~ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z tej bójki wyszedłem jedynie z krwawiącą wargą i kilkoma siniakami na brzuchu. Gdy zawołano do nas nauczyciela dryblasy Tobiasa od razu uciekli, zostawiając nas tarzających się na podłodze. Pan od matematyki ledwo dał sobie z nami radę i wręcz siłą zapędził do gabinetu pielęgniarki. Po dotarciu na miejsce okazało się, że pielęgniarka nie mogła poradzić sobie ze mną i Tobiasem, ponieważ ten cały czas mnie wyzywał. Jeden z nas musiał więc zaczekać przed gabinetem do czasu opatrzenia naszych ran. W taki sposób godzinę później znaleźliśmy się już kolejny raz przed gabinetem dyrektora, czekając aż nas do siebie przyjmie.

Między nami panowała bardzo napięta atmosfera. Pani z sekretariatu co jakiś czas musiała na nas patrzeć, najpewniej myśląc, że jeśl odwróci od nas wzrok o sekundę za dużo znów zaczniemy się bić. Ani ja, ani Tobias nie mieliśmy raczej tego w planach, gdyż wiedzieliśmy, że przez to nasze kłopoty, które i tak były wielkie by się powiększyły. Pytanie teraz było następujące: jak wytłumaczymy to dyrektorowi? Co mielibyśmy podać jako powód? Czy dyrektor zrozumie, jeśli powiem mu prawdę? Czy w ogóle mi uwierzy? Ostatnio nie było z tym problemów, ale teraz zaczynam mieć co do tego wątpliwości...

– Jebany pedał... – wymamrotał do mnie Tobias. Spojrzałem na jego opatrunek na nosie i dopiero teraz zobaczyłem jak źle to wygląda. Pielęgniarka nie wspominała, że jest złamany, więc mogłem liczyć na mniejszą karę.

– Przestań już... Dodajesz sobie tym kłopotów.

– Nie mów mi, co powinienem robić, głupi pedale.

Nie odpowiedziałem już siedzącemu dwa krzesła dalej Tobiasowi. Widząc jak nie mam ochoty na kolejne tego dnia zaczepki, czarnowłosy również zrezygnował z dalszych wyzwisk i w spokoju czekaliśmy na wejście do gabinetu dyrektora. Kiedy ten czas już nadszedł, zajęliśmy miejsca obok siebie, ale był to narzucony przymus. Starszy mężczyzna spojrzał na nas z wielkim zawodem.

– Lavelle i Garcia... O co tym razem poszło? – zapytał, patrząc najpierw na bardziej poobijanego Tobiasa, a dopiero potem na mnie. Chyba oceniał poniesione w tej bójce rany i już myślał nad odpowiednią karą dla nas.

– Victor zaatakował mnie bez powodu. Musiałem się bronić i oto tego efekt. Mam poobijaną twarz.

– Czy to prawda?

– Nie, panie dyrektorze. Tobias... zaczął mnie obrażać. Nie tylko mnie, najpierw rozmawiał niemiło z innym uczniem.

– Ten bałwan kłamie!

– Cisza, Garcia. Doszło do bójki, ale co było jej przyczyną? – mulat złapał się lewą ręką za ucho, a to znaczyło że mieliśmy okazję do przyznania prawdy. Żaden z nas jednak nie chciał powiedzieć ani słowa, toteż dyrektor westchnął. – No dobrze, kto zaczął?

– Victor.

– Tobias.

Oczy dyrektora ponownie spojrzały na nas z zawodem. Jego twarz na chwilę opuściła się w dół. Był to prawdopodobnie jego nowy sposób na wymyślanie rozwiązania do obecnej sytuacji. Po minucie znów zwrócił na nas wzrok, powoli otwierając usta do powiedzenia tego, co uzgodnił przed chwilą sam ze sobą.

– Nie musicie mówić mi, co było tematem kłótni. Od tego pozostaje pan pedagog, do którego zawsze możecie pójść. Na tę chwilę zawieszam was obu na dwa tygodnie. Wasi rodzice zostaną powiadomieni o tym incydencie. Możecie opuścić teraz teren szkoły.

Tobias wyszedł jako pierwszy z pomieszczenia. Ja robiłem to powoli, na wypadek gdyby moje ruchy miały mniej rozzłościć pana dyrektora. Myślałem nawet, że w ostatnim momencie zatrzyma mnie na ostateczne wyjaśnienia zawierające jedyną do uwierzenia prawdę, jednak niestety tak się nie stało. Kiedy wyszedłem z sekretariatu ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem przy drzwiach Evana. Wyglądał... smętnie. Zupełnie jak nie on.

– Dlaczego tu jesteś? Nie zaczęły się przypadkiem lekcje? – zagadałem, żeby jakoś rozluźnić atmosferę. Twarz szatyna nie zmieniła się za bardzo. Pozostała bez emocji.

"To nie ma teraz znaczenia. Musimy porozmawiać. Dlaczego zignorowałeś moje błagania kiedy Tobias od nas odchodził?"

– Ja... po prostu... nie mogłem już tego znieść. Msiałem go uderzyć. Minusem jest to, że zawiesili nas obu, jednak ważne, że Tobias dostał na swoje.

"Ale za jaką cenę? Nie tego się po tobie spodziewałem."

Przez chwilę mogłem zobaczyć w oczach Evana łzy. Sięgnąłem więc ręką do jego policzka, aby go pocieszyć, ale moja ręka została odepchnięta. Zdziwiłem się na to, a twarz chłopaka pokazywała teraz zupełnie inną emocję. Evan wyglądał na... bardzo złego oraz smutnego jednocześnie.

"Zawiodłeś mnie."

– Przepra...

"Nie chcę słuchać twoich przeprosin. Przemyśl na czym bardziej ci zależy i dopiero wtedy możesz się do mnie odezwać."

– Ale Evan... – powiedziałem, kolejny raz próbując go dotknąć. Niestety Evan w tym samym momencie ode mnie odszedł, zostawiając mnie samego z nieprzyjemną pustką w sercu.

Nigdy nie wyobrażałem sobie, że tak będzie wyglądała nasza pierwsza kłótnia (w ogóle nawet nie zakładałem, że kiedykolwiek się pokłócimy). Pod znakiem zapytania stał teraz nie tylko nasz związek, ale też mój występ na szkolnym przedstawieniu. Odbędzie się on za trzy tygodnie, czy w tym czasie znajdą kogoś innego na moje miejsce? To jednak nie powinno teraz być w mojej głowie. Czy ja i Evan tak jakby... zerwaliśmy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro