92.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zmroku, w lesie panowała cudowna, kojąca cisza. Jedynie gdzieś w oddali było słychać cykanie świerszczy i szum fal. Nocne niebo, zdobiły miliony gwiazd i cudownie widoczny, choć nie pełny księżyc.
W ruinach uzdrowiska, było podobnie. Ciemno, cicho i spokojnie. Nefertari, korzystając z faktu, że Talash jeszcze słodko śpi, leżała na pozostałości dachu jednego z pomieszczeń i patrzyła w niebo. Słuchała tej błogiej ciszy i oddychała głęboko, napełniając płuca świeżym powietrzem. Lubiła zapach wilgotnej trawy i morskiej bryzy.

Jednak nie dla wszystkich ta noc była przyjemna.
Servan siedział przy jednym ze starych basenów i co rusz klął głośno.

Nefertari westchnęła ciężko, gdy kolejny raz echo, jego coraz bardziej rozdrażnionego głosu, dotarło do jej czujnych uszu. Powoli się podniosła, po czym nieco niezgrabnie, wręcz ociężale zeskoczyła na ziemię. Sapnęła głośno, z trudem lądując na śliskim kamieniu. Z każdym kolejnym tygodniem i miesiącem, było jej coraz ciężej się poruszać. Przeistoczyła się w człowieka, by móc się bezpiecznie wesprzeć o ścianę. To jednak kosztowało ją wiele sił. Zatrzymała się na chwilę, by odsapnąć. Wzięła kilka głębokich wdechów, łapiąc się przy tym odruchowo za brzuch, gdy poczuła kolejne silne ruchy dziecka. To był dobry omen. Silne kopnięcia potomka świadczyły o jego zdrowiu, mimo kłopotów parę tygodni temu, gdy omal Nefertari go nie straciła. 
W końcu kobieta powoli ruszyła w stronę, skąd docierał głos jej ukochanego. Zastała go już w sąsiedniej sali. Patrzyła przez chwilę, jak Servan niemalże zupełnie na oślep próbuje się ogolić nożem, który Talash wygrzebał spośród ruin. Pokręciła głową z dezaprobatą, widząc liczne zacięcia i smolistą krew demona, ściekającą mu po ostrzu i rękach.

- Daj, bo się zatniesz - zrobiła kilka kroków w jego stronę - Znowu...

Zignorował ją. Usilnie próbował pozbyć się zarostu, ledwo widząc własne odbicie w wodzie zebranej w jednym z basenów.

- Servan - mruknęła, widząc jak drży mu ręka, gdy przysuwał ostrze do skóry - Pomogę Ci, nim jeszcze bardziej poharatasz sobie twarz.

- Dam sobie radę.

- Uparty głupek - prychnęła pod nosem, choć wiedziała, że Egzekutor doskonale to słyszy.

Nagle syknął cicho i przyłożył dłoń do policzka, po którym z kolejnej rysy spłynęła czarna, jak smoła krew.

- Kurwa - warknął, zaciskając chwyt na rękojeści.

- Teraz dasz sobie pomóc? - głos Nefertari pozostawał chłodny i opanowany.

- Nie potrzebuję pomocy.

- Czyli dalej wolisz udawać, że wszystko jest po staremu? Przykro mi, ale tak nie jest. Musisz zaakceptować fakt, że...

- Że jestem niemal zupełnie ślepy?! - poderwał się z miejsca - Jak mam to zaakceptować?!

- Nie podnoś na mnie głosu - mruknęła, a jej chłodne oczy błysnęły ostrzegawczo - Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale nie wyżywaj się na mnie.

- Nie. Nic nie rozumiesz. Nie wiesz, jak to jest stracić wszystko niemal w tej samej chwili! - ryknął, nagle miotając nożem gdzieś przed siebie.

Nefertari nawet nie drgnęła, gdy ostrze minęło jej głowę o centymetry, by następnie z brzdękiem paść gdzieś na kamienną ziemię.
Miała nerwy ze stali. Nie łatwo było ją wściec, a tym bardziej wystraszyć.

Servan nagle padł na kolana i spuścił głowę. Jego dłonie uniosły się, by zasłonić twarz i stłumić i tak cichy szloch.
Nefertari podeszła do niego, po czym powoli również opadła na kolana. Wiedziała, że to jest ten jeden z rzadkich momentów, gdy nawet silny Egzekutor i niedoszły alfa, po prostu się załamuje. Nikt nie był odporny na wszystko każdy miał jakieś granice wytrzymałości. I Servan właśnie to osiągnął. Wszystko w jednej chwili go przytłoczyło.

- No już - głos Nefertari stał się łagodny i ciepły, gdy powoli kucnęła, a następnie sięgnęła do jego dłoni - Wszystko będzie dobrze, kochany.

- Wybacz mi... To dla mnie zbyt wiele - spojrzał w jej zielone ślepia, choć i tak ledwie je widział - Powinnaś była iść z Vagirio... Razem z Talashem. Ja nie jestem w stanie się wami opiekować...

- I tak nieźle sobie radzisz - pogłaskała go po policzku.

- Jak na ślepca - zabrzmiał męski głos.

Oboje się napięli, zaskoczeni. Servan odruchowo mocniej złapał rękę Nefertari, choć nie widział intruza. Egzekutorka rozglądała się zaniepokojona. Nagle dostrzegła mroczną, ciemną sylwetkę zbliżającą się do nich spokojnie. Instynktownie zasyczała głośno, ukazując ostre zęby. Jej oczy zalśniły upiornie. To było nie tylko ostrzeżenie dla intruza. Próbowała go przestraszyć, pokazać mu, że może się spodziewać ataku.

- Tak się wita brata? - zabrzmiał ponury pomruk, przypominający śmiech.

- Neberius? - zdziwiła się Nefertari.

- We własnej osobie - zbliżył się do siostry, po czym łypnął na jej okaleczonego partnera - W końcu się doigrałeś, co?

- Neberiusie - warknęła łowczyni - Przestań.

- Mówiłem ci, że on nie jest dobrym materiałem na partnera - łypnął na jej nabrzmiały brzuch - A tym bardziej na ojca.

Servan poderwał się z miejsca, przeistaczając się przy tym w swą potworną postać. Zawarczał głośno, wyszczerzając kły. 

- Trochę czasu minęło, bracie - Nefertari stanęła między nimi - Wszyscy się zmieniliśmy przez te lata. 

- Widać nie, skoro skończyliście na wygnaniu - Neberius wlepił nienawistne spojrzenie w Servana - Wiedziałem, że wpakujesz ją w kłopoty.

- To nie wina Servana - łowczyni położyła dłoń na karku ukochanego - To wszystko przez Beliala. To przez niego musieliśmy uciekać. A Servan o mnie dba. Troszczy się też o swojego małego brata, Talasha. Radzi sobie, choć ledwo widzi. Więc chociaż ty nie dokładaj nam zmartwień. Albo zostań z nami i pomagaj, albo wciąż niesłusznie uważaj Servana, za najgorsze zło i odejdź, zostaw nas w spokoju.

Neberius łypnął na Servana, a następnie znów na siostrę. Po chwili skinął głową i cofnął się o krok. Servan nie słysząc już jego warczenia i nie czując ciepła jego ciała, tuż przed sobą, również się uspokoił.

- No - Nefertari uśmiechnęła się zadowolona - Chociaż raz wszystko się... - urwała, nagle łapiąc się za brzuch. 

Poczuła jak coś ciepłego spływa jej po nogach, a w jednej chwili jej brzuch ogarnął potworny skurcz. Cudowną ciszę, przerwał jej przeraźliwy wrzask...

Tymczasem w Melmore, Vagirio leżał na przewróconym pniu i obserwował okolicę. Patrzył na zlewające się z ciemnościami ruiny i rozciągającą się w okół linię lasu. Obawiał się, że w każdej chwili coś mogło wypełznąć z mroku i ich zaatakować. Zastanawiał się, czy słusznie postąpił, przepędzając Neberiusa. Miał nadzieję, że nie pożałuje tej decyzji.
Co rusz zerkał też jak Astaroth, dla miłej odmiany nie uczy się pojedynkować. Wraz z Rimmonem ćwiczyła strzelanie z łuku, znalezionym w piwnicy, gdzie zazwyczaj spali. A ich celem były jabłka, które mieszaniec jej rzucał, na wysokości powieszonej na drzewie tarczy. Świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Ciszę co rusz przerywał ich śmiech. Ich głośniejszy rechot dotarł do Vagirio, gdy mała Zmora, którą zajęła się Astaroth, podbiegła do worka z jabłkami, chwyciła go swymi upiornymi ząbkami i rzuciła się do ucieczki.

- Dagon! - krzyknęła nastolatka, rzucając się w pogoń za źrebięciem.

- Oddawaj to, mały złodzieju! - zarechotał Rimmone, biegnąc za nią.

Vagirio uśmiechnął się słabo, widząc jak ganiają w tę i z powrotem za młodą Zmorą. W tamtej chwili dostrzegł w nich małe dzieci. Podobał mu się ten widok. Przyjemnie było słuchać ich śmiechu i patrzeć na beztroską zabawę. Przypomniał sobie pewien wieczór, gdy jako kot, leżał na dachu jakiegoś domu i z daleka obserwował, jak Astaroth stawia pierwsze kroki, z pomocą Marisy.
Coś go zakuło w sercu. Tak bardzo żałował, że nie miał swojej córki przy sobie. A jeszcze bardziej żal mu było tego, że Nadele nie mogła być teraz z nimi i patrzeć na ich prawie dorosłą córeczkę. Gdyby to wszystko potoczyło się inaczej...
Z rozmyślań wyrwało go echo przeraźliwego wrzasku. Przeszedł go dreszcz, gdy po chwili po raz kolejny usłyszał kobiecy krzyk. Dość cichy i niewyraźny, ale wciąż mrożący krew w żyłach.
Nawet Rimmone i Astaroth to usłyszeli. Zatrzymali się, po czym wymienili się wymownymi spojrzeniami, a następnie skupili się na Vagirio.

- To chyba Nefertari - rzekła dziewczyna.

- Ha... - Vagirio spojrzał w stronę skąd docierały krzyki - Wygląda na to, że zaraz kolejny demon będzie kroczył po tym świecie. 

- Cudownie - Rimmone uśmiechnął się nieco - Nasze porąbane stadko się rozrasta.

- Ta... - mruknął Vagirio, po czym położył pysk na łapach i zamknął oczy - Na to wygląda.

Nie wiedział, że nieopodal czaił się Saamed. Obserwował ich. Siedział na jednym z drzew, w ludzkiej postaci i niechętnie co rusz zerkał w stronę ziemi, oceniając wysokość, dzielącą go od stabilnego podłoża. Najchętniej postałby na dole, gdyby to od niego zależało. Lecz tym razem nie był sam i nie miał nic do gadania. Niepewnie spojrzał na siedzącego obok niego łowcę. Na pierwszy rzut oka był to zwyczajny Zwiadowca. Nie należał do największych. Był rozmiaru człowieka, o średnim wzroście. Jego błoniaste skrzydła były teraz złożone i zdradzały jego rozluźnienie. Długi ogon, najeżony kolcami leżał spokojnie na gałęzi, a jego część zwisała spokojnie. Kolce były położone. Demon miał dość długi dziób i zarówno z góry, jak i z dołu wystawały z niego czarne kły, o krawędziach przypominających piłę. Były idealne do rozrywania ciała i rozdwajania kości. Czerwone ślepia patrzyły przed siebie, w stronę Astaroth i Rimmone'a. Gładka skóra łowcy była czarna, jak noc, jedynie znaczące ją, zazwyczaj czerwone plamy, teraz mieniły się delikatnie, jak dogasające ognisko. 

Belial wyglądał zupełnie inaczej, niż Saamed miał okazję przeważnie go widywać. Jednak czuł strach przed jego osobą, równie mocno jak w chwilach, gdy stawał przed jego prawdziwym obliczem.

Patrzyli jak Astaroth i Rimmone powrócili do zabawy. Obserwowali jak wymieniali się ciepłymi uśmiechami i niepewnie zerkali sobie w oczy. Czasem nawet ich dłonie subtelnie i przypadkowo ocierały się o siebie. Znamiona na ich przedramionach, z każdą chwilą zdawały się coraz jaśniej mienić. Nagle dostrzegli jak stary, zwyczajny łuk z drewna, pod wpływem dotyku Astaroth sczerniał, jakby nagle pokryła go niezwykła, mroczna i niezwykle lekka stal. Wyryte przez nich wcześniej zdobienia, zaczęły lśnić teraz bladym, błękitnym światłem. Dotarły do nich ich okrzyki zdumienia.

- Jest silna - mruknął Belial.

Saamed zadrżał, zaskoczony przerwaniem ciszy przez króla. Niepewnie pokiwał głową, po czym znów skupił się na dziewczynie. Patrzył jak siostra władcy ciepło i szczerze uśmiecha się do towarzyszącego jej mieszańca. Nie rozumiał tego. Była niezwykłą istotą, a dażyła sympatią kogoś takiego. Demony nie szanowały mieszańców. Rimmone, jak wielu innych był dla stworów z piekła jedynie śmieciem, bądź przekąską...
Saamed dziwił się wielce, gdy Astaroth pozwalała mu się dotknąć. A jeszcze bardziej, gdy pozwoliła by cmoknął ją w policzek i zareagowała na ten gest uśmiechem.

- Ten chłopak... - wilk rzekł po chwili, bojąc się reakcji Beliala - To sporo komplikuje, Panie...

- Ten mieszaniec nie jest dla mnie żadną przeszkodą - odparł władca, zaskakująco spokojnym głosem.

- Ale... On jest Vincu twojej siostry, Panie.

- Wiem, Saamed. Nie jestem ślepy - Spojrzał na niego. - Rusz tym swoim tępym łbem. Ten chłopak nie jest problemem. A wręcz przeciwnie.

- Chyba nie rozumiem...

- Ten mieszaniec odwali za mnie połowę roboty. Wzbudza w Astaroth dobre emocje, które pozwalają jej oswajać się ze swymi umiejętnościami. Dzięki temu nie będę musiał się z nią szarpać i jej uczyć.

- Ale... To znaczy, że jej nie łapiemy?

- Nie. Jeszcze nie. Warto jeszcze trochę poczekać. Niech dziewczyna przyzwyczaja się do demonicznej strony, bo gdy ją dorwę pozostanie jej tylko ona.

- A co z chłopakiem? Jeśli umrze, to Astaroth straci chęć do życia. Wtedy będzie bezużyteczna.

- Nie, o ile więź zostanie zerwana.

- Zerwana? Vincu nie można złamać.

- Oczywiście, że można, bęcwale. Wszyscy uważają ją za taką potężną tylko dlatego, że nie wiedzą jak się jej pozbyć - wlepił ślepia w nastolatków -  A ja wiem na ich nieszczęście.

- Z całym szacunkiem, Panie... Myślę, że to nie możliwe.

Belial spojrzał na niego, nie kryjąc faktu, że uważa go za skończonego głupca.

- Pomyśl. Co łączy każdą parę Vincu?

Saamed rozmyślał nad odpowiedzią kilka chwil. W końcu jednak jedynie bezradnie pokręcił głową.

- Nie rozdzielają się, głąbie. Wędrują razem. Polują. Sypiają. Ciągle trzymają się blisko siebie. Jedynie czasem rozdzielają się na czas łowów, gdy mają dziecko. Więź nie ma szans się osłabić. Ale co, gdyby się rozdzielili i gdyby zasiać ziarenko niepewności, że są sobie oddani? Vincu się sypie, bo wbrew temu co wszyscy sądzą nie jest gwarancją wierności. Pożądanie bywa silniejsze.

- Czyli...? Gdy nadejdzie czas...

- Zniszczę tą głupią więź między Astaroth, a tym bękartem Aigora. Wystarczy ich rozdzielić i wykorzystać zazdrość mojej siostry.

- A nie będzie żadnych skutków ubocznych?

- Astaroth będzie czuła jedynie nienawiść do tego jej chłoptasia. A gniew będzie tak silny, że nie pozwoli by dopadła ją rozpacz.

Saamed powoli pokiwał głową, analizując słowa króla.

- A zatem... Czekamy? Jak długo?

- Aż będzie gotowa.

- Ale... To mogą być miesiące, a nawet lata...

- Jestem cierpliwy - Belial uniósł się nieco na nogach - Czekałem piętnaście lat. Mogę poczekać i drugie tyle, jeśli trzeba. Obserwuj ich.

Po tych słowach, Belial rozłożył skrzydła, po czym zeskoczył z gałęzi i wzbił się wysoko nad korony drzew, by ostatecznie zniknąć na tle ciemnego nieba.

Saamed patrzył przez chwilę w gwiazdy, szukając jakiegokolwiek ruchy, jakby się bał, że Belial wciąż gdzieś tu jest.
W końcu spojrzał na Astaroth. Jego ciemne oczy, błysnęly nagle upiorną czerwienią. Uśmiechnął się upiornie, ukazując powiększone, ostre kły.

- Gdy nadejdzie czas...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro