Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Spojrzałam w błękitne tęczówki, dotykając palcami policzków. Nie dowierzam, gapię się jak głupia na jego twarz, nie wiedząc, dlaczego znowu się przemieniliśmy. Nie dość, że mam widok na całe jego ciało, jego... umięśnione ciało, które mi się strasznie podoba, kurwa mać, to mam też kaca, ogromnego kaca, kurwa mać. Z wczorajszego wieczoru pamiętam jedynie urywki, ale te urywki pamiętam ze swojej głowy, nie z Williama, chociaż się znajduję w jego ciele. Pamiętam... jak byliśmy w wodzie, jak mnie trzymał, jak mnie dotykał, jak na mnie patrzył, jak mnie prawie pocałował, on mnie pocałował. Czuję dziwne ciepło w sercu, jego sercu, gdy to wszystko sobie przypomnę, gdy przypomnę sobie słowa, które do mnie wypowiedział, jak się żegnaliśmy przed moim domem. Czy on to pamięta? Ja to pamiętam, ja to doskonale pamiętam i nie potrafię wyrzucić ich z głowy.

Biorę głęboki wdech i niepewnie spoglądam w dół na jego sześciopak na brzuchu, a później na białe bokserki, kurwa mać. Wypuszczam powietrze, gdy widzę te wybrzuszenie, kurwa mać. Potrząsam głową i kieruje się do toalety, nie mogąc już wytrzymać pełnego pęcherza, które mnie ciśnie. Muszę to zrobić, naprawdę muszę i pieprzę to, że... że to robię bez jego zgody, ja to pieprzę. Wchodzę do toalety i staję przed ubikacją, zastanawiając się, czy naprawdę dam radę. Cholera jasna, nie mogę się zachowywać jak dziewica, jak szara myszka nie mająca wiedzy na ten temat, przecież... widziałam już penisa, to normalne, a zachowuję się jak idiotka.

Jednak to Will, to, kurwa mać, jest William.

Biorę głęboki wdech i podnoszę do góry klapę, później chwytam za materiał bokserek. Drżę, ja naprawdę drżę ciałem, nie mam pojęcia czemu, kurwa mać, dlaczego to takie trudne? To jest naprawdę trudne. 

Pieprzyć to.

Przymykam oczy i wkładam rękę do bokserek, wyciągając jego męskość. Czuję go, cholera jasna, ja go czuję kolejny raz. Otwieram niepewnie powieki i patrzę na jego kształt, na jego wielkość, o mój boże, cały czas się zachwycam tym, że... To William ma takiego, to on ma takiego, którego mogłabym własnymi dłońmi dotknąć.

Kurwa mać.

Dlaczego ja myślę o nim w ten sposób? Dlaczego od dłuższego czasu... on mi się podoba w sposób, w który nie powinien? Myślę o nim w sposób, w który nie powinnam myśleć. Znamy się całe życie, jesteśmy wrogami, nienawidzimy siebie, a wobec niego żywię nagle jakieś uczucia. 

Po skończonej czynności wzięłam głęboki wdech i podeszłam przed umywalkę, odkręcając od razu kran. Umyłam ręce i przemyłam zimną wodą twarz, spoglądając później w lustrze na błękitne tęczówki, na ich śnieżny, wręcz biały, piękny kolor. Ma bardzo piękny kolor. Po chwili drgnęłam ciałem, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Weszłam do pokoju i wzrokiem wyszukałam jego komórkę, na której widniał moje imię.

— Will? — zapytałam niepewnie.

— To dziwne, naprawdę dziwne, że znowu się przemieniliśmy. — powiedział.

— Proszę, znajdźmy coś, żeby temu zapobiec, proszę... — usiadłam na krawędzi łóżka.

— Może naprawdę pocałujemy się przed tą północą? 

— O-Okej... — rzuciłam niepewnie, przeczesując jego poszarpane włosy, które nawet w takim stanie... są seksowne.

— Masz okropnego kaca, Jane... — mruknął zadziornie — Cukrzyk ma przejebane, czuję się okropnie.

— Tak mnie schlałeś! Ale spoko, też masz okropnego kaca.

— Za dwadzieścia minut będę przed twoim, to znaczy moim domem i czekaj przed samochodem, okej? 

— Okej.

— Okej.

— To pa? 

— Okej, pa.

— Okej, pa.

— No rozłącz się. — prychnął rozbawiony.

— Dlaczego ty tego nie zrobisz? — uśmiechnęłam się.

— Okej.

— Okej.

I rozłączył się.

Spojrzałam na migający ekran, uśmiechając się pod nosem. Pokręciłam głową i odłożyłam telefon na biurko, wstając na nogi. Podeszłam do jego szafy i rozsunęłam, spoglądając na panujący w środku bałagan. Dlaczego on nigdy nie posprząta? Uśmiechnęłam się znowu, gdy chociaż każda z jego koszul była na wieszaku, a było ich bardzo dużo, chyba najwięcej. 

Zawsze w nich ładnie wyglądał.

William

— Jane? — zapytała jej mama, gdy sięgnąłem do koszyczka po brzoskwinię.

— Co? — rzuciłem, a ona spojrzała na mnie, jakby się przesłyszała — T-To znaczy s-słucham... — poprawiłem się.

— Masz zamiar tak wyjść do szkoły? — skinęła do mnie głową, biorąc łyka kawy z kubka. 

Spojrzałem w dół, mierząc całe jej ciało. Co w tym złego, że ubrałem sukienkę? Dość krótką sukienkę? Wygląda w niej naprawdę seksownie. 

— Umm, tak? — spojrzałem w zielone oczy jej mamy.

— Ooo, nie, nie, nie, ściągaj to i ubieraj co innego. — zaśmiała się, kategorycznie kręcąc głową — Szkoła to nie dyskoteka.

— Nie, idę w tym. — rzuciłem i ruszyłem do wyjścia.

— Jane! — krzyknęła za mną — Dziecko, jak ty wyglądasz! 

— Seksownie!

Zakryłem gwałtownie usta ręką i stanąłem w miejscu. Co ja wygaduję? Co ja pieprzę, do kurwy nędzy? Po co się odzywam? Odwróciłem się do tyłu i spojrzałem na panią Marnie, która stoi przede mną kompletnie zszokowana. 

— P-Przecież ł-ładnie wyglądam... — wykrztusiłem z siebie.

— Ładnie, oczywiście, że ładnie, ale szkoła to nie wybieg dla modelek, to nie jest miejsce, gdzie można w takich sukienkach się pokazywać, Jane. — skrzyżowała dłonie pod piersi — Przebierz się w tej chwili.

— Nie. 

— Jane... — syknęła.

— Nie, idę tak, cześć. — rzuciłem i otworzyłem drzwi. 

Zatrzymałem się w miejscu, gdy dostrzegłem przed sobą męski tors. Przewiewna i gustowna koszula opinała klatkę piersiową znanej mi osoby. Zadarłem podbródek w górę i spojrzałem na Jesse'a, który zmierzył mnie, zmierzył Jane od stóp do głowy i byłem pewien, jestem pewien, że zatrzymał się kilka sekund na biuście, w sumie, kto by nie spojrzał, ale dlaczego to mi sprawiło dziwne uczucie w ciele? Gapi się na nią, on się na nią gapi. 

— H-Hej... — odezwałem się niepewnie.

— Cześć, księżniczko, biały rycerz na koniu już przybył. — uśmiechnął się.

Po chwili chwycił mnie wokół i podniósł, przytulając tym samym. Prawie się udusiłem w jego ramionach, będąc w jej drobnym ciele. Przytulał ją, on ją przytulał w sposób... Nie podoba mi się to, dlaczego on ją w ten sposób przytula, dotyka? Jesse, spierdalaj od niej, ona jest... To Jane.

To Jane.

Wreszcie mnie postawił na ziemię, a ja wciągnąłem więcej powietrza do płuc, marszcząc delikatnie brwi. Lubie Jesse'a, jest to bliski przyjaciel nie tylko jej rodziny, ale i mojej, to przyjaciel mojego ojca, jest naprawdę w porządku gościem, z którym doskonale pamiętam, jak zapaliłem marihuanę w wieku siedemnastu lat. Kilka razy byłem świadkiem tego, jak nazywa Jane księżniczką, jak ją przytula albo uśmiecha się, jednak nie spodziewałem się... że robi to w ten sposób. Nie, nic mi się nie wydaje, ja nie mam urojeń. Patrzy na nią, dotyka ją, dlaczego to robi i dlaczego to mi przeszkadza?

Jestem zazdrosny? 

— Ładnie wyglądasz. — uśmiechnął się, ponownie mierząc jej ciało, a ja czułem się dziwnie nieswojo. 

— Ona ma się przebrać! — krzyknęła jej matka — Jane, na górę marsz się przebrać! 

— Cześć! — rzuciłem i wyminąłem Jeffersona, opuszczając tym samym jej dom. 

Pośpiesznie skierowałem się przez park w stronę mojego domu. Na całe szczęście droga, jaka dzieli nas przez całe życie to głupie trzy minuty. Nasza okolica nie należy do wielkiej, ale też i nie małej. Mnie i Jane dzieli jedynie niewielki park, który bardzo dobrze wspominam. Bardzo dobrze wspominam nasz pierwszy pocałunek, do którego mnie ciągnie, ciągnie, ciągnie i cały czas ciągnie. Chcę więcej.

Dostrzegłem mój dom, a przy moim samochodzie opierającą się zanudzoną Jane. Po chwili uniosła wzrok na mnie i otworzyła szerzej oczy, gdy mnie zobaczyła. Uśmiechnąłem się i stanąłem na przeciwko siebie, nie robiąc sobie nic z jej reakcji.

— No hej. — mruknąłem — Daj kluczyki.

— C-Co... C-Co... J-jak ja wyglądam, Will! — krzyknęła — To szkoła, nie impreza! 

— Zaszalałem, co nie? — powiedziałem zadziornie i otworzyłem samochód, zasiadając od strony kierowcy.

— Robisz ze mnie dziwkę! I znowu nie założyłeś stanika! 

— Przecież widziałem, że do tej sukienki go nie nosisz. — spojrzałem na nią — I fajnie mnie ubrałaś. — zwróciłem także uwagę na swój ubiór. Ładnie, naprawdę ma gust.

— Dz-Dzięki... — mruknęła, odwracając wzrok — Po pierwsze, te buty nie pasują do tej sukienki, adidasy nie pasują w ogóle do takich sukienek! Po drugie, nie masz znowu makijażu, a po trzecie, wziąłeś brzoskwinie? — spojrzała na mnie, marszcząc brwi.

— Wziąłem. — uśmiechnąłem się, na co ona uradowała się. Dać dziecku zabawkę, a od razu zapomni o reszcie problemów...

— Masz szczęście. — powiedziała — I po szkole idziemy do centrum, muszę kupić kolczyka.

— A ja tunel.

— A właśnie, miałam za ciebie wybrać! — wskazała na mnie, uśmiechając się cwanie.

— A ja za ciebie ten kawałek metalu! 

— Okej, to wybierzesz.

— Okej.

— Okej.

— Więc nie jesteś zła, że ubrałem cię tak seksownie? — mruknąłem zadziornie.

— Jestem, dlatego masz ubrać tę koszulę. — rzuciła i zaczęła ściągać z siebie granatowy materiał w czarne kratki.

— Dobrze. — odpowiedziałem.

— Dobrze? — spojrzała na mnie, zaprzestając swoim ruchom — Tak po prostu dobrze? Nic? Zero sprzeciwu? Dobrze? — zdziwiła się.

— No tak. — odparłem.

— Zaraz, zaraz, czy ja dostałam okresu? Chwila, kiedy ja powinnam dostać... 

— Zaraz, co?! — gwałtownie się zatrzymałem przed czerwonymi światłami — Nie ma mowy, że będę go znosił za ciebie! Nie-e!

— Muhahaha! — zaśmiała się bezczelnie — Zobaczysz jak to jest!

— Nie! Nie ma mowy! Już wolę ubrać ten stanik! 

— Boże, zaczynam doceniać to, że się przemieniamy. — powiedziała radosna.

— Dawaj tę koszulę i nic nie wspominaj o tym okresie! 

— Muhahaha!

~~

Jane 

  Wzrok ludzi na naszą dwójkę jest dziwny. Każdy się patrzy na nas, jakbyśmy byli wielkim widowiskiem. To w sumie dziwne, nie dziwie się, że patrzą na nas takim wzrokiem. William, to znaczy ja chodzę w jego koszuli, na dodatek świecąc taką małą czarną. Ja w ciele Will'a nie odrywam się na krok od siebie, cały czas razem, wszędzie razem przez wszystkie lekcje i przerwy, to naprawdę dziwne i zadziwiające dla wszystkich wokół. 

— Więc... Jane... — mruknął Zack, uśmiechając się dyskretnie — Jakie to uczucie?

— Co? — burknęłam. Na całe szczęście tylko we trójkę siedzimy przy stoliku na stołówce.

— Jakie to uczucie, gdy wiesz, jakiego kutasa ma Will. — rzucił, a ja momentalnie oblałam się rumieńcem, gdzie Olivers obok mnie wybuchł śmiechem.

— Zack... 

— Waliłaś już konia? 

— Zack! — warknęłam, czując przyspieszone tętno.

— No co, no... Tylko pytam... — zaśmiał się.

— Przestań pytać o takie rzeczy... — wywróciłam oczami — Ciekawe co ty byś zrobił, gdybyś miał taką sytuacje... — burknęłam.

— Jak to co? — prychnął i spojrzał rozbawiony na Williama — To oczywiste, że zabawiałbym się cyckami i cipką. Boże, stary, tak ci zazdroszczę, na dodatek w jej...

— Co? — zmarszczyłam brwi.

— Nic. — nagle spoważniał — Ja lecę, trzymajcie się. — uśmiechnął się w moją stronę, to poważniejszy wyraz twarzy zrobił do Williama. 

— Co za chuje. — rzuciłam — Obgadujecie mnie, skurwysyny. 

— Hej, nie! — powiedział.

— Jak nie, jak tak! Jeszcze ty lubisz mnie drażnić z...

— Hej, Will.

Drgnęłam ciałem, słysząc ten głos, słysząc ten intensywny nacisk na jego imię. Ty kurwo, wypierdalaj stąd, zanim cię zabiję. Posłałam wrogie spojrzenie swoim własnym oczom i odwróciłam się do tyłu, napotykając Ashley. Ty blond dziwko, ty głupia kurwo, odejdź stąd, idź stąd, zostaw Williama w spokoju, on jest mój.

Zaraz, co? 

— Hej, Will, cześć, Jane. — uśmiechnęła się w moją stronę.

— Hej, Ash. — mruknął Will, a mnie coś dotknęło w ciele. 

— Cześć. — burknęłam, patrząc na nią beznamiętnie.

— Możemy porozmawiać? — zapytała, uśmiechając się. 

Haha, ty suko, zaraz ci ten uśmiech zedrę z twarzy, haha.

— Jasne, tylko szybko. — rzuciłam oschle i wstałam, kierując się za blondynką.

Naprawdę nigdy nie miałam nic do Ashley, lubiłam ją, nie przeszkadzała mi, ale odkąd... wyłapała z nim dobry kontakt... odkąd zaczęli rozmawiać, chociaż William naprawdę nie robi tego za często i nie zwraca na nią nie wiadomo jak wielkiej uwagi, to czuję... zazdrość. Czuję obrzydliwą i okropną zazdrość wobec niej. Jak widzę, że jest obok niego, jak z nim rozmawia, jak cokolwiek ze sobą robią, krew mnie zalewa, szlak mnie trafia, wkurwiam się, to chore, to naprawdę jest chore, że przeszkadza mi to, że William rozmawia z inną dziewczyną, a już zwłaszcza z nią. 

Nigdy nie lubiłam, gdy William rozmawia z inną dziewczyną.

— Więc? — zapytałam i włożyłam ręce do kieszeni spodni, wzdychając ciężko.

— Mój wujek w centrum handlowym na bilarda. Fajnie by było, gdybyśmy wpadli do niego w sobotę, co ty na to? 

Ach, więc to nie był sen, że on się z nią umówił. To nie był sen, że się zgodził. To nie jest sen, że oni idą w sobotę na... randkę. To nie jest, kurwa mać, sen. Oni razem idą, William idzie z Ashley, kurwa mać.

A takim razie ja, Jack, bilard. 

— Jasne, nie ma problemu. — mruknęłam cwanie, uśmiechając się z przymusu.

— To super! — uśmiechnęła się szeroko i mnie przytuliła.

Od razu w moim ciele, a raczej Williama ciele poczułam rosnącą temperaturę, poczułam złość, poczułam zżerającą mnie zazdrość. Co ona sobie wyobraża? Że może go przytulać? Że może go tak dotykać? Nie, kurwo, nie możesz go tak dotykać, tylko ja mogę go dotykać, tylko ja mogę go przytulać, tylko ja mogę spędzać z nim czas, tylko ja mogę go całować, tylko ja, do kurwy nędzy, tylko ja... Co ja wygaduję...

— Trzymaj się, do soboty. — mruknęła, patrząc głęboko w jego oczy i doskonale dostrzegam, że patrzy w uwodzicielski sposób.

A ty kurwo, ty. Myślisz, że to Will? 

To ja, Jane.

Dziwko.

Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam wrogo na odchodzącą Ashley. Nienawidzę jej, nienawidzę jej, nienawidzę jej. Nienawidzę. Odwróciłam się i prawie odleciałam do tyłu, gdy napotkałam zbyt blisko swoją osobę z uśmieszkiem na twarzy. Dlaczego on tak się cieszy? Dlaczego on musi mnie też denerwować? 

— Co mówiła? — zapytał, jak gdyby nigdy nic.

— Gówno. — burknęłam, kierując się do wyjścia ze stołówki.

Jedynie się zaśmiał, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.

— Och, Jane, Jane... — mruknął.

— Czego? — nawet na niego na patrzyłam.

— Nic, nic. — uśmiechnął się.

~~

  Weszliśmy do sklepu z kolczykami, rozglądając się dookoła. Od razu rzuciły mi się w oczy wielkie tunele, które są odrażające. Na całe szczęście William posiada cztery milimetry, a nie dziesięć. Stanęłam przed szklaną gablotą z kolczykami, oglądając każde wzory, a Will był tuż za mną i oglądał dla mnie. Czuję się... dziwnie. W jego towarzystwie cały czas bije mi serce, ono nie przestaje walić, a krew z każdą jego bliskością jest gorętsza, mnie parzy, a nie wspomnę o tym, kiedy mnie dotknie. Teraz we dwójkę jesteśmy w centrum handlowym, gdzie bardzo rzadko to robimy, zawsze robiłam to z Rachel, i wybieramy dla siebie kolczyki, to dziwne, naprawdę dziwne, jednocześnie... miłe, fajne uczucie, bardzo milutkie, że spędzam z nim czas.

 — Może być ten? — odezwał się.

— Hmm? — odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na kawałek metalu, na który on wskazuje.

Pomrugałam kilka razy, gdy zobaczyłam wzór, jaki chciał dla mnie wziąć. Moje serce zabiło jeszcze bardziej, a policzki delikatnie się zarumieniły. W, wzór W ozdobiony malutkimi cyrkoniami. Spojrzałam na niego, gdy on w tym samym czasie na mnie. Przez chwile nie byłam w stanie odpowiedzieć, zabrakło mi wdechu w piersiach. Dlaczego wybrał akurat taki?

— Więc? — zapytał.

— J-Jasne... — wydusiłam z siebie niepewnie — Jasne, może być ten.

— Super. — uśmiechnął się i podszedł do kasy, pozostawiając mnie samą.

Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w stronę tuneli, poszukując podobnego. Jest tu ich kilkaset, wieje wzorów, napisów i literek, dlatego bez problemu znajdę ten, który chcę. I bez problemu go znalazłam. Czarny z białym napisem J. Nie wiem czemu, ale chcę taki. Chcę, żeby nosił taki z moim inicjałem. Chcę, żeby William go nosił. 

— Znalazłaś? — zapytał, trzymając w dłoni przeźroczyste, małe opakowanie z kolczykiem w środku. 

— Tak. — uśmiechnęłam się.

~~

  Usiedliśmy przy fontannie, zajadając się lodami. Kupiłam ten kolczyk i z dumą mu pokazałam, nie widząc w tym nic dziwnego, chociaż to jest dziwne. Mamy kolczyki z naszymi inicjałami, to dziwne. Rozejrzałam się dookoła, liżąc co chwilę gałkę o smaku brzoskwini, a William wziął o smaku cytryny. Widzę, jak wiele męskich spojrzeń patrzy prosto na mnie, pożerają mnie, widzę to i się nie dziwię – ubrał mnie w taką sukienkę. Kątem oka dostrzegam, jak on się denerwuje, co mnie rozbawia.

— Czy ty tak masz zawsze? — odezwał się.

— Jak? — zapytałam, spoglądając na niego.

— No... gapią się na ciebie.

— No widzisz, wiele dziewczyn tak ma, a wy bezwstydnie rozbieracie je wzrokiem.

— Kurwa, po co ja ubrałem tę sukienkę... — burknął — Teraz się patrzą na ciebie... 

— I co z tego? — prychnęłam.

Nie odpowiedział. Zmarszczyłam delikatnie brwi, gdy dostrzegłam u niego panikę. 

— Mogę założyć ci kolczyka? — zapytał — Ale jak... wiesz, wrócimy do swoich ciał. 

— Umm, jasne. — odparłam, czując nagłe ciepło w sercu — A ja mogę ci założyć twojego?

— Okej.

— Okej.

I cisza między nami nastała. Oboje patrzymy gdziekolwiek, ażeby tylko nie na siebie. Cały czas liżę tego loda, lecz po chwili przychodzi mi zabawny pomysł. 

— Hej, Will, spójrz! — wskazałam ślepo w jego stronę.

— Co? — odwrócił się tam, to po chwili w moją stronę — Tam niczego nie ma...

Nie dokończył, bo przejechałam słodką i zimną mazią po jego, a raczej moim policzku. Nie odpowiedział, a przymknął oczy i zacisnął usta w wąską linię, chcąc się nie uśmiechnąć. Zaśmiałam się i ponownie przejechałam lodem po jego policzku i brodzie.

— Wyglądam słodko. — mruknęłam.

— Ty mała... — syknął i przejechał gałką po swoim własnym nosie i policzku — Jesteśmy kwita.

— Hej, ja ci tak mocno nie zrobiłam! — jęknęłam i przejechałam ponownie lodem po swojej twarzy.

Zaśmiał się i tym razem z całej siły przycisnął loda do swojego nosa, łamiąc tym samym nawet wafelka. Zaśmiał się jeszcze głośnie, gdy mnie zobaczył. Prychnęłam pod nosem i starłam ręką gałkę z twarzy, mocno później przyciskając swojego loda do mojej. Zaśmiałam się, na co on jęknął.

— Okej, teraz jesteśmy kwita... — powiedział rozbawiony.

— Tak, masz rację. — uśmiechnęłam się, ścierając resztki cieczy — Cholera, masz chusteczki? 

— Tak, ale tylko wtedy, gdy walę konia.

Prychnęłam, nie mogąc powstrzymać później śmiechu. Jest taki zabawny i pierwszy raz od dłuższego czas, w sumie od kilku tygodni bardzo lubię spędzać czas z Williamem. Bardzo lubię to robić, jest to miłe i przyjemne. Spędzanie czasu z nim uważam za przyjemność, a kiedyś tego nienawidziłam. 

— Czekaj, mam chyba w torbie. — powiedziałam, nie mogąc w ciągu dalszym spoważnieć. Sięgnęłam do swojej szkolnej torby i wyciągnęłam paczkę chusteczek, podając mi przy okazji biały i pachnący materiał.

— W sumie... Zlizałbym to z twojego ciała.

Spojrzałam na niego, zalewając się rumieńcem. Znowu to robi, on to robi specjalnie, wczoraj zrobił podobnie. Moje, a raczej jego serce wali jak oszalałe o klatkę piersiową, a na samo wyobrażenie sobie tego, jak William... o mój boże. Krew w ciele mnie parzy, ona parzy i nie przestaje parzyć, kurwa mać, przestań sprawiać mi takie uczucie.

— Żartowałem. — odezwał się po dłuższej chwili, wybuchając śmiechem i ścierając chusteczką loda z policzka.

Dlaczego?

Nie chciałam, żebyś żartował.

— Umm, ok. — mruknęłam, wstając na wyprostowane nogi — Idziemy? — spojrzałam na niego, gdy na moich oczach gapił się w mój biust — Will!

— No co? — uśmiechnął się, wyrównując kontakt wzrokowy — Zajebisty jest.

— Chodźmy. — rzuciłam.

— Zapalić, tak, chodźmy zapalić. — powiedział i wstał, kierując się do wyjścia. 

— Jestem za.

~~

  Wciągnęłam większą dawkę do płuc, odblokowując ekran telefonu. Dwudziesta trzecia czterdzieści i za niedługo okaże się, czy się przemienimy czy nie. Jestem przerażona, zestresowana i nie mam pojęcia o czym myśleć. Jeżeli nie zamienimy się ciałami... nie mam pojęcia, jak teraz będziemy funkcjonować i co zrobić, aby powrócić do siebie z powrotem. Przejechałam dłońmi po jego twarzy i wyszłam z pokoju, kierując się do wyjścia. Usłyszałam rozmowę pana Matta z panią Evą, którzy znajdowali się w kuchni i palili papierosa. Gdy tylko znalazłam się przed drzwiami, przykułam ich uwagę, a bardzo tego nie chciałam.

— Will? Gdzieś się wybierasz? — zapytała jego rodzicielka, spoglądając na zegarek — Za niedługo północ.

— Muszę spotkać się z Jane, to pilne. — odpowiedziałam, chociaż wiem, że zabrzmiało to bardzo głupio.

— Oho, zaczyna się. — mruknął rozbawiony Matt — Później te spotkania będą zbyt często się pojawiać, tak? 

— C-Co? Nie! — krzyknęłam.

— Jasne, jasne! — zaśmiał się — Idź, kobieta nie może czekać, a zwłaszcza Jane! 

Co? 

Skrzywiłam się, mamrocząc coś pod nosem i opuściłam jego dom, czując zimniejsze powietrze na skórze niż zawsze. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i skierowałam się prosto do parku, czując ogromny stres w ciele. Przed sobą mam cały czas Williama i słowa, które wypowiedział do mnie wczoraj. Nie tylko wtedy, gdy żegnaliśmy się przed moim domem, ale nad jeziorem, gdy przemieniliśmy się ciałem. Pamiętam te słowa, ale nie mogę za cholerę znać ich znaczenia. Pragnie mnie, pragnie mnie pod jakim względem? Dlaczego? Dlaczego nagle... Nie, on był pijany, ja byłam pijana i obojga nam coś odbiło, jego słów nie mogę brać na poważnie.

Pragnę cię.

Wyjdźcie, kurwa mać, z mojej głowy.

Będę, jak będziesz przy mnie.

Kurwa mać.

Po chwili cała się zgrzałam w jego ciele, gdy dostrzegłam siedzącą siebie na ławce. Patrzył prosto na mnie, uśmiechając się delikatnie. Serce wali jak szalone i nie mogę nad tym zapanować, jest to ciężkie, najcięższe, gdy nie ma się nad niczym kontroli, a zwłaszcza, że ja ją tracę przy nim. 

— Hej. — przywitałam się, siadając obok niego.

— Cześć. — powiedział, odwracając głowę ode mnie.

I cisza. Nastała cisza między nami. Krępująca, irytująca, wkurwiająca cisza. 

— Będziemy się nie odzywać? — rzuciłam.

— Nie wiem. — wzruszył ramionami — Która godzina?

— Dwudziesta trzecia czterdzieści siedem. — odparłam, blokując ekran komórki.

— Będziemy się całować?

— Nie, kurwa, nie będziemy. — burknęłam — Tak, będziemy. — spojrzałam rozbawiona w swoje oczy.

— A jak nie wrócimy do swoich ciał? — zapytał, przyglądając się sobie. 

— To nie wiem... 

— Będziemy próbowali wszystkiego? 

— Tak. — przyjrzałam się swoim oczom, które nie odrywają ode mnie wzroku — Będziemy próbowali wszystkiego.

— Dlaczego ty, kurwa mać, zgodziłaś się? — rzucił poważniejszym tonem, wstając na wyprostowane nogi. 

— Co? — zmarszczyłam brwi — O co ci chodzi?

— Kurwa mać, zgodziłaś się z nim iść w sobotę! 

Osłupiałam w miejscu, mrugając kilka razy. Zaraz, co? Czy ja się przesłyszałam? On jest zły, że idę w sobotę z Jack'iem? Przecież on idzie z Ashley! 

— Ty idziesz z Ashley! — krzyknęłam zdenerwowana, wstając z ławki — I mówisz mi z awanturą, że ja idę z Jack'iem?!

— Po cholerę się zgodziłaś?! — spojrzał na mnie wrogo — Co ty w ogóle w nim widzisz?! 

— Co ciebie to nagle obchodzi z kim się umawiam?! Zajmij się sobą i tą dziwką, z którą idziesz na bilard w sobotę! 

— Och, czyli na bilard mnie zaprosiła... — mruknął — Super, z przyjemnością pójdę.

— To świetnie, idź! Może da ci się przelecieć, obciągnie ci, zrobi ci loda, cokolwiek! Dziwka zawsze pozostanie dziwką, a ty z tego korzystasz, fujaro. 

— Dobra, posłuchaj mnie... — nagle stał się poważniejszy, bardziej wrogi wobec mnie, przez co chwilowo poczułam dziwny ból w całym ciele — Zajmij się tym, co ma do zaoferowania ci Jack, bo skurwiel jedynie chce cię wykorzystać jak zwykłą dziwkę! 

— Haha! — zaśmiałam się kpiąco — I myślisz, że ci uwierzę? Will, ty zawsze uwielbiałeś mi niszczyć wszystko, zawsze to robiłeś! Zepsułeś moje relacje z nim wtedy, kiedy na początku się przemieniliśmy i nie próbuj tego zrobić ponownie!

— Próbuję cię chronić, idiotko, bo ten skurwiel chce jedynie cię wykorzystać, a ty zapatrzona w niego jak w obrazek i nie widzisz nic! Po cholerę się zgodziłaś z nim iść gdziekolwiek? Tak ci się spieszy, by zostać szybciej wykorzystana, a później będziesz ryczeć Rachel albo mi, że miałem rację?! 

— Nie lubisz go, nie lubicie siebie, więc jak mam ci uwierzyć, Will? — prychnęłam — To, że go nie lubisz nie znaczy, że ja także! Nie niszcz mi relacji z nim, nawet nie próbuj, a spieprzaj do tej dziwki.

— Jak dasz mu się wyruchać, będziesz taka sama jak Ashley. 

— Nawet mnie do niej nie porównuj! — krzyknęłam, czując gniew i ból w środku, wszystko naraz, ta mieszanka emocji była okropna — I nie jestem jak ona, aby dawać pierwszemu lepszemu gdzie popadnie!

— No... Z Jamesem było inaczej.

Otworzyłam szerzej oczy, czując uderzenie w sercu, w jego sercu. To boli, to boli najbardziej, to mnie rwie i sprawia nieprzyjemny ból, który jest najgorszy. Patrzę z szokiem, z ogromnym żalem i bólem w swoje własne oczy, które beznamiętnie patrzą w swoje. Ten ból, ten ból jest... dlaczego to tak boli? Serce mnie boli, to boli, wszystko mnie boli, nie chcę, nie chcę, nie chcę! 

Zamachnęłam się ręką, nie patrząc już na nic. Uderzyłam w policzek samą siebie. Uderzyłam siebie. Uderzyłam ręką Williama swój policzek. Łzy napływają mi do oczu, łzy napływają do oczu Williama, ja płaczę, pozwalam łzom spłynąć po jego policzkach. Nogi chcą się ugiąć, chcę się zapaść pod ziemię, chcę zniknąć, najlepiej w jego ciele, aby on zniknął. Cała drżę, jego ręką się trzęsie, która dalej jest uniesiona w górze. Widzę czerwony ślad na policzku, uderzyłam samą siebie, uderzyłam Williama.

Wciągnęłam więcej powietrza do ust, prawie drżąc z tego ruchu. Wolnym ruchem odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał prosto w swoje oczy. Czuję po raz kolejny uderzenie w serce, ono było bardzo bolesne, było kolejnym nieprzyjemnym i okropnym bólem, gdy zauważyłam swoje własne, szklane oczy. Miał szklane oczy. Zaczerwienione i załzawione, gdzie ja posiadam prawie takie same. Zaciskam usta w wąską linię i odwracam się, wplatając palce w jego czarne włosy. Ten ból nie przestaje mnie przeszywać, on jest okropny, bardzo bolesny. Ponownie odwracam się w jego stronę, mrugając kilka razy, by pozbyć się łez, które spływają na policzki stróżkami. Kolejna fala bólu, gdy łza spłynęła z mojego lewego oka, a jego wzrok nie wykazuje żadnych emocji.

— Pieprzę to już... — jęknęłam, odwracając się do tyłu.

Idę z powrotem do domu, do jego domu. Mam gdzieś pocałunek, mam gdzieś Williama, nic nie jest warte, nawet powrót do swojego ciała, aby go teraz pocałować. Nie jestem w stanie, nawet nie jestem w stanie patrzeć na te ręce, na jego osobę, nie jestem w stanie patrzeć na Williama. Płaczę, ja płaczę jak głupia, nie mogąc zapanować nad bólem, który mnie przeszywa i nie przestaje przeszywać. To William, to, kurwa mać, William mi sprawił. To William... Ktoś, kto jest tak bardzo ważny dla mnie...

William

Patrzę na Jane, która odchodzi ode mnie, ona oddala się z każdą sekundą, a ja nie jestem w stanie jej zatrzymać, nie potrafię, nie umiem nic z siebie wykrztusić. Ten ból mnie przeszywa od środka, on mnie zżera. Serce, jej serce coś miażdży, to mnie tak okropnie boli. Znowu powiedziałem coś, czego bardzo żałuję, znowu zraniłem kogoś, kogo nie chciałem, nigdy nie chciałem. Nigdy nie chciałem jej ranić, nigdy nie chciałem ranić Jane. Nigdy nie chciałem sprawić jej bólu, nigdy nie chciałem sprawić jej przykrości, nigdy nie chciałem jej sprawić cierpienia, nigdy nie chciałem jej skrzywdzić, nigdy nie chciałem jej zawieść. Zrobiłem to, znowu to zrobiłem, po raz kolejny to zrobiłem. Nienawidzę siebie, nienawidzę siebie, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. 

Z trudem przełykam ślinę, czując ból w krtani i siadam na ławce, przyciągając do klatki piersiowej kolana. Ja mam łzy w oczach, ja mam w jej oczach łzy, a ona płakała. Jane płakała w moim ciele. Dlaczego ja jej to powiedziałem? Dlaczego ja musiałem to powiedzieć, wspomnieć o tym, a bardzo nie chciałem, żałuję. Jest dla mnie ważna, jest dla mnie bardzo ważna, kurwa mać, ona jest dla mnie najważniejsza. Jane jest dla mnie najważniejsza, a zraniłem ją, ja ją zraniłem, kurwa mać. 

Zaczynam płakać.

Zaczynam ryczeć jak idiota.

~~.

Ja też ryczę, pa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro