Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Przełknęłam ślinę, spoglądając w dół. O mój boże, o mój boże, o mój boże, ja jestem znowu Williamem, a William jest mną. To znaczy, że też jest pod prysznicem! Jakim cudem ponownie się zmieniliśmy? Jak to się stało? Dlaczego to się dzieje?! 

Wciągnęłam większą dawkę do płuc i spłukałam z siebie pianę, która widniała na jego ciele. Paląc się z rumieńców otworzyłam kabinę i wyszłam, sięgając po granatowy ręcznik, którym szybko owinęłam się wokół bioder. Stanęłam przed lustrem, ścierając ze szkła parę i opierając męskie dłonie o umywalkę, spojrzałam w błękitne oczy, lustrując je dogłębnie. Jak śnieg, niebo, lód. Posiada niezwykły kolor błękitu, on jest wręcz biały i nigdy u nikogo takiego koloru nie widziałam. Posiada oczy, w których potrafię się zatopić.

Bardzo lubię w nie patrzeć.

Niepewnie wyprostowałam się i przeleciałam wzrokiem po umięśnionym i zarysowanym torsie, przełykając ślinę. Uniosłam rękę w górę, dotykając kaloryfera na brzuchu, wyczuwając samą stal. Nie musiałam napinać mięśni, aby wyczuć twardość. Opuszkami palców zjechałam na widoczny zarys V, czując się onieśmielona. Westchnęłam cicho, nie mogąc w to uwierzyć, że to William posiada takie ciało. Ciało, które chciałabym dotknąć własnymi rękoma. 

Prawie podskoczyłam w miejscu, słysząc dzwoniący telefon, jego telefon. Serce zaczęło bić szybciej, a ciało grzać się jeszcze bardziej niż pod wpływem gorącej wody. Oderwałam się od lustra i otworzyłam drzwi, wchodząc tym samym do jego pokoju. Komórka była na biurku i zdążyłam dostrzec na wyświetlaczu swoje imię. Przełknęłam ponownie ślinę, zaczynając się stresować. Podeszłam do telefonu i chwyciłam go, przeciągając za zieloną słuchawkę.

— W-Will..? — zapytałam niepewnie.

— Płakałaś.

Nie odezwałam się, czując dziwne uderzenie w ciele. Jakby ból, jednak pomieszany z czymś jeszcze. Co z tego, że płakałam? Nie powinno to jego obchodzić, zwłaszcza, że... to przez niego. 

— Dlaczego znowu się zamieniliśmy ciałami? 

— Dlaczego płakałaś?

— Nie płakałam. — skłamałam.

— Nie okłamuj mnie. — rzucił poważniejszym tonem, którego dziwnie się słyszało. Nie spodziewałam się, że tak potrafię mówić, wręcz groźnie i ostrzegawczo.

— T-To nic, Will... 

— Powiedz mi, dlaczego płakałaś? 

— To nie twój interes, nie powinno cię to obchodzić. — uniosłam się.

— A właśnie, że powinno. Gadaj albo naprawdę zrobię te nagie zdjęcia. — ostrzegł.

— To rób! — krzyknęłam, czując momentalnie dziwny, przeszywający mnie ból — Rób co chcesz, mnie to nie obchodzi! Jak lubisz mi niszczyć życie, to proszę bardzo, z łatwością ci to idzie!

— Jane...

Rozłączyłam się, odkładając z głośnym hukiem jego telefon na biurko. Opadłam na łóżko, wzdychając głośno. Łzy napływają mi do oczu, napływają do oczu Williama, ja... zaczynam płakać. Przekręcam się na bok, zaciskając mocno ręce w pięści. Ból jest dziwny, uderza prosto w serce, które muszę czuć. Dlaczego on mi to robi? 

William

Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, widząc migający obraz. Rozłączyła się, dlaczego ona się rozłączyła i dlaczego jest taka zła? Przecież... to oczywiste, że nie zrobię jej zdjęć bez jej pozwolenia, nie mógłbym. Odkładam komórkę na nocną szafkę i kieruję się do lustra, przyglądając się odbiciu. Trzymam owinięty, biały ręcznik przy klatce piersiowej, zasłaniając każdą jej intymną część, której tak bardzo się przede mną wstydzi, a którą ja tak bardzo chciałbym widzieć własnymi oczami. Patrzę na szczupłe nogi, na smukłe ręce i delikatne ramiona. Już za pierwszym razem, gdy się przemieniliśmy, dostrzegłem w niej coś więcej niż wroga, niż tą Jane, którą znałem z dzieciństwa. 

Jane jest piękna.

Nie mogę się napatrzeć na jej ciało, na jej kobiecość i delikatność, jest taka niewinna, a zarazem seksowna, zadziorna. Ma w sobie to, czego każdy mężczyzna pragnie, a ja byłem tego świadkiem, byłem tego tak blisko, jednak dopiero od tamtego momentu dostrzegłem, że posiada to, czego tak pragnę, czemu nie mogę się oprzeć. Mój wzrok leci na jej twarz, na jej czerwone policzki, opuchnięte usta i załzawione oczy, które zdążyły posklejać ze sobą mokre rzęsy. Mrugam kilka razy, gapiąc się w jej brązowe oczy. Ona płakała, dlaczego ona płakała? Dlaczego nie potrafię przejść obojętnie wobec tego? Nieraz byłem świadkiem jej płaczu, który nawet jej spowodowałem, ale teraz nie potrafię, nie mogę się pogodzić z tym, że ona płakała. 

Jednak nie tylko jej płacz mnie interesuje, ale też to, o czym mogła rozmawiać z Zackiem i co mógł zdążyć jej powiedzieć. Nie mogę dopuścić do tego po raz kolejny, oni nie mogą rozmawiać na tematy, które są pomiędzy mną a nim, ona nie może ich znać przede wszystkim. Muszę coś zrobić, żeby temu zapobiec. Wolę zaryzykować tą tajemnicą niż wieloma innymi, o których wie Zack.

Ona po prostu nie może o tym wiedzieć.

~~

  Wyjechałem autem spod własnej bramy, spoglądając przelotnie na cichą Jane, która obserwuje okolice z okna, nie odzywając się w ogóle. Dziwnie jest widzieć siebie z tej perspektywy – siedzącego na miejscu pasażera obok kierowcy, a kierowcą jest Jane. Na dodatek dziwne uczucie, gdy matka Jane mnie całuje w głowę, a Alan nie spogląda z pogardą. Tak, też go nie lubię.

— Będziesz się nie odzywać? — odezwałem się pierwszy — Przecież nie zrobiłem nic złego.

— Gdzie ty masz stanik? — wreszcie raczyła odwrócić wzrok w moją stronę.

Spojrzałem w dół, uśmiechając się. Te cudne, krągłe, jędrne cycki powinny poczuć trochę wolności, zamiast cisnąć się w staniku, który jest naprawdę wkurwiający. Ileż bym dał, aby po zmianie ciał nie nosiła biustonoszy.

— Przeszkadzał. — rzuciłem z zadziornym uśmieszkiem.

— Will, nie rób ze mnie dziwki! — krzyknęła zła.

— Nie jesteś Ashley.

Wyczułem na sobie jej zszokowany wzrok. Nie musiałem nawet patrzeć w tamte stronę, widząc jej zdziwienie. Nie powiedziała nic, a ponownie odwróciła się w stronę okna, przyglądając się widokowi. Jane nie jest dziwką. Jane nie jest Ashley. Jane to Jane, ona jest sobą. Piękna pod każdym względem.

— Makijażu mi też nie zrobiłeś. — burknęła, odzywając się po dłuższej ciszy.

— Spakowałem jakiś tusz, puder i kredkę.

— A pomadkę o smaku brzoskwini masz? — zapytała, rozchmurzając się.

— Mam, wziąłem też brzoskwinie. — uśmiechnąłem się.

— Dzięki. — powiedziała radośniej — A zmierzyłeś cukier? Insulina i te sprawy? 

— Tak, twoja mama nawet z rana mi o tym wspomniała. 

— Umm, a jak tam... z moją rodziną? — zapytała niepewnie.

—  W porządku, a u mnie miałaś jakieś problemy? 

— Nie. 

— W ogóle, dlaczego nie mogę znaleźć kolczyka? — zapytałem, delikatnie marszcząc brwi.

— Bo się zgubił i miałam kupić nowy, jednak... Sam widzisz jak jest. 

— Mogę ci pomóc.

— W kupnie kolczyka? — prychnęła — To w takim razie mogę wybrać nowy tunel dla ciebie? — zapytała, dotykając opuszkami palców ucha, gdzie widnieje czarny okrąg.

— Jasne. 

— Okej.

— Okej.

Chyba poprawił jej się humor, więc to mnie cieszy, naprawdę to mnie cieszy, że ma lepszy humor, a kiedyś cieszył jej zepsuty humor i to dzięki mnie. Spojrzałem na nią, gdy ta sięgnęła ręką do radia i włączyła go, wsłuchując się od razu w kawałek z mojej playlisty. 

— Hey little girl on your way to class!
Loved by all cause you got that ass!
Cutest eyes and the greatest smile!
For a year for a time for a little while! 

[Hej, mała dziewczynko w drodze do klasy
kochana przez wszystkich, bo masz tyłek
Słodkie oczy i najpiękniejszy uśmiech
Na rok, na jakiś czas, na krótką chwilę]

Zaśmiałem się, gdy zaczęła śpiewać Nomy'ego. Byłem lekko zdziwiony, że potrafiła dobrze wyciągnąć w górę każdą zwrotkę oraz zaśpiewać czysto, bez żadnego fałszu. Naprawdę się zdziwiłem.

— No one's gonna love you when you're old!
Thats what they told you better stay young baby!
No one's gonna care when you are gone!
So if you're done you better die young baby!

[Nikt nie będzie Cię kochał, gdy będziesz stara
To powiedzieli Oni, lepień zostań młodą, malutka
Nikt się nie przejmie, jeśli odejdziesz
Więc jeśli skończyłaś, lepiej umrzyj młodo, malutka]

Ponownie wybuchłem śmiechem, gdy zaczęła tańczyć. Widok swojej własnej osoby jest bardzo śmieszny, jednak uroczy pod względem siedzącej w tym ciele Jane. To naprawdę było komiczne i słodkie. 

W końcu po dziesięciu minutach znaleźliśmy się przed szkołą, a dziedziniec był zapełniony uczniami. Jest początek czerwca, dlatego większość przesiaduje na podwórku nawet poranki. Rozpiąłem pasy i już chciałem wysiąść, ale Jane chwyciła mnie za rękę.

— Co? — zapytałem, odwracając głowę w jej, to znaczy swoją stronę.

— Nie wyjdziesz tak. — skinęła do mnie głową, wskazując twarz — Podaj mi te kosmetyki.

— Będziesz mnie malować? — prychnąłem i uniosłem wysoko brwi w górę, niepewnie otwierając jej torebkę szkolną.

— No raczej? — zapytała, jednak brzmiało to jak stwierdzenie.

Wyciągnąłem wszystko co zapakowałem i wziąłem głęboki wdech, obserwując siebie samego. Patrzę, jak chwyta za chyba puder, tak, to puder. O mój boże, ja będę malować Jane. To znaczy Jane będzie mnie malować. To znaczy... Kurwa mać, to takie pokręcone.

— Chodź tu i weź włosy na bok, będzie mi wygodniej. — powiedziała, chwytając w dłoń gąbeczkę, którą przypudrowała proszkiem.

— To jest naprawdę popierdolone, co my robimy... — prychnąłem i odgarnąłem z twarzy kosmyki włosów, nadstawiając twarz w jej stronę.

Zaczęła nakładać to cholerstwo na moją, to znaczy jej twarz. Pomrugałem kilka razy powiekami, gdy proszek z czoła posypał się na rzęsy. 

— Dobra, teraz nie ruszaj się, okej? — chwyciła czarną kredkę.

— Co chcesz zrobić? — zapytałem, obserwując ją.

— Pomalować oczy, a co mam zrobić? Napisać na swoim własnym czole ''kutas''? 

Prychnąłem i już chciałem zamknąć oczy, jednak szybko krzyknęła.

— N-Nie... zamykaj... — odezwała się niepewnie — Ja maluję od spodu. Otwórz oczy i spójrz w górę. 

— Co? — przestraszyłem się — Jane, nie-e! 

— Chcesz być piękna? To cierp! 

— Jesteś piękna! 

Spojrzała na mnie, mrugając kilka razy. Za to ja spaliłem się z rumieńców i wstydu, doskonale to poczułem, tę krępację i zażenowanie. Po jakiego chuja to powiedziałem? Will, idioto, trzymaj język za zębami. 

— Spójrz w górę. — powiedziała, nachylając kredkę w stronę powieki.

— Jak mnie tym zabijesz... Przyrzekam, że cię zabiję.

— Spokojnie. — zaśmiała się.

Prawie pisnąłem, co było śmieszne, gdy poczułem kredkę na powiece od spodu, to bolało. Odruchowo zamknąłem oczy, na co warknęła ostrzegawczo moje imię. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem powieki, spoglądając w górę. To cholerstwo wbijało się prosto w powiekę, to było okropne uczucie. Ponownie przymknąłem oczy z przerażenia.

— Will! — warknęła.

— Nie, ja nie chcę... To boli, Jane...

— Otwieraj te oczy! 

— Zrozum, że to mnie boli! — spojrzałem na nią, wyglądając zapewne jak niewinne dziecko.

— Ale zaraz przestanie! 

— Masz pięć sekund! — rzuciłem i ponownie spojrzałem w górę.

To samo zrobiła z drugą powieką, jednak teraz była o wiele bardziej brutalniejsza. Co za suka.

— Ała! — pisnąłem i przymknąłem mocno oczy, zaczynając pocierać powiekę.

— Nie pocieraj! — krzyknęła panikując — Nie możesz! 

— To już koniec? — zapytałem.

— Jeszcze... tusz. — uśmiechnęła się.

— No kurwa mać.

— Stanik ci odpuszczę, ale makijażu nie!

— Ale bez tego też wyglądasz... normalnie, Jane, uwierz mi. — powiedziałem, mówiąc czystą prawdę — Nie potrzebujesz makijażu.

— I tak nie używam go za wiele. — rzuciła i odkręciła tusz.

To naprawdę jest dziwny widok, gdy widzi się swoją własną osobę, widzi się chłopaka, który maluje dziewczynę. Na dodatek to my, to ja i Jane. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem w górę, mrugając kilka razy. Byłem przerażony, prawie pisnąłem i zamknąłem znowu oczy, gdy widziałem zbliżający się tusz prosto do mojego oka. To było straszne!

— Jane, już... proszę, koniec... — odezwałem się błagalnie.

— Jeszcze chwila... Will, ale dobrze ci to idzie. — mruknęła, malując górną rzęsę w drugim oku. 

— Nie, koniec! — odsunąłem się stanowczo — Nie będziesz już mi tego robić!

— Teraz usta.

— Rzęsy miały być ostatnie! — uniosłem brwi w górę, dziwiąc się.

— Skłamałam. — zaśmiała się i sięgnęła do pomadki, otwierając ją, a ja tylko wywróciłem oczami — No, chodź tu.

— Pierwszy i ostatni raz mi to robisz. — burknąłem, przybliżając się do niej. 

— Kurwa no, ale zrób ten dzióbek, co? — oburzyła się.

— Ja pierdole. 

Naburmuszony zrobiłem dzióbek, spoglądając na nią. Zadowolona, z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy chwyciła delikatnie mój, a raczej swój podbródek i przejechała pomadką po dolnej wardze. 

— Otwórz usta. — nakazała.

— Nie, pieprzę to już! — wkurzyłem się — Pieprzę ten makijaż!

— Will, chodź tutaj! — spojrzała na mnie — Stanik ci odpuściłam, ale makijażu nie odpuszczę! 

— Nie, ja już mam to w dupie, Jane! Jebane cholerstwo, pierdole to!

— Dobra, ostatni raz, ale chodź tu! Górna warga i po sprawie! 

— Pierwszy i ostatni raz się na to zgadzam... — burknąłem, nachylając się ponownie.

Uśmiechnęła się zadowolona, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Przejechała po górnej wardze, malując jeszcze dolną i po chwili serce mi podskoczyło, gdy usłyszeliśmy pukanie w szybę. Oboje przerażeni odwróciliśmy głowę w tamte stronę, dostrzegając Rachel, która patrzy na nas, krzywiąc się. Jane na moment nie oderwała pomadki od moich, a raczej jej ust, a zesztywniała w miejscu, w sumie jak ja. Widok, który musiał być przed oczami naszej przyjaciółki musi być bezcenny.

Jane gwałtownie oderwała się ode mnie, wrzucając pomadkę do torebki jak resztę kosmetyków. Odchrząknąłem i poprawiłem się na siedzeniu, opuszczając szybę w dół. Jak gdyby nigdy nic, oboje spojrzeliśmy na przyjaciółkę, uśmiechając się.

— No hej. — mruknąłem.

— Cześć, Rachel. 

— Yyy, hej? — skrzywiła się, patrząc na nas — Co wy... robiliście? I dlaczego Jane jesteś za kółkiem? 

— Will uczy mnie jeździć, prawda, Will? — odwróciłem głowę w swoją stronę, dostrzegając doskonale stres. 

— T-Tak... A ten makijaż t-to nic... po prostu chciała, żebym pomalował jej usta. — odchrząknęła pod koniec.

— Umm, okej... — blondynka zażenowała się — Jane, idziesz? — zapytała, spoglądając na mnie.

— Gdzie? — zmarszczyłem brwi, czując po chwili uszczypnięcie — Ach, jasne, haha, już wychodzę. 

— Tak, ja też wychodzę. Ha ha. 

Spojrzałem w swoją stronę, uśmiechając się. Próbuję powstrzymać wybuch śmiechu. Naprawdę musiało ją to zirytować, to co powiedziałem przed chwilą. Przecież wiem, że Jane nie śmieje się z byle gówna, ona nawet tak się nie odzywa. Posłałem jej ostatni, uroczy uśmieszek i wyszedłem z samochodu, zamykając go szybko, gdy ona zrobiła to samo. Spojrzałem na Jane, posyłając znaczące spojrzenie i jedynie skinęła głową, oddalając się. Wciągnąłem więcej powietrza do płuc i szedłem ramię w ramię z Rachel.

— Hej... Czemu nie masz na sobie stanika? — zapytała. 

— Umm, przeszkadzał mi... 

— Okej, to w sumie rozumiem, to normalne, jednak dalej nie rozumiem... William robił ci makijaż? — nie dowierzała.

— No... no tak. 

— Czemu was wczoraj nie było w szkole? — zapytała.

— J-Ja... zaspałam, nie wiem jak Will. — rzuciłem.

— Okej. 

Okej.

~~

  Spojrzałem przelotnie w swoje błękitne oczy, które także w tym samym czasie skrzyżowały się z moimi. Po chwili jednak spojrzałem w niebieskie, a Zack jedynie uśmiechnął się do mnie, siedząc obok Jane, która ta siedzi na przeciwko mnie. Na stołówce zawsze w tym samym gronie i zawsze w tych samych miejscach, i teraz jest mi dziwnie siedzieć przy boku Rachel, a nie Lutchera. 

— Will, nastawiony na jutrzejszą wygraną? — zapytał zadziornie blondyn, na co skarciłem go ostrzegawczym wzrokiem — I niezłą wczoraj zrobiłeś akcję z Jack'iem... Nie spodziewałem się tego po tobie. — mruknął.

— Dz-Dzięki i tak... jestem nastawiony. — widziałem, jak się peszy, spoglądając na mnie przelotnie w poszukiwaniu ratunku. 

— Ale w sumie czemu? Wjechał w ciebie tylko, bo ty biegłeś... jak baba. — zaśmiał się, a mnie coś grzało w środku. 

Kretyn, kurwa mać, największy, skończony idiota. 

— Jutro jest mecz, Will, wiesz o tym, Will? — cały czas triumfował na jego ustach uśmieszek — Chyba nie masz zamiaru przegrać nam tak ważnego meczu, Will, prawda, Will? 

— J-Ja...

— Will, chyba nie masz zamiaru nam spieprzyć meczu. Zdążyłem też zauważyć, że od wczoraj... nie jesteś sobą, Will.

— Zack, musimy pogadać. — gwałtownie wstałem na wyprostowane nogi, przykuwając spojrzenia niektórych osób.

— Co się stało, Jane? — zaakcentował imię, przybierając zdziwionej postawy. 

— Chodź tu. — rzuciłem, kierując się w stronę wyjścia i ignorując przy tym błękitny wzrok moich tęczówek.

Zacisnąłem te delikatne ręce w piąstki, czując gniew w środku. Dlaczego on musi być takim durniem? Wiedziałem, że to będzie zły pomysł, ale musiałem, nie mogłem inaczej postąpić. Ona nie może się o niczym dowiedzieć.

— Co? — zaśmiał się Zack, kiedy stanęliśmy przy ścianie przed wejściem do stołówki.

— Pojebało cię do reszty? — warknąłem, szturchając go w klatkę piersiową.

— To jest takie słodkie, gdy przeklinasz z jej ust, Will... — zaśmiał się jeszcze bardziej. 

— Mówiłem ci, kurwa mać, że masz jej nic nie robić. 

— Wybacz, stary, ale ja dalej nie mogę w to uwierzyć, że ty... a ona... — śmiał się, a ja posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym odchrząknął i spoważniał — Wybacz, ale naprawdę to niewyobrażalne dla nikogo i naprawdę musiałeś to mi przypominać, żeby udowodnić, że jesteś Williamem w ciele Jane? 

— Inaczej byś mi nie uwierzył. — prychnąłem.

— Ja już, kurwa mać, o tym zapomniałem, a ty...

— Dobra, nieważne. — machnąłem dłonią — Masz jej nic nie robić, ani nic nie mówić, jasne? Pamiętaj, że w moim ciele jest Jane, a nie ja i uważaj na to, co przy niej mówisz.

— Szczerze to dobrze, że mi o tym powiedziałeś... — prychnął — Poza tym... jak tam? — mruknął zadziornie, wskazując skinięciem głowy na jej ciało, a ja poczułem jeszcze bardziej grzejącą się krew w moim ciele, jednak to z innego powodu, nawet nie umiem wytłumaczyć jakiego.

— Co? — burknąłem.

— Stanika się nie ma, co? — zaśmiał się — Jezu, jak ja ci zazdroszczę! Weź się zamień albo spraw, żebym z nią się później zamienił!

— Ta, jeszcze czego! Wara od niej!

— Jakie to uczucie? Ej, a ona jak zareagowała? — zapytał.

— Była przerażona jak wtedy. — zaśmiałem się. 

— Ciekawe czy... wiesz... — uśmiechnął się — Też jeździ na ręcznym.

— Myślisz, że by mi się przyznała, że waliła sobie? — prychnąłem — Mnie prawie zabiła, gdy powiedziałem jej, że już zdążyłem to zrobić.

— Jezu, człowieku... — westchnął — Naprawdę ci zazdroszczę, jednak jutro jest mecz, wiesz o tym? Ona nie umie grać! — spojrzał na mnie.

— Nauczę ją dzisiaj.

— Powodzenia. — prychnął — Jutro jest mecz, co chcesz ją nauczyć? Wszystkiego, czego uczyliśmy się od dziesięciu lat? 

— A mam ją puścić bez jakiejkolwiek wiedzy na ten temat?! Cokolwiek, żeby chociaż podstawy znała.

— Powodzenia. — poklepał mnie po ramieniu — I powodzenia w wymachiwaniu pomponem, cheerleaderko. — dodał złośliwie.

— To ja miałem okazję spojrzeć na te wszystkie dupy z naszej klasy, dlatego możesz mi teraz pozazdrościć.

— Co?! — nie dowierzał. Otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie, jakby właśnie się przesłyszał — Pierdolisz! Która ma najlepszą? 

— To oczywiste, że...

— Jane.

Odwróciłem się w bok, skąd dochodził głos. Spojrzałem w błękitne tęczówki, które patrzą prosto na mnie, nie ukazując żadnych emocji. 

— Możemy porozmawiać? — zapytała.

Przełknąłem ślinę i spojrzałem po raz ostatni na speszonego Zacka, który odchodzi od nas, kierując się w stronę stołówki. Jane wyminęła mnie i poszła przed siebie, więc dotrzymałem jej kroku, zalewając się ogromnym stresem. Czy coś usłyszała? Czy była tu od początku rozmowy? Cholera jasna, kurwa mać, ja pierdole. 

Wybił dzwonek na lekcję, ale ona nie kierowała się pod salę, gdzie teraz mamy biologię. Coś jest na rzeczy, wiem to i zaczynam jeszcze bardziej się stresować. Przełykam ślinę, gdy otwiera damską toaletę, wpuszczając mnie pierwszego do środka. Zanim mogłem się odwrócić do tyłu, męskie dłonie, moje dłonie zacisnęły się na delikatnych ramionach, powodując ból, który odczuwam. Mocno przygwoździła mnie do ściany, napierając moim własnym ciałem na jej.

— Co mu powiedziałeś?! — wydarła się. Tak, jest bardzo wściekła.

— N-Nic! Rozmawialiśmy t-tylko! — prawie pisnąłem, kładąc dłonie na swojej klatce piersiowej.

— Kłamiesz! — krzyknęła — Mi zakazujesz z nim nie rozmawiać, a ty co?! Co mu powiedziałeś?! 

— Nic mu nie powiedziałem! — broniłem się — Jane, naprawdę!

— Widziałam, jak na mnie patrzy w zupełnie inny sposób niż wczoraj! Nasza rozmowa też inaczej wyglądała! Musiałeś mu coś powiedzieć!

— Okej, okej, okej! Powiem ci, ale odejdź... — rzuciłem.

Warknęła coś pod nosem i popatrzyła mi uważnie w oczy, odpychając się po chwili. Widzę, jak moje ciało jest napięte oraz jak zaciska dłonie. Jest bardzo zła, a zła Jane w wersji męskiej, to jeszcze gorsza Jane. 

— Więc? — zapytała.

Wziąłem głęboki wdech i przymknąłem oczy. Po chwili gwałtownie udałem się do wyjścia, słysząc przekleństwa z jej strony. Chwyciłem za klamkę, chcąc jak najszybciej uciec, jednak poczułam owijające się ramiona wokół talii i zostałem z powrotem pociągnięty do tyłu. Pisnąłem, upadając na podłogę. Ciężar, mój własny ciężar zaczął mnie przygniatać, a dłonie chwyciły drobne jej rączki i mocno przyszpiliły po bokach głowy.

— Will, odpowiedz mi! — krzyknęła, nachylając się nade mną.

— Dobra, dobra, dobra! — odkrzyknąłem.

— Powiedziałeś mu, prawda?! — warknęła.

— Tak, powiedziałem! 

— Okłamałeś mnie! — wydarła się — Mówiłeś, że mamy nikomu nie mówić, to miała być tajemnica, Will!

— Przepraszam, ale tak wyszło, no!

— Zaraz tak wyjdzie, kiedy wszyscy się o tym dowiedzą!

— Obiecał, że nikomu nie powie, Jane, uwierz mu! Zack to też twój przyjaciel!

— W takim razie Rachel też może wiedzieć!

— Okej!

— Okej!

— Zejdź ze mnie! — krzyknąłem, chcąc odepchnąć ją od siebie.

Gwałtownie wstała, spoglądając na mnie, jakby z przerażenia. Zlustrowałem ją całą, dostrzegając głębszy i przyspieszony oddech oraz chęć zakrycia jednego szczegółu. Odwróciła się ode mnie, kierując się do wyjścia, jednak szybko wstałem, przetrzepując z ubrań brud i chwyciłem ją za rękę, odwracając w swoją stronę. Zlustrowałem ją ponownie, zatrzymując dłużej wzrok na szczególe. Spojrzałem w swoje błękitne oczy, które uważnie patrzą w swoje, oddychając przy tym głęboko. 

— Podnieciłaś się.

~~

Jane 

  Rzuciłam torbę na trawę, poprawiając sportową koszulkę. Zaraz obok mnie pojawił się Will, który zamiast związać włosy w kucyka, on schylił się, aby zawiązać sznurówkę w bucie. Rozejrzałam się dookoła, nie dostrzegając nikogo oprócz nas na szkolnym boisku, które jest oświetlone za pomocą lamp. Przyszliśmy dość późno przez mój foch i chęć poniżenia go na jutrzejszym meczu, jednak coś mnie pchnęło, by odpuścić, by przyjść i nauczyć się. William sięgnął do swojej torby, którą przywiozłam wraz z piłką i wyciągnął okrągłą kulę, podrzucając ją w górę i z całej siły kopiąc ją przed siebie. Nie spodziewałam się, że tak umiem.

— I po co to zrobiłeś? — zmarszczyłam brwi.

— Leć po nią.

— Pojebało cię?! — uniosłam brwi w górę, szokując się.

— Jane, leć po nią, mam cię czegoś nauczyć, prawda? — spojrzał na mnie.

Wywróciłam oczami i jęknęłam cicho pod nosem, kierując się w stronę piłki, która znajduje się na prawie samym końcu boiska. W końcu udało mi się dotrzeć do niej, chwytając ją dumnie w dłoniach.

— I co teraz?! — krzyknęłam.

— Kopnij ją do mnie! — usłyszałam.

— Sam się kopnij... — wymamrotałam.

Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, ustawiając się w odpowiedniej pozycji. Spojrzałam na piłkę, skupiając na nią swą całą uwagę i upuściłam ją, mocno zamachując się. Zamiast uderzyć w piłkę, uderzyłam w powietrze i przewróciłam się na ziemię. Do moich uszu dotarł głośny śmiech Williama, na dodatek to był mój śmiech, ale to on się ze mnie śmiał. Zwijał się, prawie upadając na ziemię. 

— Nie śmiej się ze mnie! — krzyknęłam, wstając na wyprostowane nogi.

Nie odpowiedział, a rozbawiony podbiegł do mnie. Chwyciłam piłkę i ponownie chciałam ją odbić, i tym razem udało mi się, jednak odleciała tylko na metr. Jestem taką cipą.

— Nie umiem, Will! — jęknęłam. 

— Spokojnie, dasz radę. — uśmiechnął się.

Sięgnął po piłkę i podrzucił, zaczynając ją bez żadnego problemu odbijać stopą. Z szokiem patrzę na to, jak mu wychodzi każde odbicie, gdzie ja nawet nie umiem w nią wycelować. Podrzucił ją wyżej i teraz głową odbijał, by po kilku razach upadła na dekolt, przetrzymując tam kilka sekund okrągłą kulę. 

— Powtórz to. — uśmiechnął się zadziornie, spoglądając na mnie.

— No chyba nie. — prychnęłam.

— Spróbuj chociaż mi ją zabrać, okej? — zaproponował, zaczynając manewrować piłką między stopami.

— Jejku, ja nie umiem... — jęknęłam, podkładając mu nogę.

Zaśmiał się i kopnął piłkę tak, że wyleciała ona między moimi, a raczej jego nogami. Odwróciłam się do tyłu, uśmiechając się w stronę Will'a, który już przy niej był.

— No, czekam. — powiedział zadziornie.

Ponownie się uśmiechnęłam i podbiegłam do niego, chcąc zabrać piłkę, jednak w żaden sposób mi się to nie udawało. Cały czas biegałam za nim, chcąc trafić w to cholerstwo, a on cały czas mną okiwał i śmiał się. Czas użyć drastyczniejszych środków. Stanęłam za nim i zaczęłam łaskotać po talii, słysząc od razu głośny śmiech. Zwijał się, co było idealnym momentem, aby zabrać mu piłkę. Szybko to zrobiłam i pobiegłam przed siebie, strzelając prosto do bramki. 

— Oszustka! — krzyknął, będąc dalej rozbawiony.

— Ups... — wzruszyłam niewinnie ramionami — Ale wiesz, podoba mi się to. — uśmiechnęłam się, zaczynając odbijać piłkę.

— Wykorzystujesz łaskotki! Dobrze wiesz, że ich nie mam, ale w twoim ciele tak! — stanął kilka metrów ode mnie.

— W życiu jakoś trzeba sobie radzić. — mruknęłam.

— Tak? — zapytał — Okej. W takim razie spróbuj nie oddawać mi piłki.

Spojrzałam na niego, dostrzegając skupienie na piłce. Prawie pisnęłam, gdy ruszył w moim kierunku, chcąc ją zabrać, jednak szybko się odwróciłam i kopnęłam przed siebie, tak samo ruszając za nią. Byłam ramię w ramię z Williamem. Jęknęłam, gdy upadłam gwałtownie na ziemię, a piłka znalazła się na prawej stopie Will'a, to znaczy mojej, ale w jego dyspozycji.

— To nie fair... Ja nic nie umiem... — wymamrotałam, z trudem unosząc się na wyprostowane nogi.

— Oj, Jane, Jane... — uśmiechnął się, stając przede mną — Jeszcze długa droga przed tobą. 

Zacisnęłam usta w wąską linię, patrząc prosto w zadziorny wyraz wymalowany na mojej własnej twarzy. Przymknęłam na chwilę oczy i wciągnęłam większą dawkę do płuc, by po chwili wyrwać piłkę z jego rąk i biegiem ruszyć przed siebie, uciekając po całym boisku przed goniącym mnie Williamem.

~~

  Spocona, wymęczona i opadająca z braku sił, położyłam się na trawie, oddychając głośno. Jestem spocona w męskim ciele, to okropne. Czerwona, cieknąca od potu i łapiąca głębsze wdechy. Czuję każdą pulsację w ciele, moje nogi, a raczej Williama opadają z sił, mięśnie pulsują, rozciągają się, ja to doskonale czuję. Tak, to nazywa się prawdziwy mężczyzna. 

Zaraz obok mnie opadła moja osoba, opadł wymęczony i spocony William. Oddychamy głośno i ciężko, chcąc unormować to. Nie wiem ile ćwiczyłam, nie liczyłam czasu, ale to potrafiło otworzyć mi oczy, że piłka nożna to trudny sport. Nawet nie wiem, czy nauczyłam się czegokolwiek. Odwróciłam głowę w bok, dostrzegając tym samym wpatrzone we mnie brązowe tęczówki. Patrzymy się na siebie, nie mówiąc nic. 

Po prostu się patrzymy.

— Will... — sapnęłam, przerywając dłuższą ciszę między nami.

— Jane..? 

— W skali jeden do dziesięciu, na ile jestem dobra? — przełknęłam pod koniec ślinę, oblizując dodatkowo dolną wargę.

— Dwa.

— Huh? — jęknęłam — Myślałam, że będzie chociaż trzy...

— Jane.

— Will..? 

— Przejebiesz mi jutro mecz.

— Przepraszam.

Nie odezwał się. Oboje w tym samym czasie odwróciliśmy głowę w stronę rozgwieżdżonego nieba, po którym jest fala świecących się gwiazd. Piękny widok. Leżę i oddycham głośno, a zaraz obok mnie jest Will. Po chwili, gdy zagłębiając się coraz mocniej w ciemność panującą na niebie, zagłębiam się w nią naprawdę coraz bardziej. Spanikowana odwracam głowę w stronę Williama, widząc siebie ciemniejszą, coraz bardziej, bardziej i bardziej. Patrzy prosto na mnie, będąc tak samo wystraszony jak ja.

— W-Will... — sapnęłam — My...

— Jane, spokojnie. 

Zapadła kompletna ciemność, a ja miałam ochotę się zapaść pod ziemię. To było coś strasznego. Otworzyłam gwałtownie powieki, widząc nic nie zmieniające się otoczenie wokół, obraz i atmosferę, jednak powróciłam do siebie, jestem sobą. Wystawiam ręce przed siebie, widząc kobiece dłonie. Widzę legginsy, a nie spodenki sportowe. Widzę piersi pod czarną bokserką. Jestem sobą. Odwracam głowę w stronę Williama, napotykając jego spojrzenie. Błękitne, przede wszystkim piękne oczy patrzą prosto na mnie, mając już spokojniejszy oddech. Leży i patrzy prosto w moje oczy, nie mówiąc nic. W moim ciele pojawia się dziwne uczucie, które z drugiej strony jest miłe i bardzo przyjemne, mogłabym je częściej odczuwać. To on to powoduje, to William spowodował, że to czuję.

— Wróciliśmy... — odezwałam się, przyglądając się mu.

— Tak... wróciliśmy. — cały czas nie odrywał ode mnie wzroku.

— Wróciliśmy do siebie! — uśmiechnęłam się, przekręcając się. 

Byłam przed nim. Znajdowałam się przed Williamem. Umieściłam kolana pomiędzy jego biodrami, a ręce po bokach głowy, zawisając nad nim. Patrzę prosto w błękitne tęczówki, które nie spuszczają ze mnie wzroku. Nagle spoważniałam. Przełknęłam ślinę i przypatrzyłam się jemu, czując... podoba mi się to. Podoba mi się jego osoba nawet w tym wymęczonym stanie, jest to seksowne. Niepewnie opuściłam biodra w dół, zasiadając delikatnie na nim okrakiem. Widzę, jak wciąga więcej powietrza do płuc, ale ja także poczułam się dziwnie. Dziwne uczucie w podbrzuszu mnie odwiedziło, coś wykręciło w znany mi sposób. Uniosłam rękę do wysokości jego przystojnej twarzy, ścierając ze skroni oraz czoła cieknący pot. Nie przeszkadza mi to, nie czuję nawet obrzydzenia. To William. 

To jest William.

Nasze oddechy stają się nierównomierne. Moje ciało się zgrzało, momentalnie było mi jeszcze bardziej gorąco niż przed chwilą po treningu. Starłam po raz ostatni mokre ślady na jego delikatnej, nieskazitelnej cerze, później ujmując ostrożnie policzki. Patrzymy prosto w swoje oczy, to co chwile wzrok zlatuje na usta. Oblizuję dolną wargę i niepewnie nachylam się nad nim. Nie wiedząc czemu, co mnie opętało, złączyłam nasze usta w czuły pocałunek i w tym samym czasie światła na boisku automatycznie zgasły.

~~.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro