83.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem kolejny świt przyniósł ze sobą mroczne chmury, z których lunął lodowaty deszcz. Nie zatrzymali się by odpocząć. Skoro nie było słońca, to mogli spokojnie maszerować, póki mieli siły.
Vagirio szedł przodem. Tym razem to on niósł, śpiącego już, Talasha na swym grzbiecie, by podążający za nim Servan mógł się powoli oswoić z częściową ślepotą.
Obok niego szła Nefertari. Łowczyni subtelnie opierała się o niego bokiem i spychała go lekko, gdy dostrzegała jakąś przeszkodę po jego lewej stronie. Mimo to nie raz już się o coś zaznaczył którąś z potężnych łap. Nie raz zdarzyło mu się też zakląć, co doskonale słyszeli idący z tyłu Astaroth i Rimmone.
Chłopak patrząc na niezdarność Servana, czuł jak dręczy go coraz mocniejsze poczucie winy. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie on, to myśliwy nie zadarłby z Rage'em. A w efekcie nie padłby ofiarą Zwiadowcy, który miał pomścić oślepionego demona.

- Nie masz wrażenia, że Servan kiepsko widzi? - szepnął.

- Jest na wpół ślepy - Astaroth odparła równie cichutko - Czego oczekiwałeś? Że dalej będzie tak dobrze widzieć, jak wcześniej?

- Nie, ale... - Wskazał głową w stronę łowców. - Jak na jedno uleczone oko, to kiepsko sobie radzi. Nie powinien  lepiej dostrzegać przeszkód? - Spojrzał Astaroth w oczy.

- Może jednak nie udało mi się go uleczyć tak dobrze, jak sądziliśmy - Wzruszyła ramionami.

To nie był gest obojętności, lecz bezradności.

- Szkoda, że nie zdołałaś w pełni uleczyć jego oczu...

- Niestety mój dar ma swoje ograniczenia... Nie wiem od czego to zależy - Spojrzała na Servana, który po raz kolejny o coś się potknął i warknął głośno już wyraźnie zirytowany. - To i tak cud, że widzi widzi cokolwiek.

- Eh... - Spuścił wzrok i spojrzał na ślady łap łowców, odbite w wilgotnej ziemi. - To moja wina...

- Nie prawda. Na Rage'a mogło się natknąć każde z nas. Równie dobrze mógł zaatakować mojego tatę albo mnie. Ale muszę ci przyznać, że po części masz rację. Gdyby nie musiał nas odprowadzać do terytorium zmiennokształtnych, to wiele złych rzeczy nie miałoby miejsca.

Zadrżała z zimna, gdy nagle silny wiatr szarpnął jej mokrymi włosami i ubraniami.
Rimmone spojrzał na nią. Sam był przemoczony i było mu zimno.
Zbliżył się do Astaroth, by objąć ją ramieniem, a następnie otulić skrzydłem, od którego biło ciepło, choć pióra również były mokre.

- Tutaj - po chwili zabrzmiał głos Vagirio.

Wśród ściany deszczu zalśniły białe ślepia, wyróżniające się na tle mrocznej sylwetki. Niczym cień, ruszył w stronę wyrastających między drzewami murów. Demony skryły się przed deszczem w ponurych, nieprzyjaznych ruinach. Gdy Astaroth i Rimmone weszli między ściany, demonów już nie było w zasięgu wzroku. Minęli jeden z zawalonych filarów i na wpół zrujnowane wejście oraz spoczywające na ziemi drewniane wrota, by następnie przejść ścieżką, między dwoma niezbyt głębokimi basenami, które teraz spękane i zarośnięte, powoli się napełniały, zalewane przez deszcz, wlewający się przez spękany sufit. Pod uszkodzonymi ścianami stały zniszczone rzeźby. Większość z nich była zbyt zniszczona, by można było rozpoznać co przedstawiały, jednak niektóre, te lepiej zachowane przypominały ludzkie sylwetki. Ściany, które jeszcze jakimś cudem trzymały się w pionie porastał mech lub gęsty bluszcz, który niekiedy zwisał nawet z sufitu. 
Przeszli przez długie pomieszczenie, mijając kolejne baseny, aż w końcu skręcili w prawo, by wejść do kolejnego pokoju. Tam odnaleźli demony. Tu sufit był najlepiej zachowany, dzięki czemu panowała ciemność, a przede wszystkim było sucho. Vagirio leżał pod jedną ze ścian, odpoczywając po długim marszu. Nieco dalej spoczęli łowcy. 
Astaroth jednak nie miała jeszcze zamiaru się kłaść. Przeszła przez ten mały pokój, pełen poprzewracanych, czasem porozbijanych dzbanów i zniszczonych przez czas, wręcz rozsypujących się stołów. 

- Gdzie idziesz? - szepnął Rimmone, idąc za nią.

- Chcę się rozejrzeć. 

Odkąd przekroczyła wrota ruin, dziwnie się czuła. Co rusz przechodził ją dreszcz, lecz tym razem nie z zimna. Czuła dziwną energię, bijącą od tego miejsca. To samo uczucie ją ogarniało, za każdym razem, gdy używała swego daru uzdrawiania. Ignorując idącego tuż za nią chłopaka, po prostu szła przed siebie. Przeszła przez kolejną salę z basenami. Tym razem pod ścianami stały wielkie rzeźby, których usta były szeroko otwarte. Teraz spękane, szare i pokryte zgnilizną, były niegdyś źródłem, krystalicznie czystej wody, która teraz zielona i zgniła, spoczywała na dnie zaniedbanych zbiorników. Ściana po prawej w pewnym momencie była zrujnowana, przez co przejście do kolejnego pomieszczenia było niemożliwe. 
Astaroth podeszła do ściany po lewej stronie, do dziury po dużym oknie. Wyszła przez nie z powrotem na deszcz, do dawnego ogrodu. Zaniedbana trawa sięgała jej za kolana. Niegdyś ozdobne, pełne kwiatów krzewy zapomniane, zdziczały zupełnie, przez co straciły swój urok. Nie rosły już równo i nie kwitły tak pięknie jak przed laty. Teraz przypominały zwykłe chwasty. Krzaki o groźnych, ostrych gałęziach. W sercu ogrodu stała duża, stara fontanna. Zdobiła ją rzeźba anielicy. Jej duże skrzydła były ukruszone. Niegdyś gładka i delikatna twarz, teraz wyglądała wrogo. Była spękana i pokryta mchem, tak jak reszta jej ciała i fontanny. Nie miała dłoni. Z biegiem lat odpadły, wraz z dzbankiem, które kiedyś trzymały. Dalej, nieco za fontanną ziemia się urywała. Ruiny znajdowały się tuż nad morzem. W ścianę klifu, co rusz uderzały silne fale, które wzmagały szum deszczu.

Astaroth podeszła do fontanny, po czym przesunęła dłonią po starym, brzydkim kamieniu. Zmierzyła wzrokiem dziwne runy, które zalśniły bardzo słabym błękitnym światłem, gdy tylko przyłożyła dłoń do skały.

- Co to za miejsce? - spytała, zerkając przez ramię, na Rimmone'a. 

- To chyba pozostałości po jakiejś świątyni - odparł, podchodząc do niej.

Wzdrygnęli się gdy potężna fala uderzyła o ścianę klifu, przez co zabrzmiał potężny huk i kolejne skały się pokruszyły, by ostatecznie runąć w odmęty morza. Prawdopodobnie za kolejne kilkadziesiąt lat większość ruin spocznie wśród fal. 

- To nie była świątynia - rzekł Vagirio, stając na krawędzi jednej z ledwo stojących ścian, otaczających ogród - To było uzdrowisko. Tu najpotężniejsi anielscy uzdrowiciele, dbali o ludzi i uczyli ich sztuki leczenia. To miejsce powstało po buncie jednego z aniołów. Gdy pojawiło się  znacznie więcej, poważniejszych chorób, niż lekkie przeziębienia. 

- A kiedy zostało porzucone? - spytała Astaroth, wlepiając zaintrygowane ślepia w czarnoskórego łowcę.

- Gdy coraz więcej aniołów zaczęło przyznawać buntownikowi rację. Uzdrowiciele porzucili to miejsce, po tym jak dostrzeli, że nie warto pomagać ludziom - Zmierzył wzrokiem dziurę po oknie, przez którą wyszła Astaroth. - To było bardzo dawno. Jeszcze przed oderwaniem się Niebios od ziemi. Abbadon, król aniołów, w akcie desperacji sprawił, że dzieła anielskie uniosły się wysoko nad ludzkie ziemie. Ale najwyraźniej zapomniał o miejscach tego typu. 

- W akcie desperacji? - zdziwił się Rimmone.

- Tak. To były czasy kiedy już sobie nie radził z rosnącą potęgą Piekieł, ciągle wzrastającą liczbą demonów i coraz powszechniejszym wśród śmiertelników złem - Zeskoczył na ziemię, po czym ruszył w stronę wyrwy w ścianie. - Niestety Abbadon był zbyt dumny aby przyznać, że buntownik miał rację co do ludzi. I słono zapłacił za swą pychę.

- Mamy rozumieć, że zginął? - prychnął mieszaniec, ruszając za nim. 

- Gorzej, chłopcze. 

- Co może być gorsze od śmierci? - wtrąciła Astaroth.

Vagirio milczał dopóki nie skryli się przed deszczem. Gdy tak się stało, zatrzymał się, po czym spojrzał na córkę.

- Zmiana w potworną bestię - W jego oczach pojawił się dziwny błysk. - Abbadon podczas pojedynku z poprzednikiem Beliala, wpadł do piekielnego jeziora. Te okropne, przeklęte wody dostały się przez głębokie rany do jego krwi i zmieniły go w potwora, którego trzeba było uśpić i ukryć w jeziorze na wieki. Dokonała tego Aviva, jego żona, Królowa Niebios. Tylko krew anioła może wzbudzić Abbadona. Lecz nie jest to takie proste, bo teraz, przez mroczną magię, każdy anioł umrze w ciągu kilku minut po przekroczeniu granic Piekieł. 

- A co by się stało, gdyby jakimś cudem udało się obudzić Abbadona? - spytał zaintrygowany Rimmone.

- Zniszczyłby wszelkie życie. Ziemię dręczyłyby potężne trzęsienia. Wody zostałyby zatrute. Wszelka roślinność i zwierzyna by zginęła. Z nieba zamiast deszczu lałby się kwas. A to byłby dopiero początek.

- Skąd to wiesz? - Chłopak uniósł brew, nie dowierzając. - Kolejna przepowiednia?

- Nie. Widziałem na własne oczy do czego jest zdolny Abbadon, po przemianie w Bestię. Bez problemu przebił się przez podziemia i wypadł na powierzchnię. Zniszczył wtedy tylko kilka kilometrów lasu i jedno spore miasto, ale aż strach pomyśleć co by zrobił, gdyby nie Aviva.

- A kim był ten buntownik? - spytała Astaroth - Czemu to wszystko rozpętał?

Vagirio nie odpowiadał przez chwilę. Poczuł na sobie wzrok Rimmone'a. Spojrzał na chłopaka i skrzyżował spojrzenie swych białych, pustych ślepi, na jego przenikliwych pomarańczowych oczach. Wiedział, co chce mu powiedzieć. I doskonale zdawał sobie sprawę, co on powinien rzec. To był idealny moment, aby wyznać choć jeden sekret i odkryć swą przeszłość.

- Był aniołem - rzekł w końcu - Jednym z wielu. Już nikt nawet nie pamięta jego prawdziwego imienia. 

Mięśnie jego pyska mimowolnie drgnęły, na ułamek sekundy obnażając czarne kły i blade dziąsła, gdy dostrzegł, że wzrok Rimmone'a stał się potępiający. 

- Był młody i narwany - kontynuował, skupiając się na córce - Jako pierwszy ośmielił się głośno mówić, że ludzie z każdą chwilą stają się coraz gorsi. Lata w szczęściu i dostatku ich zepsuły. Przestali prosić o takie drobnostki, jak coś do jedzenia, czy uleczenie ran lub chorób. Zamiast tego zaczęli żądać pieniędzy, władzy, ponad przeciętnej siły... - urwał na chwilę - ...magii... Zapragnęli magii, którą miały anioły. Nie potrafili pojąć, że tego nie da się od tak dać. I dlatego zaczęli krzywdzić innych, chcąc wymusić ten dar. Pech chciał, że ludzie zaatakowali ukochaną buntownika. Była wtedy niewinną anielicą, czuwającą nad umierającymi. Koiła ich ból, by mogli spokojnie zamknąć oczy i odejść. Nie umiała się wtedy obronić, więc była dla nich naprawdę łatwym celem. Po ataku, zapłakana przybiegła do swego kochanka. Potwornie poobijana, z licznymi złamaniami, powyrywanymi piórami i niemal obdarta z szat, potrafiła jedynie cichutko wyszlochać "dlaczego?". Buntownik zażądał, aby król ich ukarał. Lecz Abbadon mu odmówił, próbował załagodzić sytuację słowami. Przez to buntownik sam wziął sprawy w swoje ręce. Prowadzony gniewem i żądzą zemsty pozabijał ludzi, którzy ośmielili się skrzywdzić jego kobietę, a pomysłodawcę torturował całymi godzinami, by ostatecznie żywcem obedrzeć go ze skóry. Nie miał litości, tak jak śmiertelnicy jej nie mieli dla jego ukochanej - przerwał na kilka sekund, jakby się zastanawiał co jeszcze rzec - Wygnano go. A on nie protestował. Po prostu odszedł, by zaszyć się głęboko w podziemiach. Z czasem ataków ludzi było coraz więcej. Wiele aniołów zaczęło się odwracać od ludzi, a w efekcie także od króla. Buntownik zmienił imię i oddając się swoim racjom, zdobywał coraz więcej sprzymierzeńców. Z każdym dniem czuł coraz silniejszy gniew i chęć karania śmiertelników. Jego złość była tak silna, że w końcu zrodziła Piekło, które szybko zaczęło żyć, własnym życiem. Samodzielnie się rozwijało, powstały różne środowiska. Las, pustynia, lodowce, bagna. Nawet pojawiła się przeklęta woda i wulkan. A anioły, stojące za buntownikiem zaczęły się przeistaczać. Wielu z nich umyślnie pozbyło się skrzydeł. Zmieniał się ich wygląd, zaczynali przybierać zwierzęce formy. Nawet ich talenty się zmieniały, na śmiercionośne. Przeistaczali się w demony. Buntownik nie przewidział, że jego czyny będą miały, aż takie konsekwencje, ale nie żałował tego. Nareszcie dostrzegł, że na świecie jest jakaś sprawiedliwość. Może nie miał wpływu na życie śmiertelników, ale mógł karać ich splamione złem dusze. To mu wystarczyło. 

Vagirio ruszył w stronę pomieszczenia, gdzie odpoczywali łowcy.

- Co się z nim stało? - spytała Astaroth - Z tym buntownikiem?

- Został strącony z piekielnego tronu i przepadł - rzekł zatrzymując się, by spojrzeć przez ramię na córkę - Dosyć tych opowieści. Musisz odpocząć, bo po zmroku ruszamy dalej.

Dziewczyna powoli pokiwała głową, po czym obejrzała się jeszcze raz w stronę fontanny. W końcu ruszyła w stronę obraną przez ojca. Vagirio odprowadził ją wzrokiem, aż do łuku. będącym przejściem między pomieszczeniami. Już miał ruszyć za nią, gdy w ciszy, niczym grom zabrzmiało chrząknięcie Rimmone'a.

- Mogłeś jej teraz wszystko powiedzieć - warknął cicho, nie chcąc aby jego słowa odbiły się echem w całych ruinach - Mogłeś jej wyznać całą prawdę, tu i teraz.

- To moja sprawa, ile o mnie wie. Nie potrzebuje do życia faktów z mojej przeszłości. 

- Zobaczysz, że to źle się skończy. Pożałujesz tych wszystkich kłamstw. 

Vagirio warknął głośno, obracając się gwałtownie. Chwycił silną łapą gardło Rimmone'a, po czym w ułamku sekundy, przygwoździł go do ściany. Gdy chłopak był już zdany na jego łaskę, zasyczał głośno, ukazując mu w pełni swe czarne zębiska i patrząc mu prosto w oczy, czerwonymi ze złości ślepiami.

- Nie zmienisz mojego zdania, grożąc mi i strasząc kłami - wysapał mieszaniec - Nie boję się. 

- Możesz się nie bać. Ale zapewniam cię, że jeśli spróbujesz pisnąć Astaroth choć słówko, że to ja jestem tym buntownikiem, to zabiję cię. I nie będę patrzeć na tą cholerną Vincu, która się tworzy między wami. 

Po tych słowach puścił chłopaka, po czym opadł z powrotem na cztery łapy i warcząc pod nosem, opuścił salę. 
Rimmone rozmasowując szyję, odsunął się od ściany, patrząc na miejsce, gdzie zniknął Vagirio. 

- Jeszcze tego pożałujesz, stary głupcze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro