21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mówiłeś, że nie ma tu upiorów! - oburzyła się Astaroth.

- Byłem pewien, że ich nie ma - mruknął Vagirio, wciąż się rozglądając.

Dziewczynę przeszły dreszcze, gdy gdzieś w oddali znów coś ryknęło.

- Jak wyglądają? - spytała lekko zlękniona.

- W tym świecie nie pokazują swojej prawdziwej postaci. Pokazują to czego ktoś się najbardziej boi, albo przybierają wszelkie przerażające postacie. Im bardziej się boisz, tym są silniejsze, więc panuj nad strachem. Jeśli nie uda im się cię przerazić, spróbują innych sztuczek, więc miej się na baczności.

Astaroth mimowolnie wrzasnęła, gdy nagle z hukiem, spod ziemi wyrwała się na powierzchnię trupia ręka. Składała się z samych kości. Po chwili za nią z sykiem, wyłoniła się reszta ciała. W pustych oczodołach zapłonęły czerwone ogniki. Szkielet warcząc groźnie, powoli ruszył w ich stronę.

- Musisz się bardziej postarać, upiorze - prychnął Vagirio, krzyżując ręce na piersi.

Demon ugryzł się w język, ale było już za późno. Może i nie łatwo było go przerazić, ale zapomniał, że Astaroth już na widok żywego szkieletu się zlękła. Nim sprowokował upiora, nie przemyślał faktu, że ten korzystając z póki co niewielkiego strachu jego córki, może się przeistoczyć w coś gorszego. I o zgrozo mara podjęła wyzwanie.
Nagie kości pokryła dość cienka, ciemnobrązowa skóra. Zęby trupa stały się ostre, a z jego paszczy zaczęła kapać jakaś maź, która z cichym sykiem spadała na ziemię. Był to kwas. Z czaszki wyłoniły się rogi, jak u jelenia, lecz te były wyjątkowo ostre, a grzbiet postaci najeżyły kolce.

- I po cholerę się odzywałem - Demon pacnął się w czoło.

Upiór splunął w ich stronę swą parzącą śliną. Vagirio odruchowo uniósł rękę, chroniąc twarz. Wrzasnął, czując potworne pieczenie. Nie spodziewał się, że zjawa będzie pluć, aż tak potężnym kwasem.

- Uciekaj! - ryknął, pchając Astaroth w stronę wysokiej trawy.

Chwycił kamień i rzucił prosto w łeb upiora, chcąc odwrócić jego uwagę od dziewczyny. Jeszcze bardziej tym rozeźlił zjawę. Kolejna skała wylądowała prosto w trupiej dłoni potwora. Na jego czole pojawił się jakiś dziwny znak, płonący, niczym żywy ogień. Wzmocniona magią ręka, bez problemu zmiażdżyła kamyk na maleńkie kawałeczki. 

Vagirio rzucił się do ucieczki. Zdał sobie sprawę, że to nie była byle przeklęta dusza, która jakimś cudem nie trafiła do krainy wiecznego cierpienia. To był upiór z Piekła. Jeden z duchów, wypuszczanych by pożerał dusze, które ośmielą się uciec ze swego więzienia. Te upiory były jeszcze gorsze, niż straszydła, karmiące się strachem. Gdy dostawały zadanie, niemal nic nie było w stanie ich powstrzymać i nie miały żadnych skrupułów. Mogłyby wymordować pół ludzkości, w pogoni za jedną konkretną osobą i nie miałby nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Bo one po prostu nie miały sumienia, ani żadnych uczuć, prócz gniewu.

Duch gnający właśnie za Vagirio nie znalazł się na tym cmentarzysku przypadkowo. Został wysłany. I nie trudno było się domyślić po co, a raczej po kogo.

Demon klął pod nosem, potykając się o korzenie, bądź czując jak nogi mu się zaplątują o trawy. Musiał w tych zaroślach odnaleźć Astaroth.
Nagle potknął się o resztkę nagrobku, przykryty trawą. Płyta ni z tego, ni z owego się uniosła, by demon się o nią wywrócił. Upiór najwyraźniej zaczynał mieć dość pogoni za Vagirio. 

Jednak mężczyzna się nie przewrócił. Zrobił szybki przewrót, natychmiast odzyskując równowagę i kontynuując bieg. Odetchnął z ulgą, gdy wypadł spomiędzy wysokiej trawy. Obrócił się w stronę zarośli i zaczął czekać. Zawarczał cicho, szykując pazury do ataku. Myślał o tym, jak zaskoczyć upiora i uderzyć w oczy. To dałoby parę sekund przewagi dla Vagirio. Niewiele, ale zawsze coś.

Zmarszczył brwi, widząc sylwetkę straszydła. Zatrzymywał się. Tuż przed granicą trawy. Zwlekał z atakiem. Tylko dlaczego?

- No chodź, łachudro! - zawołał demon.

Wiedział, że upiór nie był sam. Z pewnością gdzieś czaił się co najmniej jeden.
Skoro ten stwór był tu, to istoty mu podobne w każdej chwili mogły dorwać Astaroth. Niecierpliwił się. Każda sekunda zwłoki, mogła zaważyć na losie jego córki. Nagle serce podeszło mu do gardła, gdy spomiędzy traw wyłoniła się kobieca sylwetka.

- Nadele... - szepnął.

Poczuł ból. Serce kuło go niemiłosiernie. Nie przejmował się tym jednak. Po prostu patrzył, jak zahipnotyzowany na zbliżającą się do niego pannę. Podziwiał jej lśniące, błękitne oczy i piękne włosy o barwie jasnego, popielatego blondu. Duże śnieżne skrzydła, których lotki niemal dotykały ziemi. Drobne usta, wykrzywiły się w subtelnym uśmiechu. 
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, po czym wyciągnęła drobną rękę w jego stronę, rzucając mu przy tym urocze spojrzenie. 
Vagirio omal nie dał się ponieść emocjom. To pełne czułości i miłości spojrzenie mieszało mu w głowie i przyprawiało o przyjemne ciarki. Chciał chwycić w ramiona, stojącą przed nim anielicę. Chciał znów poczuć jej chłodną skórę i słodki zapach. Jednak wiedział, że to nie była jego Nadele. Ta świadomość sprawiała, że boleść serca się nasilała. Znów czuł ten ból po stracie i tęsknotę. Ponownie ogarnęło go uczucie pustki. 

- Chodź, najdroższy - Zrobiła krok w jego stronę. - Znów możemy być razem.

- Nie podchodź, upiorze - warknął Vagirio - Sprytnie zagrałeś, ale ci się nie udało. 

Delikatna, niewinna buźka zbladła znacznie, wykrzywiając się przy tym w upiornym grymasie, który odebrał jej cały urok. Dotąd nieskazitelną cerę naznaczyły spękania. Upiór zasyczał wściekły. Twarz Nadele zapadła się, a piękne oczy zmieniły się w mroczną otchłań. Drobne dłonie zmieniły się w szpony.

- Nie boję się i wiesz o tym - Vagirio wyprostował się dumnie. - Wracaj do Piekła. Tam twoje miejsce.

Ciało anielicy przeistoczyło się z powrotem w szkielet, który opętał upiór. Kości szybko runęły na ziemię i się rozsypały, porzucone przez zjawę. Ze szczątek umknął mroczny dym. Był to zły duch.

Mara wrzasnęła na całe gardło, przeistaczając się z chmury w swą prawdziwą postać. Unosiła się dość wysoko nad ziemią. Nie miała nóg, a jej wychudzone ciało wyglądało, jakby ktoś narzucił poszarpaną, ciemną szmatę na jakieś truchło. W rzeczywistości była to skóra upiora. Nie miał nosa, uszu, ani nawet włosów. Jedynie jedno oko, na środku czoła, obrócone nienaturalnie, o sto osiemdziesiąt stopni i paszczę, pełną zębów.
Przekrwione ślepie patrzyło ze złością i nienawiścią na demona. Upiór wyszczerzył kły i rozczapierzył chude palce, zakończone pazurami. 

- Powiedziałem, wracaj do Piekła, kreaturo! - ryknął Vagirio.

- Nie tobie mi rozkazywać - odparł duch, mrożącym krew w żyłach, przerażająco niskim głosem.

- Zdajesz sobie sprawę z kim przyszło ci rozmawiać, durna maro?

- Znam twe imię i wiem kim byłeś. Jednak władzy nade mną nie masz - Upiór wskazał na niego chudym paluchem. - Pozwolę ci żyć, bo nie dałeś się zwieść - Skierował szpon, gdzieś w bok. - A teraz precz stąd. Nie ty nas interesujesz. 

Z tymi słowami upiór rozmył się w powietrzu.

Vagirio napiął się, słysząc krzyk Astaroth. Już miał ruszyć w stronę wrzasku, gdy w wysokiej trawie dostrzegł czerwone ślepia. Demon zamarł, patrząc na psią sylwetkę, przyczajoną w zaroślach. Natychmiast domyślił się kto go obserwował. Był gotów rzucić się na swego odwiecznego rywala, choć nie był w najlepszej formie. Wykorzystując resztki sił, przeistoczył się w swą upiorną, skrzydlatą postać. Przygotowany do pojedynku, spostrzegł, że nie ma z kim się zmagać. Właściciel czerwonych oczu przepadł.
Vagirio wściekły zmarszczył pysk. Rywal znów mu umknął. Jednak to nie był czas na gniew i myślenie o pomście.
Demon rozłożył błoniaste skrzydła, noszące ślady po licznych pojedynkach. Już miał się wzbić w powietrze, by ruszyć Astaroth na ratunek, gdy nagle chwyciły go grube korzenie, rosnących na cmentarzysku drzew. Zaklął w myślach, próbując się wyrwać z kłączy. Upiór jednak sobie nie odpuścił.

Korzenie oplątywały Vagirio szybciej, niż ten był w stanie nie rozrywać. Krępowały skrzydła demona, unieruchamiając i dociskając je do tułowia. Spętały mu paszczę i szpony, powalając go tym na ziemię. Jednak Vagirio się nie poddawał. Wiedział, że nie może odpuścić, bo Astaroth go potrzebuje. Walczył więc z pętami, licząc, że zdoła się uwolnić i dotrzeć do córki, nim będzie za późno...

Tymczasem Astaroth próbowała się podnieść. Warczała wściekła na siebie i swoją niezdarność. Gdy uciekała przed upiorem, potknęła się o coś twardego i runęła na ziemię, a padając skręciła kostkę.
Teraz zaciekle przygryzała wargę, by nie myśleć o uszkodzonej nodze. Musiała wstać. Zresztą wiedziała, że zaraz jej kostka się uleczy.

Zaczęła się rozglądać, gdy do jej uszu dotarło echo znanego jej ryku. Ryku Vagirio.
Czyżby miał kłopoty?

W końcu sapiąc ciężko, podniosła się i dokuśtykała do spękanej rzeźby anioła, czuwającego nad mogiłą, na której stał. Łypnęła na parę sporych grobowców. Jej uwagę zwróciły rzeźby, stojące na dachach. Zwłaszcza jedna z najlepiej zachowanych. Upiorny gargulec, kucający na samej krawędzi dachu grobowca. Patrzył pustymi, kamiennymi ślepiami gdzieś przed siebie. Dość małe, w porównaniu do jego masywnej sylwetki skrzydła, spoczywały spokojnie na kamiennych plecach. Miał dwa niewielkie różki na głowie i dość duże dolne kły wystające zza jego twardych warg.
Astaroth modliła się w duchu, aby posąg nie ożył.

Przeszły ją ciarki, gdy usłyszała dziwne szepty. Odskoczyła jak poparzona od posągu anioła, gdy nagle poczuła jego zimną, kamienną dłoń na swoim ramieniu.
Jakby tego było mało gargulec, który dotąd spokojnie siedział na grobowcu, sycząc upiornie zaskoczył na ziemię.
Astaroth powoli kuśtykała w tył, próbując nie myśleć o bólu kostki.
Patrzyła to na kamiennego anioła, to na warczącego gargulca. Powoli zbliżali się do niej. Widziała na ich licach podłe uśmieszki.
Skupiała się bardziej na gargulcu, bo rzeźba anioła nie wydawała jej się zbyt przerażająca. Przynajmniej do chwili, gdy nie zaczął się zmieniać. Gładką twarz naznaczyły upiorne pęknięcia. Dotąd puste oczy zapłonęły. Kamienna, oliwna gałązka, którą dzierżył anioł, przeistoczyła się w dużą, ostrą kosę. Dotychczas niezbyt przerażający posąg stał się uosobieniem śmierci z legend, a i tak upiorny gargulec stał się jeszcze bardziej przerażający. Małe różki powoli wysunęły się ze skalnej czaszki i zakręciły się, jak baranie. Łapy popękały, gdy z czubków palców wyłoniły się ostre pazury.

Astaroth mimowolnie krzyknęła, odruchowo zamykając oczy i odwracając głowę, gdy gargulec skoczył w jej stronę wyciągając ku niej szpony i rycząc upiornie. Dziewczyna niepewnie otworzyła jedno oko, słysząc potworny pisk. Spojrzała zdumiona na duże, czarne skrzydła, które ją osłaniały. Jej skrzydła.
Łypnęła na gargulca, ryczącego z bólu. Czarne lotki, niczym ostrza, zatopiły się w jego kamiennym ciele. Posąg po chwili padł i zamarł w bezruchu. Ogień w jego ślepiach powoli zgasł.

Anioł spoglądał z niedowierzaniem to na nastolatkę, to na poległego towarzysza. W końcu rzucił na ziemię swą kamienną kosę po czym powrócił do swej wcześniejszej postaci, by ostatecznie znów stać się zwykłym, cmentarnym pomnikiem.

Astaroth spojrzała nieufnie na anioła. Nie była pewna, czy upiór odpuścił, czy może jednak próbuje uśpić jej czujność, by znienacka uderzyć. Kiedy posąg nie dał żadnych oznak życia, uspokoiła się nieco. Powoli, ostrożnie stąpając, zbliżyła się do nieruchomej, kamiennej sylwetki gargulca.

- No proszę - zabrzmiał głos Vagirio.

Dziewczyna podskoczyła zaskoczona, chwytając się przy tym za serce, które omal jej nie stanęło ze strachu. Obejrzała się za siebie i skupiła się na ojcu.

- Wystraszyłaś upiora - Demon opierając się na skrzydłach, podszedł do gargulca i nieco schylił potężną paszczę, by spojrzeć na kamienną pierś rzeźby, przebitą przez smoliste lotki. - Dzielna dziewczynka.

- To je da się przestraszyć? - spytała, próbując ukryć zaskoczenie spowodowane tą pochwałą.

- Jak widać - odparł, wskazując pyskiem na posąg anioła - Upiór umknął, po tym, jak zabiłaś jego kompana.

- Ale to był przypadek.

- Nie ważne jak. Liczy się to, że udało ci się załatwić choć jedną z tych choler. Przyznam, że dziwię się, że odpuściły. Normalne upiory owszem rezygnują, gdy się okaże, że ich ofiara jest w stanie im zagrozić. Może i żywią się strachem i bólem, ale same są tchórzami. Co innego piekielne upiory. One zazwyczaj walczą do upadłego - Wyprostował się i spojrzał na lekko rozłożone skrzydła córki. - Hm... Może zlękły się faktu, że miotasz piórami. 

- To aż taki powód do strachu?

- Mają świadomość, że mogłabyś je zniszczyć, nim zdołałyby się do ciebie zbliżyć.

- Dobra, dobra. Możemy już stąd iść? Mam dość przygód jak na jedną noc. 

Vagirio skinął głową, po czym zbliżył się do dziewczyny. Nie umknęła jego uwadze dość spora opuchlizna na kostce Astaroth. Schylił się, by mogła spokojnie wdrapać się na jego grzbiet. Kiedy nastolatka już siedziała wygodnie na jego plecach, zaczął dość ociężale zmierzać ku wydeptanej w trawie ścieżce. Nie miał dość sił na lot. Ostre korzenie dały mu w kość. Omal nie zmiażdzyły mu skrzydeł.

- Vagirio?

- Hm?

- Co to za blizny? - spytała dziewczyna, kładąc dłonie na dwóch dość sporych dziurach, na wysokości jego łopatek.

Była zaskoczona. Jakoś wcześniej nie dostrzegła zagłębień na jego plecach. Może to przez ciemne ubarwienie skóry demona? A może po prostu wcześniej nie zwracała na to uwagi?

- Kiedyś miałem dwie pary skrzydeł - odparł demon, po chwili milczenia.

- Naprawdę? Co się z nimi stało?

- Straciłem je w pojedynku. Nie doceniłem kogoś bardzo groźnego i bezwzględnego. 

- Walczyłeś z jakimś demonem?

- Tak i poniosłem sromotną klęskę. 

- O co wam poszło?

- Dawno temu popełniłem błąd. Niemal wszystkie moje najstarsze blizny są śladami po zemście za ten czyn.

- Nie powiesz mi co przeskrobałeś, prawda?

- Może kiedyś - Nieco obrócił łeb, aby zerknąć kątem oka na Astaroth. - No. Skoro już możesz ruszać skrzydłami, to musisz się nauczyć latać.

- Wolę pozostać na ziemi.

- Wierz mi, zmienisz zdanie. Jak twoja stopa?

- Jeszcze boli. Czy nie powinna się już uleczyć?

- Cierpliwości. Twoje moce dopiero się budzą. Nie zawsze będziesz się od tak regenerować, więc bądź ostrożna.

Nieco się wyprostował, gdy w końcu opuścił zarośla i jego oczom ukazała się brama cmentarzyska.
Postanowił zaryzykować i spróbować się wzbić w powietrze.
Machnął obolałymi skrzydłami, z trudem odrywając się od ziemi.
Starał się lecieć tuż nad koronami drzew.

Po chwili zawisł w powietrzu, rozpoznając miejsce, gdzie znajdowała się nora, w której mieli chwilową kryjówkę.

- Vagirio! - stęknęła Astaroth już ledwie się utrzymując - Długo tak nie wytrzymam!

- I o to mi właśnie chodzi.

W końcu Astaroth nie wytrzymała. Puściła się, po czym osunęła się po grzbiecie, a następnie po długim ogonie demona, prosto na grubą gałąź  drzewa.

Vagirio przemienił się w człowieka, przez co runął na ziemię. Wylądował z przysiadzie, a następnie wyprostował się. Zignorował drobne zadrapania, zrobione przez gałęzie.
Podszedł pod drzewo, na którym tkwiła Astaroth. Dziewczyna bez problemu zaskoczyłaby na ziemię, gdyby nie fakt, że jej kostka wciąż była opuchnięta i potwornie ją bolała.

- Skacz - Mężczyzna rozłożył ręce. - Złapię cię.

- Na pewno dasz radę?

- Może nie wyglądam, ale mam więcej krzepy niż dziesięciu ludzkich facetów, razem wziętych, a ty nie ważysz przecież tony. No dalej. Zaufaj mi i po prostu skocz.

Nastolatka wzięła głęboki wdech. Po chwili zawahania w końcu zsunęła się z gałęzi i zaczęła spadać. Na szczęście bezpiecznie wylądowała w ramionach Vagirio.

- I co? - Odstawił ją na ziemię. - Mówiłem, że cię złapię - Podparł ją i poprowadził do nory.

Nagle Astaroth wstrząsnęła na całe gardło, omal się przy tym nie wywracając. Na szczęście Vagirio ją utrzymał.

- Czyżby kostka ci się nastawiła?

- Tak... - jęknęła, wolną ręką ściągając łzy, spływające jej po policzkach - Co za ból...

- Nie martw się. Najgorsze już za tobą i do jutra noga powinna być już w pełni zdrowa.

- Oby - mruknęła, powoli wchodząc do nory.

Vagirio jeszcze zmierzył wzrokiem okolicę, by mieć pewność, że czerwonooki stwór, którego przyuważył na cmentarzysku nigdzie się nie czai.
W końcu zniknął w głębokim dole, by odpocząć po przygodzie z upiorami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro