96.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kilku godzinach, chodzenia od jednego krańca miasta, do drugiego, Astaroth i Rimmone postanowili zrobić sobie chwilę przerwy. Zasiedli na dachu jednego z domów i zajadali się owocami otrzymanymi od Marco.

- A co jeśli ten demon się nie zjawi? – spytała Astaroth.

- To pozostanie się modlić, aby to coś, samo z siebie odpuściło.

- Wiesz, że tak łatwo nie ma. Po za tym do kogo się modlić? W ogóle jest ktoś taki, jak Bóg? Skoro Niebo i Piekło istnieją, to cała reszta też jest prawdą?

- Powiem ci tak... Żadna ludzka religia nie jest ani w pełni prawdą, ani fałszem. Każda ma w sobie coś prawdziwego.

- A jak to wszystko powstało? Coś musiało dać początek temu światu, ludziom, aniołom.

- Podobno ten świat stworzyła pewna bardzo potężna rasa, której przedstawiciele poświęcili własne moce i życie, aby stworzyć wszystko co nas otacza. Lecz nikt nie wie skąd się wzięli i dlaczego stworzyli ludzi. Jedynymi, którzy pozostali po tej rasie są tytani. Ale od nich nie idzie się niczego dowiedzieć.

Przerwali na chwilę. Astaroth ugryzła jabłko, po czym spojrzała daleko przed siebie.

- Ciekawe, dlaczego jakiś demon postanowił dręczyć to miasto – mruknęła po chwili – Co ci ludzie komu zawinili?

- Pamiętaj, że demony nie powstały bez powodu. Zrodziły się z aniołów, bo ludzie ich skrzywdzili. Nie chcę bronić tego demona, ale kimkolwiek jest, jeśli przeistoczył się z anioła w tak okrutną istotę, to myślę, że miał ku temu powód.

- Nawet jeśli ktoś go skrzywdził, to nie ma prawa zabijać niewinnych dzieci. Mam nadzieję, że go dorwiemy, nim znowu kogoś zamorduje.

- A ja mam szczerą nadzieję, że jednak się na niego nie natkniemy...

- Dlaczego taki jesteś? – zmarszczyła brwi – Czemu nie chcesz pomóc śmiertelnikom? Przecież są bezbronni.

- Po prostu nie chcę, żebyś się narażała. Ten demon jest potężny i bezwzględny.

- Jak wielu innych, którzy na mnie polowali.

- Nie rozumiesz. Ona jest naprawdę podła, nie cofnie się przed niczym. Widziałaś co spotkało tą biedną dziewczynkę.

- Ona? – zdziwiła się – Skąd wiesz, że to ona?

- E... Ja... Przejęzyczyłem się.

- Kłamiesz – warknęła, kładąc uszy – Czego mi nie mówisz? Znasz tego demona?

- Asta, ja... - urwał.

Naprawdę nie chciał jej nic mówić. Nie chciał jej zdradzać tej części swojej przeszłości, o której sam tak bardzo chciał zapomnieć. Wstydził się tego.

- Mów – zażądała, rzucając mu srogie spojrzenie.

- Podejrzewam kto to może być. I jeśli się nie mylę, to naprawdę lepiej nie wchodzić jej w drogę.

- Kto to jest? – drążyła.

Rimmone otworzył usta, chcąc błagać, aby przestała go wypytywać. Jednak nie zdążył. Ciszę przerwało przeraźliwe wycie, a za chwilę śmiech. Przez ulicę przemknęły dwa czarne psy. Astaroth poderwała się z miejsca, po czym zeskoczyła z dachu i rozłożyła skrzydła, by za nimi poszybować.

- Błagam tylko nie to... - skoczył za nią – Asta, nie! Zostaw je!

Jednak ona go nie słuchała. Zapikowała w dół, po czym wylądowała i zaczęła biec za upiornymi wilkami, które zawiodły ją w ciemną uliczkę, z dala od latarni i okien. Dopiero wtedy, kiedy stanęła z nimi twarzą, w twarz, zorientowała się, że to nie były zwykłe, czarne psy. Miały puste, świecące oczy, a ich ciał nie pokrywało futro. Były cieniami. Mrocznymi duchami, które rozpłynęły się, gdy znów zabrzmiał upiorny, kobiecy śmiech. 

- Uciekajmy stąd - Rimmone, który dopiero teraz zdołał ją dogonić, chwycił jej rękę.

Jednak Astaroth nie drgnęła.
Z ciemności wyłoniła się równie upiorna, damska sylwetka. Miała puste białe oczy i to było jedyne, co można było dostrzec na jej twarzy. Jej mroczne włosy, niczym żywa istota, subtelnie się poruszały. Nagle otulający ją mrok zaczął opadać, odsłaniając jej ludzkie ciało. Jej cień, niczym żywa istota, umknął na najbliższą ścianę i zaczął się im przyglądać swymi upiornymi, pustymi ślepiami.
Znajoma ciemna karnacja, mroczne oczy, specjalnie zrobione blizny i włosy splecione w setki warkoczyków, ozdobione przez koraliki i pióra, przyprawiły Rimmone'a o ciarki. Wśród tych ozdób dostrzegł nawet własną lotkę.
Chłopak w jednej chwili zbladł. Nawet jego włosy stały się popielate. Jego koszmar się spełniał. Znów stanął naprzeciwko kobiety, o której pragnął zapomnieć. Stanął twarzą, w twarz ze swoją potworną przeszłością. 

- Rashidi... - szepnął przerażony.

- Witaj, skarbie - uśmiechnęła się zalotnie.

- Skarbie? - Astaroth spojrzała zdziwiona na Rimmone'a.

- Wierz mi, to nie tak... - Chłopak zrobił krok wstecz.

Wyglądał na przerażonego. I miał ku temu powód. Doskonale wiedział, do czego jest zdolna Pani Cieni, bo na własnej skórze poznał jej potworną moc.

- Nie stęskniłeś się za mną, kochanie? - zamruczała, podchodząc do niego.

Zupełnie ignorowała Astaroth. Nawet na nią nie patrzyła. Uśmiechała się upiornie, krążąc wokół Rimmone'a.

- Nie ładnie tak porzucać swoją kobietę, kiedy ta słodko śpi - musnęła ręką jego ramię.

Chłopak nawet nie drgnął. Bał się. Nie wiedział, co ma zrobić. Poczerwieniał ze wstydu, kiedy dostrzegł wzrok Astaroth spoczywający na nim. Dostrzegł w nim gniew i zawód. Obróciła się, chcąc odejść.

- Asta... - chwycił jej rękę, ale wyrwała mu się - To nie tak...

- A jak? - warknęła, kładąc uszy.

- Nic nas nie łączy, ani nie łączyło - wskazał na Rashidi - Ona mnie opętała... To wiedźma. Potężniejsza nawet od Lha-mo...

- Jak to nawet od niej?! - obruszyła się - Obrażasz mnie! Ja jestem znacznie potężniejsza, od tej dziwki! - musnęła dłonią jego policzek - Po za tym czemu mówisz, że nic nas nie łączyło? Było cudownie, nim postanowiłeś uciec.

Astaroth nie miała zamiaru dłużej tego słuchać. Opuściła ciemny zaułek, po czym rozłożyła skrzydła i z hukiem wzbiła się w powietrze.
Rimmone spojrzał na Rashidi z wyrzutem. 

- Jesteś podła - warknął - Ile jeszcze zła chcesz wyrządzić?

- Bez obaw, kotku - uśmiechnęła się wrednie - Już mam to, czego chciałam.

Po tych słowach, jej cień z powrotem ją pochłonął, po czym wraz z właścicielką, rozpłynął się w powietrzu. Jeszcze zabrzmiało echo jej potwornego śmiechu.

- Asta! - Rimmone poderwał się do lotu. 

Z trudem zdołał ją dogonić. Sapał ciężko, próbując zrównać z nią lot, lecz Astaroth mu na to nie pozwalała. Była silniejsza od niego i szybsza. Gdyby chciała pozostawiłaby go daleko w tyle. Wiedział, że teraz dawała mu szansę wszystko wyjaśnić.

- Asta, wysłuchaj mnie!

- Mów, nim zmienię zdanie - warknęła, nawet się nie oglądając.

- To była Rashidi. Pani Cieni. To podła wiedźma!

- To już wiem.

- Asta... - zaczęło mu brakować tchu - Porozmawiajmy na spokojnie. Wylądujmy gdzieś, a wszystko ci wyjaśnię.

Astaroth łypnęła za siebie. Po namyśle, zapikowała w dół i wylądowała gdzieś w lesie. 

- Słucham - mruknęła, krzyżując ręce na piersi, gdy i Rimmone stanął na ziemi.

- Ona para się paskudną, okrutną magią - wysapał - Ożywia cienie. Wzbudza lęk. Nawet morduje, używając czarów. Jest krwiożercza, bezwzględna i zawsze dostaje to, czego chce.

- Nawet ciebie?

- To nie tak... Ja nie chciałem... Nigdy bym umyślnie jej nie dotknął - podszedł do niej i wyciągnął rękę, chcąc jej dotknąć, ale nie pozwoliła mu na to - Ona mnie opętała... Wykorzystała swoje czary, bym stracił rozum na całe tygodnie, bo nie chciałem zrobić czegoś potwornego... Obiecała mi, iż uleczy moje skrzydła. Jedno, to lekko pokiereszowane, zdołała w miarę uzdrowić, lecz drugiego nie... Mimo, że nie wywiązała się z umowy, zażądała, bym przyprowadził jej młodą dziewczynkę, a najlepiej dziecko do sześciu lat. Miałem ją pojmać, aby następnie żywcem rozpruć jej ciało, by Rashidi mogła zebrać jej krew, a następnie wyrwać jej trzewia. Nie wiem po co jej to było, ale nie zgodziłem się. Więc postanowiła przejąć sprawy w swoje ręce. Wykorzystała jednego ze swoich cieni, by przejął nade mną kontrolę. Z jego pomocą zmuszała mnie do rzeczy, o których wolałbym nie mówić... A ja... We własnym ciele czułem się jak obcy. Byłem tylko obserwatorem, nie mogącym kiwnąć nawet palcem... Na szczęście z czasem jej zaklęcie osłabło i zdołałem się jej wyrwać. Uciekłem w ciągu dnia, nie musząc się martwić, że wyśle za mną swoje cienie...

Wzrok Astaroth nieco złagodniał, jednak twarz wciąż pozostawała zacięta. 

- Mogłeś mi od razu powiedzieć - mruknęła.

- Wstydziłem się. To nie jest coś o czym miło się opowiada. Chciałem o tym po prostu zapomnieć... 

Astaroth obróciła się. Jej skrzydła drgnęły, zdradzając, że zaraz się rozłożą.

- Asta?

- Rozumiem wszystko - rzekła zaskakująco spokojnie, a wręcz chłodno - Ale mogłeś mi wszystko od razu powiedzieć... - rozłożyła skrzydła - Chcę zostać sama. Nie leć za mną.

- Ale... Asta...

- Wrócę. Po prostu chcę być teraz sama. 

Po tych słowach poderwała się do lotu, zostawiając chłopaka samego. Zły na siebie, a przede wszystkim na Rashidi, chwycił swe włosy, jakby chciał sobie powyrywać parę garści. Jednak jedynie je zmierzwił.

- Kurwa...

Tymczasem dumna z siebie Rashidi, w podskokach i nucąc głośno mijała liczne żelazne wrota. Tuż za nią podążał jej ukochany towarzysz. Cień, który jako wąż, pełzł posłusznie za swą panią. 
Nagle Rashidi pchnęła skrzydła ciężkich drzwi, oszpeconych przez rysy po pazurach i bez zawahania, wciąż nucąc wtargnęła do komnaty Beliala. Król jak zwykle odziany jedynie w chustę, otulającą jego biodra, znów stał na tarasie i patrzył na krwiste niebo Piekła. Był zgarbiony. Wyglądał na przygnębionego, lecz w rzeczywistości jedynie wpatrywał się w mapę, spoczywającą pod jego dłońmi. Był wściekły. Strażniczka, znów mu się wymknęła z Kamieniem Wód. I każdy o zdrowych zmysłach, w popłochu opuściłby komnatę władcy, lecz Rashidi nie tracąc uśmieszku, podeszła do niego, równie skocznie, jak pokonała cały jego zamek.

- Zadanie wykonane, kochany - rzekła dumnie - Wzbudziłam zazdrość Astaroth. Tylko nie rozumiem dlaczego zmieniłeś zdanie i jednak zabroniłeś mi jej łapać. 

- Najpierw muszę mieć pewność, że jest gotowa.

- Widziałam ją. Wygląda, jakby się już w pełni oswoiła ze swoim demonicznym obliczem. 

- Ja to osądzę. Chcę ją zobaczyć w walce.

- Ale wiesz, że bez problemu dałabym radę... - urwała, gdy Belial łypnął na nią spod swych mrocznych włosów - Czemu zwlekasz?

- Oni mają Kamień Śmierci - odparł - Prócz Astaroth, chcę też ten kryształ. Ale muszę pomyśleć, jak to zorganizować, aby i ona, i kamień wpadli mi w ręce. 

- To wyślij mnie. Moje cienie przyniosą ci kamień, a ja dobiorę się do niej. Mogę to zrobić już dziś. Tylko jedno twoje słowo, a... - głos uwięzł jej w gardle, gdy silna dłoń Beliala chwyciła jej szyję.

- Nie dotarło do ciebie co powiedziałem? - warknął - Chcę na własne oczy zobaczyć, jak Astaroth walczy. Chcę osobiście usłyszeć, jak mój przeklęty ojciec mówi, że jest gotowa. I sam ją schwytam, bo najwyraźniej nikt inny nie potrafił tego zrobić, gdy jeszcze nawet nie umiała latać - zacisnął chwyt - A Kamień Śmierci ukradnie ktoś inny. Wiem, że masz słabość do Vagirio. Wiem, że ci pomógł, gdy tego najbardziej potrzebowałaś i wiem, że mimo, iż jesteś podłą zdzirą i morderczynią, to jedynie dla niego masz serce. Właśnie straciłem szansę na zdobycie Kamienia Wód. Nie zaryzykuję, że przez ciebie nie dostanę również Kamienia Śmierci. Zaszedłem zbyt daleko, aby teraz zacząć popełniać błędy.

Łypnął na cień Rashidi, który w postaci mrocznego lwa, ryczał na niego i ostrzegał przed atakiem. Pani cieni niemrawo uniosła rękę, każąc swemu upiornemu pupilowi się uspokoić. W końcu ręka Beliala puściła jej gardło, a ona głośno kaszląc, upadła na ziemię. Rashidi wlepiła żądne mordu ślepia w króla, który straciwszy zainteresowanie jej osobą, powrócił do gapienia się w mapę. Po chwili dostrzegła mroczną dłoń swojego cienia. Niemo oferował jej pomoc. Skorzystała z niej. Chwyciła upiorną rękę swego odwiecznego towarzysza, który teraz stał z nią ramię, w ramię jako człowiek.

- Gdybyś jeszcze mnie potrzebował, to wiesz gdzie mnie znaleźć - wychrypiała, po czym wspierając się o swój cień, opuściła komnatę króla. 

Belial obejrzał się, kiedy drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Wszedł w głąb pokoju, po czym podszedł do ciężkiej szkatuły i otworzył ją, by wyciągnąć z niej woreczek. Wysypał jego zawartość na swą dłoń i po raz kolejny patrzył na potężne, choć niepozornie wyglądające kryształy. Czerwony, niczym krew i mieniący się, jakby w jego środku płynęła lawa, Kamień Ognia. Zielony, jak roślinność, Kamień Ziemi. Oraz żółty, jak promienie słońca, Kamień Powietrza. Tak niewiele brakowało, by miał także Kamień Wód. Zacisnął wolną pięść, po czym wbił lśniące czerwienią oczy, gdzieś daleko za okno. 

- Już niedługo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro