Jaka matka taki syn

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Złota tarcza słońca powoli zachodziła za horyzont, a na niebie pokazywały się pierwsze, blado świecące gwiazdy. Wieczór był wyjątkowo ciepły. Nocne powietrze wypełniał zapach świeżo rozlewanego energonu i ciche gwizdy splątanego w drzewach wiatru. Widok na oddalone, bogate mury stolicy Cybertronu był naprawdę piękny. Urokliwej scenerii dopełniała płonąca na srebrno beczka spreparowanego oleju. Doskonałe warunki do uspokojenia procesora... Oboje relaksowali się po trudnych dniach, pijąc nieśpiesznie energon i z radością dzieląc się anegdotami ze swojego życia:

- ... a wtedy dałam znak i wszystko wokół wybuchło! - opowiadała wesoło Femme o granatowo-srebrnych optykach - Podzieliłam nas wtedy na dwie grupy: jedna zabrała nowych do naszej kryjówki, a druga rozproszyła się, odwracając uwagę tych drabów.

- A więc tak to było... - mruknął zafascynowany, granatowo-czerwony mech, wpatrując się w towarzyszkę z lekkim uśmiechem - To brzmi tak niesamowicie gdy ty o tym opowiadasz.

- I tak tragicznie, gdy trąbią o tym Primowie. - westchnęła zgryźliwie, strzepując lekko skrzydłami - Ale nie przejmuję się tym. Prawda w końcu wyjdzie na jaw, nie ważne ile kłamstw będą kolportować.

- I bardzo dobrze. Czyny mówią głośniej niż słowa. - zapewnił ją, przeciągając się - Chociaż sam nie wiem jak ci się udaje zajmować tyloma zadaniami na raz. Walczysz, planujesz, wydajesz rozkazy, ratujesz boty, zdobywasz energon i środki na zbudowanie waszego lokum... organizujesz już państwo w państwie i jeszcze jesteś się w stanie utrzymać!

- Nie robię tego sama... To zasługa moich botów... - mruknęła niezręcznie, kryjąc rumieniec zakłopotania.

- Ale to ty ich zgromadziłaś. Jesteś wspaniała. - uśmiechnął się, wpatrując się w nią błyszczącymi optykami.

Skrzydlata spojrzała na niego, zażenowana komplementem, lecz zaraz otrząsnęła się i szybko zmieniła temat:

- A powiedz mi lepiej jak tam u ciebie na uczelni. - położyła na ziemi, na boku - Jak ci idą przygotowania do egzaminów?

- To nie jest tak fascynujące jak twoje opowieści. - westchnął, sięgając po swoją porcję energonu.

- Mnie to interesuje. Sam wiesz. - uśmiechnęła się zadziornie, puszczając mu oczko.

Mech pokręcił głową, jednak po dłuższej chwili przełamał się i zaczął opowiadać najciekawsze wydarzenia na roku. A ona słuchała go uważnie, śmiejąc się, zadając pytania i współczując przykrych sytuacji. Jej szczere zaangażowanie i podziw mile łechtały miłość własną bota, coraz bardziej zauroczonego swoją niezwykłą przyjaciółką.

- ...ślisz, że śpi?

- Może udaje?

- Mimo wszystko lepiej bądźmy ciszej... nie warto budzić ich trójki.

- Nawet słodko wyglądają.

Niewyraźne głosy ludzi docierały do mnie jakby z oddalenia, ale nie miałam ochoty o nich myśleć. Byle tylko zostać w tej pozycji... nie ruszać się do końca świata... odetchnęłam, przylegając każdym skrawkiem ciała do przyjemnie ciepłej powierzchni. Balansowałam na granicy snu i jawy, lgnąc całą sobą do słodkiego odpoczynku. Tak dobrze nie spałam od lat...

Ile będziesz się jeszcze lenić?

Ciii... jeszcze pięć minutek... schowałam twarz w zagłębieniu tego czegoś, uśmiechając się nieznacznie. Moja "poduszka" poruszyła się i... poczułam czyjąś dużą dłoń, przesuwającą się po mojej talii. Umysł natychmiast podsunął mi obraz... Jego. Zadrżałam lekko, spinając siłowniki. Siłą woli powstrzymałam się od odskoczenia. Gdzie ja leżę?! Uchyliłam ostrożnie powieki, rozglądając się. Pierwsze co ujrzałam to czerwoną karoserię i czarną protoformę. Na wpół leżałam obok kogoś. Opieraliśmy się plecami o ścianę z tyłu, skryci moim skrzydłem. To chyba Orion...

Powinnaś była mnie posłuchać. Wtedy nie przypomniałby ci się Megatron.

Zgrzytnęłam lekko zębami. Nie pomagasz... Paląca bólem Iskra waliła młotem w piersi, a wentylacja przyśpieszyła swoją pracę. No już, tylko spokojnie... Nie jest najgorzej... Bardzo powoli odsunęłam się od mecha, zabierając skrzydło. Pax nie protestował, nawet się nie rozbudził, tylko zwiesił głowę. Odwróciłam się na drugą stronę i okryłam ciasno skrzydłami, starając się uspokoić. Naprawdę bardzo potrzebuję zapalić...

Czyżbyś nie mogła sobie poradzić z dotykiem Prima?

Przestań! Po prostu przestań! Skuliłam się w sobie opierając głowę o ścianę za plecami. Szlag by to trafił... Wyparłam już to z głowy! Zacisnęłam powieki, dygocąc delikatnie. Rubinowe optyki Lorda spojrzały na mnie z ciemności, a jego szpony pogładziły mój policzek. Drgnęłam, natychmiast otwierając optyki. Chyba już nie zasnę...

- Na brodę wuja Sama, co się tutaj wyprawia?!

Zdecydowanie nie zasnę... Diabli nadali teraz tego agenta. Westchnęłam cicho, wbijając pusty wzrok w podłogę.

Wypadałoby mu dać lekcję dobrych manier... nie uważasz?

Nie mogę mu nic zrobić, boty mogą się wściec. A poza tym nie mam sił na jego tępy łeb. Wolałabym zapalić, niż się z nim od rana chandryczyć. 

- Agencie Fowler! - słyszałam zakłopotany głos starego medyka

- Pospaliście się jak kłody! A gdyby decepticony zaatakowały?! - bulwersował się człowiek.

- Przecież wszystko jest w porządku... - wymamrotała Blue.

- Przesadza pan! Od tygodni siedzą cicho! - zaoponowała Miko.

- Niech się pan uspokoi. - prosił delikatnie Rafael

Nie musimy robić mu nic groźnego... zaproś go na mały lot. Bryce był zachwycony, pamiętasz? Trzeba podtrzymać reputację, czyż nie moja Angelbotko?

Może. Wizja fruwającego generała zazwyczaj mnie rozbawiała, tym jednak razem nie byłam w stanie się uśmiechnąć. Początki rozmów z upartym generałem były całkiem ciekawe... ale nie. Bryce to Bryce, a Fowler to Fowler. A moja reputacja tu jest dostateczna. Wstałam spokojnie, strzepując skrzydłami i pocierając Iskrę. Naprawdę muszę zapalić...

- Gdyby się stało, bylibyśmy w czarnej...!

- Ciszej z tym jazgotem! - zawarczała Karen - Spać człowiekowi nie dają!

- Nikomu nie dają. - wymamrotał Bulkhead, podnosząc się powoli.

Nie mają innego zdania niż ty. A mały lot z węglowcem mógłby...

Jej słowa zagłuszył głośny huk ciała zderzającego się z barierką, a zaraz potem wrzask strachu. Otworzyłam szerzej optyki, odwracając się do dźwięku. Szamoczący się agent usiłował uciec... Moontearowi. Widok małego smoka, latającego w formie bestii po całej bazie z zadowoleniem wymalowanym na pyszczku nieco poprawił mi humor. Nie spodziewałam się, że on też upodoba sobie cykora!

- Ratunkuuu!

- Co się stało? - Bumblebee jeszcze nie kontaktował.

- Co do...?! - Arcee otworzyła usta z zaskoczenia.

Mały zrobił nad nami dość ciężki slalom, po czym zaczął lecieć pionowo do góry. Fowler przestał się stawiać, trzymał się tylko mocno ramy roześmianego predacona. Malec zaczął kręcić swobodnie ósemki pod samym sufitem i robić pierwsze, niewprawne beczki.

- Pomóżcie mi...!

- A niech mnie napchają energonem i wysadzą... - zaklął Bulkhead, śmiejąc się głośno z wyczynów smoczka.

- To ci widowisko. - pisnął wesoło Bee

- Jak my go stamtąd ściągniemy? - Arcee była jedynym głosem rozsądku.

- Musimy? - Karen brzmiała dość sceptycznie - I tak zawsze był bólem w tyłku.

- Język. - Bluespark upomniała ją odruchowo, uśmiechając się nieznacznie na przerażoną minę agenta.

Mały w końcu jednak zaczął kołować nad platformą dla ludzi, powoli obniżając pułap lotu. Ze skupionym wyrazem pyszczka opuszczał się coraz niżej, aż wreszcie delikatnie wypuścił Fowlera bardzo nisko nad ziemią. Mężczyzna padł na podłogę z miękkim plaśnięciem, oddychając nerwowo. Jack pierwszy poleciał mu na pomoc, a zaraz za nim Rafael. Delikatny uśmiech drżał w kącikach ich ust. Miko z Karen, podśmiewając się z agenta, podbiegły do Moona, który wylądował przy windzie i tam sobie usiadł. Machał szczęśliwie ogonem i patrzył po towarzystwie, prezentując swoje małe kiełki. Dziewczyny zaczęły go natychmiast drapać po łebku i śmiać się wprost z Fowlera. Boty natomiast były podzielone między złością, a śmiechem. Uśmiechnęłam się blado. No i dokonał mojej zemsty. Mój energon!

- Chrzest bojowy, gratulacje! - dogadywała złośliwie Karen - Pierwsza gra w cykora została zaliczona! Jak się panu podobało?

- Gra w cykora? - zdziwił się Bee.

- Wymyśliły ją predacony. - wyjaśniłam, spoglądając na niego spokojnie - Zwykła zabawa, nic wielkiego. Kto pierwszy pęknie przegrywa i żąda rekompensaty za zabawę.

- A ja też bym chciała tak polecieć! Zabierzecie mnie kiedyś?! - poprosiła Miko, puszczając malucha i podbiegając do barierki.

- Ja tam się cieszę, że nam czegoś takiego nie zrobiłaś. - mruknął Orion, śmiejąc się z agenta, którego chłopcy musieli podnosić z ziemi.

Siłą woli powstrzymałam się od odskoczenia. Kontroluj się... nikt nie może wiedzieć co się z tobą dzieje. Przymknęłam optyki, zmuszając się do utrzymania maski spokojnego rozbawienia na twarzy.

- My woleliśmy kulturalne loty. - zgodziłam się półgłosem. Spięłam nerwowo siłowniki - Pamiętasz panoramę Crystal-City?

- Mi się najbardziej podobały twoje strony.

- To jest skandal! - wyjąkał przestraszony jeszcze agent - Ta bestia chciała mnie zabić!

- To tylko dziecko. Jeszcze nie rozumie pewnych rzeczy. Niech pan nie będzie zbyt surowy.

Zbliżyłam się do platformy dla ludzi i wyciągnęłam rękę do mruczącego smoczka. Moon natychmiast otarł się o nią łebkiem, by po chwili złapać ją lekko ząbkami i przytrzymać. Mój mały myśliwy... Podniosłam go ostrożnie i przytuliłam do siebie, nie zważając na to, że dalej delikatnie gryzł moją dłoń.

- Zdziczałe Iskrzenie... tak się nie wychowuje młodych. - usłyszałam niechętny głos Arcee.

- To predacon. One są z natury drapieżnikami. Powiem mu, by był delikatniejszy, ale nie będę robiła z niego "grzecznego bota". - powoli odwróciłam się bokiem do autobotów, rzucając spojrzenie niebieskiej Femme.

- Mógł mnie wypuścić! - warknął Fowler, powoli nabierał rumieńców - Zginąłbym na miejscu!

- Ale przecież nic się nie stało... - rzekł Rafael.

Moon puścił moją dłoń na brzmienie tego głosu i wystawił czujnie łepek. Cień tuż obok mnie poruszył się, jednak powstrzymałam go gestem. Nie dam im tej satysfakcji...

Cokolwiek zrobisz, oni będą wiedzieli swoje. Obie dobrze o tym wiemy. Czy więc nie lepiej dać temu człowieczkowi lekcję manier? Najpierw bezczelnie nas obudził, a teraz obraża małego!

- Dzieciak radził sobie całkiem nieźle... - mruknął nieśmiało Bulkhead, ale natychmiast został uciszony spojrzeniem jednośladu.

- Nic by ci nie było. Królowa by cię złapała. - rzuciła spokojnie Blue, która do tej chwili podśmiewała się wraz z mężem z całej sytuacji.

- Chyba sobie żartujesz! - zbulwersował się mężczyzna - Po upadku z takiej wysokości nie byłbym w stanie chodzić! Nawet gdybym nie spadł na ten beton!

Wrzask był tak głośny, że Moontear transformował się do swojej zwykłej formy i przytulił się do mnie, wzdrygając się. Ależ...

- Mamo, niech oni przestaną krzyczeć... Ja nie chciałem ich rozgniewać!

Czy pozwolisz jakiemuś węglowcowi tak traktować twojego syna?

Błysnęłam zębami, marszcząc łuki optyczne. Mój cień poruszył się delikatnie, lecz jeszcze powstrzymałam go na miejscu. Spokój... Orion położył mi dłoń na ramieniu, jednak szybko ją odtrąciłam, odsuwając się instynktownie. Nie chcę tego czuć! Spojrzałam na mecha ostro, ten jednak nie zdawał się zwracać na to uwagi.

- Przede wszystkim niech pan powściąga emocje. Straszy pan swoimi okrzykami Iskierkę, poza tym nie jest pan z Królową na "ty". - rzekł cicho, po angielsku.

- Królowo, z całym szacunkiem, ale to nie jest miejsce dla... takich jak on. - rzekła z przekąsem niebieska Femme - Nie zna jeszcze swojej siły ani ludzkich obyczajów, przez co stanowi zagrożenie dla naszych ludzi.

- Nie zauważyłam, by próbował na kogokolwiek polować. - strzeliłam ogonem na boki, zachowując opanowany ton głosu. Zaczęłam głaskać malucha po plecach, poprawiając go na rękach - Moontear nie wchodzi żadnemu z was w drogę, nie wymyka się na misje jak Miko.

- Ta bestia traktowała mnie jak zabawkę! Gdyby mnie wypuścił byłbym bardziej płaski niż naleśnik na patelni. - warknął na mnie mężczyzna z gniewem - Panuj nad swoim zwierzakiem, albo go stąd usuń, skoro nie potrafisz go należycie wytresować!

- Agencie Fowler! - zbulwersowała się Bluespark.

- Jakby usłyszał to jakikolwiek dorosły predacon, zostałaby z pana mokra plama... - mruknęła Sparksówna.

- Agent Fowler miał prawo obawiać się o swoje bezpieczeństwo! - zaoponowała Arcee.

- I to powód, by tak nazywać Moontear'a? - Orion zmarszczył się lekko.

I to dla takich jak on masz się poświęcać? Twoje boty narażają się na zgaszenie dla takiego robactwa, które nie okazuje ci nawet należnego szacunku?

Nie tak szybko spala się garść prochu, jak prędko gniew rozpalił moją Iskrę. Znaki na moim ciele błysnęły zimno, natomiast pióra na końcu ogona transformowały się w ostrze, które wbiło się z hukiem w ścianę podestu dla ludzi.

- Ty bezczelny węglowcu... - wysyczałam, wbijając lodowate spojrzenie w przestraszonego człowieka.

- Odsuń się od niego! - usłyszałam za plecami krzyk Arcee, któremu towarzyszył dźwięk transformacji.

Masz dla nich się poświęcać? Być silną dla tych, którzy cię ranią?

Zacisnęłam powieki, powoli odsuwając się od podestu. Błysnęłam dziko zaciśniętymi zębami. Masz rację moja droga... Dlaczego mam pracować ponad siły dla takich jak on? By poniżano mnie i wyzywano? Spojrzałam lodowato na wystraszone towarzystwo, wyszarpując ostrze z betonu. 

Zostaw ich samych sobie. Nie składałaś nikomu żadnych obietnic, a dzięki temu mogłabyś się lepiej przygotować do wszystkiego. Z dala od bandy, która traktuje cię jak wroga.

- Niech tak będzie... - warknęłam chłodno, odwracając się zamaszyście. Strzeliłam wściekle ogonem, otwierając sobie silnym ruchem portal w pierwsze miejsce jakie przyszło mi do głowy.

- Królowo, gdzie idziesz? - spytał niepewnie Bee.

- Pani, ależ powinnaś uzupełnić energon. - syknęła na mnie z niepokojem Blue. 

- Odchodzisz?! - rzuciła oskarżycielskim tonem Arcee - Jeszcze nie skończyliśmy!

Ja skończyłam. Nie oglądając się za siebie, machnęłam nieznacznie ręką, dając znak, iż nie będę tego słuchać. Wkroczyłam z godnością do kolorowego wiru, gładząc grzbiet syna, jednocześnie rysując wściekle ogonem po podłodze za mną. 

Bardzo słusznie... Lecz radzę wyciągnąć później konsekwencje od tej rdzy na rufie.

Och, zostaną wyciągnięte... Ale nie teraz. Nie chcę myśleć o tym węglowcu. Rozłożyłam skrzydła, transformując ogon z powrotem. Machnęłam nimi mocno na końcu tunelu, wznosząc się wysoko do góry, po czym zamknęłam Most z trzaskiem. Potrzebuję spokoju, a nigdzie go chyba lepiej nie znajdę niż w tym miejscu... Przed nami, jak sięgnąć optyką, widać było biały, zimny dywan śnieżnego puchu, błyszczącego delikatnie w świetle świecącego jeszcze słońca. Lekka bryza ochładzała rozgrzaną protoformę i uspokajała zmysły.

- M-mamo...? Gdzie jesteśmy? Dlaczego sobie poszliśmy? - Moontear odkleił się ode mnie, rozglądając się niepewnie po pustkowiu.

- To jest Grenlandia skarbie... Przyszliśmy tu, bo chcę spędzić trochę czasu sam na sam z tobą. - rzekłam ciepło, kryjąc palącą mnie jeszcze urazę. Leniwym, nieśpiesznym lotem skierowałam się na południe, na środek śnieżnej wyspy - Poza tym ten krzyczący człowiek powiedział o nas niemiłe rzeczy, dlatego chcę troszkę tu ochłonąć.

- Aha... - mały wyglądał na trochę smutnego. Wtulił się w moje ręce, kuląc grzbiet.

- Co się dzieje? Czemu aż tak się denerwowałeś tymi krzykami? - spytałam cicho, patrząc na niego niespokojnie.

- No bo on był taki zły i głośny... - smoczek spuścił łepek, bawiąc się łapkami - No i byłaś bardzo zła mamo... nie chciałem, byś się na nich złościła przeze mnie, ale nie wiedziałem jak to zrobić no i tak jakoś...

- Ach moje... - westchnęłam cicho i przytuliłam go czule - Jestem szczęśliwa, że cię mam.

- Kocham cię mamo. - mruknął z zadowoleniem, odwzajemniając uścisk - Ale wrócimy? Nie zostawimy taty?

- Cóż... - zgrzytnęłam mimowolnie zębami, lecz pod wpływem jego niepewnego, nieco bojaźliwego spojrzenia westchnęłam tylko - Wrócimy...

Smoczek przytulił się mocniej, z wyraźnym zadowoleniem przyjmując te wieści. Niestety tylko on się cieszył...

To nie jest dobry pomysł. Co z wojną? Co ze wszystkim obowiązkami? Powinnaś go odesłać na Wyspę! Zostały ci trzy tygodnie, a nie jesteś w stanie zrobić połowy tego, co powinnaś. Nie możesz się z nim bawić, przecież i tak nie będziecie razem zbyt długo!

Nie chcę tego robić. Spuściłam wzrok, tuląc go mocniej. A już tym bardziej teraz. Chcę się nim nacieszyć w moich ostatnich dniach, choćby przez tę krótką chwilę... Wiesz dobrze, że wrócę w końcu, a wtedy znów będę robić co w mojej mocy, by zdążyć... z resztą to nie tak, że mam dużo do zrobienia. Na razie i tak czekamy na jakikolwiek sygnał od wroga. Westchnęłam znów i wzniosłam się nieco wyżej, zerkając na predacona.

- Dzisiaj dałeś piękny pokaz z tym człowieczkiem... Coraz lepiej radzisz sobie z lataniem. - uśmiechnęłam się delikatnie, zwalniając nieco lotu - Chciałabym zobaczyć czy i w otwartym polu jesteś tak dobry.

- Jasne, że jestem! - wypiął dumnie pierś i wydostał się z moich objęć, machając mocno skrzydełkami - Mama patrz!

Iskierka szybko ustabilizowała swoje położenie, po czym zrobiła pojedynczą, nieco koślawą beczkę, zerkając na mnie, jakby w oczekiwaniu pochwały. Uśmiechnęłam się dumnie do malucha, po czym przyśpieszyłam minimalnie, by wykonać powolną pętlę, jednocześnie transformując się w smoka. Moon aż krzyknął z ekscytacji, po czym sam spróbował po mnie powtórzyć. Jakiż on jest uroczy.

Może i tak, ale nie powinnaś marnować na niego czasu. Ledwie zaczęliśmy z energią...

Mruknęłam cicho, okrążając malucha. Trudno. Chcę spędzić ten dzień z dzieckiem, którym powinnam była się lepiej opiekować. Ale nie będzie to czas stracony. Trąciłam malca pyskiem i uniosłam się do poziomu chmur, uważając na to czy za mną nadąża. Na razie nie narzekaj.

Jeśli nie ja, to autoboty na pewno będą.

Nawet jeśli, to nie zamierzam odpowiadać. Westchnęłam, robiąc kolejną beczkę i zrównałam się z synem, który naprawdę dawał z siebie wszystko, by nadążyć. Uśmiechnęłam się do niego, puszczając małą wiązkę płomieni przed siebie. Moon wydobył z siebie złotawy ogień, który niestety wiatr skierował mu z powrotem na pyszczek. On jednak nie skrzywił się nawet, tylko zaczął śmiać i pacnął mnie w bok szyi, krzycząc:

- Berek! - i zanurkował.

Parsknęłam cicho, z rozbawieniem i zaczęłam go nieśpiesznie ścigać. Nie chcę jeszcze o tym myśleć, bo przyniesie to więcej łez niż pożytku... Na razie niech będę tu tylko ja i on.

*     *     *

Noc otuliła delikatnie biegun północny, roztaczając na niebie swój migocący gwiazdami płaszcz. Blade światło księżyca igrało na ośnieżonych ścianach i skupiało się w górze lodowego łuku leżącego za naszymi plecami. Spokój wypełniał wyjątkowo ciche, iskrzące zimno pola. Puszysta, chłodna czapa śniegu była zaskakująco wygodna dla nas, zmęczonych parogodzinną zabawą i ćwiczeniami. Odpoczywaliśmy więc tuż obok siebie, w naszych smoczych formach. Moon leżał płasko przy moim zwiniętym nieco ciele i dyszał zabawnie.

- Jak ci się podobało skarbie? - mruknęłam cicho, trącając go pyskiem.

- Było super...! - otarł się o mnie łepkiem, lecz wkrótce znów padł na śnieg, wpatrując się w niebo - A kiedy będę mógł używać mojej mocy?

- Niedługo... jeśli będziesz powtarzał ruchy, które dziś przerabialiśmy, będziesz w stanie kontrolować energię bez mojej pomocy. - uśmiechnęłam się delikatnie.

To, że z nim się chwilę pobawisz, nie sprawi, że będzie mógł opanować energię, którą się z nim podzieliłaś.

Nie mam czasu na więcej... tyle będzie musiało wystarczyć. Mruknęłam cicho, patrząc w noc, a po chwili oparłam głowę na przednich łapach. Poruszyłam dyskretnie szczękami, przeżuwając cicho towar z moich dymiarzy. Od dawna nie miałam takiej ochoty by zapalić.

Podtrzymuję to co powiedziałam: jesteś uzależniona.

Trudno. I tak za niespełna miesiąc mnie tu nie będzie, wszystko więc jedno czy zepsuje sobie wentylację, czy nie. Uniosłam smutno kąciki ust, leniwie poruszając ogonem. Skoro umieram, to chcę porobić też to, co sprawia mi przyjemność.

I dlatego będziesz się narkotyzować?

To nie jest narkotyk, ale tak. Będę palić jak... no cóż, komin! Zamruczałam cicho, przysuwając się nieco do mojego dziecka. I nic nikomu do...

Ciche brzęczenie komunikatora zaburzyło spokój chwili. Westchnęłam cicho, lecz po dłuższej chwili podniosłam się powoli. Moon spojrzał za mną czujnie i sam ruszył za mną, lecz powstrzymałam go skrzydłem.

- Zaraz wracam skarbie. Poczekaj na mnie. - otarłam się policzkiem o jego ciałko, po czym schowałam się za łukiem - Słucham.

- Królowo, autoboty domagają się wieści na twój temat. Czy masz zamiar powrócić do ich bazy? - rzekła spokojnie Harmonia.

- Nie mają prawa do żądań. - mruknęłam niechętnie, rozciągając grzbiet - Nie zamierzam odpowiadać.

- Przyjęłam. - chwilę panowała cisza, aż powiedziała - Autoboty ponownie proszą o rozmowę Królowo.

- Jeśli chcą porozmawiać, to niech się tu pofatygują. Bestia z Cybertronu nie jest na każde ich skinienie. - mruknęłam gorzko, machając lekko ogonem - Niech nie dzwonią więcej, chyba że będzie to sytuacja wyjątkowa. Bez odbioru.

- Przyjęłam. Bez odbioru.

Ziewnęłam nieznacznie, kręcąc lekko głową. "Domagają się". "Żądają". Co oni sobie właściwie wyobrażają? Bezczelni...

Ostrzegałam cię: lepszy jest strach niż miłość. Oni nigdy nie będą cię słuchać, jeśli nie zmusisz ich do posłuszeństwa.

Parsknęłam cicho. Nie jestem Nim... nie będę potworem za jakiego mnie mają. Prychnęłam cicho i strzepnęłam skrzydłami. Ale nie mogę i nie chcę o tym myśleć. Mam jeszcze kilka godzin nim zrobi się tu zbyt zimno nawet dla predaconów i trzeba będzie wracać. Ruszyłam więc z powrotem do Moona, machając delikatnie ogonem za sobą.

Powinnaś już wracać. Masz nieskończone projekty broni oraz tę halabardę do sprawdzenia.

Tak tak... nie mam jeszcze przerdzewiałej pamięci. Ale dziękuję za to, że za mnie pamiętasz takie rzeczy. Ciche prychnięcie Ciemności wywołało na mojej twarzy uśmiech satysfakcji, jednak nie komentowałam tego, by nie zaogniać sytuacji. Położyłam się przy predaconie, obserwując go dyskretnie. Mały siedział w formie bota i patrzył na swoje ręce. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę w ciszy, nim zwróciłam wzrok na uspokajający granat nieba. Nie było mi tak dobrze od... och. Zmarszczyłam lekko łuki optyczne, spuszczając nieco łeb. Od rana... Ale... właściwie niemal zawsze, gdy mam okazję robić coś z Orionem jest mi dobrze. Tylko dlaczego? Przez to, że jest mi najbliższy wśród autobotów? Kiedy właściwie stał mi się tak drogi? Przecież tak długo byliśmy rozdzieleni i nie tak dawno się odnaleźliśmy. Niby byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, lecz nigdy wcześniej nie nie czułam się aż tak dobrze nawet w towarzystwie tych, którzy przy mnie wytrwali. Czyżby chodziło o...

- Mamo...? - cichy głos zaburzył moje rozmyślania. Moon patrzył na mnie niepewnie, zaciskając rączki na swoich podkulonych nogach.

- Tak skarbie? - uśmiechnęłam się do niego lekko.

- Czy ja jestem twoim dzieckiem?

Mówiłam ci, że nie warto marnować na niego czasu. Powinnaś go oddać.

- Skąd przyszło ci do głowy, że mogło to być inaczej? - utrzymywałam spokój na twarzy, choć Iskrę ścisnął mi smutek. Za mało uwagi mu poświęciłam, skoro ma takie wątpliwości...

- Chłopaki mówili, że nie jestem. - wymamrotał, ściskając dłońmi kolana - Że jestem nikim, bo moi Stwórcy mnie porzucili, a nikt inny nie chciał i ty wzięłaś mnie z obowiązku...

To tak niektórzy mówią o adopcji mojego syna?! Zmarszczyłam się, przemieniając się w zwykłą postać. Dzieciaki nie miałyby dostępu do takich wiadomości, musiały podsłuchać plotkujących rodziców.

Masz zamiar zareagować? Uświadomić, że powinni zajmować się swoimi sprawami?

To nie w moim stylu i nie ma sensu. Zadziałałoby nawet przeciwnie niż bym chciała. Westchnęłam cicho i położyłam ostrożnie dłoń na ramieniu młodego. Mały mech jednak odsunął się i spojrzał na mnie, powstrzymując się od płaczu.

- Nie słuchaj ich, to nie jest prawda. Chcą ci tylko dokuczyć. - próbowałam go jakoś pocieszyć.

- Nawet nie wyglądam jak ty! Ani jak tata! I nie potrafię używać mocy, ani postawić się, ani nic...! - mówił podniesionym głosem, póki łzy nie popłynęły mu po policzkach - Jestem... dziwadłem... 

No proszę... cóż za ciekawa paralela! Czyżby fakt, że się nim opiekujesz miał na to wpływ?

Zacisnęłam zęby, jednak nie rzekłam nic. Po prostu objęłam go i mocno do siebie przytuliłam, nakrywając nas skrzydłami. Malec nie odwzajemnił tego, lecz po prostu płakał w moje ramię. 

- Moontear... To wszystko jest bardzo skomplikowane do wyjaśnienia. - rzekłam cicho, kołysząc się z nim lekko na boki - Ale uwierz mi proszę, gdy mówię ci, że jesteś mój. Wynosiłam cię pod własną Iskrą, w twoich przewodach płynie mój energon, nasze Iskry dzielą tę samą moc... Wiem, że nie wyglądamy podobnie do siebie, ale uwierz mi, że ja też wyglądałam kompletnie inaczej niż moi Stwórcy.

- N-na prawdę? - wychlipał, patrząc na mnie załzawionymi optykami.

- Tak... Miałam wątpliwości tak jak ty, ale byłam zupełnie ich... Ale byli moi... kochali mnie. Tak jak ty jesteś mój i ja kocham ciebie Moon. - uśmiechnęłam się czule, ocierając delikatnie jego błękitne łezki - Wiem, że jest ci ciężko, mnie traktowano tak samo. 

- J-jak to? Myślałem, ż-że cię kochają...? - przytulił się do mnie mocniej.

- Teraz tak, ale dawniej uważano mnie za dziwadło, wiesz? - uścisnęłam go mocniej - Zazwyczaj boty boją się wyjątkowości, a strach wywołuje agresję. Dlatego są dla takich jak my okrutni, obgadują nas za plecami czy próbują nas obrazić... - westchnęłam cicho - Ale nie wolno nam na to zwracać uwagi, tylko robić swoje najlepiej jak możemy malutki. 

- A-ale to boli... Nie można było sobie jakoś poradzić? - spytał, patrząc na mnie żałośnie.

- Można polegać na swojej rodzinie i przyjaciołach. - uśmiechnęłam się smutno, lecz po chwili posmutniałam - Przepraszam cię, że tak mało czasu ci poświęcam. Ostatnio mam tak wiele na głowie, nasze królestwo i podopiecznych, rehabilitację, twojego tatę, całą tę wojnę... - wsparłam głowę na dłoni, wzdychając ciężko - Nie jestem najlepszą mamą, powinnam być przy tobie, gdy mnie potrzebujesz i chronić cię od innych... Przepraszam cię skarbie.

- Ja wiem to wszystko. - mech niespodziewanie objął mnie za szyję i mocno przytulił - Dlatego staram się być bardzo grzeczny, żebyś nie musiała się o mnie martwić mamo... Tata też bardzo chce ci pomóc i ciocia Blue, i wujek Rachet, i wujkowie, i ciocie na wyspie... Nie chcemy żebyś była zmęczona i by było ci smutno.

Och malutki... Dławiące uczucie ścisnęło mi gardło, powodując zwiększający się stopniowo ból Iskry i zwilgotnienie optyk. Natychmiast odwzajemniłam uścisk, zaciskając mocno powieki. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale... inaczej to brzmi, gdy ktoś inny o tym mówi.

- Kocham cię Moon... - szepnęłam, gładząc go po plecach.

- Ja ciebie też mamo. - ziewnął delikatnie.

Opanuj się, bo Iskra ci wybuchnie!

Ty to masz wyczucie... Prychnęłam cicho, ocierając twarz, jednak mimo wszystko starałam się uspokoić. Lepiej by mnie teraz nie poraziło. Wreszcie spojrzałam na syna z miłością, rozkładając skrzydła na boki.

- Pokazać ci coś fajnego na poprawę humoru?

- Tak! - uśmiechnął się blado, puszczając ostrożnie moją szyję.

Usiadłam po turecku, sadzając go wygodnie na kolanach i wyprostowałam plecy, koncentrując się na przepływie energii z Iskry do rąk. Mroźne powietrze przenikało moje ciało.

To miałaś na myśli, mówiąc o treningu? Dobrze wiesz, że ci się nie uda. Nie jesteś w stanie jeszcze poruszyć swoją energią.

Nie wątp w potęgę samouka... Uczyłyśmy się dość długo. Zaczęłam wykonywać płynne ruchy dłońmi, kreśląc znaki w powietrzu, aż wreszcie zapaliły się na nich złote światła. Komora Iskier znów mnie zapiekła, jednak zdecydowanie łagodniej niż się spodziewałam.

- Ale super... - Moon oparł się o mnie, patrząc na widowisko z ekscytacją.

- To jeszcze nie to. - uśmiechnęłam się do siebie.

Usmażysz się i tyle z tego będzie. Nie bądź głupia, odpuść.

Cii... koncentracja. Delikatnymi ruchami zarysowałam kształt niezbyt dużej, złotawej kulki migoczącego światła, by po chwili posłać ją łagodnym ruchem w powietrze. W locie rozbiła się na kilka sypiących iskrami węży, które, gdy tylko znalazły się dość wysoko, rozpuściłam na boki, opuszczając ręce. Smugi trzasnęły ostatni raz i rozpękły się niczym światła fajerwerków, obsypując nas powolnie spływającymi iskrami.

- Super ekstra...! - pisnął z zachwytu Moon, jednak zmęczone całodzienną zabawą i płaczem ciało nie miało sił na zachwyt - Ja też tak będę kiedyś umiał?

- Na pewno kiedyś tak. - uśmiechnęłam się, gładząc go po głowie - Nauczę cię kiedyś wszystkiego i będziesz jeszcze silniejszy niż ja...

- Naprawdę?! - spojrzał na mnie radośnie.

- Obiecuję. - zaśmiałam się cichutko, ignorując szczypanie Iskry.

Kilka złotych płatków padło na twarz malucha, na co ten kichnął cicho i wtulił się lekko we mnie, obserwując z tej pozycji widok.

Nie składaj pustych obietnic Angelbotko... Nie będziesz mogła go niczego nauczyć. Twoja wiedza przepadnie wraz z tobą za kilka tygodni i nie jesteś w stanie zrobić nic, by temu zapobiec.

Drgnęłam delikatnie, marszcząc łuki optyczne. Zapomniałam o tym. Moon nie będzie miał nauczyciela i będzie musiał sam zapoznawać się z tajemnicami Iskry... Optimus z resztą też. Wsparłam głowę na dłoni, gładząc mechanicznie mruczącego predacona. Co ja mam zrobić? A może... Musiałabym zacząć robić to od zaraz i praktycznie błyskawicznie wykonać, ale mogłoby się...

Szmer stawianych cicho kroków zaalarmował moje zmysły. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku, stawiając optyki. Optyki rozszerzyły mi się w zdziwieniu i niepokoju. Skąd on się tu wziął? A co ważniejsze, dlaczego go nie usłyszałam wcześniej?!

- Orion?

- Tata? - Moontear wychylił łepek ciekawsko i momentalnie jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Dobry wieczór... - mój przyjaciel pomachał nam delikatnie, wychodząc zza lodowego łuku za nami. Idąc do nas, patrzył na złoty deszcz z błyskiem podziwu w optykach - Piękne...

- To mama zrobiła dla mnie! - oznajmił dumnie Moon, okrywając się skrzydłami.

- Wiem. To mogła zrobić tylko ona - usiadł obok mnie i pogłaskał malucha po głowie. Smok zamruczał radośnie i przytulił się do jego dłoni, na co mech zaśmiał się lekko, zerkając na mnie - Pofatygowałem się do ciebie.

- Miło mi... - uniosłam kąciki ust, przykrywając zmieszanie. No i mam za swoje - Trochę za tobą tęskniliśmy.

- Naprawdę? - pochylił się lekko, patrząc mi w optyki. Uśmiechnęłam się nieznacznie, odwzajemniając spojrzenie.

Ktoś tu się ośmielił... lepiej na niego uważaj.

- Mama przytul... - Moon przypomniał o sobie, ściskając moją rękę.

Odsunęłam się nieco, kołysząc lekko Iskierkę w ramionach. Masz rację, muszę bardzo uważać. Nie mogę go dopuścić zbyt blisko, bo będzie mi ciężej przywrócić go do dawnej postaci. Chwilę trwaliśmy w niewygodnym milczeniu nim mech zapytał szeptem:

- Nie przeszkadza ci, gdy mówi do mnie per "Stwórco"?

- Jeśli dla ciebie to nie jest niezręczne, to nie. - mruknęłam, nie podnosząc wzroku - Właściwie chciałam ci nawet podziękować, że jesteś cierpliwy i na to pozwalasz... oraz za to, że stanąłeś dziś w jego obronie. - skinęłam głową, rzucając mu szybkie spojrzenie - Sporo to dla mnie znaczy.

- Nie ma za co. Uważam, że w tamtej chwili nie powinni byli tak na niego krzyczeć, nawet jeśli było to straszne dla człowieka. - westchnął cicho - Zawsze możesz na mnie liczyć.

- A ty na mnie. - uniosłam kąciki ust w nieco sztucznym uśmiechu, zerkając na niego - Powiedz mi szczerze: dużo słyszałeś z mojej rozmowy z małym?

- Cóż... prawie wszystko szczerze mówiąc. - zmieszał się wyraźnie - Przepraszam, że tak to wyszło, ale nie chciałem przerywać wam tej chwili.

- Rozumiem... Już trudno. I tak nie poruszaliśmy nie wiadomo jakich sekretów. - wymamrotałam, patrząc uporczywie w dół - Dobrze, że jesteś szczery.

Znów zapadła niezręczna cisza. W powietrzu rozlegało się tylko ciche mruczenie małego smoka, który szybko usnął, zmęczony długim dniem. Przynajmniej on nie będzie się na razie denerwował. Podniosłam wzrok na drobne, złote płatki, które wciąż jeszcze sypały się z góry.

- Twoja moc jest piękna. - rzekł niespodziewanie mój przyjaciel, wpatrując się w niebo - Szkoda, że tak rzadko było mi dane ją oglądać.

- To było niebezpieczne. - odparłam, zerkając na jego zamyślony profil - Nie kontrolowałam jej jeszcze w pełni, a teraz... cóż... stale nad nią pracuję.

- Widać. - rzekł, powoli odwracając do mnie głowę - Wiesz, co mi to przypomina?

- Nie mam pojęcia. - uniosłam kącik ust, przechylając głowę - Co takiego?

- Bal studencki. - wrócił wzrokiem do światełek - Chciałem cię na niego zaprosić.

- Mnie? Przecież się tam nawet nie uczyłam. - uniosłam lekko łuk optyczny - Poza tym było to niebezpieczne. Bardzo łatwo mogli nas zadenuncjować.

- Dlatego tego nie zrobiłem. Nie chciałem nas narazić. - westchnął cicho - Jednak... zawsze żałowałem, że nie było później okazji do takiej zabawy.

- Taki z ciebie zabawowy bot? - uśmiechnęłam się, jednak spuściłam wzrok, zastanawiając się nad jego słowami.

- Nie bardzo. Po prostu lubiłem twoje towarzystwo... A czy ty byś chciała? Gdyby nie było zagrożenia? - zerknął na mnie kątem optyki.

- Właściwie to tak. Gdyby nie to wszystko poszłabym z tobą. - rzekłam po krótkim namyśle, gładząc Moona po karku - Ale byś zadawał szyku... z Bestią Cybertronu u boku. Myślisz, że twój profesorek byłby taki hardy?

- Myślę, że pierwszy rzuciłby się do ucieczki. - mech zaśmiał się lekko, patrząc na mnie z iskierkami rozbawienia w optykach. I jemu udzielił się nastrój do żartów... Nagle wstał i wyciągnął do mnie rękę - A czy teraz zechciałabyś Królowo uczynić mi ten zaszczyt i zatańczyć ze mną?

To było... niespodziewane. Spięłam siłowniki, spoglądając nieufnie na jego dłoń. Mój procesor mimowolnie przypomniał mi podobną sytuację, gdy Lord poprowadził mnie do swojej kajuty... Wzdrygnęłam się niekontrolowanie i spięłam siłowniki. A jeśli...? Nie, on tego nie zrobi.

Tak samo mówiłaś o Megatronie, Darkknighcie i pozostałych zdrajcach. Nie zastanawiało cię po co naprawdę tu przylazł? Przecież autoboty nie puściłyby go samego, gdyby nie mieli w tym interesu.

To prawda... Popatrzyłam w optyki nieco już zdenerwowanego Oriona, lecz po chwili zmusiłam się do uśmiechu. To jest kłamstwo, takie samo jak poprzednie... ale na tę noc chcę udać, że w nie wierzę. Odłożyłam Moona na zaspę śniegu i przyjęłam rękę mecha.

- Skoro tak pięknie prosisz Prime. - rzuciłam lekko w tonowanym, żartobliwym stylu. Widząc jego nieco zmartwiony wzrok, dodałam - Nie martw się, nic mu nie będzie. Predaconom nie przeszkadza taka temperatura.

Bot uspokoił się nieco i pociągnął mnie kawałek na bok, pod padające jeszcze resztki złotych płatków. Przyjęliśmy odpowiednią pozycję, choć drgnęłam, gdy poczułam jego ciepłą dłoń na talii. Powoli ruszyliśmy. I tak za mniej niż miesiąc zgasnę, niech więc zrobię coś miłego dla siebie... A to pierwsza od lat i prawdopodobnie ostatnia w moim życiu okazja do zatańczenia z kimś.

Desperatka udająca traumę dla współczucia... Nie dziwi mnie to.  

Uśmiechnęłam się sztucznie, ignorując uczucie ciążenia Iskry. Zapomniałaś dorzucić, że leniwa, nieodpowiedzialna, głupia i bezużyteczna.

To chyba już oczywiste Angelbotko.

- Wszystko się zmieniło. - rzekł niespodziewanie mech.

- Co masz na myśli? - mruknęłam, nie patrząc mu w optyki.

- Wszyscy, których znałem są inni. - brzmiał dość smutno - Megatronus, Rachet, a najbardziej ty.

- Wojna zmienia boty. - rzuciłam wymijająco - Ale chyba troszkę przesadzasz, co? Nie czuję się inna niż...

- Angel, ja to wszystko widzę. - przerwał mi cicho - Twój strach, napięcie, zdenerwowanie, zmęczenie... Zmagasz się z czymś strasznym, większym niż ty sama.

- Och, naprawdę? - uśmiechnęłam się ironicznie, odwracając głowę.

- Proszę, nie rób tego. Nie udawaj, że nic się nie dzieje! - zatrzymał się i popatrzył mi prosto w twarz - Widziałem to już dawno temu, na Cybertronie, ale tym razem nie będę patrzeć na to z założonymi rękoma. Chcę ci pomóc...

On chce tylko cię zmanipulować. Jak tylko się odsłonisz, uderzy. Chodźmy stąd. 

- Znałam już takich, którzy chcieli pomóc. - wyrwało mi się. Natychmiast odsunęłam się od mecha, zabierając ręce - Dziękuję, ale poradzę sobie sama.

- Nie radzisz sobie, a zachowanie autobotów nie pomaga. - postąpił o krok w przód, lekko podnosząc głos - Rozumiem, ktoś cię zdradził i zranił, ale na Wielką Macierz Centralną, to trwa zbyt długo! Czekałem cierpliwie, byś sama mi powiedziała co się dzieje, ale znów zamykasz się w sobie.

- Problemy Królowej to problemy Królowej i ona sama poradzi sobie z nimi. - warknęłam, odwracając głowę.

- Angel na Primusa, nie mogę cię znowu przez to stracić! - głos mecha drżał od szczerego gniewu i zmartwienia - Nie dla Cybertronu, nie dla Primów, nie dla Megatronusa! Po prostu nie mogę...!

Zadrżałam, zwracając nareszcie wzrok na jego twarz. Mój przyjaciel stał przede mną z zaciśniętymi ze zdenerwowania pięściami, sapiąc ze zdenerwowania. Złote płatki przestały padać na ziemię, zapadła głęboka cisza. Patrzył na mnie dość ostro, jednak z każdą chwilą jego optyki smutniały coraz bardziej, a ciało rozluźniało się.

Nie daj się zwieść tym teatrzykiem!

- Orion? - patrzyłam na niego z drżącą Iskrą, nie mogąc uwierzyć w co słyszę.

- Angel, ja... ty... - westchnął ciężko, podnosząc po chwili wzrok - Nie jestem w stanie znieść widoku twojego cierpienia, nie znów. Tak często widziałem cię taką na Cybertronie, ale nie wiedziałem jak ci pomóc. - przetarł twarz ręką, a po chwili popatrzył na mnie prosząco - Wiem, że to trudne dla ciebie, że Megatron zrobił ci coś strasznego, ale proszę... Czuję, że to ja mogę pomóc tobie. Chcę znów zobaczyć cię szczęśliwą, usłyszeć twój śmiech, nawet jeśli... - zaciął się, lecz po chwili dokończył - Nawet jeśli potem ktoś inny będzie dla ciebie ważniejszy...

Nie ufaj mu! Ile razy słyszałaś takie wyznania od innych zdrajców?! 

Stałam jak skamieniała, wpatrując się w mecha przed sobą, jakbym widziała go po raz pierwszy. Myśli przepływały przez mój procesor z prędkością światła. Zupełnie nie potrafiłam poskładać ich w całość, stałam więc bezradnie, nie wiedząc kompletnie co powiedzieć. Dopiero widok małej łzy płynącej po twarzy Oriona wyrwał mnie z letargu. Wyciągnęłam niepewnie rękę i delikatnie starłam ją z jego policzka. Bot popatrzył na mnie, ostrożnie kładąc swoją dłoń na mojej. W pierwszej chwili chciałam się odsunąć, lecz opanowałam odruch i skinęłam głową, patrząc w smutne, czyste optyki przyjaciela. Jak mogłam być tak ślepa przez tyle lat? Nic nie dostrzegłam, jakbym miała klapki na optykach... 

Nie miałaś klapek, cokolwiek to znaczy, tylko obowiązki. Ślepa jesteś teraz, że nie widzisz manipulacji.

Przymknęłam powieki, marszcząc się lekko. Moja wentylacja zaczęła pracować nieco szybciej. Nie... To jest mój Orion, wojna jeszcze go nie tknęła! Na pewno nie...! Lecz niespodziewanie mech rzekł cicho:

- Jeśli nie chcesz, nie musisz ze mną. Na pewno masz już lepszych przyjaciół ode mnie, ale proszę, porozmawiaj z kimś, poszukaj pomocy... Iskra mi pęknie, jeśli będę musiał dalej patrzeć na to co się z tobą dzieje.

Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Spojrzałam w te piękne, szczere optyki...

I pękłam zupełnie.

I powiedziałam wszystko.

Hej hej!

Uff... udało się. Strasznie długo komponowałam ten rozdział, nie ma co. Niby to 6 tys. z kawałkiem, ale to emocje były najtrudniejsze. Ale chyba było warto? Jak myślicie?

Dziękuję wam wszystkim za cierpliwość wobec mnie i mojego tempa pisania. W tej wersji staram się kłaść nacisk na jakość, ale niestety cierpi na tym prędkość... wybaczcie proszę.

Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy kochani.

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro