~ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moje poniedziałkowe pojawienie się w szkole wywołało całkiem sporą sensację. Miałem wrażenie, że prawie każdy mijany uczeń patrzy na mnie jak na kosmitę. Gdy tylko ich wzrok spotykał się z moim zaczynali mnie ignorować, myśląc że niczego nie widziałem. Mylili się. Takich rzeczy nie dało się nie widzieć, chyba że było się ślepym. Domyślałem się, iż takie zachowanie mogło być spowodowane plotkami o mnie z sobotniej imprezy, na której przecież odkryto mój największy sekret. Jeśli Tobias rozpowiedział wszystkim o mnie i Evanie... nie miał w moich oczach już żadnego poszanowania.

– Victor, ty zdrajco! Uciekłeś z imprezy, zostawiając mnie samego! – przy mojej szafce nagle pojawił się Peter. Był tak głośny, że zwrócił na nas uwagę prawie całego korytarza, co wcześniej raczej nie powinno mieć miejsca. Chłopak był zbyt zły, żeby to zauważyć, więc na razie pozwoliłem mu zachowywać się normalnie oraz żyć w tej niewiedzy dlaczego jestem obiektem zainteresowań niemal wszystkich uczniów.

– Wybacz, źle się poczułem... Na pewno jakoś dałeś radę, podobno miałeś fajne towarzystwo.

– Tak, chłopaki z którymi się poznałem umieli rozbawić... Mniejsza z tym, powiesz co się później działo, jak ty i Evan zniknęliście? No wiesz, może poniosło was trochę~?

– N-nie muszę ci się spowiadać z takich rzeczy... Poza tym od razu po dojściu do jego domu odleciałem, spałem do rana, a potem miałem kaca. Niczego nie robiliśmy. W domu był jego ojciec.

– Okej, okej... Słuchaj, dlaczego wszyscy tak dziwnie na nas patrzą?

Wiedziałem, że w pewnym momencie Peter też zauważy na sobie wzrok tylu ludzi. Nie sądziłem jednak, że stanie się to tak szybko. Mój przyjaciel nie należał do najbystrzejszych, a w takich kwestiach starał się ignorować to, co według niego nie było normalne. Ludzie patrzą się na to, co ich zdaniem jest dziwne. Teraz to my wydajemy się im dziwni nawet jeśli normalnie ze sobą rozmawiamy, jak człowiek z człowiekiem.

– Bo wiesz... Na tej imprezie stało się kilka nieprzyjemnych rzeczy... – zacząłem mówić łagodnie, nie chcąc w ten sposób przestraszyć równieśnika. Będzie się awanturował ze sprawcami, jeśli dowie się, kto sprawił mi taką przykrość.

– Jakich rzeczy?

– Cóż... To nie jest dobre miejsce na rozmowę. Chodźmy na patio.

Peter przystał na moją propozycję. W mgnieniu oka ruszyliśmy do miejsca drzwi na dziedziniec, próbując ignorować wzrok każdego ucznia. Nie należało to do łatwych zadań, ale czuliśmy wielką ulgę, kiedy wydostaliśmy się na zewnątrz. Zrobiło nam się lżej nie tylko z powodu tej napiętej atmosfery. Powietrze także stało się dla nas pozbawione jakiejkolwiek złej energii. Było po prostu czystsze, niż to w szkole.

Po zatrzymaniu się zacząłem opowiadać przyjacielowi wszystko, co wydarzyło się zaraz po przyjściu Nancy. O tym, jak zaprowadziła mnie na "prawdziwą" imprezę, poznała mnie z bananowymi znajomymi, popijawie... i na końcu o nazwaniu mnie nienormalnym zboczeńcem za moją miłość do Evana. Peter na początku nie pokazywał żadnych emocji na twarzy. Dopiero po minucie położył mi rękę na ramieniu, patrząc mi w oczy z taką pasją, jaką jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Wydawał się zły, jak i smutny jednocześnie.

– Nie uwierzyłeś im, prawda?

– Co?

– W to, co mówili. Nie jesteś świrem, oni nimi są skoro śmieją się z waszego szczęścia, którego nie rozumieją – przyjaciel objął mnie, jakby chciał mnie tym pocieszyć. Poklepał mnie kilka razy po plecach, a potem znów się odsunął. Chyba go zepsułem, skoro jeszcze nie krzyczy na tych ludzi przekleństw. – Tam był Tobias, mam rację?

– Tak, był... To głównie on mówił te wszystkie rzeczy.

– No po prostu wiedziałem, że coś z nim jest nie tak... To dlatego ci ludzie się na nas patrzą? Ten cholerny meksykanin musiał wszystkim powiedzieć!

– Spokojnie, jakoś sobie poradzę. Chociaż nie do końca wiem jak...

– Jakby ktoś się ciebie czepiał, od razu mi mów. Jesteśmy przyjaciółmi i dla ciebie skoczyłbym nawet w ogień – Peter nadal trzymał mi rękę na ramieniu, ale chyba widział, że jego słowa nie do końca do mnie przemawiają, więc złączył nasze dłonie jak robią to kumple lub zapaśnicy. Dopiero ten gest sprawił, że całkowicie się do niego przekonałem (od początku naszej znajomości powinienem to zrobić). Ta przyjaźń również dla mnie jest cenną rzeczą.

Nagle rozniósł się przy nas dźwięk powiadomienia. Nie było to z mojej komórki, ponieważ ta była wyciszona. Znaczyło to, że Peter dostał od kogoś wiadomość. Odsunęliśmy się od siebie, żeby chłopak mógł ją przeczytać. Po zrobieniu tego jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu oraz strachu. Jakiego typu wiadomość dostał?

– Thomas pisze, że ktoś zaczepia Evana na głównym korytarzu drugiego piętra – powiedział spokojnie, a mnie zwyczajnie dopadł gniew. Bez żadnego słowa ruszyłem biegiem do szkoły, ignorując fakt, że minąłem po drodze jakiegoś nauczyciela. W tym momencie Evan był ważniejszy, a karę mogłem dostać później.

Gdy tylko znalazłem się na drugim piętrze spostrzegłem Tobiasa i dwóch innych chłopaków (byli to ci sami, którzy kilka dni temu przyszli po mnie, żeby mój dawny przyjaciel mógł ze mną porozmawiać). Z daleka ich rozmowa nie wyglądała najlepiej. Zacząłem do nich szybko podchodzić i kiedy już to zrobiłem, stanąłem przed Evanem, nie dając Tobiasowi nawet na niego spojrzeć. Czarnowłosy uśmiechnął się niemiło w moją stronę, jednocześnie się od nas odsuwając. Chciał nam teraz powiedzieć coś niemiłego (przynajmniej to mówiła jego twarz).

– Tak myślałem, że do niego przyjdziesz... Pedał pedała obroni – zaśmiał się chłopak w naszą stronę, a jego koledzy zrobili to samo. Najwyraźniej śmieszyła ich ta sytuacja. Będąc drapieżnikami nie przejmowali się niczym. Lubili karmić się negatywną energią.

– Zostaw go w spokoju. Jak już musisz komuś dokuczać masz jeszcze mnie do wyboru.

– Uważaj, bo znów się popłaczesz jak ostatnio. Będę męczył was obu na zmianę. Nikt was tu nie chce, głupie pedały!

Mówiąc to, Tobias wyjął z kieszeni jakieś małe opakowanie i rzucił nim we mnie. Po wylądowaniu na podłodze spostrzegłem, że była to prezerwatywa. Z niesmakiem spojrzałem znów na Tobiasa, który zaczął odchodzić. Miałem zamiar pójść za nim, ale powstrzymał mnie Evan. Objął moją rękę, żebym nie poleciał za tamtymi. Jego wzrok wyraźnie mówił, abym zostawił ich i pozwolił im odejść. Nie było warto za nimi gonić. Szatyn miał rację, ale było już tyle okazji, w których Tobias się z nas śmiał, że tym razem powinien dostać nauczkę.

To były zaledwie sekundy, kiedy oswobodziłem się z uścisku Evana, podbiegając do idącego w swoją stronę Tobiasa. Ruchem ręki odwróciłem go do siebie przodem, by za chwilę przywalić mu drugą ręką z pięści w nos. Zrobiłem to tak mocno, że aż poleciała mu z tego miejsca krew. Jego pachołkowie widząc jak atakuję ich szefa od razu ruszyli mu na pomoc i z tego wszystkiego oberwałem kilka razy w brzuch, a potem w twarz, tym razem od Tobiasa. Zaczęliśmy bić się na środku korytarza i jedynie nauczyciel był w stanie nas rozdzielić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro