93.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Choć jesień mimo, że deszczowa to była ciepła. Była trochę jak drugie lato, lecz częściej padało, a las nie był już wszędzie taki sam. Liście przybrały piękne barwy, od żółci, po ognistej czerwieni, zmieniając każdy zakątek lasu w krainę ze snów. Jednak z czasem musiało to minąć. Piękny las musiał kiedyś stać się ponury, zgniły i wrogi. Piękne, kolorowe liście musiały stać się martwe, brązowe i w końcu spaść.
Taka była kolej rzeczy.
Sroga zima szybko zastąpiła uciążliwe już ulewy, śnieżycami i przyniosła ze sobą mróz.
Mokra ziemia szybko zamarzła i pokryła ją gruba warstwa śniegu.
Jednak zimno i wszechobecny, biały puch, nie oznaczały dla Astaroth przerwy od nauki.

Pewnego dnia, tuż przed świtem, brnęła przez śnieg. Starała się poruszać jak najciszej, lecz świeży puch jej to utrudniał, skrzypiąc pod jej stopami. Podążała za śladami Rogaczy, ignorując chłód i ból ogarniający jej przemrożone, bose stopy. Choć nie były to już drobne, ludzkie stópki. Jakiś czas temu przeistoczyły się w duże, chwytne łapy, które teraz musiała zahartować. Latem chodziła po gorącym piachu, szyszkach, drzewach. Zimą brnęła przez śnieg, chodziła po zamarzniętym jeziorze i zmrożonych pozostałościach po Melmore.
Teraz ból był już do zniesienia. Na tyle, że mogła spokojnie skoncentrować się na tropieniu. Obejrzała się słysząc za sobą tupanie i dość głośny oddech. Uśmiechnęła się nieco, widząc za sobą Dagona. Mały ogier przez ostatnie miesiące nabrał nieco masy i krzepy. Stał się też nieco ufniejszy i teraz niemal w ogóle nie odstępował jej na krok.

Rozejrzała się, nasłuchując. Wiedziała, że nie była sama. Gdzieś tu czaił się Rimmone, bądź Vagirio. Zawsze któryś z nich jej towarzyszył. Czuwali nad nią. Pilnowali by była bezpieczna podczas polowań, choć ich nie widziała, a przynajmniej do chwili, kiedy musieli interweniować. Jednak taka konieczność zdarzała się coraz rzadziej. 
Astaroth szybko się uczyła, gdy Vagirio nieco jej odpuścił i pozwolił w niektórych sytuacjach działać po swojemu.

Nagle przykucnęła, gdy dostrzegła sylwetki Rogaczy, snujących się między upiornymi drzewami. Wyciągnęła jedną strzałę, z kołczanu wiszącego na jej plecach. Cięciwa skrzypnęła cicho, napinając się. Dziewczyna oddychała głęboko i spokojnie, wytężając przy tym wzrok. Jej źrenice zwęziły się do granic możliwości, a obraz się wyostrzył. Zaczęła widzieć wyraźnie jak za dnia, a nawet lepiej. Pomimo dużej odległości, doskonale widziała jednego z piekielnych jeleni, którego miała zamiar ustrzelić. Patrzyła na sterczące kręgi i żebra stworzenia oraz widoczną czaszkę, z której wystawały groźne kły i zdobiły ją ostre, rozgałęzione rogi. Ostre zębiska zwierzęcia bez problemu zrywały z najbliższego pnia, zmrożoną korę. 
Astaroth nieco rozchyliła palce i cięciwa jej umknęła, przez co strzała ze świstem wyleciała w stronę celu. Błyskawicznie przecięła powietrze, by następnie bezlitośnie, z impetem wbić się między żebra Rogacza. Zwierzę z rykiem upadło, a reszta stada umknęła, gdy Dagon ruszył w stronę woni krwi.
Dziewczyna wyprostowała się, dumna ze strzału. Agonia stwora nie trwała długo, gdyż strzała przebiła mu serce i płuca. 

Astaroth zaczęła się zbliżać w stronę swojej ofiary, gdy nagle zamarła w bezruchu. Jednak nie całe stado rzuciło się do ucieczki. Spomiędzy drzew wyłonił się stary, wielki byk. Przywódca stada. Zaryczał głośno, po czym ruszył w stronę dziewczyny, nastawiając ostre poroże do ataku. Nastolatka od razu napięła łuk, gotowa się bronić. Widziała starą, zaschniętą krew na rogach, a nawet wiszące na nich strzępy skóry i mięśni poprzednich ofiar. Wypuściła strzałę, lecz wielki Rogacz się nie zatrzymał. Nawet nie zwolnił mimo, że lotka wbiła mu się prosto w grubą szyję. Odskoczyła na bok, unikając szarży byka, po czym obróciła się w jego stronę. Rogacz wyhamował ze ślizgiem, by również zawrócić. Parsknął ostrzegawczo, po czym znów ruszył w jej stronę. 
Astaroth rzuciła łuk na ziemię, a zaraz za nim również otulającą ją pelerynę. Wyciągnęła zza paska swoje, ostre pióro, z którego Rimmone zrobił dla niej sztylet. Tak było o wiele wygodniej je dzierżyć. Zasyczała groźnie, wyszczerzając kły, gotowa do ataku. Jej długi ogon, posłusznie się uniósł. 
Gdy Rogacz miał ją uderzyć, znów uskoczyła w bok, po czym chwyciła ogonem jego rogi i pociągnęła go mocno ku ziemi. Byk nie przewrócił się jednak, jak tego oczekiwała. Ale nie przejęła się tym. Skoczyła, a następnie wbiła ostrze w głowę upiornego jelenia, przez co z rykiem padł w głęboki śnieg. Uniosła pióro, gotowa poderżnąć mu gardło, gdy nagle strzała drasnęła jej rękę i zaskoczona krzyknęła, odruchowo się odsuwając i upuszczając ostrze. Nie spodziewała się ataku. Przynajmniej nie takiego. Rogacz poderwał się z ziemi, po czym rzucił się do ucieczki, zostawiając Astaroth.

Dziewczyna rozglądała się, szukając napastnika. Nagle tuż przed jej głową śmignęła kolejna strzała. Wystraszona, rzuciła się w zaspę, szukając swojego noża i jednocześnie, co rusz rozglądając się za strzelcem. Nagle go dostrzegła... Anioła o burych skrzydłach, otulonego przez ciężkie, brązowe futro. Zmierzał w jej stronę. W jednej ręce ściskał łuk, lecz nie gotowy do kolejnego strzału. Na jego boku spoczywał duży miecz, z wyrytymi na klindze runami, które jeszcze pozostawały zgaszone. 

- Nie podchodź! - wrzasnęła, chwytając swój łuk.

Dotąd bladoniebieskie światło, stało się upiorne, czerwone. Anioł przystanął na chwilę, zaintrygowany. Rzucił swój łuk na ziemię, po czym zsunął kaptur, by lepiej widzieć i dobył miecza, który zalśnił blado. Ciemne włosy rozwiały się we wszystkie strony, szarpnięte przez mroźny wiatr. Anioł miał dość ostre rysy twarzy, a policzki pokryte zarostem. Przez nos mknęła głęboka blizna, a jego srogie, ciemnozielone oczy wlepiły się w stojącą mu na drodze panienkę.
Astaroth strzeliła do niego ostrzegawczo, przez co strzała śmignęła tuż przy jego szyi. 
Nie wystraszyła go tym. Zwinnie zakręcił orężem, po czym zaszarżował na nastolatkę. 
Dziewczyna zblokowała cios swoim łukiem, po czym wzięła nim zamach. Anioł odskoczył, a ona szybko rzuciła łuk z powrotem w śnieg. Zasyczała groźnie, a z jej pleców wyłoniły się mroczne skrzydła, zdobione przez białe przebarwienia. Nastroszyła pióra, ukazując przy tym pełen, imponujący rozmiar swych skrzydeł. 

- Nie chcę walczyć! - ryknęła, choć była gotowa do walki.

Jej paznokcie wysunęły się znacznie, przekształcając się w ostre szpony, gdy anioł nie cofnął się, ani nie odłożył ostrza.
Ponownie skoczył w jej stronę, przez co machnęła skrzydłami, posyłając w jego stronę ostre pióra. Zaskoczony odbił mieczem większość z nich, jednak jedno zdołało drasnąć go w ramię. Nim znów skupił się na ataku, Astaroth chwyciła ogonem jego nogę, po czym mocno szarpnęła, powalając go tym na ziemię. Upuścił przez to miecz. Chciała wykorzystać okazję i uciec, lecz on nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Chwycił jej ogon, którego długość tym razem okazała się dla niej zgubna. Runęła jak długa, w głęboką zaspę. 
Zasyczała głośno, gdy chwycił ją za włosy, nim zdołała choćby pomyśleć o tym, aby spróbować umknąć na bezpieczną odległość, choćby na kolanach. 

- Puszczaj! - wierzgnęła - Zostaw mnie!

Zimne ostrze przylgnęło do jej odsłoniętej szyi. Anioł miał zamiar poderżnąć jej gardło, jej własnym nożem. Z jej pióra. Nie spodziewał się jednak, że nastolatka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i nie miała zamiaru się poddać. Zatopiła ostre zęby w jego dłoni, wymuszając na nim by ją puścił. Następnie szybko obróciła się na plecy i kopnęła go swymi silnymi łapami, prosto w brzuch. Poderwała się z ziemi, po czym z gotowymi do ciosu szponami, rzuciła się na Upadłego, chcąc rozerwać mu krtań.
W głowie miała jedną z lekcji Neberiusa, który czasem ją odwiedzał, lecz z dala od Melmore. Przypomniała sobie, jak mówił, że gdy raz ucieczka się nie powiodła, to musi wyeliminować wroga. Nie było innego wyjścia. Gdyby darowała życie aniołowi, to z pewnością by za nią podążył i znów spróbowałby ją zabić.

Upadły uchylił się, ratując szyję przed rozszarpaniem. Jednak jej ostre paznokcie zdołały drasnąć jego policzek, pokryty ciemnym, dość gęstym zarostem. Nim Astaroth zdołała zadać kolejny cios, chwycił jej rękę, przyciągnął ją do siebie, po czym uderzył głową prosto w jej nos. 
Dziewczynę zamroczyło. Osłoniła dłońmi obolałą twarz. Poczuła jak między zmarzniętymi palcami przesączyła się ciepła krew. Anioł ją staranował. Stęknęła głośno, gdy uderzyła plecami o ziemię, a jej brzuch przygniótł ciężar napastnika. 

- Nie! - wrzasnęła, unosząc ręce, gdy jedną ręką chwycił jej szyję, a drugą, zranioną przez jej kły, znów dzierżącą niezwykły nóż, uniósł gotów do ostatecznego ciosu.

Nagle coś zrzuciło z niej anioła. Astaroth uniosła się na łokciu pewna, że to Vagirio znów ocalił ją z opresji. Jednak nie tym razem. To Dagon powalił jej rywala i przygniótł go do ziemi, swymi silnymi łapami. Młody ogier zaryczał głośno, a jego brudne od krwi Rogacza kły, musnęły twarz anioła. 

- Dagon! - zawołała, gdy Zmora przymierzała się do przegryzienia gardła swojej ofiary - Zostaw!

Ogier na nią spojrzał. Doskonale rozumiał co powiedziała. Uczyła go kilku prostych komend, w tym właśnie tej. Miała po prostu dość tego, że mała Zmora ciągle jej coś kradła, chcąc się bawić. 
W końcu zwierzę cofnęło się, puszczając anioła. 
Mężczyzna zszokowany, podniósł się do siadu. Nie dowierzając patrzył na Zmorę, która warcząc groźnie, zbliżyła się do dziewczyny, nie odrywając od niego morderczego wzroku. Astaroth położyła dłoń na zapadniętym pysku stworzenia, próbując go nieco uspokoić.

- Jeszcze nigdy nie widziałem, aby Zmora broniła demona - dysząc ciężko, podniósł się do klęku - Zmory rzadko kiedy ufają komuś na tyle, by zaryzykować własne życie, broniąc cudzego, a już zwłaszcza stworom takim jak ty - mruknął, wstając.

- Nie jestem demonem. Znaczy... Nie w pełni... Dlatego nie chcę wa...

- Wiem kim jesteś - przerwał jej - Jesteś tym słynnym mieszańcem, o którym wszyscy gadają. Jesteś bękartem anielicy i demona.

- A ty jesteś Upadłym - warknęła - A sądząc po stanie twoich skrzydeł, albo od dawna jesteś na wygnaniu, albo po prostu jesteś podły - wtuliła się w ciepłą szyję Dagona - Daj mi spokój, albo pozwolę mu cię pożreć. Dziś jeszcze nic nie jadł, a ty cuchniesz krwią. Dobrze się zastanów, czy warto znów sięgać po miecz.

Anioł uśmiechnął się specyficznie. Podniósł oręż, po czym wsunął go za pas, by znów spoczął mu na boku. Następnie zagwizdał głośno. Odpowiedziało mu znajome, upiorne rżenie. Spomiędzy drzew wybiegła druga, dorosła Zmora. Ku zdziwieniu Astaroth miała na sobie siodło. Anioł znów zagwizdał, gdy upiorny koń znalazł się niebezpiecznie blisko nich. Zwierzę zatrzymało się i zaczęło posłusznie czekać. 
Dziewczyna dostrzegła coś jeszcze dziwnego. Zmora miała zamglone oczy. Była ślepa.
Upadły wdrapał się na grzbiet rumaka, po czym bez słowa odjechał, zostawiając dziewczynę w spokoju.

Astaroth odetchnęła z ulgą, po czym spojrzała w mroczne ślepie stojącego tuż przy niej Dagona. Pogłaskała go, po czym ucałowała jego kościstą paszczę, dziękując mu za ratunek.
Ruszyła w stronę upolowanego Rogacza, po drodze zbierając swój łuk, sztylet, a następnie pelerynę. Wraz z Dagonem zbliżyła się do ustrzelonego Rogacza. Zmora nieco nadszarpnęła skórę i mięśnie jednej z nóg ofiary, jednak nie zdążyła mocniej rozszarpać zwłok. Astaroth klęknęła, wyciągając przy tym nóż. Jak uczył ją Vagirio, pewnym ruchem rozcięła część szyi i brzuch Rogacza. Ostrożnie pozbyła się niejadalnych trzewi, co rusz rzucając jakiś lepszy skrawek Dagonowi. Najbardziej zależało jej na mięśniach z kończyn i mięsie na żebrach. Resztę miała zamiar zostawić Zmorze. 
Rzuciła za siebie nieco poszarpany kawałek mięsa, który Dagon zwinnie chwycił. Obejrzała się. Zaczęła się zastanawiać dlaczego ani Rimmone, ani Vagirio jej nie pomogli. Czyżby tym razem była zdana tylko na siebie? A może coś im się stało?
Mając nadzieję, że zastanie ich w ruinach, całych i zdrowych, chwyciła tylne kończyny Rogacza, po czym zaczęła go za sobą wlec. Miała zamiar dokończyć patroszenie już w ciepłej piwnicy. Wystarczająco przemarzła i miała dość wrażeń, jak na jedno polowanie.

Tymczasem Upadły galopował przez las. Szybko oddalił się od zasypanej przez śnieg łąki, na której przyszło mu stoczyć walkę z Astaroth. Po chwili jego oczom ukazała się mała, drewniana chatka. Jego dom, a obok znajdowała się zagroda dla jego wiernej towarzyszki, która teraz mimo ślepoty, ufnie gnała przed siebie, niosąc go na grzbiecie. Po chwili ściągnął wodze, spowalniając Zmorę do kłusa. Spokojnie podjechał do bramki od zagrody, po czym zatrzymał rumaka. Nie spiesząc się, zsunął się na ziemię, by następnie zabrać się za rozsiodłanie klaczy. Zdawał się zupełnie nie przejmować młodzieńcem, siedzącym na schodkach jego chaty. Młody mieszaniec, czekał na niego, skulony, otulając się swymi wielkimi skrzydłami, o charakterystycznym, jastrzębim upierzeniu.  

- Aasan, nareszcie - uniósł głowę, gdy zbliżył się do niego, po wpuszczeniu Zmory do zagrody - Co tak długo? - zmierzył wzrokiem rany na jego policzku i draśnięcie na ramieniu - Już myślałem, że się nie zjawisz - podniósł się z zimnych schodków - I co sądzisz?

- Ma potencjał. Szybko się uczy i jest waleczna. Choć to trochę za mało. Mógłbym ją skrzywdzić, gdyby nie strzegąca jej Zmora.

- Dagon ją obronił?

- Sam byłem zdumiony. Zmory są nieprzewidywalne. W jednej chwili są potulne, a za chwilę próbują odgryźć ci rękę - łypnął na swoją niewidomą klacz - I raczej stronią od walki, chyba że chodzi o przetrwanie - znów skupił się na mieszańcu - A ten mały ogier się na mnie rzucił. Był gotów mnie zabić i zrobiłby to, gdyby nie interwencja Astaroth. Muszę przyznać, że ta dziewczyna jest dość... - urwał, szukając odpowiedniego słowa - ...niezwykła.

- A żebyś wiedział - Rimmone rzekł to bardziej do siebie, niż do Upadłego, uśmiechając się przy tym niepewnie.

- Myślę, że jeśli dalej będzie robiła takie postępy, to wyrośnie na naprawdę potężną istotę - rzekł Aasan, ignorując jego słowa - Może nawet sam Belial nie będzie mógł się z nią równać. 

Chłopak poszerzył uśmiech, pełen nadziei. 

- I to właśnie chciałem usłyszeć.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro