~ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów – tej sceny nie polubiłem od samego początku. To właśnie tutaj musiałem robić jakieś fikołki, zjeżdżałem po murze, który był udawany i tutaj patrzyłem na Nancy White najdłużej (tak mi się przynajmniej wydawało).

– Mam–że przemówić czy też słuchać dalej?

– Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,
Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Jest–że Monteki choćby tylko ręką,
Ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek
Częścią człowieka? O! weź inną nazwę!
Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równie by pachniało;
Tak i Romeo bez nazwy Romea
Przecież by całą swą wartość zatrzymał.
Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamian
Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest,
Weź mię, ach! całą!

Zebrało mi się na wymioty. Niby zdawałem sobie sprawę, że Nancy nie mówiła tego mi, jako Victorowi, a Romeowi, którego grałem. Na pewno nie myślała o mnie w miły sposób, jak na scenie zaczęła to zbyt dobrze pokazywać. Dla niej jestem Apostołem z biednego domu. Nie mógłbym osiągnąć wiele. Ta myśl popchnęła mnie ku mojej dalszej kwestii.

– Biorę cię za słowo:
Zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego
Sprawi, że odtąd nie będę Romeem.

– Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając,
Podchodzisz moją samotność?

– Z nazwiska
Nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem;
Nazwisko moje jest mi nienawistne,
Bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie;
Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.

– Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło
Z tych ust, a przecież dźwięk już ich mi znany.
Jest żeś Romeo, mów? Jest żeś Monteki?

–Nie jestem ani jednym, ani drugim,
Jedno–li z dwojga jest niemiłe tobie.

Było mi ciężko. Do końca sceny tego drugiego aktu odczuwałem czyjś zawistny wzrok na plecach. Być może były to oczy ponad całej szkoły, jak też tych, którzy obserwowali wszystko z boku. Bez wielu wątpliwości uważałem, że był to Evan. Na pewno musiał się czuć dziwnie, gdy tak jakby wyznawałem miłość komuś innemu (nie naprawdę, w końcu to tylko przedstawienie). Nie musiał się jednak o nic martwić. Już od dawna chłopak wiedział, że jestem i będę tylko z nim.

***

Po wielu następnych scenach moje stopy, na których założone były niewygodne buty doznawały boleści. Nancy podobno też dostała jakieś lewe trzewiki. Już po pierwszej swojej scenie je zdjęła, gdyż zrobiły jej one odciski na piętach. Mogła tak zrobić, ponieważ jej sukienka sięgała aż do podłogi i ledwo było widać stopy. Zazdrościłem jej z chwilą, gdy zaczęliśmy nasze role.

– Jak myślisz, czy się znów ujrzymy kiedy?

– Nie wątpię o tym, najmilsza, a wtedy
Wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkaną
Kanwą do słodkich rozmów nam się staną.

– Boże! przeczuwam jakąś ciężką dolę;
Wydajesz mi się teraz tam na dole
Jak trup, z którego znikły życia ślady.
Czy mię wzrok myli? Jakiżeś ty blady!

– I twoja także twarz jak pogrobowa.
Smutek nas trawi. Bądź zdrowa! bądź zdrowa! Lub też nie! Twoja wola! – dopowiedziałem bez namysłu, a ludzie na trybunach się z tego zaśmiali. Nie było to częścią scenariusza, więc na pewno mi się oberwie po wróceniu za kulisy. Nancy wydawała się oburzona moimi słowami i fuknęła na mnie pod nosem, ale tak, żeby nikt poza mną tego nie usłyszał. Na jej szczęście ten dziwny dźwięk zlał się z opóźnionyn śmiechem pewnego pana.

***

Scena śmierci Romea była najbardziej tragiczna, według niektórych. Ja za to cieszyłem się na nią niezmiernie, ponieważ już więcej moja osoba nie będzie musiała nic mówić. Dlatego też wszystko przyspieszałem. Mówiłem zbyt szybko oraz niezrozumiale, ale mogłem to później wytłumaczyć zmęczeniem. Grałem w tej sztuce od przeszło kilkudziesięciu minut (z przerwami, ale tak krótkimi jak świeżo skoszona trawa) i nic dziwnego, że puściły mi hamulce.

Moja ostatnia kwestia nadeszła dość szybko. Miałem wypić truciznę i się zabić. W szklanej buteleczce, którą trzymałem znajdowała się Coca-Cola, ponieważ najlepiej oddawała kolor trucizny. Po tej jednej, długiej jak dla mnie kwestii napiłem się z buteleczki, udając jakbym umierał. Nie trwało długo, nim Julia przybyła, powiedziała, co miała i sama się zabiła (ponownie, bo wcześniej tylko udawała, a głupi ja zrobił to bo myślał, że była to prawda). Z zamkniętymi oczami słyszałem jedynie krzyki, czułem przy swojej twarzy czyjeś buty, a plecy leżąc na niewygodnej podłodze dawały o sobie znać w bolesny sposób, zupełnie jak stopy. Po tym wszystkim będę potrzebował dobrego masażu...

– Ponurą zgodę ranek ten skojarzył;
Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli;
Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzył,
Jak ta historia Romea i Julii.

Kurtyna opadła, to był koniec przedstawienia. Z pomocą chłopaka, co grał jakiegoś księcia wstałem z ziemi, by ustawić się na końcowy ukłon. Zaraz po jego wykonaniu cała nasza aktorska trupa dostała więcej braw, przez co poczułem się miło. Moja gra na odwal dostała uznanie, może powinienem pomyśleć o karierze aktorskiej?

Zanim wszystko się w miarę uspokoiło zdążyłem zdjąć buty, zamieniając je na moje własne. W nich było mi najlepiej. Nauczycielka nadzorująca przedstawienie gdzieś zniknęła, dlatego wykorzystałem tą chwilę jej nieuwagi, zaczynając szukać Evana. Długo to nie trwało, znalazłem go stojącego przy tekturowej dekoracji zamku. Znalazłem się przy nim zadyszany, ale ku mojemu szczęściu szatyn z uśmiechem zaklaskał mi kilka razy. Chyba też był pełen podziwu po dzisiejszym wydarzeniu.

"Byłeś niesamowity. Nie sądziłem, że nawet w grze aktorskiej potrafisz być taki świetny."

– Dziękuję... Starałem się. Czy... cały czas mnie obserwowałeś? Nie, żebym jakoś specjalnie na to narzekał...

"Mój wzrok nawet na moment z ciebie nie zszedł."

Po tych słowach poczułem jak się rumienię. Miałem właśnie ochotę go przytulić, pocałować... jednak czy dane mi było to zrobić? Nadal nie wyjaśniliśmy wiadomej sytuacji, a czuję, że gdybym poruszył ten temat na nowo byśmy się od siebie oddalili. Tego chciałem uniknąć.

Evan w pewnym momencie naszego bezczynnego stania złapał mnie za rękę i bez wiedzy kogokolwiek ruszyliśmy w mniej zatłoczone miejsce. Dotarliśmy do schowka na stare dekoracje, do którego Evan o dziwo miał klucz. Cały czas ciągnął mnie za sobą jak worek kartofli, a kiedy naprawdę zostaliśmy sami... odwrócił się do mnie i ucałował krótko moje usta. Zaskoczył mnie bardzo.

"Tutaj możemy spokojnie porozmawiać. Tęskniłem za tobą."

– J-ja za tobą też. Posłuchaj... bardzo cię kocham. Przepraszam za tamtą sytuację z Tobiasem, naprawdę nie wiem, co mnie wtedy naszło...

"Ja też przepraszam. Zachowałem się odrobinę samolubnie, a moja złość źle na ciebie wpłynęła. Postaram się od teraz lepiej cię rozumieć."

– Tak? Jak dobrze... – odetchnąłem z ulgą, przyciągając chłopaka do uścisku. Dawno tego nie robiliśmy, a to była pierwsza rzecz, którą postanowiłem zrobić zaraz po naszym pogodzeniu się. – Podczas naszej małej rozłąki... powiedziałem o nas swoim rodzicom. Trochę płakałem, ale nie spotkałem się z odrzuceniem.

"Przeszedłeś coś takiego? Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?"

– Myślałem nad tym, na czym mi zależy. Na naszej relacji. Wrócimy do tego, co było wcześniej?

"Jesteś głuptasem. Już tydzień temu ci to potwierdziłem."

Evan powoli i subtelnie zawiesił swoje obie ręce za moją szyją. Koniuszkami palców delikatnie pogładził moją skórę, zmuszając mnie do obniżenia się. Nie protestowałem i pocałowaliśmy się z małą nutą utęsknienia. Ja swoje ręce oplotłem wokół jego talii, podnosząc go do siebie (ciężko mi było tak długo się schylać). To była druga rzecz, której mi brakowało. Kolejną za to jest... seks. Nie liczyłem na niego, ale byłoby miło, gdyby to właśnie nim zakończył się dzisiejszy dzień. Byłyby to chyba najlepsze przeprosiny dla nas obu. Nie dało się temu zaprzeczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro