To nie była twoja wina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był to jeden z pierwszych dni młodych botów na Ziemi. Właśnie trzy-osobowa grupa nowych kolonistów krążyła po bagnach dość daleko od ich statku. Szukali energonu, którego rzekomo było dość dużo w tym miejscu.

- Gdzie my właściwie jesteśmy? - spytał smukły mech o szarym lakierze. Patrzył z obrzydzeniem na swój pancerz, upaćkany błotem i oblepiony roślinami - Krążymy tu od tylu cykli słonecznych, że to paskudztwo zdążyło zaschnąć!

- Cicho Blackblade! - syknęła Femme o ciemnoszarym lakierze i niebieskich optykach - Jesteśmy tu ledwie kilka cykli, a ty już narzekasz!

- Ale poszukiwania prowadzimy już trzy cykle słoneczne! - jęknął.

- Ucisz się wreszcie! Procesor mi pęknie od twoich jęków! Jesteś najgorszym co mnie w życiu spotkało!

- Od kiedy nasi Stwórcy przynieśli cię do domu, wiedziałem, ze będziesz mi sprawiał same kłopoty! - odpyskował.

Podczas gdy rodzeństwo kłóciło się w najlepsze, trzecia uczestniczka tej wyprawy - Femme o fioletowym lakierze, srebrno-granatowych optykach, giętkim ogonie i imponujących skrzydłach, tak wielkich, że ich krańce sunęły po ziemi, badała ślady odciśnięte na ziemi. Zatrzymała całą ekspedycję tylko dlatego, że rozpoznała ogromną dziurę w ziemi. Takich śladów nie zostawiały nawet największe gady tej planety... Rozstaw pazurów i specyficzne wzory. W pamięci przywoływała znane jej i podobne ślady największych zwierząt Cybertronu, aż w pewnej chwili zrozumiała brutalną prawdę. Natychmiast wyprostowała się i spojrzała na swoich towarzyszy.

- Milczeć. - rozkazałam półgłosem i o dziwo tamci natychmiast umilkli - Zabraniam wam uciekać, czy mówić cokolwiek...

- Dlaczego mielibyśmy uciekać?

- Co takiego ciekawego znalazłaś w tej dziurze?

- Cisza. - umilkli natychmiast - Nie wiem skąd, ale wiem, że w okolicy jest co najmniej jeden predacon...

Przez dłuższą chwilę obecni milczeli.

- Chyba żartujesz. - powiedział w końcu Blade.

- Przecież one... - wypowiedź jego siostry przerwał głośny ryk.

Wszyscy obrócili się jak na komendę. Rodzeństwo sparaliżował strach. Ogromna, stalowa bestia o czerwono-brązowym pancerzu i rogatej głowie powoli zbliżała się do całej trójki, a jego płonące optyki nie wróżyły nic dobrego.

Jednak jedna osoba patrzyła w nie bez lęku. Po chwili zaczęła iść w jego stronę, ku przerażeniu pozostałych. Ale głos uwiązł mi w przetwornikach mowy, a strach odebrał zdolność logicznego myślenia.

Gdy bestia ponownie zaryczała, przyśpieszając, skrzydlata Femme niespodziewanie transformowała się i przybrała formę smoka. Rozłożyła szeroko skrzydła i wyszczerzyła kły. Zaskoczona bestia straciła rozpęd i dłuższą chwilę stała tylko przed fioletowym predaconem, ale nie trwała to długo. Stary samiec sprężył się i skoczył na przeciwniczkę. Ta natychmiast uchyliła się i ugryzła go w szyję. Zaczęła się dzika walka o dominację. Tym zaciętsza i agresywniejsza, że stawką było życie całej trójki młodych kolonistów.

W końcu młodsza i znacznie zwinniejsza botka przycisnęła wroga do ziemi i zacisnęła kły na jego szyi, przyduszając go lekko.

- Wygrałam z tobą. Jesteś więc teraz pod moją władzą...

- My wszyscy jesteśmy. - odwarknął głucho.

Właśnie w tej chwili zaskoczonych kolonistów otoczyła horda wielkich bestii wielu gatunków, które z szacunkiem spoglądały na zwyciężczynię pojedynku.

Minęły dwa tygodnie. Nie rozmawiałam z Karen o tym co się stało, ani nie odpowiadałam na jej próby przeprosin. Na razie muszę się zastanowić co z nią zrobię. Nie chcę jej przebaczać tak od razu, jakby to nic nie znaczyło.

Teraz sprawdzałam jak żyje się Vechiconom w naszej Wyspie. Absolutnie nie chciałam, żeby dla nich zmiana strony polegała tylko na usunięciu znaczka i zmianie lakieru.

- Jak wyglądają ich kwatery?

- Mieszkają po czterech w jednym pokoju. - oznajmił Barricade, który szefował w tym sektorze i otworzył jeden z nich - Ale na brak miejsca narzekać nie mogą.

Zajrzałam do środka, lekko się schylając. Faktycznie, pokój był dostatecznie duży jak na ich potrzeby. W środku panował idealny porządek.

- Dobrze. Jak wygląda ich dzień? - odsunęłam się i wyprostowałam.

- Zazwyczaj dzielą się na dwie grupy. Rekruci idą trenować z Beast, albo uczą się czegoś pożytecznego od przydzielonych instruktorów.

- A druga grupa?

- Mają dwie zmiany. Dzienna pracuje do 15, a nocna od 17 do 23. Pomiędzy pracą w przydzielonych stanowiskach mają swój czas wolny.

- Dobrze... bardzo dobrze... - skinęłam głową z zadowoleniem - A powiedz mi jeszcze...

- Pani! - usłyszałam nagle w komunikatorze - Jest problem w jaskiniach predaconów! Musisz natychmiast tam przyjść!

- Oczywiście. - odparłam i spojrzałam na Cade'a - Dokończymy to później. Do zobaczenia!

- Do widzenia Królowo! - uśmiechnął się lekko.

Teleportowałam się do Jaskiń Predaconów i weszłam do środka. Rozglądałam się, bez poruszania głową. Leże było bardzo szerokie i wysokie. W ściany były wbite fluorescencyjne kryształy, które smoki uparły się tu przytargać z najróżniejszych stron świata. Dzięki temu, według nich było tu o wiele przytulniej. Pod ścianami widziałam różne gniazda. Jedne większe, inne mniejsze, ale wszystkie do siebie podobne. Mimo wszystko dla mnie były najciekawsze te leża, które smoki ułożyły sobie nad ziemią. Zawsze te miejsca były specjalnie oznaczone. Najczęściej były to symbole ułożone z kolorowych kamieni, albo wysypane złotym piaskiem kręgi. Zależało to tylko od kaprysu właściciela.

W kilku z nich leżały jeszcze smocze mamy, które nosiły w Iskrze swoje młode. Uśmiechnęłam się do kilku z nich, a one z szacunkiem skłoniły przede mną łby.

W głębi jaskini słyszałam głośną kłótnię kilku smoków. Zgrabnie omijając dość gęsto ułożone legowiska udało mi się dotrzeć do sporego zbiegowiska złożonego z przetransformowanych w normalne formy predaconów. Zmarszczyłam brwi i gwizdnęłam przenikliwie. Smoki momentalnie rozsunęły się przede mną, a wtedy ujrzałam przyczynę zbiegowiska.

W samym środku kręgu jaki utworzono, Greenfire bił się z Oldblood'em – młodym smokiem o czerwonym lakierze i żółtych optykach. Blood był synem byłego Alfy, którego pokonałam w walce kilka milionów temu. Ten młody smok był odważny i dzielny, ale bardzo porywczy i władczy. Chciał przewodzić, ale dobrze wiedziałam, że się do tego jeszcze nie nadaje.

Jedynie para walczących nie zareagowała na mój gwizd. Westchnęłam cicho, transformowałam się w predaconicę i ryknęłam tak głośno, że aż jaskinia zadrżała w posadach.

Dopiero wtedy młode smoki odskoczyły od siebie. Obaj wyglądali nieszczególnie. Green miał rozciętą wargę, wgnieciony pancerz i wybite z zawiasów ramię, natomiast Blood nie miał swojego ozdobnika na środku czoła, jego brzuch nosił kilka ran, a jego lewa dłoń trzymała się przy ciele na słowo honoru.

- Co to ma znaczyć? – spytałam chłodnym głosem, siadając przed nimi.

- Ten zardzewiały... – syknęłam na młodzika, który natychmiast się poprawił – To jest... Blood obraził mnie i naszą Alfę!

- Nie prawda! Powiedziałem tylko, że to ja powinienem być zastępcą Alfy, nie ty!

- Uspokójcie się obaj! – spojrzałam po obecnych – Kto może potwierdzić ich słowa?

Oczywiście okazało się, że nikt. Przewróciłam optykami i spojrzałam na młode smoki.

- Blood, masz iść do zatoczki medycznej. Muszą ci przyspawać tę łapę. Kiedy skończą cię opatrywać, polecisz z Vechiconami nosić energon z nowej kopalni. Będziesz go transportował na własnych barkach. – powiedziałam poważnym głosem – Greenfire, polecisz ze mną. Bądź pewien, że ty też dostaniesz odpowiednią karę za wywołanie burdy. Możecie odejść.

Stado posłusznie rozeszło się, a dwaj przeciwnicy zerkali na siebie spode łba gdy we trójkę szliśmy do wyjścia. Po chwili Blood skręcił do windy, żeby zjechać na dół, a Green trącił go mocno ramieniem. Wściekły smok warknął na niego, ale posłusznie szedł dalej.

- Widziałam to Green. – mruknęłam.

Gdy Blood poszedł, nastawiłam ramię mojego przyjaciela, przy jego głośnym jęku bólu.

– Transformuj się i lecimy.

Młody mech westchnął ciężko, przemienił się i stanął obok mnie, na krawędzi. Jednocześnie zeskoczyliśmy w dół i szybko wzlecieliśmy jak najwyżej. Włączyłam silny zagłuszacz sygnału.

- No dobra... skoro Blood już poszedł, to powiedz mi prawdę: o co poszło?

- W sumie to moja i jego wina... no bo ja zacząłem się przechwalać ile jestem w stanie unieść. Ale Blood mnie wyśmiał i stwierdził, że może dwa razy tyle co ja... A wtedy ja mu powiedziałem, że to nie możliwe, bo skoro jego ojciec nie był w stanie zwyciężyć ze zwykłą Femme, to on tym bardziej nie mógłby podnieść tyle...

Po raz pierwszy od tych dwóch tygodni uśmiechnęłam się z rozbawieniem. A to niezły argument.

- Co było dalej?

- Wściekł się i zaczął krzyczeć, że oszukiwałaś i że jesteś rdzą, na co ja kazałem mu odszczekać... Wtedy się na mnie rzucił i zaczęliśmy się bić.

- No no... – przysunęłam się lekko do niego – Źle zrobiłeś, podpuszczając go, ale on nie powinien mówić takich rzeczy. Choćby dlatego, że to wykazuje brak kultury. – uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego – Ale przyznać ci trzeba, że ten tekst był świetny...

Green w tym momencie wyglądał jak najszczęśliwszy mech na świecie. Patrzył na mnie jak na najlepszą rzecz która go mogła w życiu spotkać.

- To... gdzie lecimy?

- Mam chwilę wolnego, bo przerwaliście mi inspekcję koszar Vechiconów.

- A... Królowo, czy nie masz jakichś innych spraw na procesorze?

- Jest wieczór Green. Większość spraw jest już wykonana – mruknęłam spokojnie – To jedna z dwóch ostatnich... Musimy lecieć na tę bezludną wyspę.

- Tę, na której się znalazłaś z WWS i WWW? – zdziwił się.

- Słucham?

- Aaa... Bustfire i Karen to wymyślili...

- Ach, już wiem! Władca Wiecznego Spokoju i Władca Wiecznej Wściekłości... – pokiwałam łbem, uśmiechając się – I tak, to tam. Ale... będę potrzebowała cię... Ja nie mogę tam zlecieć. Z jakiegoś powodu moja energia się ulatnia gdy tylko tam wyląduję.

- Masz może teorię dlaczego Pani?

- Tak. Być może to kwestia składu podłoża. Dlatego cię potrzebuję. Ty przekopiesz się w jednym miejscu, żeby sprawdzić, co tam jest w środku. Ale jeśli źle się tam poczujesz, to musisz mi natychmiast dać znać, dobrze?

- Tak jest! – powiedział z entuzjazmem.

Uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. On jest taki uroczy... Iskra zakuła mnie, przywołując mnie do porządku. No już Angel. Spokojnie.

- A... Królowo, mógłbym cię o coś zapytać?

- Już to zrobiłeś.

- No to... czy mógłbym zadać ci trzy pytania?

- Green, nie podpuszczaj mnie tylko mów o co chodzi. – trąciłam go lekko łapą w bok, robiąc pod nim beczkę i przelatując na jego drugą stronę.

- Czy zdecydujesz się na sojusz?

- Z kim? – spoważniałam.

- Z autobotami...

- Niby dlaczego miałabym pakować się w sojusz, który wciągnie nas do wojny?

- No bo myślałem, że skoro tak dobrze dogadujesz się z Primem...

- Kiedyś nazywał się Orion Pax i był moim przyjacielem. – przerwałam mu, wbijając wzrok w horyzont – Kiedy z nim rozmawiam wracają stare wspomnienia dobrych czasów sprzed wojny... dlatego dobrze mi się z nim rozmawia. Ale nie mam zamiaru się z nim dogadywać.

- Dlaczego?

- Tylko on w jego drużynie wierzy w to, że boty mogą się zmienić... Obawiam się, że jeśli zechcemy z nimi rozmawiać o Vechiconach, staną okoniem... Z resztą oficjalnie jesteśmy Bezfrakcyjni, neutralni. Od razu z pewnością oskarżą nas o tchórzostwo.

- A może nie?

- Green, ja dobrze znam boty pokroju tych z bazy Optimusa Prima. – odparłam gorzko – To starzy żołnierze, którzy tak długo walczyli, że nie wierzą w zmiany...

- No, ale przecież...

- Nie. Są podejrzliwi i nieufni. Nie potrzebujemy takich sojuszników.

Smok umilkł i odetchnął jakby z ulgą. Spojrzałam na niego przenikliwie. Czyżby nie chciał tego? W sumie - nie dziwię się. Skończyłoby się pewnie na wyzywaniu naszych od Bestii...

- Królowo... pościgamy się? – wyrwał mnie z zamyślenia jego głos.

- Nie sądzę, by był to doby pomysł... – odparłam, delikatnie przyśpieszając – W powrotnej drodze.

- A właśnie! Będę chciał ci coś pokazać jak będziemy wracali. – powiedział, spoglądając na mnie niepewnie – Tylko, że to będzie trochę poza naszą trasą...

- Nie szkodzi. Możemy polecieć i zobaczyć. – uśmiechnęłam się do niego – Ale najpierw musimy zrobić co do nas należy.

Na szczęście dość szybko trafiliśmy na tę feralną wysepkę.

- Ląduj w tym wąwozie. – wskazałam łbem na rów, jaki sama wyżłobiłam przy upadku – Nie będziemy mogli używać komunikatorów, dlatego będziemy się porozumiewać na odległość.

- Oczywiście. – Skinął łbem, patrząc na mnie – A czego szukam?

- Powinieneś wyczuć. Ale na wszelki wypadek dam ci skaner, który powinien rejestrować pole tego rodzaju...

Transformowałam się w moją naturalną formę i wyciągnęłam maleńkie urządzenie. Tymczasem mój towarzysz wylądował i patrzył na mnie z dołu.

- Uwaga! – rzuciłam lekko w jego stronę, a on delikatnie złapał i skinął mi głową.

Westchnęłam cicho i przeciągnęłam się. Muszę się uzbroić w cierpliwość... Skupiłam się i wyciągnęłam jedną ze skał przy brzegu telekinezą. Usiadłam na niej po turecku i zamknęłam oczy. Cały czas unosiłam głaz w górze przy pomocy telekinezy, a za razem starałam się wyciszyć i usłyszeć to, czego nikt inny w okolicy nie mógł. Słyszałam, że żywa legenda Ludu Doliny Angelbota – Shafira, która została oślepiona przez Primów, tak dobrze wyostrzyła słuch, węch i dotyk, że była w stanie poruszać się oraz walczyć nawet z wyłupionymi optykami. Najbardziej imponowała mi wiadomość, że nie tylko przezwyciężyła rdzawą śmierć podczas jej głównego wybuchu na Cybertronie, ale również udało się jej znaleźć na nią skuteczne lekarstwo! To niesamowite... A jeszcze uciekła z obławy Primów, która jak dotąd była największą w historii. Uwielbiałam słuchać opowieści o jej przygodach... Ciekawe gdzie się podziewa teraz. Gdybym tak mogła ją zobaczyć...

- Królowo! – usłyszałam z dołu i otworzyłam optyki.

- Co się dzieje?

- Nie mogę się przekopać! Zbyt twarde skały!

- Kopałeś? – wstałam i zaczęłam normalnie machać skrzydłami. Odstawiłam telekinezą kamień na miejsce i spojrzałam w dół. Green właśnie wychodził ze sporego dołu, jaki wykopał. Kaszlał cicho.

- Sama widzisz, że tak! – spojrzał na mnie i nagle coś się w nim zmieniło. Transformowała się w bestię, a ja zobaczyłam, że jego źrenice są pionowe.

- Greenfire, wszystko w porządku? – spytałam ostrożnie, uważnie o obserwując.

- Będzie w porządku, gdy tu zejdziesz Królowo... – mruknął, a po chwili potrząsnął łbem i ze sporym trudem rozprostował skrzydła. Jego optyki błysnęły złowrogo.

Nagle zaryczał i zaczął lecieć w moją stronę. Zobaczyłam jeszcze jak emblemat na środku jego piersi zaczął się rozgrzewać, po czym strumień ognia pofrunął w moją stronę. Jednak nie wytrąciło mnie to z równowagi. Wystawiłam przed siebie dłoń, skupiając się. Gdy ogień dotarł do mnie, rozbił się o telekinetyczną tarczę.

W parę sekund po nim nadleciał rozwścieczony predacon, który wziął sobie na cel zamordować mnie. Ze spokojem uchylałam się przed jego atakami, wyciągając go coraz dalej od centrum wyspy i jej promieniowania. Ale nawet gdy znaleźliśmy się centralnie nad morzem, mech się nie uspokoił. W pewnej chwili musiałam go po prostu, z pewnym trudem, unieruchomić. Argh... jest trochę za duży do trzymania. Spojrzałam w dół i przemieniłam wodę w wielką płytę lodową. Położyłam go na niej i sama stanęłam przy jego głowie.

- Uspokój się! – poprosiłam, patrząc mu w rozszalałe optyki – To nie jesteś ty. Zwalczysz tę wściekłość.

W odpowiedzi usłyszałam ryk, lecz zanim zdążył mnie spalić, zamknęłam mu pysk mocą. Było jasne od początku, że na każdego będzie to działać w pewnym stopniu... Ale nie sądziłam, że na niego podziała to tak mocno! Westchnęłam cicho. A więc nie mogę tu przysłać smoków, bo zmienią się w rozszalałe bestie!

Zbliżyłam się i pogłaskałam mojego smoka po pysku. Przytuliłam go do siebie i zaczęłam uspokajać, używając mocy.

- Greenfire, to ja... przecież cię nie zaatakuję. Znasz mnie. – uśmiechnęłam się delikatnie i lekko go przytuliłam.

Predacon zaczął się uspokajać. Patrzył na mnie z coraz mniejszą wściekłością i żądzą mordu. Po chwili spuścił łeb. Puściłam go wtedy, ale zaczęłam głaskać.

- Królowo... ja... przepraszam...

- Cii... wiem, że normalnie byś tego nie zrobił. To wszystko przez promieniowanie tej wyspy. – westchnęłam delikatnie – Musimy więc przysyłać tu zdalnie sterowane jednostki.

- Nie chciałem... – smok ciągnął dalej, jakby nie słyszał tego co powiedziałam – Wybacz mi...

- Nie mam ci czego wybaczać. To nie była twoja wina.

Przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Ale w końcu bot stanął z trudem na nogi i powoli, niepewnie poderwał się do góry. Skinęłam mu głową i machnęłam skrzydłami, zrównując się z nim.

- Stop ten lód. – poprosiłam, co niemal natychmiast wykonał.

Trochę długo to trwało, bo musiałam przemienić dość grubą warstwę wody. Gdy wreszcie wzlecieliśmy do poziomu chmur, odprężyłam się. Nie za dobrze się czuję, nawet gdy jestem tylko w pobliżu tego miejsca.

- Skoro to już ustaliliśmy, możemy wracać. – oznajmiłam, przeciągając się – Tylko jeszcze po drodze pokarzesz mi to co chciałeś...

- Już nie... nie po tym co się stało. – powiedział cicho, lecąc cały czas ze spuszczoną głową – Mogłem się kontrolować...

- Nie mogłeś i dobrze to wiesz. – uśmiechnęłam się lekko i pogłaskałam go po łbie – Z resztą już dobrze. Jeśli tak ci zależy, to wybaczam. Tylko już nie myśl o tym.

- Naprawdę się nie gniewasz? – spojrzał na mnie szczenięcymi optykami.

Zaśmiałam się cichutko w Iskrze i lekko klepnęłam go w pyszczek. Spojrzał na mnie zaskoczony.

- Orientuj się Green! – przyśpieszyłam lot i wleciałam w chmury.

Już po chwili smok ryknął radośnie i przeleciał nade mną, muskając mój grzbiet pyskiem. Wyleciałam więc z chmury, rozpędziłam się i po paru sekundach złożyłam skrzydła. Na chwilę zwisłam w powietrzu, odchylając się w tył. Młody smok przeleciał nade mną tak nisko, że mogłam poczuć jego oddech na protoformie. Pogłaskałam go po pysku i przymknęłam optyki. Zaczęłam spadać. W kilka sekund młody smok dołączył do mnie i lekko dotknął mojego brzucha. Uśmiechnęłam się delikatnie i pogłaskałam go. Zrobiłam beczkę, rozprostowałam skrzydła i zgrabnym slalomem wyminęłam kilka chmur. Następnie podleciałam wyżej, nad poziom cumulusów i rozprostowałam skrzydła na całą szerokość. Green leciał tuż obok mnie.

- Wiesz... kiedy tak sobie tu latam, czuję się...

- Wolny. – uśmiechnęłam się.

Smok pisnął z radości i przysunął się.

- Wskakuj na mój grzbiet Pani... – zaśmiał się głośno – Zabiorę cię tam, gdzie nie zabierze cię nikt!

Uśmiechnęłam się i usiadłam na jego karku. Złapałam dłońmi za rogi na jego głowie. Młody, smoczy przywódca zaryczał głośno i ruszył na złamanie karku przed siebie. Uśmiechnęłam się do siebie i wtuliłam w jego łeb. Czuję się taka zmęczona... Chyba znów nie spałam 3 dni...

- Green, gdzie ty mnie wieziesz? – mruknęłam, głaszcząc go po pysku.

- Do miejsca, w którym zachód słońca jest najpiękniejszy... – odpowiedział z prostotą.

Po kilkunastu minutach wylądował gładko i złożył skrzydła.

– To tu Pani!

Ześliznęłam się z jego grzbietu i rozejrzałam się. Staliśmy na klifie w znajomym terenie.

- Czy to nie Jasper?

- Tak! Tu, gdzie mieszka Karen! – odparł, machając ogonem na boki – A zaraz się zacznie!

Transformował się i usiadł na krawędzi. Spojrzał na mnie. Westchnęłam cicho i przeskanowałam dokładnie teren. Hmm... jesteśmy chyba w najdzikszej części tej pustyni... nawet zwierząt tu nie ma! Uśmiechnęłam się lekko. Znajoma autostrada była o 56 km za nami. Nikt nas tu nie zobaczy! Usiadłam spokojnie obok Greena i dopiero teraz spojrzałam przed siebie.

Zaparło mi dech w piersi. Majestatyczny widok, jaki przed sobą ujrzałam bił na głowę absolutnie wszystko. Zachód słońca wyglądał niesamowicie, a góry przed nami błyszczały jak złoto. Z niemym zachwytem wpatrywałam się w to cudo. Po chwili spojrzałam na młodego smoka, który patrzył na mnie niepewnie. W końcu moja twarz pozostawała kamienna.

- To chyba najpiękniejsze zajście gwiazdy, jakie w życiu widziałam... – szepnęłam, starając się stłamsić uczucia. Bolała mnie Iskra – Piękniejsze nawet od tych, które widziałam na Cybertronie...

Uśmiech na twarzy bota uspokoił mnie w pewnym stopniu. Ziewnęłam cicho i oparłam się o niego, obserwując jak wielka, złoto-żółta kula chowa się za horyzont. Po dłuższej chwili poczułam, że mech mnie obejmuje i wtula w siebie. Mój ogon automatycznie owinął się wokół jego bioder.

To nie jest zachowanie dobrego przywódcy... Ale jestem taka zmęczona, że wszystko mi jedno. Ziewnęłam ostatni raz i zamknęłam optyki. Tylko parę minut...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro