50.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vagirio z hukiem spadł na ziemię, niedaleko sporego, portowego miasta.
Wspierając się na swych dużych, błoniastych skrzydłach, podszedł do gęstych zarośli. Przyczaił się w nich. Zaczął uważnie obserwować ludzi, powoli pojawiających się na ulicach. Wiedział, że pół co im dalej od doków, tym będzie spokojniej. Jednak dzień powoli się zaczynał, a to oznaczało z każdą chwilą więcej ludzi.
Po chwili jego upiorną postać, zastąpiła ludzka sylwetka.

Sekundę później tuż za nim wylądował Rimmone. Chłopak uśmiechnął się. Doskonale znał to miasto. Tu przez kilka tygodni był jego dom i tu miał przyjaciół. Ale też niestety i wrogów.
Nagle uniósł głowę, gdy uderzyła go szyszka i zabrzmiał trzask gałęzi. Cudem zdołał złapać Astaroth, która wciąż nie opanowała lądowania. A jej próba spoczęcia na gałęzi, skończyła się wpadnięciem prosto w jego ramiona.

Rimmone uśmiechnął się pod nosem, odstawiając ją na ziemię.

- Jeszcze się nauczysz - rzekł łagodnie, widząc, że się zarumieniła.

Nic nie odpowiedziała. Jedynie się słabo uśmiechnęła. Wciąż nie odzyskała czucia w twarzy, po rzuciu liści Parzydła.

- Trzeba się gdzieś przyczaić i przeczekać do zmroku - rzekł Vagirio.

- To może przez ten czas pokażę Astaroth miasto? Zwłaszcza zatokę.

Vagirio łypnął na niego.

- To tylko spacer - dodał Rimmone - Nic się przecież nie stanie.

- Niech będzie. Ale trzymajcie się z dala od kłopotów.

- O ile z nią to możliwe, to nie ma sprawy.

- Spotkamy się w dokach, po zmroku. Ja spróbuję dogadać się z jakimś kapitanem i muszę coś sprawdzić.

- Powinniśmy się obawiać tego czegoś?

Vagirio przez chwilę milczał.

- Tak - rzekł w końcu, po czym oddalił się, zostawiając Rimmone'a i Astaroth samych.

- Pocieszające - prychnął chłopak - Mógł chociaż powiedzieć na co, a raczej na kogo powinniśmy uważać.

Astaroth przewróciła oczami. To akurat u Vagirio było normą, że nigdy nic nie mówił.

- Gotowa na wycieczkę? - spytał, wskazując na miasto.

Astaroth zmierzyła wzrokiem ulice. Po chwili spojrzała na Rimmone'a. W końcu skinęła głową, po czym pozwoliła mu wziąć się pod rękę i poprowadzić się w stronę zabudowań.

- Trochę się tu zmieniło - rzekł po dłuższej chwili, gdy dotarli na targ.

Astaroth spojrzała na niego z ciekawością. Uśmiechnęła się. Na tyle, ile mogła zmusić swoje usta.

- Kiedyś było tu więcej drewnianych domów - Wskazał na fontannę.  - A tam kiedyś była studnia. Musisz zobaczyć zatokę i kościół. Został wybudowany na klifie, nad samą zatoką. Stamtąd jest piękny widok.

Nastolatka łypnęła na niego wymownie. Pokazała mu na swoje czarne włosy.

- Spokojnie. Nie będziemy wchodzić do kościoła. Sam nie najlepiej tam się czuję. Ale na klif warto się wybrać. Zaufaj mi.

Dziewczyna po namyśle skinęła głową.

- Mógłbym się przyzwyczaić do tej ciszy - zarechotał Rimmone.

W odpowiedzi Astaroth pokazała mu język.

- Tylko się droczę - Poszerzył uśmiech. - Na obrzeżach miasteczka jest opuszczona posiadłość, która dawno temu spłonęła. Wokół niej jest piękny ogród. Chcesz go zobaczyć?

Astaroth skinęła głową.

- To zajrzymy tam wracając do doków.

Dalej szli w milczeniu. Rimmone prowadził Astaroth przez uliczki, biegnące między najładniejszymi kamienicami i pokazywał jej jego ulubione miejsca, gdzie lubił przesiadywać w wolnych chwilach i obserwować ludzi.
Zatrzymali się, gdy w końcu dotarli do zatoki, tak zachwalanej przez Rimmone'a. Astaroth poraz pierwszy zobaczyła morze. Po raz pierwszy mogła zanurzyć stopy w miękkim piasku i dość chłodnej wodzie. Patrzyła na przejżyste fale, które co rusz wyrzucały na brzeg małe muszelki.
Uśmiechnęła się szeroko, do mieszańca, po czym weszła do wody po kolana, nie przejmując się faktem, że będzie miała mokrą sukienkę.
Zatoka była dość płytka, przez co nie było tu statków. Dzięki temu plaża i morze były czyste. Ludzie rzadko kiedy tu przychodzili, gdyż byli zbyt zajęci swoimi obowiązkami.

Nagle Astaroth pchnięta przez silną falę, upadła zupełnie się mocząc. Rimmone parsknął śmiechem, podbiegając do niej. Rozbawiony pomógł jej wstać.
Następnie ogarnął jej z twarzy mokre włosy, patrząc z nadzieją na srebrne kosmyki. Wiedział, że Astaroth nie jest taka jak inne demony i nie chciała zabijać. Liczył, że tak pozostanie. Że uda jej się pokonać instynkty, które z każdym dniem będą coraz mocniej dawać o sobie znać.

Wyszli na brzeg i ruszyli w stronę klifu, na którym stał stary, drewniany kościół.
Nie spieszyli się. Powoli szli po piachu, co rusz obmywanym przez fale. Mieli przecież cały dzień.

Astaroth spojrzała na Rimmone'a, wyraźnie chcąc go o coś spytać.

- Czemu...? - wymamrotała cicho, lecz już nie dokończyła.

Wskazała na pustą plażę, po czym obejrzała się w stronę miasta, od którego powoli się oddalali.

- Czemu tu nie ma ludzi? - spytał Rimmone, domyślając się o co chciała spytać.

Skinęła głową.

- Mają to miejsce na codzień, więc nie czerpią z niego przyjemności. Zresztą są zajęci swoimi codziennymi obowiązkami. Ostatnie o czym myślą to wycieczki na plażę.

Kiedy stanęli pod ścianą klifu, Rimmone obejrzał się. Nie dostrzegając nikogo poza Astaroth, rozłożył skrzydła.

- Tak będzie szybciej - Uśmiechnął się nieco.

Astaroth również rozłożyła skrzydła, jednak kiedy spojrzała na wysoką ścianę klifu, nieco się skrzywiła. Nie umiała samodzielnie poderwać się do lotu, ani wylądować, więc nie była przekonana co do pomysłu Rimmone'a.

Chłopak jednak nie dał jej wyboru. Chwycił jej rękę i wykorzystując całą siłę swoich skrzydeł, oderwał siebie i ją od ziemi. Po chwili puścił Astaroth i oddalił się nieco od niej. Zaczął obserwować jak walczy ze sobą, aby zapanować nad skrzydłami. Albo jak to mówił Vagirio: "złapać rytm".

Chwiała się niebezpiecznie. Raz omal nie spadła do wody. Jednak w końcu udało jej się zapanować nad lotem. Spojrzała na Rimmone'a, który zaczął się wznosić coraz wyżej.
Uśmiechnęła się pod nosem. Widziała, że chłopak czuje się w powietrzu swobodnie.
Sama w końcu wzięła się w garść i zaczęła lecieć coraz wyżej, w stronę szczytu klifu, na którym stał kościół.

Astaroth mimowolnie krzyknęła, gdy nagle podmuch silnego wiatru nią szarpnął. Z opresji wyratował ją Rimmone. Chwycił ją za ramiona i zmagając się z silnym wichrem, podleciał do krawędzi klifu i pomógł Astaroth stanąć na stabilnym gruncie.
Po chwili sam wylądował i skrył skrzydła.

- Stróż? - Astaroth spytała niewyraźnie, pokazując na wieżę kościoła.

Rimmone wytężył wzrok. Po chwili jego czujne oczy dostrzegły sylwetkę siedzącą w jednym z otwartych okien. Był to anioł, który najwyraźniej dawno nie był w Niebie, gdyż jego ciało wyglądało na bardzo stare. Jego twarz znaczyły liczne zmarszczki, a włosy były siwe. Skrzydła powoli traciły pióra.
Stróż siedział spokojnie na parapecie i po prostu drzemał.

- Spokojnie - rzekł Rimmone, siadając niemal nad samą krawędzią klifu - On nie jest groźny. Nie opuszczał tego kościoła od stuleci. I wątpię aby dla nas chciał zrobić wyjątek.

Astaroth łypnęła na anioła.

- A inni? - powiedziała nieco wyraźniej, powoli odzyskując czucie w twarzy.

- Raczej trzymają się dołu. Spokojnie - Położył się na ziemi i wepchnął ręce pod głowę. - Nic nam nie będzie.

Astaroth przysiadła obok Rimmone'a i zaczęła się wpatrywać daleko przed siebie. W oddali dostrzegła statek powoli znikający za horyzontem. Patrzyła na mewy, mknące po błękitnym niebie. Przyglądała się falom, błyszczącym w słońcu. Rimmone miał rację. Widok był piękny i warty fatygi.
Po chwili jednak Astaroth ziewnęła, zmęczona. Powoli opadła na miękką trawę i przymknęła oczy. Otuliła się skrzydłem, by ochronić się przed dość silnym wiatrem. Czując przyjemne ciepło, ogarniające jej skrzydło, szybko uległa senności, podobnie jak Rimmone.

○●○●○●○●○●○●

Chłopak ocknął się pierwszy, po kilku godzinach snu. Obudził się w idealnym momencie. Akurat w chwili, gdy słońce powoli znikało za horyzontem, przy tym barwiąc niebo wszelkimi odcieniami czerwieni, pomarańczu i różu.

- Asta - Lekko odsunął jej skrzydło i złapał ją za ramię. - Obudź się.

Dziewczyna po chwili otworzyła oczy. Przeciągnęła się zaspana, po czym powoli usiadła. Szybko oprzytomniała, wlepiając spojrzenie w widok.

- Pięknie - powiedziała cicho, nieco wyraźniej.

- Mówiłem, że warto to zobaczyć.

Astaroth pokiwała głową zachwycona widokiem. Siedzieli w milczeniu, obserwując zachód słońca, aż w końcu Rimmone podniósł się z miejsca.

- Obiecałem że jeszcze ci pokażę ogród - Rozłożył skrzydła, po czym zaskoczył z klifu i wykorzystując silny, chłodny wiatr zaczął szybować.

Astaroth skoczyła za nim. Próbowała jak on skorzystać z wiatru, lecz za wszelką cenę chciała mieć kontrolę nad lotem.

- Nie walcz, Asta. To tak jakbyś pływała w rzece. Tam nie walczysz z prądem, tylko płyniesz z nim. Tu panuję ta sama zasada. Tylko, że w powietrzu.

Astaroth jednak nie potrafiła się poddać wiatrowi. Bała się, że spadnie.

- Musisz ufać swojemu ciału - Rimmone złapał ją za rękę, by pomóc jej złapać odpowiedni podmuch wiatru. - Skrzydła są częścią ciebie. Zaufaj im, a będą ci służyć równie posłusznie co ręce. Po prostu zamknij oczy, rozprostuj skrzydła i płyń - Puścił ją, po czym zaczął lecieć tuż nad nią.

Wolał być blisko niej, aby w razie czego ją złapać.
Astaroth wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy, jak kazał jej Rimmone.
Czuła jak jej serce zaczyna powoli zwalniać. Czuła każde piórko, muskane przez wiatr. Leciała przed siebie, pozwalając wiatrowi się nieść. Po chwili uniosła powieki, czując jak lekko się przechyla. Na szczęście udało jej się nie spanikować. Jedynie spojrzała nad siebie, na Rimmone'a lecącego tuż nad nią. Gdyby machnął skrzydłami to jego pióra z pewnością by jej dotknęły.

Nagle spokój przerwał silniejszy podmuch, który wytrącił ją z dotychczasowego toru lotu. Nim Rimmone zdążył zareagować, Astaroth runęła w dół i wpadła do wody. Szybko się wynurzyła. Jednak strach ogarnął jeszcze szybciej. Słona woda zaczęła wlewać jej się do ust, a mokre skrzydła zaczęły ściagać ją w dół. Rimmone zapikował. Jego stopy zmieniły się w chwytne szpony. Szybko chwycił nastolatkę i wyciągnął ją z wody. Uniósł się dość wysoko, by nie ryzykując zmoczeniem piór, móc ją chwycić rękami. Po chwili już ją do siebie przytulił i poleciał z nią w stronę plaży.

- W porządku? - spytał z troską, odstawiając ją na ziemię.

- Tak - zakasłała.

- Musisz machać skrzydłami, aby wyschły.

Astaroth westchnęła ciężko.

- Nie wiem po co mi skrzydła, skoro nad nimi nie panuję...

- Nie martw się. Jeszcze się nauczysz. Pomogę ci. W końcu mam coś z jastrzębia - Uśmiechnął się dumnie.

- Zwłaszcza śmiech - Astaroth uśmiechnęła się zadziornie.

Rimmone odwzajemnił uśmiech.

- Widzę, że rzeczywiście wszystko w porządku.

Ruszyli przed siebie.
Szybko dotarli do wspomnianego przez Rimmone'a ogrodu. Przy wydeptanych ścieżkach stały stare latarnie, porośnięte bluszczem. W szklanych kloszach już tliły się świece. Przed starą, spaloną rezydencją, znajdowało się spore oczko wodne, wokół którego rosły liczne krzewy, pokryte wielobarwnymi kwiatami.
Rosły tu też stare, grube drzewa idealne do wspinaczki. Na jednej z gałęzi siedziała sowa, o szarawych piórach i czarnych jak noc oczach. Przyglądała się ciekawsko Astaroth i Rimmone'owi.

- Dlaczego stąd odszedłeś? - spytała nastolatka już wyraźnie, niemal zupełnie odzyskując czucie w twarzy.

- To skomplikowane... Kiedyś miałem tu przyjaciół. Zarówno ludzi, jak i mieszańców. Wyznałem kim jestem jednej dziewczynie, na której bardzo mi zależało. Niestety takim jak ja, to się nie spodobało. Zwabili ją do tego starego domu i... zabili... Zginęła, choć na to nie zasłużyła. Zginęła dlatego, że nie była taka jak ja, a poznała prawdę... - Spojrzał na ruiny domu. - Mieszańce, których miałem za przyjaciół, stali się wrogami. Nie miałem już życia w tym mieście, więc zrobiłem to co było najlepsze i najłatwiejsze. Zwiałem. Żal mi tylko niewinnej Ember i jej rodziny, która bardzo ją opłakiwała...

- To okropne... - szepnęła Astaroth.

Nagle zamarła, dostrzegając świecące ślepia. Zabrzmiały ciche śmiechy. W cieniu, na drodze ktoś stał.

Rimmone chwycił nastolatkę za rękę i pociągnął ją dość mocno w swoją stronę, by była bliżej niego. Zawarczał cicho, rozkładając skrzydła i otulając ją jednym z nich. Właściciele upiornych oczu, wyszli z cienia, po czym zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Były to mieszańce. Większość z nich miała jedynie zapadnięte twarze, nieco powiększone kły i wydłużone pazury. Jednak oczy niektórych z nich przybrały niezwykłą barwę, a jeden z nich, stający naprzeciwko nich miał pióra między włosami.

- No proszę, proszę – zarechotał mieszaniec z piórami między włosami – Wróciłeś na stare śmieci, Rimmone? Ha! Znalazłeś sobie dziewczynę! I... - Oczy znacznie mu pociemniały. – Uleczyły ci się skrzydła.

- Cóż za spostrzegawczość, Jusper – Chłopak mimowolnie mocniej ścisnął rękę Astaroth.

Nagle gwałtownie się obejrzał, słysząc syczenie. Warknął ostrzegawczo na chłopaka, o upiornych, gadzich oczach. Natychmiast puścił dłoń Astaroth, by przełożyć rękę na jej biodro i przyciągnąć ją do siebie jeszcze bardziej. Dziewczyna nie protestowała. Sama wtuliła się w jego bok, chcąc się jak najbardziej ukryć pod jego skrzydłem. Bała się. Już oczami wyobraźni widziała jak mieszańce się na nich rzucają.

- Zostawcie nas – mruknął Rimmone, chcąc minąć mieszańców.

Jednak Jusper nie miał zamiaru ich przepuścić. Rzucił się na nich.
Rimmone odepchnął Astaroth, przyjmując cios ze szponu mieszańca.
W jednej chwili kolejne mieszańce dołączyły do walki.
Astaroth widząc, jak atakują Rimmone'a, poczuła jak serce jej przyspiesza i ogarnia ją gniew.

- Zostawcie go! - ryknęła.

Jej oczy pochłonęła czerwień. Zasyczała wściekła, wyszczerzając ostre zęby, które znacznie pociemniały.
Jusper zaryczał z bólu, gdy ostre pióro zanurzyło się w jego ramieniu. Zły, ale i zaskoczony zarazem spojrzał na Astaroth, której włosy znów ogarnęła czerń. Dziewczyna uśmiechnęła się upiornie, unosząc dłoń, której czubki palców przedłużały ostre pazury. Pióra, które nie trafiły mieszańca, przyfrunęły z powrotem do Astaroth, ogarniętej gniewem i żądzą krwi. Lotki zaczęły lewitować wokół dziewczyny, gotowe do kolejnego ataku. Po chwili ogarnęły je upiorne płomienie, o krwistej barwie, dorównującej jej oczom.

- Zostawcie nas w spokoju - rzekła przepełnionym siłą głosem - Więcej nie powtórzę.

Mieszańce zaczęły uciekać. Jeszcze tylko Jusper patrzył to na Astaroth, to na Rimmone'a. W końcu jednak i on rzucił się do ucieczki.

Kiedy zostali sami, pióra zgasły i runęły w dół, wybijając się przy tym w ziemię, w tej samej chwili, gdy Astaroth padła na kolana. Złapała się za głowę, powoli przytomniejąc. Czerwień oczu powoli zgasła, znów ustępując miejsca błękitowi. Zęby odzyskały naturalny kolor i kształt, a pazury zmieniły się z powrotem w krótkie, nieco brudne paznokcie.
Nieco przerażona wlepiła wzrok w Rimmone'a, który ukucnął przy niej.

- Już po wszystkim - Uśmiechnął się łagodnie.

- To moja sprawka? - spytała zmartwiona,  patrząc na rysy na jego policzku.

- Nie. To po pazurach Juspera.

- Zabiłam kogoś? - Zaczęła szukać wzrokiem ciała, któregoś z mieszańców.

Na kilka chwil zupełnie straciła kontrolę nad sobą. Nie pamiętała tych paru minut, w których trakcie mogło się stać wszystko...

- Spokojnie. Nikomu nic się nie stało. Tylko ich nastraszyłaś - Pomógł jej wstać. - Chodź. Pewnie Vagirio już na nas czeka w dokach.

- Poczekaj – Astaroth z lekkim zawahaniem, sięgnęła do jego policzka.

Przesunęła czubkami palców po rysach na jego twarzy.
Rimmone nieco przymknął oczy, czując przyjemne ciepło, ogarniające rany. Szramy powoli się zasklepiły, a po chwili pozostały po nich blade, ledwo widoczne rysy. Otworzył oczy, gdy dłoń nastolatki zniknęła z jego policzka. Uśmiechnął się nieco.

- I co?

- Są blade rysy, ale nie rzucają się w oczy.

- Dzięki. Lepsze małe rysy, niż głębokie szramy na pół twarzy.

Astaroth uśmiechnęła się słabo.

W milczeniu ruszyli w stronę portu.
Szybko dotarli do o dziwo pustych doków. Zacumowane statki kiwały się lekko ma boki, omal się o siebie nie ocierając.
Na pomostach spoczywały skrzynie z ładunkami, które miały zostać o świcie załadowane na pokład wyznaczonych statków.
Astaroth i Rimmone weszli na jeden z mostków, dostrzegając czyjąś sylwetkę we mgle, która z każdą chwilą coraz bardziej się podnosiła.

Szybko jednak dostrzegli, że to była kobieta.

- Poczekaj. Spytam ją, czy widziała Vagirio - Ruszył w stronę kobiety. - Przepraszam, Panią...

Kobieta obejrzała się, po czym ruszyła w stronę młodzieńca. Podeszła do niego, uśmiechając się przy tym ciepło. Jednak w jej oczach było coś upiornego. Rimmone od razu poczuł dziwne ciarki na plecach, dające mu znak, że coś jest nie tak.

Astaroth tymczasem łypnęła na statki, które przez mgłę wyglądały na nawiedzone wraki. Po chwili coś dostrzegła w wodzie. Nieco przymrużyła oczy, próbując zobaczyc co pływało na powierzchni. Jej wzrok wytężył się znacznie, a ciemności i mgła nie były już problemem. Serce podeszło jej do gardła, gdy dotarło do niej, co pływało między statkami. Były to zwłoki, a raczej ich strzępki...

- Rimmone! – krzyknęła przerażona – Uważaj!

Nie przewidziała jednak, że jej wrzask, zadziała na kobietę, z którą rozmawiał Rimmone, niczym wezwanie do walki. W jednej chwili chwyciła szyję mieszańca. Zaryczała na całe gardło. Jej zęby w sekundę stały się ostre, a żuchwa opadła niemożliwie nisko. Oczy zabłysły upiorną żółcią, a szyję naznaczyły skrzela. Nim chłopak jakkolwiek zareagował, kobieta rzuciła się na jego gardło, chcąc rozerwać mu krtań. Zdołał ją jednak utrzymać od swej szyi wystarczająco daleko, lecz wpadł z nią do wody, zaskoczony tym atakiem.

- Rimmone! – wrzasnęła Astaroth.

Młodzieniec zdołał jeszcze się wynurzyć i zaczerpnąć powietrza, gdy kobieta, już w upiornej, pół rybiej postaci, chwyciła go za głowę i wepchnęła go pod wodę. Rimmone szarpał się, lecz w jednej chwili znalazł się na dnie, pod kadłubem jednej z łodzi. Zatopione, rybackie sieci, szybko skrępowały mu ręce i nogi. Przerażony patrzył, jak kobieta, która zepchnęła go na dno, powoli do niego podpływa. Zamiast nóg miała długi, rybi ogon, zakończony płetwą, jak u rekina. Na plecach miała ostrą płetwę, a między palcami u rąk znajdowały się błony. Jej nos zniknął, przez co lico nabrało dość płaskich, rybich kształtów. Powoli do niego podpłynęła. Uśmiechnęła się, wyszczerzając ostre zębiska. Przesunęła pazurami po jego policzku, ciesząc się strachem i desperacją, czającą się w jego oczach. Nagle chwyciła jego gardło, po czym szeroko otworzyła paszczę, ukazując mu długi język i trzy rzędy zębów.

Tymczasem Astaroth przerażona wypatrywała chłopaka. Liczyła, że Rimmone zdoła wyrwać się demonowi z głębin. Jednak szybko do niej dotarło, że mieszaniec może skończyć jak człowiek, którego szczątki pływały między statkami. Postanowiła wskoczyć za nimi. Już miała skoczyć do wody, gdy nagle ktoś chwycił ją za rękę. Był to Vagirio.

- Ani się waż.

- Ale... Ona...

- Ja załatwię Sarabi – Vagirio puścił jej rękę, po czym łypnął na wodę.

- Szybko, zanim go utopi!

- Nie pospieszaj mnie... Od wieków nie próbowałem wyczarować sobie skrzeli...

Vagirio wziął głęboki wdech, po czym rzucił się w ciemną wodę. Zaczął płynąć przed siebie, póki co zdając się jedynie na wstrzymane w płucach powietrze. Nagle poczuł, jak ból zaczyna ogarniać jego szyję. Miał wrażenie że woda zaczyna mu zalewać płuca, dostając się przez dziury w szyi, które się pojawiły tak szybko, jakby ktoś zrobił je ostrym nożem. Vagirio przez chwilę nie mógł sobie poradzić. Wciąż próbował oddychać, jak na lądzie. Nie potrafił oddać kontroli skrzelom. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się wziąć wdech już z pomocą skrzeli. Uspokoił się nieco oddając kontrolę swojemu talentowi. Wzrok, który dotąd nie był przystosowany do widzenia pod wodą, wyostrzył się znacznie, a między jego chudymi palcami pojawiły się błony. W jednej chwili wyrosły mu płetwy, sięgające od łokcia do nadgarstka. W końcu Vagirio zaczął płynąć przed siebie, zmierzając w stronę cienia, rzucanego przez łodzie. Przyspieszył znacznie, gdy dostrzegł ruch. Sarabi szarpała się z Rimmonem, który jakimś cudem zdołał oswobodzić ręce. Co rusz próbowała chwycić pazurami lub zębiskami ciało chłopaka. Jednak nie przejmowała się faktem, że Rimmone, póki co nie pozwala jej się zbytnio zbliżyć. To była tylko kwestia czasu, gdy chłopak straci przytomność. Już powoli zaczynało mu brakować tchu.
Nagle Sarabi podpłynęła do niego szybko, chwyciła zębiskami jego rękę i szarpnęła mocno, rozrywając mu skórę i mięśnie. Rozkoszowała się wonią krwi, która w jednej chwili trysnęła z głębokiej rany.

Sarabi miała znów uderzyć w słabnącego już chłopaka, gdy nagle staranował ją Vagirio. Zaryczała wściekła, umykając w ciemności. Jednak Vagirio wiedział, że to nie koniec. Był pewien, że wróci i to szybko. Słyszał jej wrzaski, rozchodzące się we wszystkie możliwe strony. Sarabi była w swoim żywiole. Była tworzona do tego by żyć i zabijać w wodzie. Była o wiele szybsza i zwinniejsza od Vagirio. Miała zamiar to wykorzystać.

Vagirio wziął głęboki wdech, po czym przybrał swą latającą postać. Przegryzł sieci, po czym chwycił szponami Rimmone'a, który był już bliski utraty przytomności. Demon machnął skrzydłami, przez co nabrał rozpędu. Szybko płynął w stronę powierzchni, jednak nim zdołał się wynurzyć Sarabi, wbiła mu pazury w plecy. Vagirio obrócił się gwałtownie, puszczając przy tym Rimmone'a. Chłopak wykorzystując resztki sił, wypłynął na powierzchnię. Łapczywie wciągnął powietrze, w końcu wyrywając się spod wody.

Astaroth szybko rzuciła mu jedną z wolnych cum, leżących na pomoście. Z trudem wyciągnęła go na mostek. Przerażona patrzyła jak wypluwa wodę, której się nałykał. A jeszcze większym lękiem napawała ją rozerwana ręka chłopaka.

- A co z Vagirio? – spytała po chwili, gdy Rimmone zdołał w miarę wyrównać oddech.

- Złapała go... - wysapał chłopak.

Rimmone złapał jej nadgarstek, gdy dostrzegł, że szykuje się do skoku.

- Co robisz?

- Trzeba mu pomóc!

- Sam sobie...

Młodzieniec nie dokończył. Z wody nagle wyrwał się Vagirio. Musiał mocno machać porozrywanymi skrzydłami. Krew ciekła mu po plecach, naznaczonych głębokimi szramami po pazurach Sarabi. W szponach trzymał wściekłą, demoniczną kobietę. Miotała się, niczym ryba wyrwana z wody, co rusz raniąc pazurami i zębami łapy Vagirio. Po chwili jednak wylądowała na pomoście. Vagirio przygniótł łapą jej kark, dociskając ją tym do desek. Zawarczał wściekły, widząc jak kobieta wbija pazury w deski i szarpie się, próbując umknąć z jego chwytu.

Łypnął na córkę. Jego spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że za chwilę bez litości zabije Sarabi. Chwycił ją pazurami, połączonymi ze skrzydłami, po czym uniósł ją wysoko nad pomost. Sarabi szarpała się, jednak z przygniecionymi skrzelami nie mogła zbyt wiele zdziałać. Nie mogła złapać nawet odrobiny powietrza. Czuła jak Vagirio zaciska chwyt ja jej szyi. Krzyczała z bólu, gdy jej kręgi szyjne zaczęły powoli pękać, nie wytrzymując ucisku. Nagle zabrzmiał trzask jej karku. Ciało zaczęło wisieć bezwładnie, wciąż ściskane przez silną łapę Vagirio. Jej oczy powoli zgasły, a szczęka opadła bezsilnie. Co rusz przez ciało przechodziły lekkie dreszcze, jednak nie była to oznaka życia. W końcu Vagirio chwycił szczękami jej ogon i silnym szarpnięciem, rozerwał ją na pół, by ostatecznie wrzucić zwłoki z powrotem do wody. Patrzył obojętnym wzrokiem jak jej ciało przez chwilę pływa po powierzchni, by po kilku sekundach przeistoczyć się w proch.

W końcu Vagirio spojrzał na Astaroth. Ku jego zdziwieniu w jej wzroku nie było krzty obrzydzenia, czy strachu. Śmierć Sarabi w ogóle ją nie poruszyła. A tym bardziej nie przeraził ją fakt, że Vagirio tak okrutnie zakończył jej życie. Demona przeszły ciarki. Wiedział, że Astaroth z czasem przywyknie do okrucieństwa i bezwzględności demonów. Jednak nie spodziewał się, że dojdzie do tego tak szybko.

Upiorną postać Vagirio zastąpiła ludzka sylwetka, gdy dotarły do nich śmiechy i kroki, zbliżających się żeglarzy.

- Pomóż mu się pozbierać – rzekł do córki, wskazując na Rimmone'a – Ja pogadam z załogą, aby nas zabrali ze sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro