Jednak, gdy tam dotarł, zastał tylko ciszę i pustkę. Po chwili usłyszał ciszy plusk. Spojrzał w stronę jednego ze stawów. Dostrzegł kobietę o bladej, lekko przejrzystej i łuskowatej skórze. Była zwrócona plecami do niego. Widział jej kręgosłup, prześwitujący przez ciało i ciemne włosy, przyklejone do pleców. Była lekko pochylona, co rusz brzmiało ciche mlaskanie i dźwięk przypominający plaskanie oraz pękanie. Simur ostrożnie zbliżył się do wody, zważając, by nie podejść zbyt blisko. Nie skradał się. Nie chciał wystraszyć kobiety. Dostrzegł też długi, połyskujący, rybi ogon.

- Przepraszam? – powiedział ostrożnie.

Kobieta syknęła wrogo, lekko przekręcając głowę i ukazując zakrwawioną brodę. Szybko jednak wróciła do dotychczasowej czynności.

- Szukam pewnej dziewczyny. Szczupła, czarne włosy z kilkoma srebrnymi pasmami. Długi ogon, smukłe rogi.

Kobieta warknęła zniecierpliwiona, w końcu się do niego odwracając. Ukazała nagie, małe piersi, po których spływała krew i zapadniętą twarz, pozbawioną nosa. Czarne, wyłupiaste oczy, wpatrywały się w niego gniewnie. Zasyczała głośno, strosząc skrzela i ukazując ostre, szare zęby, ubrudzone krwią i kawałkami skóry, właśnie pożeranej ryby. Kobieta chwyciła zębiskami resztę swojej zdobyczy, po czym zanurzyła się w ciemnej wodzie i mocno machnąwszy ogonem, zniknęła w podwodnym korytarzu. Simur westchnął zrezygnowany, odwracając się w stronę potężnych drzew, na której koczowali Zielarze. Podszedł pod jedno z nich, niepewnie zerkając wysoko w koronę.

- Halo? – zawołał – Jest tu ktoś?

W odpowiedzi ukazały się dziesiątki oczu, wpatrujące się w niego.

- Szukam, Astaroth – dodał niepewnie – Była tu może?

Nagle na jednej z gałęzi coś się poruszyło. Jedna z Zielarek, powoli przeszła na potężny pień
i zwisając głową w dół, ostrożnie zeszła nieco niżej. Simur od razu ją poznał. Była to Merra, matka dziewczynki, która spadła z drzewa na oczach Astaroth.

- Dopiero świta – powiedziała łagodnie.

- Astaroth to bardzo ranny ptaszek – Uśmiechnął się słabo. – Pomyślałem, że złoży wam poranną wizytę.

- Nie było jej tu jeszcze – odparła Merra.

- Rozumiem – Skinął głową. – Dziękuję, już wam nie zakłócam spokoju.

Powoli oddalił się od drzewa, by mieć pewność, że żaden z Zielarzy się na niego nie zdenerwuje. Dzięki Astaroth, Zielarze stali się dla niego bardziej łaskawi i nie chciał tego popsuć. Zamyślił się. Gdzie jeszcze mógł szukać dziewczyny? Wiedział, że nie warto zaglądać do wielkiej sali, ani szukać po całym zamczysku. Miał tylko nadzieję, że Astaroth nie postanowiła się wymknąć. Pokazał jej przecież miejsce, gdzie mogła uciec. Nagle go olśniło. Powinien jeszcze zajrzeć do stajni. Jeśli tam jej nie będzie, to już jedynie mógł być pewien, że uciekła. Z duszą na ramieniu, pobiegł do stajni. Serce tłukło mu coraz mocniej, gdy szedł coraz głębiej, a dziewczyny wciąż nie było. Gdy wszedł do części, gdzie trzymali klacze i źrebięta, omal nie wrzasnął ze strachu i złości, nie dostrzegając Astaroth przed żadnym z boksów. Już miał zawrócić i wszcząć alarm, gdy nagle usłyszał cichy głos. Powoli podszedł do boksu Navy i serce mu podeszło do gardła, gdy dostrzegł dziewczynę w środku. Szeptała coś łagodnie do starej klaczy, gdy przesuwała szorstką szczotką po jej grzbiecie. Simur miał ochotę nakrzyczeć na Astaroth, gdyż Zmora nie miała na paszczy kagańca, ani żadnego innego zabezpieczenia. Jednak się powstrzymał, wiedząc, że może narazić dziewczynę na niebezpieczeństwo i widząc, że Navy jest spokojna.

- Czy ta dziewucha zdurniała? – Zabrzmiał czyjś głos.

Simur w ostatniej chwili złapał ramię jednego ze stajennych i zatrzymał go w miejscu.

- Zamknij się i patrz – warknął - Widziałeś kiedyś coś takiego? – spytał po chwili.

- Nie – prychnął mężczyzna - Jakoś dotąd nie miałem okazji zobaczyć, jak jakaś kretynka pcha się prosto do szczęk Zmory.

- Nie to, idioto. Patrz na Navy. Widziałeś ją kiedyś tak spokojną?

- Nie – Wzruszył ramionami. – I co z tego? Zrobisz coś z tym? Czy ja mam paniusi przypomnieć, że hodujemy maszyny do zabijania, a nie szczeniaczki? – Zacisnął zęby. – Głupia szmata, sądzi, że skoro jest przyrodnią siostrą króla, to wszystko jej wolno.

- Nie waż się więcej tak o niej mówić – Simur szarpnął stajennym. – Albo żywcem wyrwę ci ten niewyparzony jęzor i wypruję struny głosowe.

- Rycerzyk się znalazł – prychnął stajenny, odpychając Simura – Tylko zbroi i białego kucyka ci brakuje – Łypnął w stronę Astaroth. – Zrób coś ze swoją paniusią.

Simur przewrócił oczami, nie chcąc kontynuować tej słownej przepychanki. To nie był czas, ani miejsce, aby wdawać się w dyskusję i walkę. Gdy stajenny odszedł, powoli ruszył w stronę boksu Navy, starając się nie zdenerwować klaczy.

- Cześć – powiedział cicho, aby Zmora nie uznała jego głosu za wezwanie do ataku.

Klacz natychmiast wbiła w niego ciemne ślepia i zasyczała cicho, szczerząc ostre zębiska. Jednak szybko straciła zainteresowanie jego osobą, czując czułe poklepywanie i dotyk szczotki.

- Hej – odparła Astaroth, nie przerywając szczotkowania klaczy.

- Nie powinnaś tego robić – Simur obejrzał się w stronę stajennego, który właśnie znikał w głębi stajni.

- Czego? – Zaczęła palcami rozplątywać ogon Zmory. - Wyręczać cię w pracy?

- Wymykać się bez słowa i przede wszystkim sama tu przychodzić.

- Nie wymknęłam się. Po prostu tu przyszłam. Nie skradałam się, nie kombinowałam – Łypnęła na niego. – Powinieneś mi podziękować. Dbam o Navy i wykonuję część twoich obowiązków.

- Dziękuję – Odchrząknął. – Ale nie możesz tak robić. Nie możesz sobie od tak wchodzić do boksów. Zmory są niebezpieczne.

- Tak, wiem. Już to mówiłeś – Poklepała klacz po żylastej szyi. – Ale udowodniłam ci już, że Navy to nie tylko śmiercionośne szczęki i szpony – Wtuliła się w ciepłe ciało Zmory. – Jest taka potulna i posłuszna.

- Chyba nie widziałaś blizn na ciałach stajennych – Wskazał palcem na ostre zęby klaczy. – Ta bestia ma swoje na sumieniu.

- Jeśli traktujecie ją, tak jak mi zaprezentowałeś i zwracacie się do nich, tak jak tamten gbur, który z tobą rozmawiał, to wcale jej się nie dziwię.

- Oh... - Zapiekły go policzki. - Słyszałaś?

- Nie jestem głucha, Simur – Podeszła na wysokość paszczy Zmory i bez zawahania położyła dłoń na kościstym pysku. – A na obelgi jestem wyjątkowo wyczulona.

- Przepraszam cię za niego... On...

- Powiedział szczerze to, co wszyscy tu o mnie myślą – Wyszła z boksu, po czym zamknęła za sobą bramę i wrzuciła szczotkę do wiadra, stojącego pod ścianą. – Nie jestem aż tak naiwna, by liczyć, że będziecie mnie szanować – jej głos stawał się coraz bardziej rozżalony i gniewny - Byle mieszaniec nie zasługuje nawet na minimum akceptacji wśród demonów czystej krwi i to w sercu ich domu – Ruszyła w głąb stajni, by następnie udać się do wyjścia. - Nawet jeśli ma cokolwiek wspólnego z królewską rodziną.

- Ej – Simur chwycił ją za nadgarstek. - Nie wszyscy są do ciebie uprzedzeni. Na Powierzchni miałaś przyjaciół, którzy są demonami czystej krwi. Zielarze cię uwielbiają. Indra cię lubi – zawahał się - Ja cię lubię. I to bardzo.

Przez usta Astaroth przemknął cień uśmiechu, by zaraz szybko zniknąć.

- Dziękuję, że mnie próbowałeś się za mną wstawić – powiedziała łagodniej – Mój rycerzu, bez zbroi i białego kucyka – Uśmiechnęła się zadziornie.

- Wolę jak nazywasz mnie demonem stróżem – zaśmiał się, po czym spojrzał na swoją rękę, która wciąż kurczowo trzymała jej nadgarstek – Co powiesz na małą wycieczkę? – spytał, powoli przesuwając palce na jej dłoń.

- Wycieczkę? – Zerknęła na jego rękę, która dotknęła jej palców, ale nie wyrwała mu się. – Dokąd?

- Nie wiem – Wzruszył ramionami, nieco ośmielony tym, że Astaroth nie zareagowała niechęcią na jego dotyk. – Zależy gdzie nas Zmory poniosą.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, kiwając głową, po czym pozwoliła mu się pociągnąć
w stronę magazynka na siodła.

Tymczasem Rimmone, powoli otworzył oczy. Szybko je jednak zamknął, gdy światło wzmocniło ból głowy, jaki go ocucił. Jęknął żałośnie, słabo poruszając rękami. Poczuł coś szorstkiego pod palcami. Ostrożnie, znów uniósł powieki, walcząc z bólem i narastającymi mdłościami. Spojrzał na drobne kamyki, na których leżał. Po chwili dotarło do niego, że leży na wpół zanurzony
w wodzie, a jego twarz spoczywa na kamienistym brzegu. Jęknąwszy z wysiłku, powoli przekręcił się na plecy i dostrzegł, że mroczne, piekielne niebo już się rozjaśniło i znów przybiera odcień krwistej czerwieni. Dopiero po chwili wróciły do niego wspomnienia z poprzedniego dnia. Trzask starego drzewa, skowyt umierających wilkołaków i rzeka. Potężna, bezlitosna rzeka, która porwała go swoim krwistym nurtem i litościwie wyrzuciła gdzieś na brzegu, a nie pochłonęła na wieki.
Mieszaniec sapnął ciężko, powoli unosząc się na łokciu, by się rozejrzeć. Leżał na wąskiej, kamienistej plaży. Dostrzegł kilka dużych skał, między którymi rzeka wyraźnie zwalniała. Było tu cicho i spokojnie. Linię wody otaczały wysokie trawy, a dalej rozciągał się gęsty las. Jak daleko rzeka go poniosła? I co ważniejsze, gdzie jest Vagirio?

- Vagirio? – wychrypiał tak cicho, że sam ledwie się słyszał.

Próbował się podnieść, jednak nogi miał jak z waty. Nie był w stanie wstać, więc próbował się czołgać. Powoli, stękając i jęcząc, przesuwał się po ostrej nawierzchni, kalecząc sobie przedramiona i dłonie. Podpełzł do jednej z dużych skał i podciągnął się na niej. Serce mu zamarło, gdy dostrzegł smugi czarnej krwi, na jednym z kolejnych kamieni. Nagle kogoś dostrzegł. Odruchowo uchylił głowę, chowając się przed przybyszem. Był to wysoki, muskularny mężczyzna. Poruszał się na silnych, umięśnionych kończynach, wygiętych nienaturalnie w tył. Jego ciemna skóra była pokryta miejscowymi zgrubieniami, wyglądającymi jak zbroja, a jego twarz zdawała się być lekko spłaszczona. Miał puste, białe ślepia, a z głowy wyrastały mu zakrzywione w dół rogi, przez co wyglądał, jakby nosił hełm. Ciało znaczyły liczne, blade blizny. Ubrany był jedynie w szarą chustę, przeplatającą jego wąskie biodra, a spod materiału wystawał chudy ogon. Mężczyzna stał na linii traw i na coś patrzył. Po chwili, niezgrabnie zszedł na brzeg
i na chwilę zniknął za jedną ze skał. Zabrzmiał odgłos szurania i mężczyzna wyłonił się zza kamieni, wyraźnie ciągnąc coś ciężkiego.
Rimmone nie myśląc nad konsekwencjami, wyłonił się zza stały, gdy dostrzegł, że demon ciągnie za sobą Vagirio. Przepełzł na drugą stronę kamienia i na kolanach, najszybciej jak był
w stanie, zaczął się zbliżać w ich stronę.

- Zostaw go! – wychrypiał Rimmone.

Demon warknął, natychmiast zwracając na niego uwagę. Mieszaniec chwycił nieco większy kamień i rzucił prosto w łeb demona, na co ten zareagował rozwścieczonym rykiem i nagle z jego pleców wyłoniły się olbrzymie, błoniaste skrzydła, niosące liczne ślady po ostrzach i pazurach.
Mężczyzna ruszył w stronę mieszańca, warcząc z irytacją i zaciskając pięści. Rimmone położył uszy i zaczął się powoli cofać, odpychając się poranionymi rękami. Po chwili jego plecy napotkały tą samą skałę, za którą dotąd się krył. Uniósł ręce w obronnym geście, gdy mężczyzna był już tuż nad nim. Nagle demon się zatrzymał. Skrył postrzępione skrzydła pod skórą, po czym cofnął się o krok. Rimmone'a ogarnął czyjś cień i usłyszał głuchy stukot tuż nad swoją głową. Obejrzał się przerażony. Dostrzegł długą czarną szatę, otulającą dość drobną postać. Spod głębokiego kaptura wystawały długie, białe włosy i łypały lśniące zielenią oczy. Koścista dłoń sięgnęła do nakrycia głowy i zsunęła mroczny materiał, ukazując potwornie zapadniętą, kobiecą twarz, pokrytą bladą, prześwitującą skórą. Rimmone nerwowo obrócił się bokiem do kobiety, by lepiej widzieć ją i jej towarzysza. Nagle mężczyzna do niej podszedł, podając jej swoją potężną dłoń, zupełnie ignorując mieszańca. Kobieta z pomocą muskularnego towarzysza, powoli zeszła z kamienia i przyjrzała się młodzieńcowi. Pociągnęła nosem kilka razy.

- Hm... Ciekawe... - mruknęła schrypniętym głosem – Cienisty mieszaniec. Coś nowego.

- Nie jestem Cienistym – wydusił przerażony Rimmone.

- Nie? – Kobieta zmarszczyła upiorną twarz i nagle chwyciła nadgarstek chłopaka, gdzie widniał ślad po dłoni cienia. – Zatem jesteś ich sługą – Puściła go z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy. – To opętaniec!

Jej towarzysz warknął groźnie, zbliżając się niebezpiecznie do mieszańca. Chwycił chłopaka za ramiona swoimi potężnymi łapskami i bez trudu go podniósł.

- Czekaj! – Rimmone chwycił szatę kobiety, czym wywołał głośniejsze warknięcie trzymającego go dryblasa. – Nie jestem opętany! Rashidi kazała swojemu cieniowi nam pomóc! Mam zaprowadzić swojego przyjaciela do Serca Piekła, aby go uleczyć. To bardzo ważne!

- Rashidi? – syknęła kobieta – Czyż to nie nałożnica Beliala?

- Sprzeciwiła mu się. Pomogła nam. Proszę, nie róbcie nam krzywdy!

Kobieta spojrzała na ciemną sylwetkę, wciąż leżącą nieruchomo na kamienistej plaży. Utykając
i wspierając się na lasce, podeszła do nieprzytomnego demona.

- Oh... - Z trudem uklękła i położyła drżącą dłoń na paszczy ledwie żywego Vagirio. – Najdroższy... - wlepiła gniewne spojrzenie w Rimmone'a – Coś ty sobie myślał?! Nie po to go wyrzuciłam z Piekła, byś sprowadzał go tu z powrotem!

- F-fatum? – wyjąkał Rimmone – Ty jesteś Fatum? Żona Vagirio?

- Była żona – mruknęła, głaszcząc poszarpaną paszczę demona - Nasze małżeństwo skończyło się stulecia temu – znów wbiła gniewne ślepia w mieszańca – Kto mu to zrobił?

- Belial...

- Belial?! I uznałeś, że dobrym pomysłem jest ściągnąć Vagirio prosto pod jego nos?! Jak mogłeś go tu sprowadzić?!

- Nie miałem wyboru... Tylko Serce Piekła może go ocalić!

- Bzdura! Trzeba było znaleźć jakiegoś Uzdrowiciela, a nie ciągnąć go na pewną śmierć! On nie przeżyje by tam dotrzeć!

- Pomóż mu... Proszę...

- Jestem Nekromantką, nie lekarką. Nic nie mogę zrobić.

- Proszę... Nie możesz go tak zostawić!

Demon trzymający chłopaka warknął głośno, szarpiąc swoją ofiarą, by przywołać ją do porządku. Fatum westchnęła ciężko, wciąż z czułością głaszcząc Vagirio po paszczy. Nagle demon powoli uniósł powiekę, odkrywając niewidzące oko. Zabrzmiał słaby pomruk.

- Ciii... - szepnęła i szybko starła łzę z policzka, by nie pokazać jak poruszył ją widok Vagirio w tak tragicznym stanie - Wszystko będzie dobrze, kochany – Spojrzała na swojego towarzysza. - Puść go, Bellum.

Mężczyzna natychmiast wykonał polecenie Fatum, po czym podszedł do niej i pomógł jej wstać z klęczek.

- Zabieramy ich do Twierdzy – zarządziła kobieta, ruszając do wyjścia z plaży.

- Dziękuję – szepnął Rimmone.

- Nie dziękuj, chłopcze – mruknęła Fatum – Jeszcze będziesz żałować, że tu jesteś. Muszę wypędzić z ciebie tego cienistego pasożyta, a to nie będzie przyjemne. Możliwe, że tego nie przeżyjesz.

- S-słucham? – Rimmone szybko się do niej zbliżył – Jak to tego nie przeżyję?

- Im dłużej cień na tobie żeruje, tym gorzej zniesiesz rozłąkę z nim. Cienie to pasożyty. Wysysają życie z istot, w których się zalęgną. Nie czujesz się słabo? Nie masz poczucia, że coś wysysa z ciebie całą siłę i chęć do życia? – prychnęła, widząc przerażone spojrzenie mieszańca – Cienie potrafią być przydatne, mogą dać nadzwyczajną siłę, dać poczucie, że jest się niezwyciężonym, ale to kosztuje. A ceną cieni za ich dary jest życie – wzruszyła ramionami - Chyba, że jesteś Cienistym.

- Ale pomoże nam Pani? – Spojrzał zlękniony na Belluma dźwigającego Vagirio. – Pomoże mi Pani pozbyć się cienia i uratować Vagirio?

- Postaram się, ale nic nie obiecuję – spojrzała smutno w stronę byłego męża – Wasze żywota wiszą na cieniutkich włoskach, ale zrobię wszystko co w mojej mocy – Zerknęła na chłopaka – I mów mi Fatum, Rimmone.

- Skąd znasz moje imię? – mieszaniec zdębiał.

- Mam swoje źródła. Muszę wiedzieć co się dzieje wokół – Zadrżała dziwnie, zbliżając się do niego – Hm... Twoja dusza... - Fatum wyciągnęła rękę w jego stronę i przesunęła rozdwojonymi szponami po jego policzku. – Ten kawałeczek ducha w tobie szepcze do mnie. Słyszę jej żałosny skowyt. Błaga, by ją uwolnić z tego wyczerpanego ciała. Pamiętaj, chłopcze, że jestem Śmiercią i sędzią. Twój duch powie mi wszystko co chcę wiedzieć. Wspomni wszystkie dobre czyny i wyzna grzechy, nawet te błahe.

Rimmone z trudem przełknął ślinę. Spojrzał na wielkiego towarzysza Fatum, który jakby bez wysiłku dźwignął bezwładne ciało Vagirio i przerzucił go sobie przez ramię, niczym wór z kartoflami. Następnie chwiejnym krokiem ruszył za kobietą, która wspierając się o lasce, powoli wdrapała się na skały, by oddalić się od żwirowej plaży. Musieli przejść przez kawałek ciemnego lasu, aż dotarli do niedużego, rozklekotanego wozu. Rimmone mimowolnie stanął jak wryty, dostrzegając co ciągnęło pojazd. Nie były to konie, ani nawet Zmory. Nie bardzo wiedział na co patrzył. Przypominały wierzchowce, lecz były to raczej szkielety, oblepione resztkami skóry i nadgniłymi mięśniami, a ubytki w ciele uzupełniał dziwny, zielonkawy dym. Stworzenia warczały dziwnie, a z ich kościstych paszczy kapała jakaś brunatna, gęsta ciecz. Trzęsły się i nerwowo poruszały łbami, jakby ogarnął je czysty obłęd. Co rusz ich kończyny zdawały się dziwnie uginać, jakby stworzenia miały za chwilę paść z wycieńczenia.
Fatum westchnęła jakby z irytacją, wspierając się na lasce i czekając, aż jej barczysty kompan do nich dołączy. Mężczyzna szybko się pojawił. Bez zająknięcia się podszedł do wozu, po czym rzucił Vagirio na pojazd.

- Widzisz? – Fatum zmarszczyła twarz - Jest coraz gorzej. Nie wytrzymują już nawet kilku godzin – Podrapała się po głowie. – Trudno. Może jakoś wytrwają do Twierdzy.

Bellum nie odpowiedział, z jego niewidocznych ust wydobył się jedynie dziwny pomruk. W milczeniu wrzucił na wóz skrzynki i kosze, zapełnione różnymi roślinami, rybami i drewnem, które dotąd stały obok pojazdu. Następnie podszedł do Fatum, by pomóc jej wsiąść na wąskiej desce, robiącej za miejsce dla woźnicy. Wymownie warknął na Rimmone'a, chwytając lejce, przywiązane do powalonego pnia i rozpoczynając marsz. Mieszaniec w duchu jęknął na myśl, że musi iść dalej pieszo. Jednak nie ośmielił się nic powiedzieć. Posłusznie ruszył razem z wozem, woląc się trzymać bliżej Fatum, niż jej towarzysza.

- Przeraża mnie ten typ – mruknął pod nosem po dłuższej chwili marszu.

- Bellum nie jest zbyt towarzyski, to fakt – Fatum uśmiechnęła się słabo, choć nie było w tym uśmiechu ani krzty radości – Ale czego oczekiwać, od uosobienia wojny? – leniwie obróciła laską w dłoniach – Lepiej mieć go po swojej stronie, niż przeciw sobie. Podobnie jak resztę moich braci. Jednak obawiam się, że pozostał mi tylko Bellum.

- Bellum to twój brat? – Rimmone wytrzeszczył oczy. – To Wojna? To do niego ślą modły śmiertelni, gdy idą w bój?

- Modłami bym tego nie nazwała – zaśmiała się z przekąsem – Prędzej błaganiem o litość - Odchyliła się w tył, by oprzeć plecy o niską ścianę wozu. – Zatem słyszałeś o Bellumie.

- Tylko ludzkie legendy.

- Zapewne niezbyt przychylne.

- To fakt - Rimmone przygryzł wargę, nie wiedząc, czy powinien drążyć temat. – Masz jeszcze dwóch braci?

- Zgadza się. O tym też mówią bajki śmiertelnych?

- O ile twoi bracia to Głód i Zaraza.

- Zaraza – zarechotała Fatum – Oh, trafne określenie dla Morbusa. Czyli mój najmłodszy braciszek nie cieszy się dobrą sławą. Któżby się spodziewał – prychnęła z ironią w głosie.

- Głód też nie szczególnie.

- Fames – odparła Fatum – Zadziwiające, że ktoś tak potężny, jest zarazem skończonym tchórzem – spojrzała na Rimmone'a z dziwnym zmartwieniem wymalowanym na twarzy. - Miałeś tą wątpliwą przyjemność spotkać któregoś z nich?

- Chyba mogę powiedzieć, że miałem to szczęście, by się na nich nie natknąć. Są aż tak przerażający? Ludzie słusznie zwą ich uosobieniem apokalipsy?

- Może z tą apokalipsą to przesada, ale zapewniam cię, że lepiej nie mieć z nimi do czynienia. Zwłaszcza z Morbusem. Fames jest jak szkodnik. Pożera wszelkie plony i karmi się duszami ludzi, których wykończył głodem. Uwierzysz, że kiedyś sam uczył śmiertelnych roli i zapewniał im tak obfite plony, że nie byli w stanie tego przejeść?

- Zapewne do czasu, póki śmiertelni czegoś mu nie zrobili.

- Oczywiście. Jak nam wszystkim – wzruszyła ramionami – Przynajmniej tym z pierwszego pokolenia demonów.

- A Morbus? – spytał niepewnie i aż się wzdrygnął, gdy dostrzegł, że Bellum się obejrzał w jego stronę na dźwięk tego imienia.

- Dawno temu był Uzdrowicielem. Ale teraz, zapewniam cię, że gdyby cię dotknął, to miałbyś znacznie więcej dolegliwości, które by cię wykończyły. Umierałbyś w męczarniach, tonąc we własnej krwi, powoli gnijąc i patrząc, jak twoje ciało z każdym dniem się coraz bardziej rozpada. Jest najokrutniejszy z nas wszystkich. Jednym dotknięciem wybił tyle ludzi, że żadne z nas nie ma tyle krwi na rękach. Jak myślisz, skąd tak wiele zrujnowanych miast na Powierzchni? A wiesz ile zostało zrównanych z ziemią i zapomnianych przez historię? O ile wiem nie przebywa w Piekle na szczęście. Najgorsze są zakażone przez niego demony, którymi może sterować, jak marionetkami. Zakażeni plują pianą, bądź gęstą krwią. Mają przekrwione oczy i niekontrolowanie drżą. Często na ich toczonych chorobami ciałach, pojawiają się dziwne narośle lub kończyny nienaturalnie się wykrzywiają. Jeśli zobaczysz coś takiego, natychmiast uciekaj. Jedno zadrapanie, a dołączysz do ich hordy. Na to nie ma ratunku.

Rimmone, aż się wzdrygnął na samą myśl, że mógłby kiedykolwiek coś takiego zobaczyć, albo co gorsza, musieć walczyć o życie.

- Czemu Bellum nic nie mówi? – spytał, chcąc jak najszybciej zapomnieć o opowieści o Morbusie.

- Tak już ma – Fatum wzruszyła ramionami – Nie słyszałam jego głosu, odkąd stał się demonem. Ponoć ostatnią osobą, która słyszała jego głos była jego żona, zamordowana podczas wojennych grabieży. Potworny cios dla kogoś, kto cały żywot spędził na polach walki i w koszarach, ucząc ludzkie armie – pochyliła się, wspierając ciężar na lasce i zaczęła się wpatrywać w chłopaka, pociągając nosem. – Nie jesteś synem Vagirio, prawda?

- Nie, oczywiście, że nie. Raczej przyjacielem. Uratował mi życie, kiedy byłem dzieckiem.

- Już myślałam, że ma więcej, niż jedno nieślubne dziecko – odparła zaskakująco spokojnie, w jej głosie nie było słychać złości, czy żalu - Ponoć ma niezwykłą córkę.

- Astaroth – zaklął w myślach, słysząc jak mimowolnie jego głos posmutniał.

- Ponoć to pół anielica.

- To prawda. Nie jesteś wściekła, że nie dotrzymał ci wierności?

Fatum zaśmiała się smutno.

- Oh, Rimmone, nie widzieliśmy się przez stulecia. Zdawałam sobie sprawę, że wcześniej, czy później, Vagirio może spróbować ułożyć sobie życie. Zresztą zerwałam naszą małżeńską przysięgę w chwili, gdy wypchnęłam go z Piekła. Sądziłam, że nigdy więcej się nie spotkamy, więc oddałam mu wolność – wzruszyła ramionami - Jaka jest ta Astaroth?

- Jest... - westchnął, nie wiedząc co powiedzieć – Niezwykła. Jest Uzdrowicielką, jak jej zmarła matka, a przy tym jest niezwykle potężnym demonem. Jest pewna siebie, silna i... bezwzględna. Ale...

- Ale?

- Nie wiem, czy jeszcze żyje...

- Jak to?

- Belial ją dopadł i tu ściągnął. Polował na nią od lat – obejrzał się w stronę wozu, za którego ścianami leżał Vagirio – I w końcu mu się udało. Vagirio stanął przeciw synowi, mimo iż wiedział, że nie da mu rady.

- Astaroth jest w Piekle?

- Tak. Ale nie wiem po co i czy jest jeszcze szansa, że kiedykolwiek ją jeszcze zobaczymy żywą.

- A więc tak to sobie wykombinował – warknęła pod nosem – Zapewniam cię, że Astaroth jeszcze żyje. Belial potrzebuje jej krwi, aby obudzić coś, co śpi na dnie Serca Piekła, coś co będzie wściekłe, głodne i wypuszczone na Powierzchnię, pożre wszystko. Będzie próbować złamać moją klątwę.

- Ale czy Astaroth mu wystarczy? Nie potrzebuje pełnokrwistego anioła?

- Nie mam pojęcia – zakłopotana pokręciła głową – Nie myślałam wtedy o tym. Rzuciłam czar, który można złamać krwią anioła, ale nie zastrzegłam, że musi być to czysta krew. Nie wpadłam na to, bo to już było po czystce, jaką przeprowadzano na hybrydach, takich jak ta nieszczęsna dziewczyna. Więc kto wie, czy mu się to uda.

- Dlaczego jeszcze nie obudził tego potwora? Skoro już ma Astaroth i zdobył Kamień Śmierci, to czemu nic jeszcze nie zrobił?

- Belial ma kolejny Kamień Żywiołu? – wyraźnie się zmartwiła – Pewnie jeszcze nie ma wszystkich. Dlatego zwleka.

- Myślisz, że robi jej krzywdę?

- Wątpię. Belial jest inteligentny i przykłada dużą wagę do tego co robić i kiedy robić. Myślę, że próbuje zdobyć zaufanie Astaroth. Skoro jest potężna, to pewnie będzie robić wszystko, by dobrowolnie obudziła Bestię i pozostała po jego stronie. Lepiej mieć kolejnego sprzymierzeńca, niż silnego wroga.

Rimmone na swój sposób odetchnął z ulgą. Przynajmniej mógł mieć nadzieję, że Astaroth nie dzieje się krzywda. Nawet nie wiedział kiedy znaleźli się wśród kamiennych ścian czarnych gór. Był zbyt pochłonięty rozmową, by skupiać się na otoczeniu. Lecz teraz już dokładnie obserwował, gdzie się znaleźli. Przeszli przez wąską wnękę, między litymi skałami. Fatum kilka razy musiała schylić głowę, a mieszaniec musiał pójść za wóz, by mogli się przecisnąć przez szczelinę. Wóz z głośnym jękiem drewna, co rusz ocierał się o wąski korytarz. Po chwili zaczęli się wspinać po wąskiej ścieżce. Rimmone niechętnie zerkał co chwilę w dół, obserwując jak z każdym kolejnym krokiem znajdują się coraz wyżej. Gdyby spadli nie byłoby ratunku. Nawet skrzydła były tu bezużyteczne. Było zbyt wąsko, by móc się uratować przed upadkiem. W końcu wóz wszedł w ciemną wnękę w litej skale, a po jej drugiej stronie, ich oczom ukazała się duża, wolna przestrzeń, a na jej końcu ze skały wystawały jasne wrota, znacznie odcinające się na tle czarnych skał. Było to wejście do skrytej we wnętrzu góry Twierdzy. Bellum zatrzymał wóz, po czym pomógł Fatum zejść z wozu.

- Chodź – ruszyła w stronę drzwi – Bellum zajmie się Vagirio. Wie co robić – zachwiała się dziwnie.

Rimmone odruchowo ją złapał, mimo, że udało jej się utrzymać równowagę, dzięki lasce.

- Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony.

- Tak, tak – machnęła ręką – Tylko... Muszę odpocząć...

Rimmone otworzył duże, ale zaskakująco lekkie wrota. Ze zgrozą stwierdził, że drzwi wykonane są z kości i gładkiej skóry. Wolał nie pytać, z czego lub co gorsza kogo wykonane wrota. Jednak to był tylko początek makabrycznego wystroju. Cała Twierdza, choć kryła się we wnętrzu górskich korytarzy, to kamienne ściany wzmacniały wysokie kolumny i wypełnienia w głębokich spękaniach. Nie byłoby w tym nic dziwnego i niepokojącego, gdyby nie fakt, że wszystko to wykonane było z kości i skór. Nawet wysokie paleniska, poustawiane między kolumnami, w których tliły się płomienie, wykonane były nie tylko z kamienia, ale zdobiły je też czaszki i drobne kości, najpewniej będące palcami.
Rimmone czuł się nieswojo, idąc korytarzem w pałacu Fatum. Patrzył niepewnie na mroczne ściany, zbudowane z kamienia i szkieletów. Miejscami, gdzie uszkodzenia były poważniejsze, mury zdawały się składać głównie z kości. W ścianach tkwiły rzędy kości piszczelowych i czaszek. Tysiące piszczeli i głów. Chłopaka przeszył lodowaty dreszcz. Tysiące ofiar w jednym pomieszczeniu... Tak bardzo chciał stąd uciec. Jednak nie było to możliwe. Vagirio potrzebował odpoczynku i pomocy, by jakoś się pozbierać po starciu z Belialem. On sam potrzebował chwili oddechu. Jednak ile to wszystko miało potrwać? Kilka dni? A może tygodni? Ile czasu było potrzeba, by Belial się dowiedział o obecności Vagirio w Piekle? A może już wiedział i to już była kwestia paru chwil, aż wpadnie do kościanej twierdzy i rozszarpie wszystkich na strzępy? Sama myśl o potężnych szczękach króla Piekieł, przyprawiała Rimmone'a o mdłości. Na samo wspomnienie jego ryku, piszczało mieszańcowi w uszach.
Z potwornych rozmyślać, wyrwał go głos Fatum, gdy otworzyła jakieś drzwi i kazała mu wejść do pomieszczenia za nimi.

- Tu możesz odpocząć.

Rimmone szybko rzucił okiem na małe, na szczęście tylko kamienne pomieszczenie, w którym znajdowało się niewielkie łóżko.

- Dziękuję – odparł cicho, podchodząc do niedużej wnęki, która robiła za okno. Niepewnie oparł się o cienką skalne wybrzuszenie, wyglądające jak parapet.

Spojrzał na ciemniejące niebo, tuż nad górskimi szczytami. Pomyślał o Astaroth. Jak musiała być przerażona, będąc tak blisko Beliala? A może jednak zrobił jej krzywdę? Jednego był pewnien. Nadal żyła. Jego znamię choć blade i wciąż słabnące, nie dawało żadnych niepokojących sygnałów. Westchnął zrezygnowany, opuszczając głowę. Jak mógł jej pomóc? Jak miał ją uratować, skoro ledwo trzymał się na nogach? Na Vagirio też nie mógł liczyć. Ile miał czasu by ją ocalić? Było tak wiele pytań. Tak wiele zmartwień. Omal nie krzyknął z przerażenia, gdy uniósł głowę i dostrzegł Fatum tuż obok siebie. Był pewien, że od razu sobie poszła. Nawet nie słyszał stukotu jej laski, gdy się do niego zbliżała.

- Wiesz, że nic nie możesz zrobić, prawda, chłopcze? – wbiła w niego lodowate, zielone oczy – Ta dziewczyna już przepadła. Należy do Beliala. I wcale się nie zdziwię, jeśli dała mu się omotać i jest na jego rozkazy.

- Nie. Astaroth taka nie jest. Nie da sobą tak łatwo manipulować.

- Czyżby? Słyszałam, że jest wyjątkowo ufna i nie znasz Beliala. On wie co i jak mówić, by wzbudzić zaufanie i osiągnąć to co chce.

- Ale nasyłał demony na Astaroth i zrobił jej krzywdę, gdy ją zabierał z Powierzchni. Jestem pewien, że nigdy mu nie zaufa, a już tym bardziej nie przejdzie na jego stronę.

- A może wcale nie musi zaufać jemu? Belial ma na posyłki setki demonów – jej oczy błysnęły dziwnie, gdy odwracała się do wyjścia – Ponoć córka Vagirio nie grzeszy ostrożnością, więc myślę, że mój syn bez problemu znajdzie kogoś, kto zdobędzie jej sympatię, a może i znacznie więcej.

- Obyś się myliła – zacisnął zęby, gdy Fatum zniknęła za drzwiami, zostawiając go samego.

W tym czasie nad Piekłem powoli zapadał wieczór. Astaroth powoli przedzierała się przez gęste, ciemne krzaki, starając się nie wydawać najmniejszego szmeru. W drobnych dłoniach ściskała duży łuk, a kościstymi palcami trzymała cięciwę i długą strzałę. W każdej chwili, była gotowa naciągnąć cięciwę i wystrzelić zabójczą lotkę. Czekała tylko na odpowiedni moment. W końcu go dostrzegła. Powoli kucnęła, dostrzegając małą grupkę, młodych Rogaczy. Wbiła wzrok w jednego z samców, który był zbyt zajęty wściekłym grzebaniem w ziemi, by trzymać się reszty stadka.
Dziewczyna naciągnęła cięciwę, po czym wzięła głęboki wdech, by na parę sekund przestać oddychać. Po kilku chwilach strzała ze świstem wystrzeliła do przodu, po czym gładko wbiła się w ciało Rogacza, na wysokości płuc. Lekka stal, bezwzględnie przebiła zwierzynę na wylot, rozrywając organy wewnętrzne. Zwierzę nie miało szans tego przeżyć. Reszta stadka uciekła, a Astaroth z radosnym okrzykiem wyskoczyła z zarośli i zaczęła się zbliżać do swojej ofiary. Nim jednak zdążyła podejść do Rogacza, z lasu wyskoczyła Zmora, niosąca na grzbiecie Simura. Młodzieniec chwycił zwierzynę za rogi i wykorzystując rozpęd wierzchowca, bez trudu oderwał Rogacza od ziemi.

- Ej! – zawołała z udawanym gniewem - To moja zdobycz!

- Jeśli zdołasz mnie złapać, to będzie twoja! – zaśmiał się, popędzając Zmorę do galopu.

Astaroth zagwizdała głośno, tak jak nauczył ją Simur, by wezwać Navy. Trochę niezgrabnie wskoczyła na grzbiet Zmory, po czym pognała za nim w szaleńczym galopie. Cieszyła się, że miała wygodne siodło, którego mogła się mocno chwycić, by nie spaść. Nie miała tyle wprawy co Simur, ale szybko się uczyła i miała zamiar to wykorzystać. Postanowiła zaufać Navy. Zmora sama gnała za Simurem, jakby doskonale wiedziała, że to jej cel, a Astaroth mogła skupić się na utrzymaniu się w siodle. Zmora szybko dogoniła drugiego wierzchowca, po czym ze wściekłym rykiem chwyciła bezwładnie zwisającą szyję Rogacza, po której ściekała ciepła krew. Simur omal nie spadł z grzbietu swojej Zmory, gdyż ta szarpnęła się wściekle, czując ciągnięcie. Astaroth wykorzystała okazję. Skoczyła na chłopaka, zrzucając go z siodła. Twardo uderzyli o ziemię, przeturlali się kilka dobrych metrów, aż w końcu wytracili prędkość. Nim Simur zdążył się zorientować, co się stało, Astaroth wskoczyła na niego i przyłożyła mu do gardła ostre pazury. Patrzył przez chwilę w jej mieniące się ogniem oczy, nie wiedząc jak się rozwinie sytuacja. Po chwili jej oczy zgasły i pojawił się łagodny błękit. Ostre szpony cofnęły się do opuszków palców, a na bladej twarzy zagościł uśmiech.

- Przegrałeś – wysapała, śmiejąc się przy tym.

- Niezła jesteś – wydyszał – Przez chwilę myślałem, że mnie zabijesz.

- Może to cię nauczy, że nie odbiera się kobiecie zdobyczy – zachichotała, wstając z niego – Zwłaszcza kobiecie, która ma ostre kły i pazury.

- Do tego tak sprawnej łowczyni – przesunął dłonią po jej ogonie – Obiecuję, że nigdy więcej nie rzucę ci takiego wyzwania – jęknął, podnosząc się do siadu – Gdzieś się tego nauczyła?

- Strzelania?

- Tego zrzucania z siodła.

- Improwizowałam – przeczesała dłonią włosy, próbując je okiełznać po przeturlaniu się po leśnym runie – To co robimy dalej?

- Myślę, że pora wracać. Robi się ciemno – powoli wstał – Po za tym tak mnie poobijałaś, że chyba już nie mam siły, na kolejne zabawy.

- Nie bądź mięczak – zachichotała.

- Zaraz tam mięczak... Nie wiem kto by dał radę za tobą nadążyć.

- Chyba musisz zacząć ćwiczyć kondycję. Nie mam zamiaru ci pobłażać.

Po chwili odpoczynku, z powrotem wsiedli na grzbiety swoich Zmór i powoli ruszyli z powrotem w stronę pałacu. Jechali spokojnie, oddając się ciszy i delikatnemu kołysaniu końskich ciał. Astaroth odetchnęła głęboko, uśmiechając się przy tym. Po raz pierwszy od dawna była w pełni zrelaksowana. Właśnie tak spędzili ten dzień. Powoli jechali przez mroczny las, rozmawiając przy tym, żartując, bądź po prostu milcząc.

- Następnym razem zabiorę cię do miasta, jeśli chcesz – zagadnął Simur.

- Chętnie – uśmiechnęła się – Chciałabym zobaczyć miasto demonów.

- A jeśli będziesz grzeczna, to może któregoś dnia zabiorę cię na lot na Wyjcach lub Kosiarzach. Wtedy będę mógł ci pokazać znacznie więcej. Może któregoś dnia dotrzemy nawet nad morze.

- Morze? Macie tu morze?

- Oczywiście. Może nie jest tak piękne jak na Powierzchni, ale też ma swój urok. Tylko jest znacznie niebezpieczniejsze, więc będziesz musiała robić to, co ci każę.

- O jasne, chciałbyś – przewróciła oczami – Nie mam zamiaru wykonywać twoich rozkazów.

- A będziesz tak łaskawa, by posłuchać rady?

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego, czy będziesz grzeczny – wyszczerzyła kły w uśmiechu.

- Nie łap mnie za słówka.

- Ale to świetna zabawa. Drażnienie się z tobą, to czysta przyjemność.

- Nie drażnij demona, słodziutka, bo cię dziabnie – dźgnął ją palcem w bok – A chętnie bym skosztował twojej krwi, ślicznotko.

- Spróbuj, a wezmę cię na rogi – odparła z udawaną złośliwością.

Astaroth westchnęła ciężko, gdy jej oczom ukazał się zarys ponurego zamczyska. Wyraźnie posmutniała, gdy chwilę później już byli z powrotem w stajni i musieli rozsiodłać Zmory. Niechętnie, ale posłusznie wróciła do zamku i pozwoliła by Simur odprowadził ją pod drzwi jej sypialni.

- Ej, uśmiechnij się – delikatnie uszczypnął ją w ramię – Bo jeszcze pomyślę, że nie podobała ci się przejażdżka.

- Podobała i to bardzo – wskazała wymownie na mury zamku – Tylko to miejsce tak na mnie działa.

- Obiecuję, że zrobię wszystko, byś musiała spędzać tu jak najmniej czasu – odruchowo wziął ją za rękę – Pogadam z Belialem. Może zgodzi się na dłuższe wycieczki.

- Nie liczyłabym na to.

- Nie jesteś więźniem, Astaroth – spojrzał jej w oczy – Masz się tu czuć jak w domu. Bo jesteś w domu – odruchowo pocałował jej rękę – Chciałbym, żebyś w końcu to dostrzegła.

Astaroth zaskoczona dotykiem jego ust na swojej skórze, odruchowo zabrała rękę, po czym otworzyła drzwi i weszła do sypialni.

- Obawiam się, że to nie możliwe – powiedziała cicho, zamykając za sobą drzwi.

Westchnęła ciężko, mierząc wzrokiem swoją sypialnię. Podeszła do dużego okna, po czym zaciągnęła zasłony, by widok wolności nie kusił jej i nie pogłębiał poczucia uwięzienia w mrocznych murach. Następnie rzuciła się na duże łóżko i wlepiła spojrzenie w sufit. Przeszedł ją o dziwo przyjemny dreszcz, na myśl o ustach Simura, które musnęły delikatnie jej dłoń. Nie wiedziała co myśleć. Jedynie jednego była pewna. Nie mogła się doczekać kolejnego dnia poza murami zamku jej przyrodniego brata. Tak się cieszyła na tą przejażdżkę. Przez chwilę była wolna i spędziła dzień w miłym towarzystwie. Niestety te przyjemne chwile właśnie dobiegły końca i nie wiadomo było, czy kiedykolwiek się powtórzą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro