66.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vagirio niemal bezszelestnie wszedł do szałasu, gdzie na posłaniu z liści i mchu, spał zwinięty w kłębek demon. Czuł bijący od niego odór rozkładu. Widział krew na ziemi i jego ropiejące rany. Patrzył przez chwilę, jak Darius słabo oddycha, a zakażone rany z każdym ruchem, coraz mocniej pękały. Przy posłaniu leżały fragmenty jego ciała. Skóra i kawałki mięśni. Jak wspomniał Mayer, w niektórych miejscach można było dostrzec kości powoli rozpadającego się demona. A najbardziej w oczy rzucała się rana, od której to wszystko się zaczęło. Na plecach, po dawnym piętnie, pozostała dziura, z której sączyła się ropa i krew. To ten znak złamanej przysięgi, był źródłem choroby, która powoli i boleśnie niszczyła ciało Dariusa.

- Kopę lat, stary druhu - rzekł Vagirio, wyrywając tym ze snu demona. - A może raczej powinienem nazwać cię podłym zdrajcą?

Darius w popłochu, poderwał się na swe wyniszczone chorobą nogi. Patrzył ślepymi, zamglonymi oczami gdzieś przed siebie. Ropa wypływała nawet z jego oczu. Żywe rany na jego pysku raziły upiorą czerwienią. Już nie było widać jego prawdziwej barwy. Większość kolców na jego grzbiecie dawno się połamała, a wyrastającą między nimi płetwę, strawiła już choroba, zostawiając tylko resztki błony. Jego kły poszarzały, zdradzając jak już są kruche i bliskie wypadnięcia, bądź złamania. Widoczne kości także zżerała zaraza. Zżółkły znacznie i pojawiły się w nich liczne dziury. Darius ledwo poruszał jedną z tylnych łap, której mięśnie już niemal zupełnie się rozpadły i widoczne ścięgna były bliskie rozerwania. Jego oddech był płytki i świszczący. Wraz ze śliną z paszczy wyciekała posoka, o zgniłozielonej barwie i duszącym trupim odorze. Darius był już wrakiem, który mógł się w każdej chwili rozsypać do końca.

- Vagirio... - rzekł żałośnie słabym głosem, rozpoznając zapach demona - Sądziłem, że...

- Że Belial mnie załatwił? Czy, że dawno sczezłem tu, wśród śmiertelników?

- To drugie.

Darius ledwo trzymał się na łapach. Jego uszkodzone mięśnie drżały z wysiłku. Jego skóra i zniszczone ciało, nawet teraz sypały się na ziemię. 

- A jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie - mruknął Vagirio, krążąc wokół demona - Dostałeś to, na co zasłużyłeś.

- Źle mnie oceniasz, Vagirio...

- Czyżby? - prychnął - A kto przysiągł wierność Belialowi? Hm? Kto stanął u jego boku, gdy rzucił mi wyzwanie?

- Nic nie rozumiesz. Tylu rzeczy nie wiesz!

Łapy się ugięły pod Dariusem, przez co runął na ziemię i pisnął z bólu, gdy uszkodzone kości barku pękły, niczym sucha gałąź. 

- Niby czego nie wiem? - mruknął Vagirio niewzruszony jego cierpieniem - Może zechcesz mnie oświecić?

- Sherin... - Darius ledwo wydusił z siebie głos. - Sherin jest moją córką.

- To niby czemu ją porzuciłeś?

- Nie wiedziałem o niej, dopóki nie przyprowadziłeś jej do stada. Jej matka zniknęła z dnia, na dzień i już nigdy więcej się nie pokazała. A Sherin jest taka do niej podobna i ma nawet podobny zapach. Od razu ją poznałem.

- Nie bardzo rozumiem co to ma do Beliala.

- Belial nie zaatakował od razu po wydostaniu się z lochów. Wiesz, że jest zmiennokształtny. Długo się ukrywał, wędrując od jednego krańca Piekła, do drugiego i szukał sojuszników. Aż pewnego dnia przybył do nas, myśliwych. Ja nie chciałem do niego dołączyć, ale podszedł do mnie, gdy byłem sam. Nie wiem jak, ale dowiedział się o Sherin. O tym, że ty się nią przez jakiś czas opiekowałeś i o tym, że jest moją córką. Zaszantażował mnie.

- I zawarłeś z nim pakt.

- Tak. Obiecał, że nie tknie Sherin, o ile się do niego dołączę. Jakiś czas temu, po kilku miesiącach od zniknięcia Sherin, Belial mnie wezwał. Chciał, bym wraz z Saamedem i innymi myśliwymi ruszył w pogoń za Astaroth. Wiedząc, że Sherin jest poza jego zasięgiem odmówiłem.

- Łamiąc tym samym przysięgę i skazując się na śmierć - Głos Vagirio nieco złagodniał, choć wciąż był pełen żalu i wyrzutów.

- Jak zobaczyłem w jaki sposób z tobą walczy, dotarło do mnie na co go stać. A kiedy targnął się na Fatum, to już w ogóle spanikowałem. Szybko zszedłem mu z drogi, błagając los, by nigdy sobie o mnie nie przypomniał. 

Vagirio stanął tuż nad nim. Jeszcze raz zmierzył wzrokiem jego rozpadające się ciało. Jego spojrzenie nieco złagodniało, bo wiedział, że dla Astaroth zrobiłby to samo. 
Darius już dłużej nie starał się wstać. Odpuścił. Zmęczony i obolały, po prostu leżał na ziemi i ciężko oddychał. Miał już dość cierpienia. Błagał los, by nareszcie nadszedł kres bólu.

- Nie mogę cię uleczyć, gdyż tej klątwy nie da się zdjąć. Ale mogę w końcu zakończyć twoje katusze.

- Czekaj... Wiesz może co z Sherin? Żyje? Widziałeś ją?

- Bardzo mi przykro, Dariusie... Sherin nie żyje... Zabili ją anielscy Łowcy.

Vagirio uniósł łapę, szykując pazury do ciosu, który miał zakończyć mękę demona. Jednak nie zdążył zadać ciosu. Niewidzące oczy umierającego, zamarły w bezruchu, a klatka piersiowa opadła i już więcej się nie podniosła. Życie Dariusa w jednej chwili zgasło, jak nadzieja na ponowne spotkanie córki.

Vagirio cofnął się o krok, gdy ciało chorego zaczęło się zmieniać w proch. Jego resztki skóry i mięśni rozsypały się, odsłaniając uszkodzony szkielet. Po chwili także i trawione przez chorobę kości zmieniły się w pył.

Tymczasem Astaroth szukając z Rimmonem jakiegoś wolnego miejsca do spania, niepewnie zerkała na demony, które kręciły się przy wodopoju. Były to głównie dzieci, w większości przeistoczone w swe bojowe formy. Bawiły się w berka, udając, że jedno z nich poluje na resztę. Szczerze się śmiały, biegając między szałasami, pniami i przy stawie. Zdawały się być niewinne, pomimo, że miały już pazury i dość ostre zęby. Zabawa jednak szybko się skończyła, gdy do wodopoju podeszła wyraźnie wściekła Egzekutorka. Dzieci w popłochu pouciekały, przez co w jednej chwili zapanowała cisza.

Łowczyni trzymała zębiskami za kark skulonego, małego Egzekutora. Chłopca. Miał dość rzucającą się w oczy żółtą skórę, z granatowymi przebarwieniami. Drobne kolce, które jeszcze nie wyłoniły się w pełni z jego ciała. Zęby jeszcze mieściły się w szczękach, a pazury mogły się niemal całkowicie schować w opuszkach palców.  Miał mocno podkulone łapki i zawinięty ogon, zdradzając strach. Jedna z jego kończyn była dość dotkliwie zraniona, jednak jego matka nie wyglądała na przejętą jego obrażeniami. Nagle rozluźniła szczęki, przez co gruchnął o ziemię, tuż przy brzegu stawu.

- Doprowadź się do kultury, bo wstyd mi przynosisz - burknęła, po czym dumnie uniosła paszczę i odeszła zostawiając dziecko same.

- Co za jędza - prychnęła Astaroth.

- Niektórzy łowcy tak mają - odparł Rimmone, chcąc iść dalej.

Jednak nastolatka nie miała zamiaru zostawić teraz cicho szlochającego dziecka. Podeszła do niego, płosząc go tym nieco. Mały odskoczył, niezbyt umiejętnie zmieniając barwę, na jeszcze bardziej jaskrawą, różową. 

- Nic ci nie zrobię - Uśmiechnęła się ciepło, siadając na ziemi. - Twoja mama wyglądała na wściekłą. Coś się stało?

- Zepsułem polowanie... - Usiadł, kładąc przy tym uszy i znów przybierając swój naturalny, żółty kolor. - Znowu... - Kolejna łza spłynęła mu po pyszczku. - Wrzasnąłem na całe gardło, gdy stanąłem na zatrzask ludzkich kłusowników... Ale to tak potwornie polało...

- Wyobrażam sobie - Astaroth wskazała na ranę, na jednej z jego przednich kończyn. - Może chcesz, abym ci to uleczyła? 

Mały Egzekutor spojrzał na nią zainteresowany. 

- A potrafisz? - spytał.

- Podaj mi łapkę, to zobaczysz - Wyciągnęła rękę.

Dziecko zawahało się. Widziała to w jego zainteresowanych, ale zarazem i niepewnych oczach. Po chwili pomimo bólu, powoli uniósł łapę i położył na dłoni Astaroth. Dziewczyna ostrożnie musnęła palcami poważnie zranione przedramię. Pęknięta kość powoli się zrosła, a głębokie rany przestały krwawić, by ostatecznie się zasklepić i zmienić się w ledwo widoczne blizny. Mały Egzekutor od razu poruszył łapą, jakby chciał sprawdzić, czy to prawda, a nie zwykła iluzja. Gdy dotarło do niego, że ból naprawdę minął, wskoczył na kolana Astaroth, by następnie się w nią wtulić. 

Dziewczyna lekko zaskoczona tym gestem, dopiero po chwili ośmieliła się oprzeć dłonie na grzbiecie małego łowcy i odwzajemnić uścisk. Uśmiechnęła się nieco, czując przyjemne ciepło na sercu. Cieszyła się, że zrobiła coś dobrego. 
Natomiast Rimmone uśmiechnął się słabo, dostrzegając jak włosy nastolatki w jednej chwili, niemal w połowie stają się srebrne. 

W końcu mały Egzekutor zeskoczył z kolan dziewczyny. Szybko obmył się z ziemi i krwi, by następnie pognać do matki. 

Astaroth uśmiechając się szeroko, powoli się podniosła i powiodła wzrokiem za maluchem. Po chwili jednak dostrzegła, że Rimmone jej się przygląda.

- Co? - spytała, podchodząc do niego.

- Coraz bardziej mnie zadziwiasz, aniołku - Uśmiechnął się, przesuwając dłonią po jej srebrzystych włosach. - Widzisz? Jednak nie jesteś taka zła, jak się obawiałaś.

Astaroth zarumieniła się lekko, odwzajemniając ciepły uśmiech. Pozwoliła by Rimmone chwycił jej dłoń, a następnie subtelnie pocałował ją w policzek. Czując jeszcze większą radość, ruszyła z nim, ścieżką, wracając do poszukiwania schronienia.

Jednak nie wiedziała, że świadkiem zarówno jej wyczynu, jak i czułości mieszańca, był Vagirio. Demon stojąc w bezpiecznej odległości, obserwował przez chwilę, jak się oddalają. Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że działo się właśnie to, czego najbardziej się obawiał. Między mieszańcami rodziła się więź, której nawet on nie mógł stanąć na drodze. Astaroth i Rimmone'a powoli związywała Vincu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro