75.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co to za plama na twoim ramieniu? - spytała Astaroth, przyglądając się blademu przebarwieniu na mrocznej skórze Servana.

Szli spokojnie, tuż obok siebie. Nastolatka zdawała się być w ogóle nie zlękniona faktem, że łowca choć poruszał się na czterech łapach, to spokojnie sięgał jej ponad biodro. Wystarczyłoby jedno kłapnięcie potężnymi szczękami, by rozerwać ją na pół. Jego pazury mogłyby bez problemu zerwać z niej skórę. I choć był tak blisko niej, to wyglądał jak upiór z bajek dla niegrzecznych dzieci, przez gęstą mgłę, która sprawiała, że jego masywna sylwetka zdawała się rozmywać.
Mimo tego wszystkiego, dziewczyna szła z demonem ramię w ramię i co rusz go zagadywała.

- To znamię - odparł Servan łagodnym głosem - Ale nie takie zwykłe. To symbol więzi. Moja Vincu ma identyczny znak.

- Przypomina trochę odcisk łapy psa - stwierdziła, przyglądając mu się dokładniej.

- Blisko. To odcisk łapy wilka. Znamiona zazwyczaj przybierają kształt, który symbolizuje to, co łączy Vincu. Może to być coś związanego z jakimś zdarzeniem, albo jakiś bardzo ważny przedmiot. Cokolwiek.

- Czemu akurat wilcza łapa?

- Zmienni lubią co jakiś czas wkradać się na nasze terytorium. I tak było pewnej nocy, kiedy Nefertari po raz pierwszy przybyła do tej wioski, którą mieliście okazję zobaczyć. Postanowiła samotnie wyruszyć nad pobliskie jezioro. I na jej nieszczęście zgraja zmiennokształtnych postanowiła zrobić to samo. Przybyli jako zgraja wilków. Nefertari była sama przeciwko sześciu zmiennym. Odgłosy walki mnie zwabiły. Przerwałem swój test, samotne polowanie, by jej pomóc.

- To takie romantyczne - westchnęła Astaroth, uśmiechając się przy tym.

W odpowiedzi usłyszała cichy pomruk, który okazał się śmiechem Servana.

- O ile uważasz za romantyczne krew, połamane kości i latające trzewia.

- Bardziej chodziło mi o fakt, że ruszyłeś jej na ratunek.

- Łowcy dbają o swoich. Nie zawsze to pokazujemy. Często nawet ze sobą zaciekle walczymy, okaleczamy siebie nawzajem. Ale gdy jest taka potrzeba, potrafimy stanąć w obronie członka stada.

Astaroth otworzyła usta, chcąc o coś zapytać. Jednak zawahała się. Odgarnęła niesforny kosmyk włosów za ucho, rozważając czy powinna zadać nurtujące ją pytanie. W końcu jednak postanowiła zaspokoić ciekawość.

- To wszystko co o was mówią to kłamstwa, prawda? - rzekła.

- Hm? - Servan spojrzał na nią pytająco.

Astaroth zamyśliła się na chwilę. Wiedziała, że źle sformułowała pytanie. Zerknęła przez ramię na Vagirio, który szedł daleko z tyłu. Wyglądał jakby był obecny jedynie ciałem. Poruszał się dość wolno, a głowę miał spuszczoną. Wzrok wbił w ziemię, a uszom pozwolił opaść, przez co demon wyglądał na smutnego lub bardzo zmęczonego.

- Mówi się, że demony są czystym złem - zaczęła, znów skupiając się na Servanie - Że chcą by ludzie cierpieli. Kuszą cudownymi obietnicami, by sprowadzić na drogę grzechu.

- Niby kto tak mówi?

- Ludzie. Wychowywałam się wśród nich i uczono mnie, że demony to potwory. Ale... To nie prawda. Owszem, są tacy, na których lepiej się nie natknąć, ale myślę, że demony nie są złe z natury. Przecież my nie jesteśmy źli - Wskazała na głową na Servana, a następnie w tył, pokazując na Rimmone'a oraz Vagirio - Chyba, że się mylę...

- Nikt nie rodzi się zły. Nawet demony. Owszem nasze życie to mrok i śmierć, ale wbrew temu co gadają ludzie i sądzą anioły, nie jesteśmy aż tak źli, by nas tępić jak zarazę. Potrafimy kochać. Wielu z nas ma rodziny. Wiemy czym jest litość i współczucie. Owszem wyglądamy upiornie, bo pokazujemy się głównie w zwierzęcych formach i mamy umiejętności, które służą nam głównie do krzywdzenia. Ale to czy wykorzystujemy je do obrony, czy po prostu dla okrutnej zabawy, to już jest tylko i wyłącznie nasz wybór. To my decydujemy, czy poddajemy się żądzy krwi i stajemy się okrutni, czy korzystamy z talentów tylko z konieczności. Tak samo jest z ludźmi. To oni decydują, czy postępują dobrze, czy źle. 

Zatrzymał się nagle. Obejrzał się, czekając aż Rimmone i Vagirio do nich dołączą. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.

- Tu się rozstajemy - rzekł, po czym znów spojrzał przed siebie i zmierzył wzrokiem skąpaną w mroku okolicę, chcąc się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu - Jesteśmy przy granicy terytorium zmiennokształtnych - Skupił się na towarzyszach.

- Wiesz może ilu ich jest? - spytał Vagirio, który wyraźnie się rozbudził.

- Nie mam pojęcia - Servan pokręcił głową. - Podobno zebrali się w kilka małych grupek i porozchodzili się we wszystkie strony. Lecz nie powiem wam konkretów, bo łowcy nie zapuszczają się na teren zmiennych - Spojrzał na Astaroth. - Tu wzrok was zawiedzie. Więc bądźcie czujni i nie rozdzielajcie się, jeśli nie jest to konieczne. Najlepiej nie ufajcie nawet sobie nawzajem.

Łowca zawrócił i zaczął się powoli oddalać. Jednak nim zupełnie zniknął we mgle obejrzał się jeszcze. 

- Uważajcie na siebie. Zmiennokształtni nie lubią, gdy obcy plączą się po ich terytorium. Mogą was łatwo podejść i zrobić wam krzywdę, więc miejcie się na baczności.

Po tych słowach, znów ruszył przed siebie, by w końcu zniknąć w upiornej mgle.

- Czy tylko mi to zabrzmiało, jakby się martwił? - spytał Rimmone, lekko zdezorientowany.

- Nie dziw się - odparł Vagirio - Łowcy żyją w stadzie i lubią mieć towarzystwo, choć tego nie pokazują - Obejrzał się w stronę, gdzie zniknął młody Egzekutor. - Do tego szybko przywiązują się do towarzyszy, przez co tak skutecznie polują w grupach.

Vagirio spojrzał przed siebie, na spowite we mgle drzewa, które rosły już na terenie zajętym przez istoty mu podobne. Z trudem przełknął ślinę, po czym zrobił pierwszy krok, przekraczając granicę terytoriów. Natychmiast przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Bał się zmiennokształtnych, tak bardzo, jakby sam nie był jednym z nich, gdyż wiedział, że już nie może się równać z innymi zmiennymi.
Obejrzał się, by zerknąć na mieszańców, którzy wymienili się spojrzeniami, nie kryjąc niepokoju przed opuszczeniem ziem piekielnych łowców.

- Trzymajcie się blisko - rzekł stanowczo.

Jego głos skłonił ich, by w końcu wkroczyli na wrogie terytorium. Zrobili to niepewnie. Patrząc na ciemności i gęstą mgłę, spowijające las, niemal wszędzie dostrzegali snujące się sylwetki. Jednak nie potrafili stwierdzić, czy wzrok płatał im figla, czy rzeczywiście już ktoś ich obserwował i podążał za nimi. Niepokój wzmagały też dobiegające z oddali dźwięki, które zdawały się mieć źródła z każdej strony. Słyszeli ryki, cykanie świerszczy, szelest liści i gwizd wiatru. Czasem zdawało im się, że słyszeli też szepty. Niekiedy tak cichutkie, że ich źródło musiałoby być przy ich uszach, żeby rzeczywiście mogli je usłyszeć. Nie wiedzieli czy to zwykłe omamy, czy prócz zmiennych, na tych ziemiach, czaiły się również upiory. 
Rimmone spojrzał na Astaroth, która rozglądała się nerwowo. Wyraźnie zaczynał ją ogarniać strach. Oddychała nierówno, a jej serce znacznie przyspieszyło. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. 
Chłopak łypnął na idącego tuż przed nimi Vagirio. Po chwili znów zerknął na dziewczynę. Po namyśle wyciągnął rękę, by sięgnąć do jej dłoni. Ich palce otarły się o siebie lekko, przez co Astaroth oderwała wzrok od upiornego lasu i spojrzała na młodzieńca. Uśmiechnęła się słabo, pozwalając mu spleść ich dłonie. Czując ciepło jego skóry, nieco się rozluźniła. Przynajmniej póki co mogła być spokojna, że jest przy niej ktoś, komu może ufać.

Tymczasem Servan zaczął spokojnie truchtać, już myśląc o spotkaniu ze swoją Vincu. Rozważał czy nie zacząć biec, żeby  jak najszybciej wrócić do domu. Z drugiej strony myślał też o towarzyszach, z którymi właśnie przyszło mu się rozstać. Miał nadzieję, że uda im się bez problemów przejść przez terytorium jednych z najniebezpieczniejszych demonów. Zmiennokształtnych nie należało lekceważyć. Zwłaszcza, że większość z nich nie miała oporów przed zabijaniem i żywiła się krwią uśmierconych ofiar, co dawało im siłę.
Egzekutor zaczął stopniowo przyspieszać, aż w końcu zaczął biec ile sił. Ryzykował przy tym poważnym urazem, gdyż mgła przysłaniała większość przeszkód. Jednak ufał swemu zwinnemu ciału i refleksowi, dlatego niemal bez problemu omijał drzewa stające mu na drodze, leżące na ścieżkach głazy i kłody oraz nagłe spadki. Oddychał zaskakująco równo i głęboko, choć zmuszał mięśnie do intensywnego wysiłku. Właśnie w ciągu kilku chwil pokonywał dystans, który spokojnym chodem zająłby mu parę godzin. 
Gdy w końcu zaczęło mu brakować tchu, zaczął stopniowo zwalniać, aż w końcu wskoczył na dość wysoką skałę i zatrzymał się na chwilę. Sapiąc ciężko, rozglądał się przez chwilę i nasłuchiwał. Nagle pociągnął nosem kilka razy, wyczuwając inną woń niż zapach, który sam pozostawił z towarzyszami. Jednak kiedy nie dostrzegł nikogo, zeskoczył z kamienia i ruszył dalej. Znów zmusił się do truchtu, chcąc pokonać jak największy dystans, nim słońce zmusi go do zrobienia postoju.
Nagle zamarł w bezruchu, gdy usłyszał szelest, dobiegający z zarośli, które miał za chwilę przeskoczyć. Zawarczał groźnie, szykując kły i pazury do ataku. Jego serce tłukło jak szalone, aż sam słyszał jego dudnienie i szum własnej krwi. Uspokoił się nieco, gdy na drogę wyskoczyła mu łowczyni, o znajomej białej skórze, z licznymi mrocznymi plamami i oczach świecących chłodną zielenią. Była to Nefertari. Jego ukochana Nefertari, która teraz stała naprzeciwko niego, mokra od potu i skrajnie wyczerpana.
Egzekutorka ze złami w oczach i potwornie ciężko sapiąc podeszła do niego, wciąż trzymając zębami kark skulonego Talasha. Mały Tropiciel twardo znosił ból, jaki zadawały mu kły łowczyni, które podczas biegu mocno wbiły mu się w skórę. Jednak nawet nie pisnął. Jedynie odetchnął z ulgą, gdy Nefertari delikatnie odstawiła go na ziemię.

- Co tu robicie? - Servan spytał w końcu.

Egzekutorka jednak nie mogła zmusić głosu do posłuszeństwa. Sapała ciężko, zmęczona długim biegiem. Przełyk i płuca paliły ją z wysiłku. Miała w ustach posmak krwi, lecz nie wiedziała czy była to posoka Talasha, czy jej własna. Mięśnie silnych łap drżały i bolały, jakby miałby za chwilę pęknąć.
Jej zielone ślepia były wlepione w ziemię, jakby nie miała sił nawet unieść wzroku.
Nie mogła się ruszyć. Bolał ją każdy mięsień i nie obyło się bez obrażeń. Miała liczne otarcia, zwłaszcza na bokach. Łapy były okaleczone, a jedna z przednich kończyn była opuchnięta, co zdradzało, że prawdopodobnie wybiła nadgarstek ze stawu.
W końcu wzięła głębszy wdech i zmusiła się do uniesienia głowy, by następnie spojrzeć na Servana. W jednej chwili z jej świecących chłodną zielenią oczu umknęły łzy.
Zaczęła cała drżeć, z paszczy wydobył się szloch. Uszy mocno odchyliły się w dół, przez co niemal spoczęły na jej szyi. Na pysku pojawił się grymas bólu. Po chwili znów niepewnie spuściła głowę i spojrzała na swoje tylne łapy, po których spłynęły strużki smolistej krwi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro